Zakładam wątek o książkach autorki "Ani z Zielonego Wzgórza".
Anię kocham miłością ogromną od pierwszego przeczytania i co jakiś czas wracam do całej serii.
Ale nie martwcie się (zwłaszcza Panowie) - nie chcę Was zachęcać do dyskusji na temat szalonych przygód rudej jedenastolatki obdarzonej niezwykłą wyobraźnią 🙂
Temat ten ma być punktem wyjścia do innej dyskusji.
Otóż kilka dni temu zauważyłam, że ukazało się nowe tłumaczenie książki Montgomery, o którym jest dość głośno w mediach społecznościowych. Jak w takiej sytuacji, jest tyluż zwolenników, co i przeciwników.
Ja należę raczej do tej drugiej grupy.
Zastanawiam się po co na nowo tłumaczyć książkę, która od wielu lat znana jest pokoleniom dzieci i młodzieży w takiej wersji, w jakiej została lata temu przełożona.
Szczerze mówiąc, odrzuca mnie już sam tytuł, który brzmi nieudolnie i groteskowo.
Czym się charakteryzuje nowe tłumaczenie? Nie znam wielu szczegółów, ale wiem, że na przykład imiona bohaterów nie będą przetłumaczone, tylko pozostawione w wersji oryginalnej.
A co Wy o tym sądzicie?
O samej Ani się nie będę wypowiadał, bo nie czytalem.
Co do współczesnych tłumaczeń - jak dla mnie sprawa nie jest jednoznaczna. Co innego my - którzy przywykliśmy do "starych" tłumaczeń i dla nas one są tymi jedynymi, na których wyrastaliśmy i które pamiętamy.
Ale dla młodych te stare tłumaczenia są często mało strawne. Język się zmienił, zmieniła się wrażliwość. Być może - dopuszczam to - w nowych tłumaczeniach książki zdobędą nowych miłośników.
Osobiście jestem za możliwością wyboru. Nie widzę niczego "obrazoburczego" w tym, że powstają nowe tłumaczenia. Nie ma obowiązku ich czytać, jeśli ktoś nie chce. 🙂
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Ale nie martwcie się (zwłaszcza Panowie) - nie chcę Was zachęcać do dyskusji na temat szalonych przygód rudej jedenastolatki obdarzonej niezykłą wyobraźni
A co to za jakaś skandaliczna dyskryminacja?! 😀
Jestem na tak nowym tłumaczeniom, zwłaszcza, jeśli stare jest naprawdę stare i nie wiadomo ile w nim inwencji tłumaczki, a ile autentycznej Lucy Maud Montgomery. Zresztą widzę (na Wikipedii), że Bankowska nie jest pierwsza.
Powieść L. M. Montgomery pierwszy raz została przetłumaczona w roku 1911 przez Rozalię Bernsteinową (prawdopodobnie Janina Mortkowicz) i wydana nakładem wydawnictwa M. Arcta. Pierwsze tłumaczenia powieści dla dzieci, w tym i „Ani z Zielonego Wzgórza” Bernsteinowej, są dziś szeroko krytykowane ze względu na zbędną infantylizację, zdrobnienia i przekłamania (...) Kolejne przekłady powieści Montgomery ukazały się dopiero w latach 90. XX. Do roku 2018 powstało ich co najmniej jedenaście. Większość z nich jest ostro krytykowana za rażące błędy i niechlujne wykonanie
To chyba trochę tak jak z Grimmami - czytać przekłamane starocie (a cytowałem już kiedyś na forum, jak daleko potrafią się różnić od oryginału), czy nowe, wierne tłumaczenia?
Zakładam wątek o książkach autorki "Ani z Zielonego Wzgórza".
Anię kocham miłością ogromną od pierwszego przeczytania i co jakiś czas wracam do całej serii.
Ale nie martwcie się (zwłaszcza Panowie) - nie chcę Was zachęcać do dyskusji na temat szalonych przygód rudej jedenastolatki obdarzonej niezykłą wyobraźni
Anię przeczytałem kiedyś w całości (może dlatego, że mam 2 lata młodszą siostrę więc książki były dostępne w domu) ale nie wracam do niej 🙂
Czym się charakteryzuje nowe tłumaczenie? Nie znam wielu szczegółów, ale wiem, że na przykład imiona bohaterów nie będą przetłumaczone, tylko pozostawione w wersji oryginalnej.
Imiona bohaterów to ciekawy temat. Ja jednak wolę oryginalne. Dlaczego? Ano dlatego, że po pierwsze mogą nieść ze sobą jakieś przesłanie (być może, z jakiegoś powodu, autor nazwał swoich bohaterów tak a nie inaczej), po drugie, tłumacze często, niestety, silą się na oryginalność i tak w miejsce Pippi Langstrumpf powstała pokraczna Fizia Pończoszanka.
Twtter is a day by day war
W moich czasach "Ania" była dla dziewczynek więc nie przeczytałem, choć chyba jeden albo dwa rozdziały skubnąłem. Co ciekawe, mój tata jest fanem "Ani".
Jestem na tak nowym tłumaczeniom, zwłaszcza, jeśli stare jest naprawdę stare i nie wiadomo ile w nim inwencji tłumaczki, a ile autentycznej Lucy Maud Montgomery.
Też jestem tego zdania, choć akurat zmiana tytułu na "Anię z zielonych szczytów" mi się nie podoba. "Z zielonego wzgórza" tak już wrosło w tę powieść, że taka zmiana brzmi fałszywie nawet jeśli bliższa jest oryginałowi.
Czym się charakteryzuje nowe tłumaczenie? Nie znam wielu szczegółów, ale wiem, że na przykład imiona bohaterów nie będą przetłumaczone, tylko pozostawione w wersji oryginalnej.
To jest teraz ogólny trend. Kiedyś bohaterką "Łuku Triumfalnego" była Joanna, teraz, w bardziej współczesnym tłumaczeniu jest Joan.
Też jestem tego zdania, choć akurat zmiana tytułu na "Anię z zielonych szczytów" mi się nie podoba. "Z zielonego wzgórza" tak już wrosło w tę powieść, że taka zmiana brzmi fałszywie nawet jeśli bliższa jest oryginałowi.
To jest chyba kwestia tego, że tłumacz musi być również twórcą, dosłownie można sobie przetłumaczyć przy pomocy automatycznego słownika tylko zazwyczaj wyjdzie to beznadziejnie (sam mam ten problem gdy daję tłumaczom swoje regulacje do tłumaczenia, najczęściej muszę później siedzieć i samemu poprawiać bo inaczej to co oni zwracają nie ma sensu). Tutaj pomysł zmiany nazwy z Zielonego Wzgórza na Zielone Szczyty jest chyba słabym pomysłem.
Twtter is a day by day war
Tłumaczenia to temat - rzeka. Z jednej strony te stare często były niedokładne, niepełne lub błędne, co wynikało z szeregu czynników. Tłumacze znali język obcy "akademicko", nie znali zaś kontekstu czy kultury. I trudno robić z tego zarzut w odniesieniu do lat 20. XX w., żadne wydawnictwo nie proponowało, by tłumacz/ka pojechał/a na pół roku do Kanady, by wiedzieć, jak się tam żyje, jakie są potrawy, ptaki, materiały. Co więcej, należało też brać pod uwagę, że jeśli tłumaczenie będzie zawierało masę "osobliwości" to z kolei problem będą mieli czytelnicy (albo trzeba będzie zrobić masę przypisów).
Dodatkowo próbowano dopasować treść powieści do "wymogów" odbiorcy, stąd na przykład najsłynniejsza zamiana "imienna" - Rachela Linde, która stała się Małgorzatą.
Dzisiaj sytuacja się zmieniła i większość informacji jest łatwo dostępna, zarówno dla tłumacza, jak i czytelnika.
Inna sprawa to wycięte fragmenty lub całe rozdziały, jak w "Rilli ze Złotego Brzegu".
Druga strona medalu - stare tłumaczenia mają klimat i pasują do oryginału. Nowe są często uwspółcześniane na siłę, a dosłowność zastępuje sens. Problem w tym, że oryginalna twórczość Montgomery jest w domenie publicznej, więc każdy może "sobie przetłumaczyć i wydać". Stąd kilka podejść do "Ani..." w ostatnich latach, zazwyczaj dokładniejszych, ale kiepskich stylistycznie.
Ogólnie mam problemy z przyzwyczajaniem się do nowych tłumaczeń. "Anie..." mam na półce w "polskiej wersji oryginalnej" 😉 Mój ideał - stare tłumaczenie z poprawionymi błędami (nieszczęsny marszałek Elliot, który po prostu miał na imię Marshall ;-), uzupełnione o pominięte kiedyś fragmenty. Natomiast przyznaję, że decydującą rolę odgrywa tutaj sentyment i wspomnienia, więc pewnie dla "nowych" czytelników problemu nie będzie.
Aczkolwiek zmianę "Zielonego Wzgórza" na "Zielone Szczyty" uważam za bezzasadną, ponieważ nic nie wnosi, a stary tytuł zakorzenił się w Polsce. Ponadto akurat "stara" nazwa w języku polskim bardziej pasuje do nazwy domu. Angielski jest luźniejszy i można tam stosować formy czy złożenia, które u nas po prostu źle lub dziwnie brzmią. I jeszcze jedna sprawa - skoro tłumaczenie ma być takie wierne, to dlaczego nie zostawiono "Green Gables"?
BTW, na forum gazety jest sporo wątków o tłumaczeniach Montgomery:
https://forum.gazeta.pl/forum/w,30357,43745044,43745044,Tragiczne_tlumaczenie.html
I ciekawostka poza tematem tłumaczeń - z któregoś wątku dowiedziałam się, że Montgomery dobrze opisywała wszelkie choroby. Tzn. nie używała medycznych pojęć ani terminologii, ale na podstawie jej opisów i znajomości realiów medycznych w tamtym okresie lekarz jest w stanie zidentyfikować większość przypadłości, jakie pojawiają się w książkach tej autorki. I zarówno choroby, jak i ewentualne skutki/leczenie, są przedstawione prawidłowo. Nawet "opalanie" duszącego się Jasia 😉
Serię o Ani przeczytałam we wczesnej młodości. Pamiętam, że z dużą przyjemnością. Nigdy jednak nie wróciłam do niej. Szczerze mówiąc, dziś nie byłabym w stanie powiedzieć, co pamiętam z książki, a co z filmu.
Nie mam nic przeciwko nowym tłumaczeniom książek. Zawsze przecież ktoś może zrobić to lepiej niż poprzednik, lub nowy przekład może zwyczajnie lepiej przemówić do konkretnego czytelnika.
Nie podoba mi się natomiast zmiana tytułu książki o Ani. Co to ma na celu? Przecież wielu czytelników, szczególnie tych bardzo młodych, może sobie nie zdać sprawy z tego, że "Ania z Zielonego Wzgórza" i "Anne z Zielonych Szczytów" to ta sama powieść. Poza tym, zgrzyta mi ta niekonsekwencja. Skoro nie tłumaczy się imion, to po co tłumaczyć nazwy miejsc?
Ależ się tego ukazało po polsku! Ta nowa Ania to jakieś setne wydanie powieści. Tutaj można obejrzeć okładki wcześniejszych wydań:
https://pokrewne-dusze-maud.blogspot.com/2021/01/okadki-wszystkie.html
Mnie też w pierwszym momencie odrzuciło- nowe tłumaczenie odebrałam jako usilne prostowanie tego co jest dobre 🙂 Ale moim autorytetem w dziedzinie Ań jest Bernadeta Milewski i jej https://www.facebook.com/kierunekavonlea/. To osoba, która chyba profesjonalnie zajmuje się Zielnym Wzgórzem, która jeździ tam regularnie, rozmawia ze wszystkimi, którzy mieli/mają związek z Anią, kopalnia ciekawostek o LM Montgomery. I wg niej nasza ulubiona wersja pełna jest jednak przekłamań; a ta nowa przecież nie wypiera z rynku starej, jest raczej skierowana do osób, które chciałby by być jak najbliżej oryginału, a nie znają języka na tyle, żeby z niego czerpać w 100%. Autorka tłumaczenia (81 letnia) zadała sobie wiele trudu, żeby poznać niuanse kanadyjskiej przyrody i innych detali, które zostały pominięte czy spolszczone. Zapytałam się moich dzieci co to te gables, i okazuje się, że to dość znane słowo...
Nie wiem czy tłumaczenie będzie miało klimat, raczej nie ma szans, żeby szczyty wyparły wzgórza, ale jako ciekawostka na pewno warta jest zerknięcia.
Podobno zasadą w tłumaczeniach jest tłumaczenie nazw własnych. Imion i nazwisk się nie tłumaczy.
Zaczytywałam się tą Anią niemożebnie. Pamiętam, że nie raz uroniłam łzę i byłam mocno rozemocjonowana. Dzisiaj seria z Anią nie jest tak popularna jak kiedyś i chyba nie ma sensu zmieniać jej tytułu i w ogóle robić rewolucję w tej książce ze zmianą imion. Dla mnie pozbawione sensu.
Podobno zasadą w tłumaczeniach jest tłumaczenie nazw własnych. Imion i nazwisk się nie tłumaczy.
A co z nazwami? Powinno się je tłumaczyć?
Dyskusja o nowym tłumaczeniu "Ani..." trwa w najlepsze i przy okazji ożywiła kilka podobnych wątków. A jako że mieliśmy przegląd okładek samochodzikowych to podrzucam link do najgorszych okładek książek L. M. Montgomery. Można się nieźle rozerwać 😉
Polskich nie uwzględniano, ale nasi graficy też mają swoje osiągnięcia w temacie - choć raczej nie tak spektakularne jak te z linkowanego tekstu. Wybór:
Dyskusja o nowym tłumaczeniu "Ani..." trwa w najlepsze i przy okazji ożywiła kilka podobnych wątków. A jako że mieliśmy przegląd okładek samochodzikowych to podrzucam link do najgorszych okładek książek L. M. Montgomery. Można się nieźle rozerwać
Polskich nie uwzględniano, ale nasi graficy też mają swoje osiągnięcia w temacie - choć raczej nie tak spektakularne jak te z linkowanego tekstu. Wybór:
Ja wiem, czy aż takie złe? Okładki książek Nienackiego, nie tylko samochodzików, na ogół gorsze.
Chodzi Ci o międzynarodowe czy polskie? Przy polskich zgodzę się, że można dyskutować. Pojedynczo nie są tragiczne, ale zestawione pokazują kompletny brak inwencji i pójście na łatwiznę - ruda dziewczynka narysowana w dowolnym stylu, strój według serialu. Może mieć okulary. Wyjątkiem są okładki rysunkowe, ale chociaż ładnie się prezentują to średnio pasują do grupy docelowej.
Chodzi Ci o międzynarodowe czy polskie?
Obejrzałem jedne i drugie. Są wśród nich bardzo słabe ale taki np. "Wielki las" z jego porno okładką bije je wszystkie na głowę. Wiele okładek samochodzików zresztą też oceniam gorzej niż te niby najgorsze "Anie".
Okładki książek Nienackiego, nie tylko samochodzików, na ogół gorsze.
To samo sobie pomyślałem 🙂
Twtter is a day by day war
O matko!
Maruto, kliknęłam w link i się przeraziłam.
Większość tych okładek to prawdziwe koszmarki 🙁
😆
A wracając do nowego tłumaczenia... Poczytałam trochę dyskusji i wypowiedzi wydawnictwa/tłumaczki. Niestety nastawiło mnie to negatywnie do całego przedsięwzięcia. Dlaczego? Otóż w wypowiedziach tych kluczowe jest "poprawiamy błędy Bernsteinowej, trzeba to w końcu zrobić!!!". Tylko że rzeczywiste błędy - jak owo osławione przysięganie - już dawno poprawili inni tłumacze. Można nie lubić przekładu Agnieszki Kuc, ale na przykład tłumaczenie Pawła Beręsewicza było dobrze przyjęte. Bęręsewicz zachował jednak elementy, które zakorzeniły się u nas mocno - Anię, Marylę, Mateusza i Zielone Wzgórze. Mniej znaczące zmienił zgodnie z zasadami, o których pisała Yvonne, czyli mamy Rachel Lynde zamiast Małgorzaty Linde. I to się broniło, bo zachował w ten sposób równowagę między tradycją a nowoczesnością. Jednak "Marginesy" i tłumaczka w ogóle nie biorą tego pod uwagę, uparcie nawiązując do pierwszego przekładu. Innymi słowy, nowe tłumaczenie jest rewolucją sztucznie rozdmuchiwaną, rozpaloną na tych kilku kontrowersjach, o których od dawna wiedziano (nie było Zielonego Wzgórza) i zmianie imienia bohaterki, która od lat żyje własnym - polskim - życiem.