Pan Auťák a pražské tajemství w rysunkowej interpretacji Jana Černego

Czechosłowackie edycje powieści Zbigniewa Nienackiego z serii Pan Samochodzik, z lat 70 tych i 80 tych XX wieku, wydawane w języku czeskim, ilustrował rysownik i ilustrator Jan Černý (1919 – 1997). Z jego rysunkami ukazały się trzy powieści Nienackiego: „Pan Auťák a templáři” (1978), „Pan Auťák a pražské tajemství” (1982) i „Pan Auťák a Vinnetou” (1987). Wszystkie wydano nakładem wydawnictwa Albatros (wcześniej SNDK).

Dzisiaj przyjrzymy się rysunkom do czeskiej „Tajemnicy Tajemnic”. czyli „Pan Auťák a pražské tajemství”. Ich autor urodził się w Pradze i mieszkał tam przez całe życie. Miejsce akcji powieści Nienackiego, opowiadana w niej historia, przytaczane legendy musiały więc mu być szczególnie bliskie. Černý rysował techniką kreskowania piórem. Jego ilustracje cechuje pewne odrealnienie obrazu i przesadne zaburzenie proporcji niektórych szczegółów. Spróbujmy dopasować te rysunki do odpowiednich miejsc fabuły książki.

– Bądź łaskaw przenieść się na drugie siedzenie i ustąp mi mojego fotela – odezwałem się do niego bardzo grzecznie. – Chyba nie zamierzasz kierować samochodem?
(…) – Prot. Proteczku – przemówiłem błagalnie. – Popatrz, kupiłem ci smaczną kaszankę. Uchyliłem nieco papieru, aby własnymi oczami i własnym nosem przekonał się, jaki to czeka go smakołyk. Lecz on nawet nie poruszył uszami. Nie spojrzał na mnie, tylko przez przednią szybę przyglądał się ludziom chodzącym po ulicy.
– Posuń się – powiedziałem nieco gniewnie…

– Niech pan popatrzy na te szybki, na ten dach z płótna, na te klamki jak od komórki z węglem!
Tak mówiąc chwycił za klamkę, zapewne sądząc, że drzwi w samochodzie są zamknięte. Niestety, było inaczej. Drzwi się otworzyły i jednym ogromnym susem, jak pocisk armatni, wyskoczył z nich przyczajony w samochodzie Protazy. Złapał rękaw marynarki Skwarka i rozdarł ją potężnymi zębiskami. A gdy przerażony superman rzucił się do tyłu, aż pod mur domu, pies uderzył go klatką piersiową, przewalił, a potem stanął nad Skwarkiem z rozwartą paszczą.

– Złota Uliczka, jak pan zapewne słyszał – opowiadała – pozostaje w tradycji prażan jako miejsce, gdzie w czasach cesarza Rudolfa II mieszkali i żyli przeróżni magowie i alchemicy.
(…) Pewien naiwny młody człowiek widocznie uwierzył, że tam robi się złoto, wykroił wieczorem szybę w domku, wszedł do środka i ukradł kawałek miki, którą wziął za złoto. Ponadto jeszcze porwał srebrną blaszkę. Schwytano go, gdy usiłował wyleźć z łupem przez okno. Za ten kawałek miki i za srebrną blaszkę nie otrzymałby od nikogo nawet złamanej korony.

Ale może obydwaj panowie zechcą sprawdzić działanie swoich szarych komórek. To mówiąc z kieszeni swojej marynarki wyjęła małą srebrną blaszkę.
– Niewątpliwie należała ona do słynnego alchemika Edwarda Kelleya, gdyż jest na niej wyryte jego nazwisko. Z tego też względu umieściłam ją w zrekonstruowanej pracowni alchemicznej na Złotej Uliczce. Niestety, nie potrafię zwiedzającym wyjaśnić, do jakich celów ona służyła.
(…) A tak wyglądała druga strona blaszki:

Czterdzieści kilometrów za Pragą znaleźliśmy się w pobliżu sporego kompleksu leśnego. Domyśliłem się, że Blacha zechce teraz umknąć gdzieś w las i tam mnie zgubić. Leśną ścieżką motocykl pojedzie bardzo łatwo, lawirując między drzewami. A samochód może utknąć wśród pni. Blacha jednak najpierw wjechał na dość szeroką piaszczystą przesiekę. Dodałem gazu, dwanaście cylindrów wehikułu otrzymało ogromną ilość benzyny. Wystarczyła niemal chwila i oto wyprzedziłem jawę Blachy, a potem zagrodziłem mu drogę. Błyskawicznie wyskoczyłem, a wraz ze mną Protazy.

Po drodze na jakimś skwerze cudzoziemiec poczuł się tak senny, że postanowił zdrzemnąć się na ławce i kategorycznie odmówił dalszej wędrówki do hotelu. Zdenek pomyślał (tak mi to opowiedział), że jeśli pozostawi cudzoziemca w nocy na ławce, to jakiś łobuz zaopiekuje się jego portfelem, więc lepiej będzie samemu ten portfel zabezpieczyć… Lecz gdy sięgał cudzoziemcowi do kieszeni, ten nagle okazał się zupełnie trzeźwiutki i żelazną ręką chwycił Zdenka za kark. „Toś ty taki, bratku” – powiedział.
Zdenek zaczął błagać, żeby go cudzoziemiec nie oddawał w ręce milicji.

(…) – różokrzyżowcami są niekiedy ludzie bardzo wpływowi, a przede wszystkim niezwykle bogaci. W „Rosicrucion Fellowsip” w Los Angeles członkami jest kilku milionerów, którzy nie szczędzą pieniędzy na badania okultystyczne. To samo w „Lectorium Rosicrucianum” w Holandii. Tamtejsza organizacja to niemal cały instytut naukowy badający sprawy okultyzmu, finansowany zresztą szczodrze przez różnego rodzaju bogate dziwaczki, którym seanse spirytystyczne rozpraszają nudę życiową.

W 1583 roku – jak sam opowiadał – zjawił się w jego pracowni duch anioła Uriela i wręczył mu „kryształową tarczę”, na której można było zobaczyć przeróżne zjawy. Trudno dziś dociec, jak to było naprawdę z tymi zjawami. (…) Nawet królowa Elżbieta zawezwała kiedyś do siebie Johna Dee, aby w jej obecności pokazał przedziwne właściwości swojej tarczy. I chyba nie odniosła wrażenia, że ma do czynienia z szalbierzem, skoro potem wielokrotnie jeździła do Mortakle, aby brać udział w rozmowie z duchami. Spotkania z duchami mistrz John Dee spisywał w specjalnym diariuszu

To gdzieś tutaj, wedle pradawnej legendy, Jehuda Ben Becalel, zwany reb Löwe, żydowski mag i czarnoksiężnik, ulepił z gliny Golema, podobne do człowieka monstrum, i ożywił go, wkładając mu w usta tabliczkę z magicznym zaklęciem. Stworzył reb Löwe Golema, aby ulżył ludziom w najcięższej pracy.(…) Inna znowu legenda twierdzi, że reb Löwe kazał Golemowi nosić wodę z rzeki. Lecz po jakimś czasie tak pogrążył się w rozmyślaniach i świętych księgach, że zapomniał o wydanym rozkazie. A bezmyślna kukła wciąż nosiła i nosiła wodę, aż żydowskie miasteczko zalała powódź.

Wreszcie wyjrzałem i upewniłem się, że Blacha opuścił cmentarz. Wówczas zrobiłem kilka dużych susów i stanąłem przy grobie Löwego. Dojrzałem niebieską kartkę – wsuniętą między kamienie. Wyciągnąłem ją błyskawicznie, rozwinąłem i przeczytałem:
(…) Przeczytałem kartkę dwukrotnie, aby nie uronić żadnego słowa. Potem podałem liścik Ludmile.

– I co o tym myślisz? – zapytałem, gdy skończyła czytać.
– To list do tajemniczego Roberta – odpowiedziała. – Zdenek Blacha pana okłamał twierdząc, że nie ma żadnego kontaktu z Robertem…

Panny Helenki też oczywiście już nie było, urzędowała na Złotej Uliczce. Swobodnie więc wniosłem na górę malutką walizeczkę, w której – tak na wszelki wypadek – woziłem sztuczną brodę, przyciemnione okulary i komplet szminek. Z pomocą Ludmiły, która zaśmiewała się przy tym do łez, dokonałem zmiany wyglądu swego oblicza. Po tych zabiegach nawet ja sam z trudem rozpoznałem się w lusterku. Protazy zaś – aż warknął, nagle widząc przed sobą obcego człowieka. Tylko węch powiedział mu, że to jednak jestem ja, jego pan.



A tutaj mam poważną zagwozdkę. Nie potrafię dopasować tej ilustracji do właściwego fragmentu treści książki.

W oddali widzimy chyba Hradczany, przed naszym nosem przemyka porsche Austriaka Smitha, na drugim planie przyczajeni w wehikule Tomasz i Prot. Ale przecież Tomasz nie obserwował spotkania Zdenka Blachy ze Smithem z samochodu. Obawiam się, że pan Jan Černý coś tutaj poplątał. A może wy macie jakiś pomysł na ten rysunek?

Chałupa Pókijańca, stojąca tuż nad brzegiem jeziora, była właśnie obiektem przeznaczonym do rozbiórki (…) Była to już bowiem rudera. Przez zardzewiały blaszany dach ciekła do wnętrza woda deszczowa, jeden szczyt chałupy pochylił się ku ziemi i lada silniejsza wichura mogła ją przewrócić. Otaczał chałupę drewniany płot, a raczej jego nędzne resztki, które właściwie niczego już nie ogradzały. Na zasłanym starą słomą podwórzu stał tylko furgon na ogumionych kołach z wymalowanym napisem: „Skup butelek, pierza, makulatury, szmat i złomu”.

– Uciekajcie po drabinie na stryszek! Pies urwał się z łańcucha!
Do naszych uszu doszło straszliwe ujadanie, niemal charkot wydobywający się z psiej gardzieli.
– Na stryszek! Prędzej! – chwyciłem za rękę pannę Helenkę i pomogłem jej wspiąć się po szczeblach drabiny.
W samą porę. Wielki kosmaty brytan, skrzyżowanie boksera z wilkiem, wypadł zza węgła. Z pyska ciekła mu piana, oczy połyskiwały krwawo. Dopadł drabiny i usiłował wdrapać się na nią. Kilkakrotnie, rycząc wściekle, skakał do góry, lecz my znajdowaliśmy się poza zasięgiem jego kłów.

– Wbrew pozorom nie było Löwemu łatwo znaleźć miejsce na ukrycie klejnotów.
(…) Musiało to być miejsce, do którego każdy mógł przyjść bez wzbudzenia czyjegokolwiek zainteresowania czy podejrzenia. Miejsce publiczne i uczęszczane…
(…) – Odczytajmy więc jeszcze raz zdanie z grobowca Chawy. – proponowałem. – „U studni mądrości znajdziesz klejnot nieoceniony.”

(…) Odrzućmy więc metaforyczną formę i przyjmijmy, że słowa te są po prostu wskazówką. Wówczas treść tego zdania brzmiałaby: klejnotu szukaj u studni…

Na temat rysunków ilustrujących czeskie wydanie „Pana Samochodzika i Tajemnicy Tajemnic” możemy porozmawiać na NASZYM FORUM.

Źródło ilustracji: Wszystkie ilustracje wykorzystane w artykule są autorstwa Jana Černego i pochodzą z czeskiej edycji książki „Pan Auťák a pražské tajemství” – wydawnictwo Albatros 1982 rok.

Źródło cytatów: Cytaty pochodzą z książki Zbigniewa Nienackiego pt. „Pan Samochodzik i Tajemnica Tajemnic”.

2 uwagi do wpisu “Pan Auťák a pražské tajemství w rysunkowej interpretacji Jana Černego

Możliwość komentowania jest wyłączona.