Andrzej Pilipiuk – GUILTY (pleasure)

Co właściwie oznacza popularne określenie „guilty pleasure”? Najprościej i dosłownie to „wstydliwa przyjemność”: coś, co lubimy, ale wstyd nam się do tego przyznać. W szerszym zakresie to bardzo ciekawe zjawisko psychologiczno-socjologiczne, silnie związane ze sferą kultury, choć do niej nie ograniczone.  „Guilty pleasure” pojawia się najczęściej w odniesieniu do filmów, książek, seriali, muzyki… Jest jednocześnie uzasadnieniem i usprawiedliwieniem naszych, nie zawsze najwyższych lotów, upodobań. Prawie (?) wszyscy mamy coś, co sprawia nam przyjemność, ale… no właśnie, jakoś nam z tym głupio. Jeśli już się do tego przyznajemy, to z zażenowaniem, od razu tłumacząc powody i kontekst. Mamy poczucie, że to coś, co kiepsko o nas świadczy i może zepsuć to, jak chcemy być postrzegani przez otoczenie.

„Stary chłop i ogląda bajki”.

„Niby taka intelektualistka, a czyta Greya”.

Znacie to?

W takim momencie chowamy się za maską „guilty pleasure”. Czyli podkreślamy, że owszem, wiemy, że x jest poniżej naszego poziomu, ale to taki cheat day w diecie. A poza tym oglądamy/czytamy/słuchamy świadomie, ironicznie i krytycznie. Żeby się odstresować. Żeby się pośmiać. Ze względu na kostiumy/muzykę/sceny walki. Bo sentyment. Bo gra ten aktor, co był świetny w sześciogodzinnej abchaskiej ekranizacji „Hamleta”.

Warto zaznaczyć, że „guilty pleasure” nie jest obiektywne. Zależy nie tylko od naszych osobistych preferencji, ale i od środowiska, w którym się obracamy. Czyli jeśli masz znajomych, którzy nie uznają telenowel, podczas gdy ty lubisz „Brzydulę” – to „Brzydula” będzie twoim „guilty pleasure”. Ale jeśli należysz do grupy, gdzie wszyscy ją oglądają, to poczucia wstydu i winy odpada.

Moja osobista lista „guilty pleasure” jest dość długa, a poczesne miejsce zajmują na niej powieści z gatunku fantastyki. I tak, do części czuję sentyment, część świetnie odmóżdża, a część po prostu fajnie się czyta. Na przykład Andrzej Pilipiuk.


Miłośnikom Pana Samochodzika Andrzej Pilipiuk znany jest jako Tomasz Olszakowski, autor kilkunastu mocno kontrowersyjnych tomów o przygodach pana Tomasza i Pawła Dańca. Dla wielu osób są to najgorsze kontynuacje, jakie powstały. Ja się z tym nie zgadzam. Owszem, jako kontynuacje się kompletnie nie sprawdzają, ale przede wszystkim dlatego, że Pilipuk nawet nie stara się udawać, że ciągnie cykl Nienackiego. On po prostu pisze swoje historie, a znani bohaterowie pojawiają się w nich chyba tylko ze względów finansowych i marketingowych. Natomiast jeśli zapomnimy o korzeniach, książki Olszakowskiego czyta się całkiem przyjemnie.

Taka jest właściwie cała twórczość Andrzeja Pilipiuka. Bardzo obszerna – pisarz wprawdzie nie zbliża się do tempa Remigiusza Mroza, ale dwie książki rocznie produkuje bez problemu. Nie będę nikogo przekonywała, że są to wiekopomne dzieła literatury, ani nawet, że mają ukrytą głębię. Osoby ceniące wielopłaszczyznową fabułę, skomplikowane portrety psychologiczne bohaterów, piękny język, subtelność czy wyrafinowanie też się z Pilipiukiem raczej nie zaprzyjaźnią. No chyba że potraktują go jako „guilty pleasure” 😉

Rzecz bowiem w tym, że książki Andrzeja Pilipiuka naprawdę dobrze się czyta. „Wchodzą” błyskawicznie. Autor potrafi utrzymać zainteresowanie odbiorcy w stylu „jeszcze tylko kilka stron…”. Angażuje też emocjonalnie, choć na dość płytkim poziomie, tzn. podczas lektury czytelnik wzrusza się lub śmieje, ale nie prowadzi to do żadnych głębszych przeżyć czy refleksji.

Dla mnie zaletą jest też fakt, że pisarz stworzył swego rodzaju uniwersum, łączące najpopularniejsze powieści i postacie. Pomimo że styl i klimat poszczególnych fragmentów tego świata znacząco się różnią, to wielokrotnie dostajemy sygnały, że to ta sama rzeczywistość, choć pokazana na kilku różnych poziomach „niezwykłości”. Na przykład Jakub Wędrowycz i Robert Storm pojawiają się gościnnie zarówno w cyklu „Kuzynki” jak i trylogii o praskich wampirach.

Co jeszcze warto (całkowicie subiektywnie) docenić, a co skrytykować?

+1. Wiedza – Pilipiuk jest z wykształcenia archeologiem, z zamiłowania historykiem. Jego książki właściwie zawsze zawierają wątki lub elementy historyczne, czasem jako podstawę fabuły, czasem jako ciekawostkę. Przypomina pod tym względem Waldemara Łysiaka, który także specjalizował się w prezentowaniu czytelnikom ciekawych, a mało znanych informacji z zakresu historii i sztuki. Podobnie jak Pilipiuk robił to na dość podstawowym poziomie i każdy naukowiec z prawdziwego zdarzenia zapewne kiwał pobłażliwie głową nad jego twórczością. Ale przeciętny odbiorca często trafia na coś ciekawego, nowego, inspirującego. Pilipiuk robi coś podobnego, choć w bardziej rozrywkowym zakresie. Mimo to dowiedziałam się z jego książek o wielu rzeczach, zjawiskach, osobach i wydarzeniach, na które inaczej bym się pewnie nie natknęła

– 1. Powtarzalność – problemem psującym trochę lekturę osobom, które przeczytały kilka książek Pilipiuka, jest fakt, że pisarz wielokrotnie wykorzystuje swoje ulubione tematy. I tak w różnych książkach dostajemy te same motywy lub ciekawostki, powtarzane w różnych okolicznościach, niekiedy trochę zmienione, niekiedy skopiowane prawie 1:1. Jeszcze pół biedy, kiedy mowa np. o jakimś cenionym przez autora twórcy, jak Mikołaj Ciurlionis. Gorzej, kiedy powielane są te same rozwiązania lub informacje, a nawet obsesje (szkoła jest ZŁA!). W którymś momencie po prostu wiadomo, co zaraz przeczytamy…

+ 2. Pisałam już o tym, że Pilipiuka czyta się lekko i miło. Wiąże się to z odpowiednimi proporcjami historii, przygody, fantastyki i humoru, czasem z dodatkiem np. kryminału. Element, który może niektórych odstraszać, czyli fantastyka, zazwyczaj nie dominuje nad fabułą. Nawet jeśli mamy historię z wampirami to czynniki nadnaturalne zrównoważone są przez „prozę życia” lub humor. Oczywiście dawka fantastyki różni się w zależności od książki, zdarzają się opowiadania kompletnie jej pozbawione. Często to tylko „dotknięcie nieznanego”, tajemnica, o którą ocierają się bohaterowie.  

– 2. Ostatnio natknęłam się na określenie „Pilipiuk – mistrz opowiadań”. Owo „mistrz” jest dyskusyjne, natomiast drugi człon wskazuje na pewną istotną kwestię. Otóż Pilipiuk świetnie radzi sobie w krótkich i średnio długich formach, ale kiedy przychodzi do powieści lub ich serii – robi się gorzej. W rezultacie bywa, że zamiast ciągłej historii dostajemy wątek główny, a w niego autor „upycha” kilka fragmentów, które nie tylko nie mają wpływu na tok akcji, ale właściwie mogłyby funkcjonować jako samodzielne opowiadania. Pół biedy, kiedy jest to uzasadnione przyjętą konwencją, np. bohaterowie podróżują do Egiptu, po drodze mają różne przygody, które nie wpływają właściwie na główną oś fabularną i których usunięcie niewiele by zmieniło. Gorzej, kiedy takie wstawki pojawiają się w powieści, która powinna być spójną całością.

+ 3. Pilipiuk swoich bohaterów rysuje grubą kreską, ale efekty są pozytywne. W chwili obecnej ma na koncie sporą galerię charakterystycznych typów, od celowo przerysowanego Jakuba Wędrowycza po niemal normalnych osobników takich jak Robert Storm czy Paweł Skórzewski. Postacie budzą sympatię i czytelnik jest zainteresowany ich losami. Do tego dochodzi korzyść z wielokrotnego wykorzystywania tych samych bohaterów: odbiorcy znają ich historię, wiedzą, czego się spodziewać, odpada więc każdorazowa prezentacja postaci…

– 3. … co niestety ma też złą stronę. Otóż bohaterowie książek Pilipiuka właściwie się nie zmieniają. Nie przechodzą żadnej ewolucji, nie dojrzewają. Stanisława Kruszewska z pierwszego tomu niczym nie różni się od Stanisławy z tomu czwartego. Robert Storm jest taki sam jako nastolatek i jako facet po trzydziestce. Charakterologicznie postacie przypominają aligatory ze starego żartu: „Jaka jest różnica między nowo narodzonym aligatorem a dorosłym osobnikiem? Dwa metry.”

Ponadto całkiem często Pilipiuk idzie na łatwiznę i do konstruowania postaci drugoplanowych wykorzystuje swoje ulubione schematy. Jego świat zaludniają na przykład przedstawiciele wybitnej młodzieży, którzy posiadają wiedzę i umiejętności na poziomie doświadczonego naukowca/komandosa.

+ 4. Pilipiuk ma dystans do samego siebie, a przynajmniej stara się (skutecznie) stwarzać takie wrażenie, wielokrotnie mrugając okiem do czytelnika. W „Kuzynkach” pojawia się przelotnie jako Wielki Grafoman, wariat, który potrafi napisać powieść w dwa tygodnie. Ponadto pisarz umieścił w książkach swoje alter ego – archeologa Tomasza Olszakowskiego, złośliwego, podejrzliwego, nie stroniącego od alkoholu zarośniętego cholernika, ogólnie trochę z minionej epoki. Z kolei w jednym z opowiadań o praskich wampirach pojawia się… Pan Samochodzik. Rzeczywiście zajmuje się rozwiązywaniem zagadek historycznych – jak mu ktoś zapłaci. Poza tym już dawno wyleciał z posady, a jego kontakty z harcerzami polegały głównie na podglądaniu żeńskich zastępów w kąpieli…

– 4. Pilipiuk ma POGLĄDY, z którymi mi nie po drodze. Najbliżej mu chyba do Konfederacji, zresztą kandydował do sejmu z ramienia Unii Polityki Realnej. Lubi carską Rosję, nienawidzi komunistów i Unii Europejskiej. Ogólnie jest dosyć konserwatywny. Ale na szczęście nie podporządkowuje książek swoim sympatiom politycznym. Owszem, często wplata jakieś nawiązania, ale dopasowuje je do fabuły i charakteru postaci. I tak Robert Storm co najwyżej ponarzeka na PO, podczas gdy w jednym z opowiadań o Wędrowyczu mamy porównanie unijnego prawa z okupacją hitlerowską…


Informacyjnie – Andrzej Pilipiuk stworzył następujące cykle:

„Jakub Wędrowycz” – jak dotąd 9 tomów, głównie opowiadania, czasem próba powieści

„Kuzynki” – 4 tomy

„Norweski dziennik” – 3 tomy

„Oko jelenia” – 7 tomów

„Wampir z…”- 3 tomy (opowiadania, ale w miarę powiązane)

oraz kilkanaście tomów opowiadań i parę samodzielnych pozycji.

Osobie, która nigdy nie miała z tym pisarzem do czynienia, poleciłabym na początek któryś z wczesnych tomów opowiadań. Po pierwsze, teksty są dość zróżnicowane, więc nawet jeśli któryś odstraszy, to inny zachęci. Po drugie reprezentują Pilipiuka w dość przystępnej formie, bez odlotów, które zdarzają mu się np. przy Jakubie. Po trzecie, są ciekawe i dobrze napisane. I po czwarte, chyba najlepiej oddają możliwości twórcze i wyobraźnię autora.  A ta jest naprawdę duża i kreatywna.

Jeśli komuś spodobają się opowiadania, na drugi rzut dałabym cykl „Kuzynki”, a potem – praskie wampiry i Jakuba. Ten najsłynniejszy twór Pilipiuka jest bowiem też najbardziej specyficzny. Bohater to pijak, brudny menel, obleśny dziad, prymityw (chyba że podkręci sobie inteligencję), degenerat, złodziej, typ, który myje się raz na rok, śmierdzi, zjada psy,  zepsute mięso i wszystko, co się napatoczy (R.I.P. Pikachu). A jednocześnie to najlepszy egzorcysta w kraju (a może i na świecie), który wielokrotnie ratował ludzi, a czasem i ludzkość. Pilipiuk dopasowuje styl i humor opowiadań do bohatera, więc nieprzygotowany czytelnik może się zdziwić, zniechęcić, zgorszyć, a w niektórych przypadkach dostać mdłości.

(Łagodna) próbka humoru a la Wędrowycz

Nie przypadł mi do gustu ani raczej młodzieżowy „Norweski dziennik”, ani potężny cykl historyczno-fantastyczny „Oko jelenia”, dlatego nie będę się na ich temat wypowiadać.

Choć sporo ponarzekałam (na książki Pilipiuka nadzwyczaj łatwo narzekać 😉 ) to dużą część dzieł Wielkiego Grafomana mam na półce lub na czytniku i z (wstydliwą?) przyjemnością do nich wracam. A teraz czekam na kolejny tom opowiadań, który zamówiłam w przedsprzedaży.

I TO o czymś świadczy.

O twórczości Andrzeja Pilipiuka można podyskutować tutaj:

https://znienacka.com.pl/index.php/forum/inni-autorzy/andrzej-pilipiuk/