Dzięki Kustoszu za ten tekst, czekałem na niego. Ale tak samo dziękuję producentom za serial. Otwiera oczy na wiele kwestii, które obecnie stanowią jakąś odległą historię, ale są ludzie, którzy cały czas nią żyją i na swój sposób kultywują. Dobrze było obejrzeć owe historie (gdyż było ich kilka) z kilku perspektyw:
- Oczami pary McLarena – Westwood. Z jednej strony bardzo zmotywowanej, mającej parcie na kasę i sławę, ale w moim odczuciu nie do końca. Obydwoje mieli już koło 30-tki gdy zaczęli bawić się w punk-rocka. To trochę za dużo jak na młodzieńczy bunt i wystarczająco wiele, by wiedzieć, co się chce w życiu zrobić. Czy tylko chodziło o pieniądze? Generalnie „biedy nie klepali”, on pochwalił się pochodzeniem, ją było stać na - ni to butik, ni to sex shop - przy Kings Road… Lecz było coś jeszcze, co napędza takich jak oni: mianowicie artystyczne dusze. Po krótkiej historii z Sex Pistols on nie osiadł na laurach, dalej działał w branży, sam zresztą nagrał dwie płytki, których często słucham (nawet teraz, pisząc te słowa). A ona wypłynęła na szerokie wody świata mody i zrobiła tam furorę. Nie można odmówić im ambicji.
- Oczami biednych chłopaków z szemranych okolic Londynu, którzy przede wszystkim chcieli się dobrze zabawić, przeżyć drakę, coś zapodać, coś zaliczyć, coś zagrać, bardziej na nerwach starym, niż muzycznie. Czy zostali wkręceni? W takich biografiach na końcu powinno padać pytanie: „czy czegoś w życiu żałują?” Wtedy byłoby jasne.
- Oczami londyńskiej bohemy, wpatrzonej w Davida Bowie (świetna, symboliczna scena z kradzieżą mikrofonu). Wyglądałem tam różnych dziwaków, którzy przecież wywodzili się z tamtych czasów, tamtych imprez, a którzy potem wywarli nieprzypadkowy wpływ na moje życie.
- Oczami dziewczyn, które robią zrywkę, opuszczają bezpieczny kwadrat, po to by z rozkoszą zanurzyć się w brudach tego świata.
- Pijanym wzrokiem Nancy Spungen, która spieprzyła wszystko, co tylko można było spieprzyć.
- Okiem kamery, która błądzi po brudnych zaułkach, zakazanych melinach, obskurnych pubach – Do cholery, jakie to przewrotne, gdy sobie pomyślę, że my o tych miejscach marzyliśmy, nie wiedząc dokładnie jak wyglądają, ale dla nas wydawały się być wyśnionym rajem! Na dodatek – jak napisał Kustosz – film jest doskonale nakręcony, jakby na wąskiej klatce, co rzeczywiście przypomina stare czasy i stanowi ukłon dla „dziadostwa” 🙂
- Oczami moimi własnymi – które trochę już widziały, lecz przez cały serial próbowały porównywać tamtą londyńską i tą naszą, komuszą rzeczywistość. Obie te rzeczywistości były niejako punkowe, ale jakże inaczej. A czy „No Future” było tylko hasłem, czy może proroctwem? Film pokazał dużo, bardzo dużo, jak na kanał platformy, gdzie już nic pokazywać nie wolno. Chciałbym wierzyć, że to złamanie owej nowej, lepszej konwencji i że jednak jest jakaś przyszłość.
Dobrze byłoby wszystkie te wersje obejrzeć, ale ich nie obejrzymy. Dobrze byłoby chociaż obejrzeć wersję Rottena, skoro wersja Jonesa tak bardzo mu nie odpowiada. To, przynajmniej teoretycznie jest możliwe.
Ja oglądając ten serial miałem jeszcze jedną konstatację. O ileż historie polskich kapel punkowych były bardziej autentyczne. Weźmy takiego Dezertera czy Siekierę. Nikt nigdy nie mówił chłopakom co i jak mają grać i jak wyglądać. Paradoksalnie, nawet cenzura niewiele tu zdziałała. W ogóle zresztą polska odmiana punka wydaje mi się szlachetniejsza, bo miała rys antykomunistyczny a nie komunizujący jak punk na zachodzie.
A z innej beczki. Jest fantastyczna książka o historii punka w Stanach, jest też rozdział o Pistolsach. Skonstruowana w formie narracyjnej historii mówionej czyli kompilacji wypowiedzi różnych osób związanych z ruchem punk, bliższego i dalszego planu, składających się na chronologicznie uporządkowaną opowieść. Nazywa się to "Please kill me. Punkowa historia punka". Bardzo polecam.
W ogóle zresztą polska odmiana punka wydaje mi się szlachetniejsza, bo miała rys antykomunistyczny a nie komunizujący jak punk na zachodzie.
słucham sobie właśnie Brygady Kryzys, tej słynnej, z upadającym pałacem kultury, czyli koncertowej. Pomiędzy utworami 5 i 6 zespół pozdrawia przyjaciół z Włoch - delegację Czerwonych Brygad... ups! Jakoś wcześniej na to nie wpadłem.
(można tylko mieć nadzieję, że nie było wtedy wiedzy "kto za tym stał i czym się kierował" a raczej chodziło o solidarność antysystemowych załogantów)
słucham sobie właśnie Brygady Kryzys, tej słynnej, z upadającym pałacem kultury, czyli koncertowej. Pomiędzy utworami 5 i 6 zespół pozdrawia przyjaciół z Włoch - delegację Czerwonych Brygad... ups! Jakoś wcześniej na to nie wpadłem.
Nie kojarzę, ale wieki nie słuchałem tej płyty. Gdzieś ją mam, tylko gdzie?
Do Lipińskiego zupełnie nie pasują mi takie zagrania. Brylewski prędzej, zawsze miałem wrażenie, że on lewituje we własnym świecie.