Zaczynam wątek o twórczości Andrzeja Pilipiuka/Tomasza Olszakowskiego tekstem na portalu:
Andrzej Pilipiuk - GUILTY (pleasure)
Lubię czytać Twoje recenzje. Są takie wyważone. Pilipiuka jeszcze nie czytałem (oprócz niektórych postsamochodzików) ale mam gdzieś na liście.
Twtter is a day by day war
Moja znajomość twórczości Pilipiuka nie wyszła dotąd poza kontynuacje Olszakowskiego. A i te ostatnie czytałem dawno, więc poza ogólnym wrażeniem (strasznie słabe) niewiele pamiętam. Zirytowało mnie wtedy już samo podejście do sprawy. O ile dobrze pamiętam chwalił się w jakiś wywiadzie, że pisał te kontynuacje w miesiąc co słabo moim zdaniem licuje z szacunkiem do czytelnika.
Od "Wędrowycza" odrzucał mnie już sam pomysł. Po prostu nie miałem ochoty czytać książki, w której główna postać jest degeneratem i śmierdzielem i zajmuje się egzorcyzmami. Być może jest to nawet dowcipne ale zbieg cech i okoliczności, które odrzucają mnie od lektury zbyt duży.
Wysłany przez: @maruta
Powtarzalność – problemem psującym trochę lekturę osobom, które przeczytały kilka książek Pilipiuka, jest fakt, że pisarz wielokrotnie wykorzystuje swoje ulubione tematy. I tak w różnych książkach dostajemy te same motywy lub ciekawostki, powtarzane w różnych okolicznościach, niekiedy trochę zmienione, niekiedy skopiowane prawie 1:1.
To jest w takim razie kolejna cecha, która zbliża go do Łysiaka. Ten też obsesyjnie powtarza te same motywy i cytuje samego siebie. A już myśl "źryjmy gówna, miliony much nie mogą się mylić" jest chyba w każdej książce począwszy od połowy lat 80 tych.
Summa sumarum, recenzja fajna i kompleksowa, ale na Pilipiuka na razie się nie skuszę. Ale wrzuciłem link na Twitterze i ludzie pytają dlaczego to obciach? Z reakcji wnoszę, że raczej nie traktują Pilipiuka jako wstydliwej przyjemności:)
A odchodząc trochę od Pilipiuka sam problem guilty pleasure jest bardzo interesujący. Zastanawiam się co jest moim guilty pleasure? Maruto, załóż może oddzielny wątek dedykowany guilty pleasure to pozastanawiamy się wspólnie:)
Od "Wędrowycza" odrzucał mnie już sam pomysł. Po prostu nie miałem ochoty czytać książki, w której główna postać jest degeneratem i śmierdzielem i zajmuje się egzorcyzmami. Być może jest to nawet dowcipne ale zbieg cech i okoliczności, które odrzucają mnie od lektury zbyt duży.
No ale Pilipiuk to nie tylko Wędrowycz. A teraz to już chyba nawet nie przede wszystkim Wędrowycz.
Pilipiuk to na przykład Robert Storm, czyli - toutes proportions gardées - taki współczesny Pan Samochodzik. Poszukiwacz przygód, miłośnik historii, detektyw zajmujący się odnajdywaniem różnych dziwnych artefaktów. Od bohatera Nienackiego różni go jedno - Pilipiuk "robi" w fantasy, więc zagadki, którymi zajmuje się Storm, nie zawsze mają racjonalne wyjaśnienie. Jak sam Storm mówi o sobie - zdarzało mu się dotknąć nienazwanego. Ale opowiadania (bo to cykl opowiadań, nie powieści) wciągają i mają często dość przewrotne zakończenia (choć mam wrażenie, że kilka ostatnich jest pisanych jakby trochę na siłę).
Oto do Roberta Storma przychodzi stary szewc z nietypowym zleceniem - trzeba odnaleźć przybory szewskie należące do jego przodka, zamordowanego podczas niemieckiej okupacji. Od wojny minęło wiele lat, więc zadanie wygląda na beznadziejne. Jednak Storm podejmuje wyzwanie. I szybko okazuje się, ze sprawa ma drugie dno, dotyka dziwnych, złowrogich przesądów, w które wierzą starzy adepci szewskiego fachu...
Inna sprawa: odbywa się wystawa fotograficzna, prezentująca odnalezione przypadkowo zdjęcia, zrobione w latach 30-tych. Przestawiają życie żydowskiej społeczności małego galicyjskiego miasteczka. Niepodziewanie na wystawie pojawia się stary mężczyzna, który uderza organizatora młotkiem w głowę, a do ust wpycha mu dekiel od obiektywu! Złapany przez policję, odmawia złożenia zeznań. Znajomy policjant prosi Storma o pomoc w wyjaśnieniu tej dziwacznej sprawy. Ten odkrywa, że ze zdjęciami jest coś bardzo nie w porządku...
Pilipiuk to również cykl opowiadań o Pawle Skórzewskim, lekarzu, żyjącym na przełomie XIX i XX wieku, obywatelu imperium rosyjskiego, a później niepodległej Rzeczpospolitej. Skórzewskiego, obieżyświata i niespokojnego ducha, los rzuca po całym imperium, a także poza jego granice. Bierze udział w akcjach wywiadowczych organizowanych przez Wielkiego Księcia Aleksandra. Walczy z trądem w norweskim Bergen. Spotykamy go w Petersburgu w pierwszych latach bolszewickiej rewolucji. W Syrii szuka śladów biblijnego Edenu...
Pilipiuk to też "Oko Jelenia" - wielotomowa powieść, będąca... no właśnie, czym? Chyba najlepiej scharakteryzować ją jako miks powieści historycznej z science-fiction. Dwójka współczesnych Polaków - młody chłopak i trzydziestoletni mężczyzna - w wyniku globalnego kataklizmu trafia do XVI-wiecznej Skandynawii. Spotykają tam także młodą polską szlachciankę z wieku XIX. Muszę przyznać, że powieść jest bardzo nierówna. Chyba najsłabszym jej elementem jest pomysł na to, w jaki sposób bohaterowie znajdują się w przeszłości. Również zakończenie wzbudziło we mnie pewien niedosyt. Ale perypetie trójki bohaterów śledziłem z zapartym tchem, bo Pilipiuk nie pożałował im przygód. Mogę polecić tę książkę każdemu, kogo nie odrzucą elementy S-F w fabule.
(I tu podkreślenie - ta powieść nie ma nic wspólnego z "kontynuacją" P.S. pod zbliżonym tytułem).
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Pilipiuk to na przykład Robert Storm, czyli - toutes proportions gardées - taki współczesny Pan Samochodzik. Poszukiwacz przygód, miłośnik historii, detektyw zajmujący się odnajdywaniem różnych dziwnych artefaktów.
Z Twoich zajawek wynika, że ten Storm to rzeczywiście inna bajka i może nawet da się to czytać:)
Pilipiuk to też "Oko Jelenia" - wielotomowa powieść, będąca... no właśnie, czym? Chyba najlepiej scharakteryzować ją jako miks powieści historycznej z science-fiction. Dwójka współczesnych Polaków - młody chłopak i trzydziestoletni mężczyzna - w wyniku globalnego kataklizmu trafia do XVI-wiecznej Skandynawii. Spotykają tam także młodą polską szlachciankę z wieku XIX.
Brzmi interesująco. Mam tę słabość, że lubię historie z wątkiem podróżowania w czasie. A tutaj pomysł jest wyjątkowo fajny i oryginalny bo w przeszłości spotykają się ludzie przybyli z różnych epok/czasów. Punkt wyjścia świetny.
Dlatego też w tekście proponuję rozpoczęcie "znajomości" z Pilipiukiem od opowiadań właśnie. A skoro podobało Ci się "Oko jelenia", które mnie nie przypadło do gustu, to może napisz jeszcze parę słów? Było nie było to największa "fabuła" tego pisarza 😉
A skoro podobało Ci się "Oko jelenia", które mnie nie przypadło do gustu, to może napisz jeszcze parę słów? Było nie było to największa "fabuła" tego pisarza
"Parę słów" to już napisałem 😊 . Żeby napisać więcej, musiałbym sobie powieść powtórzyć. Czytałem to na bieżąco, jak się ukazywała, więc dosyć dawno temu. A ostatniego tomu, tego "dopisanego", wcale, bo co prawda go kupiłem, ale potem gdzieś wsadziłem i nie wiem gdzie. I w sumie nie jestem pewien, czy chcę czytać, bo czwarty tom "Kuzynek" napisany po latach okazał się w mojej opinii radykalnie gorszy od reszty. Jeśli tak samo gorszy będzie kolejny tom "Oka Jelenia"...
A co do tego, czy mi się podobało... I tak, i nie. Napisałem, że jest to bardzo nierówne. Parę rozwiązań fabularnych uważam za pójście na łatwiznę, jak choćby
No i samo to, w jaki sposób bohaterowie trafiają w przeszłość... mam wrażenie że Pilipiuk strasznie chciał umieścić współczesne postacie w przeszłości, a nie bardzo miał pomysł na to, jak, więc poszedł po najmniejszej linii oporu. Przez pierwszych parę stron lektury miałem chyba mocno niedowierzający wyraz twarzy - to ma być Pilipiuk?! Ale jak zaczyna się właściwa akcja, jest dużo lepiej.
Więc pomijając te zastrzeżenia, powieść czyta się wartko, bo Pilipiuk umie pisać, i to pisać wciągająco. Dodatkowo dochodzą rozmaite smaczki z epoki - historykiem nie jestem, więc trudno mi ocenić ich wiarygodność, ale biorąc pod uwagę wykształcenie i zainteresowania autora, to chyba nie jest to totalna bujda, nawet jeśli coś przerysował. Parę rzeczy utkwiło mi w pamięci, jak choćby refleksja głównego bohatera w Nidaros na temat cywilizacji doskonałego recyklingu. Jest taka scena, nie pamiętam już dokładnie szczegółów, w której Marek próbuje znaleźć jakieś niepotrzebne deski, szmaty czy coś w ten deseń - i okazuje się, że niczego takiego nie ma! Każdy kawałek drewna można przecież użyć wiele razy do konstrukcji rozmaitych przedmiotów, a jak już się nie daje go użyć, można go spalić w piecu. Nikt nie wyrzuci czegoś takiego na śmietnik. Podobnie ze szmatami. Z kolei stara łódź, która już nie nadaje się do żeglugi, obrócona do góry dnem, posłuży jako coś w rodzaju ziemianki dla sezonowych robotników. I tak dalej, i tak dalej... Nic się nie zmarnuje, więc nic potrzebnego nie trafi na śmietnik.
Ciekawe są też sceny z życia codziennego, w Bergen (spanie w "szafach") czy Gdańsku. Fajnie (czy do końca prawdziwie, tego nie wiem) ukazana jest mentalność ludzi tamtej epoki, i zderzenie z naszą, XXI-wieczną. Np. jak w rozmowie z Markiem główny policmajster (nie pamiętam już jak się jego funkcja nazywała, ale taki był jej sens) Gdańska, niejaki Grot, tłumaczy, że nonsensem jest wyrażany przez Marka pogląd, iż należy zrezygnować z tortur podczas przesłuchania. Przecież jak przesłuchiwany nie będzie torturowany, to odmówi zeznań, i co wtedy?
Powieść zaludnia cała masy bardzo charakterystycznych typów ludzkich, z którymi przychodzi spotkać się i współpracować głównym bohaterom. Znowu - nie mnie oceniać, na ile tego typu ludzie faktycznie mogli wtedy istnieć. Podejrzewam, że nie mogli. Ale co z tego? Jako postacie z kart książki są świetni.
Więc mimo pewnych niedociągnięć, jeśli ktoś lubi literaturę przygodową osadzoną w przeszłości, to mogę polecić. Z drugiej strony - jest to trochę powieść zmarnowanych szans. Mam wrażenie, że Pilipiuk za dużo chciał, i chyba nie do końca panował nad fabułą. Nie to, żeby się rozłaziła, ale momentami widać szczeliny i wieje przez nie wiatr... 😉
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Czyli ogólnie przeszkadzało Ci to samo, co mi, ale nie przeważyło zalet 😉 . Ja
To właśnie ten problem fabularny, że Pilipiuk wrzuca bardzo dobre sceny, obserwacje, a nawet epizody, ale średnio siedzą one w historii i czytelnik ma wrażenie, że właściwie mogłyby istnieć samodzielnie. Oczywiście tak zwane tło czy kontekst są ważne, ale powinna być równowaga, a u Pilipiuka mamy z jednej strony historię, dla której pewne fragmenty nie mają właściwie znaczenia, a z drugiej te właśnie fragmenty, które czasem są lepsze od fabuły, ale też sprawiają, że wydaje się ona pretekstowa.
Właśnie wyjeżdżam z Rabki Zdrój, gdzie spałem przy okazji narciarstwa w Koninkach. Nie zabrałem książki, ale na miejscu parę było. Padło na Drogę do Nidoras z serii Oko Jelenia. Przeczytałem 100 stron i już wiem że muszę kupić cały cykl, bo bardzo mnie początek zaciekawił.
Lubię takie absurdalne podejście do rzeczy.
Dotychczas przeczytałem tylko jeden tom Wędrowycza, Weźmisz czarno kure, ale bez chęci sięgnięcia po więcej.
Dam szansę Oku jelenia.
Lubię czytać Twoje recenzje. Są takie wyważone. Pilipiuka jeszcze nie czytałem (oprócz niektórych postsamochodzików) ale mam gdzieś na liście.
Też lubię 🙂
Pilipiuka nie czytałam nic i na razie nie mam go na liście.
Po raz pierwszy w życiu brakuje mi czasu na czytanie 🙁
Andrzej Pilipiuk wydał kolejny tom opowiadań "Zło ze wschodu". W przeciwieństwie do ostatniego "Wędrowycza", po którym widać było spadek formy, opowiadania są na dotychczasowym poziomie, ze wszystkimi wadami i zaletami. Mamy jednego Skórzewskiego, trzech Stormów i jednego Sławka, przy czym pisarz zostawia wrażenie, że dla Sławka ma zaplanowaną kolejną historię z okresu wojny, czyli byłby kolejny bohater powracający.
Mam jednak jedno wyraźne zastrzeżenie wobec zabiegu, który Pilipiuk stosuje, by jego bohater wydał się bardziej inteligentny, oczytany i ogólnie "wiedzący". Mianowicie pisarz pomija albo ukrywa jakiś szczegół, łatwo dostępną informację, która by pomniejszyła wyjątkowość bohatera albo jego sukces. Zauważyłam to już kilkakrotnie we wcześniejszych opowiadaniach, a podejrzewam, że i tak wyłapałam tylko część.
Ten konkretny przykład: w opowiadaniu "Walizka" Robert Storm bada sprawę związaną z morderstwem, jakiego w latach 30. dokonało małżeństwo Maliszów. Ciekawe, intrygujące, historia poszerzona o kontekst, dodatek fantastyki. Problem w tym, że nigdzie nie pojawia się ani jedna wzmianka o tym, że o Maliszach powstał głośny film "Na wylot" w reżyserii Grzegorza Królikiewicza. Że ich sprawę opisano w "Pitavalu Krakowskim". A w końcu, że jeśli wpiszemy w wyszukiwarkę "sprawa Maliszów" to pojawi się sporo artykułów z gazet, blogów, a także linki do filmików na yt. I nie, nie chodzi mi o to, żeby wykorzystywać to jako źródła informacji, ale o to, że Storm kojarzy Malisza, bo kiedyś badał dzieje pionierów fotografii na zlecenie. W rezultacie czytelnik ma odnieść wrażenie, że bohater zdobył jakieś mało dostępne informacje, podczas gdy dwie następne strony to podsumowanie ogólnie dostępnych danych. Irytuje mnie to "podbijanie" poziomu trudności, zwłaszcza że wystarczyłoby, żeby Storm wpisał "Jan Malisz" w wyszukiwarkę i rezultat "wiedzowy" byłby ten sam. Uprzedzając - są to czasy współczesne, a bohater normalnie używa internetu.
Przeczytałam najnowszy zbiór opowiadań Pilipiuka - „Czasy, które nadejdą” i mam... skomplikowane uczucia. Przede wszystkim dlatego, że odczuwam swego rodzaju zmęczenie materiału i materiałem, nie tylko u autora (Pilipiuk zawsze pisał dużo), ale i u czytelnika. Czyli siebie 😉 . W rezultacie mój odbiór jest trochę zaburzony, a po lekturze na plan pierwszy wysunęły się zastrzeżenia.
Podejrzewam, że krytyczne podejście wynika częściowo z... układu opowiadań. Otóż tom rozpoczyna „Remedium”, historia o Pawle Skórzewskim, który podejmuje pracę w szpitalu zakaźnym na obrzeżach Petersburga. W związku z tematem opowiadania Pilipiuk przedstawia pewne punkty z dziejów medycyny. A właściwie nie tyle przedstawia, co powtarza, bo dokładnie to samo i podobnymi słowami opisał już w kilku wcześniejszych tekstach. Prawdopodobnie wynika to ze specyfiki takiej formy literackiej, która może trafić zarówno do czytelników „starych” jak i „nowych”, nieznających dziejów Hansena i jego walki z trądem. Autor znalazł się między młotem a kowadłem. Zdecydował się pisać tak, by opowiadanie było zrozumiałe dla kogoś, kto o Skórzewskim nigdy nie słyszał, ale w rezultacie dla mnie ten tekst był zwyczajnie nużący i powtarzalny. Trudno mi było wczuć się w ten „świat Pilipiuka”, zwłaszcza że opowiadanie drugie to taka trochę zapchajdziura.
„Siódma armata” z Robertem Stromem jest lepsza, ale jednocześnie jakby niedokończona. Najpierw mamy śledztwo historyczne, potem scenkę rodzajową, a potem przeskakujemy do podsumowania. Niestety to, co dostajemy, przypomina inne historie ze Stormem, a kiedy dochodzimy do momentu, kiedy powinno wydarzyć się coś oryginalnego, autor robi czytelnikom psikusa i opisuje to w dwóch zdaniach, do tego jeszcze „retrospekcyjnych”. Aż mi się przypomniał inny polski pisarz prawie fantasy, który lubi opisywać dramatyczne sytuacje, a kiedy nie chce mu się ich rozwiązywać nagminnie każe bohaterom tracić przytomność i budzić się, kiedy jest po problemie...
Dwa ostatnie opowiadania najbardziej przypadły mi do gustu. Owszem, wątek antyutopijny w „Czasach, które nadejdą” był trochę z innej bajki, ale całość jakoś zagrała. Gorzej z pewnymi poglądami autora/bohatera, ale w te kwestie nie będę wchodzić.
I jeszcze jedno spostrzeżenie na przyszłość. W tym tomie mieliśmy dwa crossovery, co jeszcze mocniej potwierdza, że większość historii dzieje się w tej samej rzeczywistości. W dwóch opowiadaniach pojawił się motyw podróży w czasie, i to podróży metodami naukowymi, przy użyciu maszyny, którą ktoś taki jak Robert Storm może odnaleźć. Zastanawiam się, czy w przyszłości Pilipiuk zaserwuje nam historię, w której spotkają się główni bohaterowie jego światów?
Z Pilipiuka czytuję jeszcze jego opowiadania z cyklu o warszawskich wampirach. Do reszty nie bardzo mnie już ciągnie.
Przeczytałem tomik "2586 kroków" i jestem zachwycony. Może nie wszystkie opowiadania są z obszaru moich zainteresowań ale jest kilka, które są rewelacyjne. Podróże w czasie i tworzenie alternatywnej rzeczywistości to to co lubię a Pilipiuk bardzo dobrze to ogarnia.
Twtter is a day by day war
Mam nadzieję, że zachwyt się utrzyma i przełoży na kolejne książki ☺️.
Przy okazji mała rada: mimo że nie jest to oficjalne czy ścisłe, to tomy opowiadań lepiej czytać w kolejności wydawania. Po pierwsze, w tekstach o Stormie (mniej przy Skórzewskim) jest pewien dość luźny porządek chronologiczny, np. zmienia się stosunek do pewnych postaci, dochodzą nowe. Oczywiście zdarzają się zaburzenia, ale głównie kiedy nie ma to znaczenia dla linii fabularnej. Po drugie, im dalej tym obszerniej - kiedyś w tomie było około 10 opowiadań, teraz może 5, niektóre tak długie, że można nazwać je minipowieściami. To zmienia też sposób pisania, bo często główny pomysł ustępuje miejsca opisom "realiów". Lepiej przyzwyczaić się do tego stopniowo.
Przy okazji mała rada: mimo że nie jest to oficjalne czy ścisłe, to tomy opowiadań lepiej czytać w kolejności wydawania.
Ten co przeczytałem według Internetów jest tomem pierwszym. Jest jeszcze tom zerowy, ale gdy przeczytałem opis - 900 stron opowiadań o doktorze Skórzewskim, to chyba się nie zdecyduję. Te dwa opowiadania, które przeczytałem są ciekawe, ale kilkaset stron to dla mnie zbyt wiele.
Twtter is a day by day war
Ten tom zero to po prostu zebrane do kupy opowiadania o Skórzewskim, publikowane wcześniej w różnych tomach. Czyli czytając kolejne zbiory przeczytasz i to, co jest na tych 900 stronach. Taki skok na kasę... Choć może jest jakiś fan Skórzewskiego, który woli mieć jego przygody w jednej książce, a nie w dziesięciu 😉
Przeczytałem tomik "2586 kroków" i jestem zachwycony.
Pilipiuk tak skutecznie zniechęcił mnie do siebie kontynuacjami przygód Pana Samochodzika pisanymi jako Tomasz Olszakowski (uważam je za najsłabsze z całego pierwszego rzutu kontynuatorów, zanim jeszcze kontynuacje zaczął pisać każdy kto potrafi składać litery), że zawsze omijałem jego książki z daleka. Ale zachwyt Pawła, o dziwo mnie skusił, póki co jednak tylko na chwilę. Męczę się straszliwie z pierwszym opowiadaniem o trędowatych w Bergen w XIX wieku więc mam pytanie. Dalej jest tak samo czy lepiej? Bo może jednak powinien od razu dać sobie spokój.
Dalej jest tak samo czy lepiej? Bo może jednak powinien od razu dać sobie spokój
Są różne opowiadania. W tym tomie doktor Skórzewski występuje tylko w dwóch i wcześniej napisałem, że na samego Skórzewskiego raczej bym się nie zdecydiwał. Jeśli bym polecał to dla mnie różne koncepcje podróży w czasie są w tym tomie na pierwszym miejscu a dwa przerwniki w postaci listów do ministerstwa są wyborne.
Jeśli nie interesuje Cię Skórzewski, to możesz spokojnie pominąć te dwa opowiadania.
Twtter is a day by day war