Forum

Notifications
Clear all

Pięć minut z...

Strona 30 / 32

Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

Świat Młodych
nr 22 – sobota 19 lutego 1977 r.

5 minut z Anką

Przedziwna historia. Z tymi konkursami w poszczególnych przedmiotach szkolnych, z olimpiadami. W ogóle, to fajna sprawa – sama nawet miałam ochotę popróbować sił, np. w polskim lub historii, ale teraz… to nie wiem, czy warto. Zresztą… o ile ktoś się będzie mnie pytał, czy chcę, czy nie?

Bo np. jeśli chodzi o matematykę, to pani zapowiedziała, że ci co chcą mieć na koniec roku piątkę, w olimpiadzie udział wziąć  m u s z ą . Jeśli nie wezmą, mowy o piątce być nie może! Akurat mnie matematyka nie dotyczy, ale w naszej klasie jest parę takich osób, które mają kłopot. No cóż, nie każdy ma w sobie żyłkę ryzykanta, a uczestnictwo w olimpiadzie z ryzykiem pewnym się wiąże. Bo można przegrać i odpaść na niskim etapie. I wtedy ponosi się  k a r ę – nawet o czwórce mowy być nie może. Człowiek, który w tak karygodny sposób  s k o m p r o m i t o w a ł panią od matematyki nie zasługuje na więcej niż na tróję. Tak było w ubiegłym roku. I dwa lata temu…

A przecież ci, którzy do piątek mają ochotę zastartować, to w matmie są mocni. Na dobrą sprawę i bez żadnej olimpiady piątki by mogli mieć, a czwórki – to murowane. No i stąd ten kłopot. Ryzykować start w olimpiadzie, czy nie?! Gdy czwórkę ma się pewną, to start taki jest z jednej strony szansą na piątkę, ale – można i zlecieć na łeb na szyję też.

Ja już postanowiłam. Doszłam do wniosku, że między czwórką a trójką jest większa różnica niż między czwórką i piątką. Nie w matematycznych wartościach, ale tak w ogóle – czwórkowicze i piątkowicze, to jedna grupa, a trójkowicze: druga. W związku z tym nie będę ryzykowała pewnych czwórek. Po co mi to?!

Ulka mówi, że jestem głupia, bo nie wierzę sama w siebie. To nie jest zupełna prawda. Ja po prostu nie wierze w sens tych olimpiad. Bo skoro nazwa jest taka sportowa, to i walka też taka powinna być. A nie jest. Na prawdziwych sportowych igrzyskach olimpijskich w każdej konkurencji startuje masa zawodników, a medale są zawsze tylko trzy i z góry wiadomo, że tylko trzy osoby spośród bardzo wielu mogą je zdobyć. I nikt nie wygwizduje tych, co przegrali. Ani ich za przegraną nie karze. Bo wszyscy wiedzą, że można być bardzo dobrym, ale jeśli ktoś jest jeszcze lepszy, to ten lepszy zdobywa medal. A brawa bije się i ostatniemu. O tym wie każdy sportowy kibic.

Żałuję, że nasze panie nauczycielki nie są kibicami sportowymi. Oh, gdyby były!

Żałuję, że nie będę startowała w żadnej olimpiadzie. Że jestem głupia?! Może…

ANKA

+++++++

Ciekawe, czy taka patologia byłaby możliwa.

 


OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5621
 
Wysłany przez: @hebius

Ciekawe, czy taka patologia byłaby możliwa.

W szkołach każda patologia była możliwa i niestety cały czas jest.

To co prezentowała nauczycielka matematyki jest chore, ale wcale nie odosobnione. Takich historii było sporo.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4289
 

Przykra historia. Szkoda, że bez mocniejszego zaznaczenia, że to patologia, ale przynajmniej z negatywnym przedstawieniem problemu.

Niestety takie zachowania się zdarzały, nawet jeszcze w latach 90. Przypominam sobie czasem podobne epizody, kiedy czytam o niskim prestiżu zawodu nauczyciela i roszczeniowych rodzicach czy dzieciach. Tak, teraz bywa przegięcie w drugą stronę, ale można powiedzieć, że część pedagogów walnie się do tego przyczyniła... 


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

Świat Młodych
nr 25 – sobota 26 lutego 1977 r.

5 minut z Anką

Przeglądając wczoraj wieczorem gazetę złapałam się na tym, że… liczę litery w poszczególnych wyrazach. Aspirynę się bierze przeciw grypie, a co mam zażyć teraz?! Coś bowiem powinnam, objawy są, zaraza mnie chwyta. A tak byłam pewna, że mnie ta epidemia ominie!

Zaczęło się tak jakoś zaraz po feriach. Chyba nawet dokładnie pierwszy poferyjny poniedziałek to był, gdy Andrzej z Ryśkiem przynieśli do klasy „Przekrój” z niedorozwiązaną krzyżówką. I próbowali ją sobie w czasie przerw do końca rozwiązać. Nawet nie wiem, ze skutkiem jakimś czy bez. Na drugi dzień znowu nad jakąś krzyżówką ślęczeli. Ogół klasy odniósł się do ich nowej pasji ze… wzruszeniem ramion. Do czasu! Na trzeci dzień, gdy krzyżówek do rozwiązania przytaszczyli ze sobą kilka, dołączył do nich Jurek. Na czwarty – jeszcze paru innych. Piątego dnia zdarzyła się… rzecz niesłychana – pół klasy spóźniło się 10 minut na historię, która wypadła akurat po dużej przerwie. Zakrzyżówkowali się po prostu w jakimś kącie i… nie zauważyli, że już dawno po dzwonku! Na szczęście dla nich, pani od historii musi mieć takie samo hobby – nie dość, że nie zrobiła ze spóźnienia żadnej „sprawy”, to jeszcze podpowiedziała kilka haseł.

Potem była prywatka u Małgorzaty. W zupełnie nowym stylu! Żadnych magnetofonów, adapterów, tańców, a zamiast – ołówki, gumki, słowniki, atlasy… Ulka tam była i wróciła zachwycona. „Nawet nie wiesz, co tracisz! – powiedziała do mnie na drugi dzień – to szaleństwo rozwija!” I obrażona była z lekka, gdy nie wyraziłam swojego entuzjazmu. I patrzyła na mnie tak jakby z politowaniem. A ja w ten sam sposób – na nią. I byłyśmy kwita!

Sama się sobie dziwię, że taką twardość charakteru wykazałam – nie i nie! Zresztą, z przekonaniem, bo uważam, że taka gwałtowna krzyżówkomania, to objaw… hm, niezupełnie normalny. Owszem, od czasu do czasu, to nawet i fajne, ale tak przez cały dzień niemal bez przerwy…?! I co w tym rozwijającego?! Na trzy litery, na pięć liter, na siedem liter… Przecież człowiek w komputerka się przy tym zamienia. Też?!

A jednak… Dojrzewa we mnie potrzeba pokazania, że nie jestem gorsza, że też potrafię. Czemu bym nie miała potrafić, w końcu to żadna filozofia! Nie! To tak jak z orzeszkami solonymi – nie smakują ci, a wyciągasz po nie rękę. Nie?!… Widziałam w jednym z leżących w domu tygodników nie rozwiązaną krzyżówkę – a gdyby ją tak zabrać do szkoły?!…

ANKA

----

Zdolna młodzież. Krzyżówkom z "Przekroju" to bym pewnie i teraz nie dał rady.


PawelK polubić
OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

Świat Młodych
nr 28 – sobota 5 marca 1977 r.

5 minut z Anką

No i… jestem solenizantką! Śmiech na sali — tata wręczył nam dzisiaj, mamie i mnie, na „dzień dobry” po bukieciku stokrotek. Przyznam się, że… z lekka zbaraniałam. Pierwszy raz zdarzyła się taka sytuacja. Dotychczas nie byłam rodzinnie przy Dniu Kobiet brana pod uwagę. To raczej ja malowałam laurki, dziergałam serwetki, a teraz — patrzcie, państwo! Nie powiem, sprawiło mi to przyjemność, ale i śmiać też mi się chce. Bo… jest to w sumie naprawdę śmieszne.

Np. w szkole tzw. obchody Dnia Kobiet sprowadzają się do… wiosennego Dnia Nauczyciela. Wiosennego w odróżnieniu od tego ,,prawdziwego”, który ma miejsce jesienią. Zdecydowana bowiem większość nauczycieli to kobiety —w naszej szkole jest wszystkiego trzech panów łącznie z dyrektorem. Szykujemy więc bukiety, robimy maskotki, przygotowujemy program artystyczny… identycznie jak w październiku. Byłabym przy tym istotą na wskroś zakłamaną gdybym nie dodała, że lwią częścią tych wszystkich przygotowań obarczone są dziewczyny. I w październiku, i w marcu też. To, że i w marcu, to tak leci… siłą rozpędu. Nasi „,panowie” uważają bowiem, że my to wszystko o wiele lepiej od nich zrobimy. I… nawet rację mają!

Zastrzegam się od razu, że osobiście nie mam wcale o ten „,podział” pracy żadnych pretensji. Ani też nie przemawia przeze mnie zazdrość, że panie nauczycielki mają dwa razy w roku swoje Wielkie Święto – uczciwe słowo harcerskie dając, należy im się! Dzisiejsze tatowe stokrotki wzbudziły we mnie jednak… skłonność do marzeń. I zaczęłam sobie marzyć tak: że przychodzimy dzisiaj do szkoły, a na każdej ławce, przy której siedzi dziewczyna, leży… wielka krówka; że potem odświętnie przyodziani nasi koledzy składają życzenia i paniom i nam; że w ogóle jest tak dystyngowanie i dorośle…

Hm, mój tata, to taki… żartowniś! Bo to był chyba żart, te stokrotki. Miły, ale jednak żart. Przecież nikt inny nie potraktuje mnie jako osobę świętującą Dzień Kobiet w charakterze solenizantki. Jestem jeszcze… smarkata. To nie ja tak uważam, ale inni. Np. nas koledzy. Swoją drogą, to my zawsze urządzamy dla nich Dzień Chłopaka, a oni… Ciekawe, czy gdyby w kalendarzu istniała instytucja Dnia Dziewczyny, to by się ocknęli?!

Właściwie… to jest pomysł! Bo z tym Dniem Kobiet to nie wiadomo – czy od siódmej klasy obchodzić, czy od ósmej, czy dopiero od szkoły ponadpodstawowej, a może od uniwersytetu…?!

Czy głupio myślę?!…

ANKA


OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5621
 

Wydaje mi się, że już w szkole podstawowej dziewczyny dostawały kwiatki na Dzień Kobiet.

BTW - solenizantka chyba ogranicza się do imienin lub, ponoć teraz również, urodzin.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

Też się zastanawiałem trochę, jak to było u mnie i nie pamiętam. Na pewno w ogólniaku już obchodziliśmy w klasie i Dzień Chłopaka i Dzień Kobiet, ale w podstawówce... Chyba jednak nie. 

Solenizant pasuje raczej do wszystkiego:

 solennisant

Od: solenniser 'uroczyście obchodzić' < p.-łac. sollemnizare 'ts.', od: sollemnis 'uroczysty'


OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5621
 
Wysłany przez: @hebius

 solennisant

Od: solenniser 'uroczyście obchodzić' < p.-łac. sollemnizare 'ts.', od: sollemnis 'uroczysty'

nie znam się na francuskim, myślałem o polskim.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

W polskim to takie rozgraniczenie mamy raczej w przypadku jubilata.

A zmieniając temat: nowy (ten poniżej) odcinek Anki wg mnie bardzo fajny. Po całości. Bo do konkluzji Anki też się nie można przyczepić.

++++

Świat Młodych
nr 31 – sobota 12 marca 1977 r.

5 minut z Anką

Wojtka ojciec pracuje w wytwórni oranżady. Któregoś dnia opowiadał w domu, że mają kłopoty z myciem butelek, bo jedna z osób, która to robiła odeszła z pracy, a nikogo nowego na to miejsce znaleźć nie mogą. Wojtek w tym momencie nastawił uszu — akurat na którejś ze zbiórek rozmawialiśmy o tym, że finanse zastępu trzeba by przed wakacjami podreperować – i zapytał się, czy to musi być koniecznie ktoś dorosły, czy może my byśmy mogli?! Tata obiecał się dowiedzieć. Odpowiedź przyniósł w poniedziałek. Owszem, moglibyśmy, tylko że musi to być nie zabawa w pracę lecz praca. Najpierw zatrudnią nas na tydzień, dla próby, a jeśli próba wypadnie pomyślnie, to możemy pracować nie tylko do wakacji, ale i do końca świata niemal. Warunki są takie: codziennie punktualnie o godzinie 15:00 stawiają się dwie osoby i myją butelki przez 2 godziny, otrzymamy za to miesięcznie… ok, 1500 zł.

Gdy Wojtek przyniósł tę wiadomość, zatkało nas 2 radości. Bomba! Nie tylko forsę zarobimy, ale i kłopotów z zaliczeniem tych szkolnych prac społecznie-użytecznych nikt z nas mieć nie będzie! Zaraz też zaczęliśmy układać grafik butelkowych dyżurów. Ponieważ nas samych jest trochę za mało, zaproponowaliśmy współpracę zastępowi z równoległej klasy. Zgodzili się z takim samym zachwytem, z jakim my powitaliśmy propozycję Wojtka – na każdy zastęp wypadnie po ok. 750 zł, ale dyżur każdego z nas będzie rzadziej niż raz w tygodniu, czyli tyle co… nic!

Mieliśmy zaczynać od najbliższego poniedziałku. Mieliśmy… W trakcie tego, niecałego zresztą, tygodnia wyniknęły nieprzewidziane trudności. Z dwóch stron. Najpierw nasza wychowawczyni – bo Ulka pochwaliła się na lekcji wychowawczej naszym pomysłem — powiedziała, że  a b s o l u t n i e  n i e  w y p a d a  brać za tę pomoc pieniędzy i skoro wytwórnia jest w potrzebie, to szkoła może podjąć czyn społeczny. Potem na 17 osób, które miały brać w tym udział, 9 przyszło i powiedziało, że rodzice im nie pozwalają. Pierwszą z nich był Jacek, którego ojciec zadeklarował, że chętnie będzie wpłacał na konto zastępu 100 złotych miesięcznie, ale syna nie pozwoli… demoralizować. Inni argumentowali podobnie – że stać ich na to, żeby „dziecko nie musiało zarobkowo pracować”.

No cóż, kasy naszych zastępów i tak się wzbogacą, bo chociaż butelki będziemy myli za darmo – nasza wychowawczyni ogromnie się do „czynu” zapaliła — to pieniądze dostaniemy od rodziców. Przyznam się tylko, że zupełnie nie rozumiem, dlaczego wszyscy chcą wytwórni tego wydatku oszczędzić!

ANKA


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

Świat Młodych
nr 34 – sobota 19 marca 1977 r.

5 minut z Anką

No i otóż — pojutrze rozpoczyna się wiosna. Właściwie… głupia sprawa, od czterech miesięcy umawiamy się z Ulką, że zaczniemy systematycznie chodzić na ślizgawkę (Ulka wyczytała, że jazda na łyżwach cudownie robi na poprawienie urody) i, jak dotychczas, byłyśmy zaledwie 3 czy 4 razy.

To jedna strona medalu, ta negatywna. Druga jest znacznie sympatyczniejsza. Bo skoro wiosna, to znaczy, że już niedługo będzie i lato, a jak lato, to i wakacje. Mniam-mniam…! Już się widzę w kostiumie kąpielowym, na brzegu jeziora najpierw, potem w łódce albo… z pomostu daję nura do wody. No i poziomki będą w lesie — okrutnie uwielbiam poziomki!… na obóz wyjedziemy, i opalę się może nareszcie tak, że mi się piegi pod opalenizną zakryją… Oh, lato, lato!

No i… tak — rozmarzyłam się ponad wszelką przyzwoitość. Czapka jeszcze włóczkowa na głowie, a ja o nurkowaniu w jeziorze. Tak mnie ta pojutrzejsza wiosenna perspektywa marzycielsko nastroiła. No bo co, nie wolno mi?! Przecież tak się pisze i mówi. Że wiosenny nastrój, że wiosenny podmuch, że wiosenny uśmiech…

Tak naprawdę, to pojęcia nie mam, czym się różni uśmiech zimowy czy letni od wiosennego. Nie wiem zresztą czy ktokolwiek, o wiele mądrzejszy ode mnie — wie. Ale tak się już mówi. Bezsensownie. I pewnie coś w tym jest skoro wszyscy to powtarzają!

No i… wreszcie. Nie powiem, żebym była zbytnio zmartwiona. Lubię zimę, owszem, ale cieszę się jak głupia, gdy mogę rajstopy zamienić na podkolanówki. Dzisiejsze popołudnie poświęcam na przegląd szafy. Już postanowiłam. Chociaż specjalnie nie przepadam za zajęciami z dziedziny robótek ręcznych, to do swoich wiosenno-letnich ciuchów przystąpię z ochotą. Coś trzeba będzie na pewno podłużyć, gdzieniegdzie suwak zamienić, jakiś guzik przyszyć…

Już widzę moją mamę, jak… zamienia się w słup widząc mnie przy tej czynności. Biedna mama na pewno pomyśli, że to pod jej wychowawczym wpływem tak wyporządniałam. A ja nie wyprowadzę jej z tego błędu. Co mi tam, niech się cieszy! Gdyby wiedziała, że to wcale nie z jej powodu, a z powodu wiosny… A gdyby jeszcze wiedziała, że to tylko dlatego, iż nie zdążyłam się zakochać…

Bo tak zupełnie naprawdę, to wiosna kojarzy się mi z pierwszą miłością. Ale skoro miłości nie ma, to… trudno — nie zostaje mi nic innego jak zabrać się za wiosenne porządki!

ANKA


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4289
 

Od kilku odcinków zastanawiam się, czy autorka w którymś momencie przypomni sobie, że obdarzyła Ankę starszym bratem 😅


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

Przyznam, że też na to czekam 😀


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

Świat Młodych
nr 37 – sobota 26 marca 1977 r

5 minut z Anką

Na wczorajsze popołudnie nasz szczepowy zarządził zbiórkę mundurową całego szczepu, którą poprzedziło długie przemówienie – o tym, że Zjazd, że porządnie musi być, że chusty wyprać i wyprasować… Nawet żeśmy się na niego co nieco z powodu tego przemówienia obrazili – co to, dzieci jesteśmy, swojego rozumu nie mamy czy jak?!

Okazuje się jednak, że… Ale po kolei. Cały tydzień wszyscy się do tej zbiórki przygotowywali. Przy okazji zdopingowało to radę do przyznania dawno już zdobytych przez ludzi sprawności, co zresztą z kolei przysporzyło też i trochę kłopotów, bo akurat w składnicy tych znaczków nie było. Przygotowania polegały na tym, że wszystkie zastępy zorganizowały przedtem swoje własne mundurowe zbiórki. My też. I doszliśmy na niej do wniosku, że… wyglądamy jakoś nieszczególnie, brakowało nam w naszym wyglądzie jakiejś cechy charakterystycznej zastępu. Radziliśmy nad nią dość długo, propozycje padały różne i w końcu ustaliliśmy, że będzie to trampek — bo dużo łazimy teraz na różne wędrówki — wycięty z trzech kolorów filcu i naszyty na chuście. Napracowaliśmy się jak piorun! Najpierw Andrzej z Jackiem malowali projekty tego trampka, potem trzeba było zdobyć filc, w odpowiednich kolorach i odpowiedniej grubości, potem Ulka z Baśką naszywały to przez dwa wieczory na nasze chusty. Tak długo, bo jeszcze i element haftu w projekcie występował. W każdym razie opłaciło się, trampki wyszły ślicznie!

Tak samo ślicznie jak i koronkowe kołnierzyki, które wymyślił sobie zastęp „Biedronek”, zielone kapelusze z frędzelkami, „Kłapouchów”, plecione ze sznurka paski „Tygrysów”, haftowane w kwiaty mankiety „Niezapominajek”… Właściwie, to chyba nie było zastępu, który by nie ruszył głową i solidnie się nie napracował. Szliśmy na tę zbiórkę szczepu dumni jak pawie!

A szczepowy powiedział nam, ze wyglądamy jak… pawie! I bezlitośnie zlikwidował zielone kapelusze, sznurkowe (bardzo artystyczne!) paski, kwiatki… Nasze śliczne trampki odpruł nożyczkami na miejscu. I wcale nie wyglądał na zadowolonego. Nastąpiło kolejne przemówienie.

Hm, okazuje się jednak, że tego rozumu, to nam trochę zabrakło. Miał rację, rzeczywiście wyglądało to wszystko nieco dziwacznie i bardzo niemundurowo. Napracowaliśmy się zupełnie bez sensu! Chociaż nie, sens w tym wszystkim był – przekonaliśmy się naocznie, że mundur, to mundur i upiększać go nie trzeba!

ANKA


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

😀 Mnie taka przygoda zniechęciłaby raczej na dobre do harcerstwa.

A prawdziwy harcerz w tamtym czasie wyglądał tak (zdjęcia z tego samego numeru Świata Młodych co odcinek): 

1761700477-13-1977-Mirka.jpg
1761700506-13-1977-harcerze.png

OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5621
 

Zaraz, zaraz, autorka w wieku 14 lat dowiaduje się, że mundury są ustandaryzowane a charakter drużyny oddają proporce?

A swoją drogą nie wiem co to zbiórka mundurowa i dlaczego nagle wszyscy wpadli w szał dorabiania ozdóbek. Ja wprawdzie harcerzem nie byłem, ale wydawało mi się, że koledzy właśnie na zbiórki chodzili w mundurkach.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4289
 

Przypomina mi to odcinek z podchodami na obozie, jeszcze z Magdą. Znowu mamy sytuację, gdzie dzieci robią coś, co okazuje się wbrew regulaminom, ale nikt z "winowajców" nie zdawał sobie z tego sprawy. No sorry, ale jak dwie-trzy osoby odwalają taki numer, to można przypuszczać, że są niedouczone albo bezmyślne. Jak robi to duża grupa, do tego z kilku klas i niezależnie od siebie, to już jest problem zwierzchników, którzy najwidoczniej olali swoje obowiązki wychowawcze.


PawelK polubić
OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

A przeczytaliście podpis pod zdjęciem tej medalowej harcerki? 

Gratulując serdecznie zwycięstwa, musimy jednocześnie... złotą medalistkę odrobinę zawstydzić (zresztą, nie ją jedną) - do munduru nie nosi się golfa!

Praktyka codziennego harcerskiego chyba była daleka od tego uwielbienia dla mundurka, który chcieliby narzucić harcerzom działacze. Było zimno - co można wywnioskować ze scenerii fotki -  więc Mirka nałożyła pod mundur golf zamiast marznąć dla idei. Dla mnie to normalniejsze (i w sumie nawet zasługujące na pochwałę) niż ślepe przestrzeganie regulaminu.


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

Świat Młodych
nr 40 – sobota 2 kwietnia 1977 r

5 minut z Anką

Ufff! To jest oddech ulgi. Po wczorajszym dniu. Bo był to dzień bezwzględnie męczący. Ile razy można zachwyconą gębą reagować na radosny okrzyk: „Ojej, Anka, ale masz plamę na spódnicy!” Trzy razy, cztery razy, pięć…?! O tym, że mam taką właśnie plamę, powiadomiono mnie wczoraj siedemnaście razy; dziewięć razy dowiedziałam się, że ubrudziłam się na czole długopisem; sześć razy wyleciały mi ponoć klucze z kieszeni… „Ponoć”, bo oczywiście wszystko było nieprawdą, ot, takie primaaprilisowe żarciki.

Przyznać się muszę, że… ani ciut mnie one nie rozbawiły. Ba, więcej – za którymś kolejnym razem byłam wręcz wściekła. Tym najgorszym rodzajem wściekłości, tłumionej w sobie – moja ciocia, która jest psychologiem twierdzi, że takie złe uczucia trzeba sobie szybko na zewnątrz rozładowywać, bo inaczej człowiekowi grozi zawał serca. No więc, mnie chyba grozi i tzw. cud boski się zdarzył, że jeszcze go nie dostałam. Dobry to byłby napis na nagrobku: „Zgasła w 15 wiośnie życia z powodu zawału będącego wynikiem żartów primaaprilisowych”, nie?!

Ale jak na razie, to chyba nic z tego. Nagrobka z takim ślicznym napisem na żadnym cmentarzu nie będzie, bo ja – ciągle żyję. Nie dość tego, cieszę się wyśmienitym zdrowiem (ponoć apetyt jest jego świadectwem?!), a co gorsza… również i szampańskim humorem. Bo dzisiaj, to zaczyna mnie to wszystko śmieszyć. Fakt, nie bujam!

Bo jest to rzeczywiście i autentycznie śmieszne. Nie te kawałki o plamach i o kluczach, ale to, że wcale nie tak jeszcze dawno temu, ja sama identycznymi niemal „odkryciami” raczyłam na prawo i na lewo swoje otoczenie. I dziwiłam się bardzo, że… mało kto się z nich śmieje. A przecież – niby powinni. Więc obrażona byłam też co nieco, że los mnie obdarzył takimi nieciekawymi znajomymi, co nie grzeszą odrobiną nawet humoru. Kiedy to było – trzy lata temu, dwa lata temu?… W zeszłym roku, gdy tata wrócił wieczorem do domu powiedziałam mu, że guzik mu się od marynarki oberwał (miał wszystkie guziki w najlepszym porządku), a on, zamiast się przestraszyć, to mówi: „Wiem, wiem, już mnie o tym sto tysięcy razy dzisiaj poinformowano”. I jeszcze dodał zjadliwie: „Gratuluję, Aniu, spostrzegawczości!” Miałam prawo być obrażona?! Miałam!

Dzisiaj tatę świetnie rozumiem. Popsuł mi wtedy zabawę, ale tym większą mam ją teraz. Z siebie przede wszystkim. Z tego, że jeszcze tak niedawno byłam tak oceanicznie głupia i z tego, że przez ten rok tak się bardzo zestarzałam. Całe szczęście, że włosy mi jeszcze nie osiwiały. Ale podobno siwieniu zapobiega właśnie śmiech – no, to się śmieję…

ANKA

____________________________

Uświadomiłem sobie przy okazji lektury, że nie pamiętam ze szkoły żadnych primaaprilisowych żartów. Może sobie nie robiliśmy?

W domu tak. Najbardziej udało się kiedyś mamie, gdy niedzielnym czy sobotnim rankiem rzuciła w kuchni "O! Stado saren wyszło z lasu i pasie na podwórku". Mało się z ojcem i bratem w drzwiach nie pozabijaliśmy, gdy goniliśmy do kuchni z pokoju, tak nam było śpieszno do tego niecodziennego widoku. 

A ile było śmiechu, gdy mama powiedziała, że to prima aprilis.

Bo to był Prima Aprilis z falstartem, 31 marca.


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 4051
Topic starter  

Obrazek

Świat Młodych
nr 43 – sobota 9 kwietnia 1977 r

Obrazek

5 minut z Anką

No i mamy ferie. Najdziwaczniejsze z dziwacznych. Bo tak – niby mamy odetchnąć, wypocząć, nabrać sił do dalszej nauki, a naprawdę, to nie jest to jak na razie żaden odpoczynek tylko zwyczajna… orka. Ja mam jeszcze nie najgorzej, ale np. Ulka i Marzena oznajmiły wczoraj wieczorem, że ledwo nogi i ręce czują i marzą o… powrocie do szkoły – wtedy sobie po przedświątecznych szaleństwach odpoczną. Szorujemy, froterujemy, trzepiemy, ucieramy (ser z żółtkami i rodzynkami), targamy ze sklepów pękate siatki…

Ulka miała w stosunku do tych ferii bardzo nieracjonalne zamiary – chciała sobie matmę dogłębnie powtórzyć, a może i fizykę. Nieracjonalne, bo dobrze wiemy, że ferie są nie na naukę, ale na odprężenie od niej – cóż, w życiu jednak różnie bywa i co poniektórzy do tej nieracjonalności są obiektywnymi warunkami zmuszeni. Widocznie jednak anioł stróż czuwa nad Ulką, bo w tej chwili nie ma ona do matmy ani głowy, ani siły, ani czasu. Powinna mu być wdzięczna za opiekę, a ona jest zła – kapryśna jakaś osoba…

Jeśli chodzi o mnie, to lekkim dreszczem obrzydzenia napawa mnie dzień pojutrzejszy – lany poniedziałek. W zeszłym roku chłopcy na naszym osiedlu dosłownie nie dali nam przejść, żeby nie polać woda. Wstrętną, brudną, kałużastą i w ogromnych ilościach. Czym która dziewczyna bardziej piszczała, tym bardziej ja oblewali – koszmar! Tata poradził mi, żeby… nie piszczeć, bo ten sprzeciw to tylko ich dopinguje do dalszego lania. Wyszłam więc z wyniosłą miną, że niby nic mnie to nie obchodzi, że gwiżdżę na nich sobie. Ale widać kiepski z mojego taty psycholog – zostałam oblana tak, że z końskiego ogona (bo w zeszłym roku miałam jeszcze koński ogon) ściekała woda zupełnie żwawym strumyczkiem.

Więc się boję, że i w tym roku będzie podobnie. Mogę oczywiście nie wyściubiać nosa z domu, ale czy to jest ta najlepsza metoda?!

Ja nie wiem… Owszem, tradycje rzecz fajna i miła tylko czy naprawdę musimy się tak utradycyjniać aż do przesady?! Bo ja myślę, że to przesada. l te kosmiczne porządkowanie wszystkiego, i to „wielkie żarcie”, no i przede wszystkim ten lany poniedziałek.

Tata to by pewnie zaraz mi odpowiedział, że tradycje i zwyczaje są bogactwem każdego narodu. l pewnie tak powie, bo tata lubi być pompatyczny. Ja bym jednak wolała być… ciut biedniejsza.

ANKA

___________________
I w zasadzie doczekaliśmy już czasów, gdy jest tak, jak chciała Anka. Tradycja lanego poniedziałku umarła, a te dwie pozostałe - świąteczne obżarstwo i przedświąteczne porządki - za chwilę też umrą na amen razem z ostatnimi przedstawicielkami pokoleń urodzonych w latach 40. i 50.


OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5621
 
Wysłany przez: @hebius

I w zasadzie doczekaliśmy już czasów, gdy jest tak, jak chciała Anka. Tradycja lanego poniedziałku umarła, a te dwie pozostałe - świąteczne obżarstwo i przedświąteczne porządki - za chwilę też umrą na amen razem z ostatnimi przedstawicielkami pokoleń urodzonych w latach 40. i 50.

Wydaje się, że ludzie nadal będą się obżerać, niezależnie od mam i babć. Wystarczy spojrzeć co się dzieje w supermarketach przed świętami. I nie wmówicie mi, że to 80-letnia babcia wymusza.

A co do lanego poniedziałku, zadziwia mnie oblewanie wodą z kałuż. W tamtych czasach przed każdym blokiem był kran i to było główne źródło wody do oblewania.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Strona 30 / 32
Share: