Niesamowity trup czyli zemsta po latach

Z cyklu: Miniatury fanfiction

***

– Antek! Aaannntek! Antoniiii!
Zofia stała w popołudniowym mroku na ganku i zdzierała gardło nawołując swojego małżonka. W zasadzie wiedziała, że to bez sensu, że od jej krzyków Antek się nagle nie zmaterializuje, ale lubiła sobie czasem ot tak zawyć i dać upust swoim niezrealizowanym marzeniom aktorsko wokalnym. Stała więc i wrzeszczała w różnej tonacji. I myślała. Niby spokojnie zjedli obiad a tu nagle Tosiek wstał, parsknął zniecierpliwiony, nadepnął na coś twardego, zaklął siarczyście i powiedział, zanim trzasnął drzwiami i założył gumiaki, że ma dość.

Ale, że niby czego dość – myślała Zosia w przerwie wydzierania się. Że wymagała? Że chciała? Że ciągle mu głowę zawracała tym skarbem co im Batura nagadał? I, że on gamoń nic nie potrafi? Nie…. no o to chyba się nie obraził.

Ale minuty z sekundami leciały a Antka nie było. Gdzieś tam, w jakimś zakamarku serca, martwiła się. Ale już leciał drugi rok kiedy Antek skończył swoje dwuletnie wczasy na koszt państwa i już była spokojna o ich los. I było całkiem dobrze a od tygodnia Antek się wieszał. Nie na sznurze, no skąd. Wieszał się w wypowiedziach, w trakcie przeżuwania, w trakcie miłosnych igraszek, w trakcie rąbania drewna. Jakby nad czymś rozmyślał. A Antek już dawno nie myślał. Od myślenia i kombinowania była ona – Zofia.
– Ty sobie raz pomyślałeś i zobacz co nam z tego wyszło – mówiła, kiedy nieśmiało podsuwał jakiś pomysł.
– Dwoje dzieci? Zresztą całkiem udanych – odpowiadał zmieszany.
– Taaa dzieci, to byłoby dwa razy! O tej zdewastowanej piwnicy mówię! O tym, że mało, że zniszczyłeś zabytek, to jeszcze nic nie odkryłeś. A gdybyś znalazł, to moglibyśmy za to kupić mi nowe kiecki, pantofelki takie jak ma ta stara raszpla Marysia, albo chociaż robota do kuchni. A przypomnę ci jeszcze, że ten …. no jak mu tam o! Bigos, przez Ciebie o mało nie zszedł na zawał. Dwa lata w pierdlu siedziałeś i nie wiesz nawet jak ja się tu męczyłam sama!
– Jak odszukam skarb, to na pewno nie na te kiecki i duperele – powiedział delikatnie acz z pewnym naciskiem, pocąc się i dysząc z przerażenia własną odwagą – i mi tu nie unoś się żono, bo i ja się uniosę. To skarb dla naszej Ojczyzny! – na koniec swej przydługiej wypowiedzi aż zawarczał.
Zofię lekko przystopowało ale zaskoczona gestykulacją męża i jego wzrokiem ukierunkowanym na małą drewutnię, czyli jakby nie było, miejscem na narzędzia ostre, tnące i rąbiące, którymi można było nie tylko drewno poszatkować na szczapy, zeszła mężowi z oczu.

A teraz stała tak ze ścierą i darła się w ten mrok z przerwami na wspomnienia.
– Tatusia nie ma? – spytała Karolina z drżeniem w głosie. Jej brat stał tuż za nią, średnio zaniepokojony wrzaskami najdroższej mamusi.
– Ano nie ma – Zosi zrobiło się jakoś nieprzyjemnie – Hultaj niemyty, łachudra, znowu wróci za dwa lata. Bóg mi świadkiem, że ja go kiedyś zabiję za to szwendactwo a potem z domu zabronię wychodzić.
– Nieżywy tatuś sam z domu nie wyjdzie, nie będziesz musiała zabraniać. A i jaka oszczędność na jedzeniu – Karolina westchnęła.
– Na Boga! – jęknął Stefan i wymownie popatrzył na siostrę a potem na swoją rodzicielkę – Sorry matka, ale jakoś nie widać po tobie tego tam… no zaniepokojenia. Stoisz ze ścierą, straszysz zwierzęta, no na miotle się niby, powiedzmy, podpierasz. Z racji twojego wieku to zrozumiałe, nie wypominam, ale ten obłęd w oczach? Włos rozwiany, iskry spod kopyt…tfu kapci lecą jak tak podskakujesz i gotujesz się w sobie, Zaraz będziesz ziać ogniem z paszczy…
– Stefan! Jak się ojciec nie znajdzie, to ciebie ukatrupię – Zofia już nie miała sił – jeszcze większa oszczędność na jedzeniu będzie.

Jej własne dzieci przeciwko niej. Jej własny mąż przeciwko niej i teść, też własny, przeciwko niej, bo obiecał przynieść wino a nie przyniósł, bo że niby ona umiaru nie ma w degustacji. I jeszcze jej matka, bo raczyła umrzeć akurat wtedy kiedy była najbardziej potrzebna. No i pies. Pies też przeciwko niej, bo włożył ryj do bigosu. Żeby tylko ryj to jeszcze by mu wybaczyła. Ale ryj z piłką umorusaną w pobliskim bajorku….
Nagle cała trójka plus schowany za krzakami pies, bez piłki oczywiście, bo ta została zutylizowana wraz z bigosem i błotem z bajora w ogrodowym wychodku, usłyszeli krzyk. Nie krzyk, to był WRZASK. Złowrogi. Przeciągły. Donośny. Przejmujący.
– Tam! – krzyknął Stefan – Patrzcie, to z Dworu Czerskiego się niesie.
– Chyba słuchajcie, jak już – przycupnięta na małym zydelku Karolina, bez większych emocji, machając nóżką w różowym pluszowym kapciu, zwróciła bratu uwagę – dźwięku nie można zobaczyć, bo..
– W ucho dostaniesz przemądrzańcu jeden. Idziemy! Może to ojciec.
I tak jak stali poszli. Daleko nie mieli, raptem przez park i dzikie chaszcze.

Przed Dworem rozejrzeli się bacznie dookoła. Stanęli przed drzwiami i zamyślili się. Cisza przytłaczała Zofię, która nie nawykła do tak długich przestojów w ruszaniu szczęką, więc posapywała i mamrotała pod nosem, jednocześnie przykładając ucho do drzwi.
– Się nadajemy na śledczych jak wół do karety. Plusz mi przemaka – Karolina zaczęła jęczeć patrząc na kapcie.
I nagle z impetem otworzyły się drzwi i Zofię odrzuciło do tyłu wprost na Stefana, który właśnie próbował pójść w ślady matki i schylał się do drzwiowego nasłuchu. Zofia zawyła, Stefan zaklął a Karolina osłupiała.
– Tatuś?
Przed nimi stał Antek, tatuś, mąż, pan psa i człowiek wielu przeróżnych profesji, w gumiakach i czymś niepojętym przytulonym do piersi.
– Wzrok dziki, suknia plugawa…. – zaczął Stefan
– Nie żyje – przerwał mu przerażony ojciec – Batura nie żyje. Tam o, leży.
Nastała chwila złowrogiej ciszy.
– Mamo, tata ma rację, tu leżą zwłoki i całkiem się nie ruszają – krzyknęła Karolina, która już zdążyła wejść do środka i pluszowym kapciem odchyliła szmatę, żeby wszyscy mogli zobaczyć twarz nieboszczyka.
– Martwe? – dopytywała Zofia nie wierząc własnym oczom – Tfu, chciałam powiedzieć świeże?
– Na moje oko świeżutkie – Karolina dalej wnikliwie przyglądała się na śmierć martwemu Waldemarowi i głupkowato się przy tym uśmiechała.
– Z czego się tak cieszysz? Nienormalna jesteś? Ojciec znowu pójdzie do więzienia i znowu za niewinność, bo raczej nie sądzicie, że on zabił tego….no tego…szubrawca? – Zofia była bliska płaczu – Rodzina Addamsów….hieny, mordercy
– Idzie wojna, idzie wojna, idzie krwawa rzeź – podśpiewywał Stefan.
– Nie rycz Zosieńko, kupimy ci piękną kieckę i – zaczął Antek ale nie zdążył dokończyć, bo z czeluści dworowych wynurzyła się przeraźliwie stara postać.
– Stać padalce!
– Wierzchoń??? – z czworga ust wydobył się żałosny jęk.

***

Zapraszam do dyskusji na FORUM.

* Ilustracja tytułowa została wygenerowana przez oprogramowanie oparte na sztucznej inteligencji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *