Tam mieszała się krew czyli historia młyna w Skiroławkach.

„…To, co wy w stolicy robicie przez cały rok, to znaczy parzycie się ze sobą i wymieniacie, u nas czynimy to tylko raz w roku, pewnej nocy w starym młynie. I nazywamy to pięknie: nocą mieszania krwi. Wy robicie to z chęci zysku albo z rozpusty, a my dla oczyszczenia własnych dusz…”

„…Niechże dziś spełni się ta historia i zapłonie ognisko na wyspie. Pójdziemy nocą do młyna. Wszyscy. I będziemy to robić z wszystkimi. Inaczej od tego upału dostaniemy fioła…”

Barwnie i z dużą dozą fantazji opisał jerzwałdzki młyn Zbigniew Nienacki w swojej powieści Raz w Roku w Skiroławkach. I choć powieściowy młyn jest drewniany a nie murowany, to legenda nocy mieszania krwi przylgnęła do młyna w Jerzwałdzie na dobre.

Kunstmühle in Gerswalde

W XIX wieku w Europie zaczęto budować młyny napędzane energią parową, później spalinową i elektryczną. W Niemczech zaistniała potrzeba nadania im nowej nazwy w celu odróżnienia od młynów wodnych (Wassermühle) i wiatrowych (Windmühle). Do nazwy nowych młynów dodano wtedy słowo Kunst (Kunstmühle, Kunst Mühle). Znaczenie tego słowa jest obecnie rozumiane w dwojaki sposób. Jedni twierdzą, że słowo Kunst (sztuka) nie odnosi się do sztuki w sensie tworzenia dzieła artystycznego, ale do sztuki inżynieryjnej. Inni argumentują, że chodzi raczej o wskazanie na rodzaj innego napędu młyna niż energia wody czy wiatru i słowo Kunst odczytują jako „sztuczny”, a całość nazwy jako młyn sztucznie napędzany. Na starych mapach polskich nazwa Kunst Mühle (K M) jest tłumaczona jako sztuczny młyn.

Młyn w Jerzwałdzie był napędzany maszyną parową i dlatego nosił nazwę Kunstmühle, powstał w końcu XIX wieku a jego właścicielem był Gottfried Mursch. Pochodził on prawdopodobnie z Siemian (dawniej Schwalgendorf) gdyż tam mieszkali Mursch’owie od kilku pokoleń. Na cmentarzu w Siemianach zachowało się 5 grobów tej rodziny.

Intuicja mi podpowiada, że założycielem młyna w Jerzwałdzie  był Gottfried  Heinrich Mursch (ur.9.10.1848, Schwalgendorf – zm. 21.01.1916, Schwalgendorf). W bazie genealogicznej MyHeritage występuje jako ”Eigentümer”, czyli „Właściciel”. Domyślam się, że musiał on być właścicielem jakiegoś przedsiębiorstwa. A takim przedsiębiorcą mógł być notowany w Jerzwałdzie G. Mursch. Oprócz młyna miał przecież tartak, prowadził również działalność ogólnobudowlaną. 

Być może, to właśnie  młodszy syn Gottfrieda Heinricha również noszący imię Heinrich pracował wspólnie z ojcem a później już samodzielnie w jerzwałdzkim przedsiębiorstwie młyńsko – budwlano – tartacznym.

Oto zdjęcia tego przedsiębiorstwa, zamieszczane na dwóch  pocztówkach z serii Grüss aus Gerswalde.

Pocztówki z tej serii dokumentują zmieniający się w poszczególnych dekadach wygląd miejsc i  budynków użyteczności publicznej w Jerzwałdzie. Zdjęcia wykorzystane tam są bardzo cennymi dokumentami dla badaczy, regionalistów. Często nawet jedynymi, bowiem materiałów piśmiennych zachowało się niewiele do czasów nam współczesnych.

Trudne początki

Początki jerzwałdzkiej firmy budowlanej Murscha nie były łatwe, Niemieckojęzyczny dziennik  w USA Indiana  Tribüne z dnia 4.02.1902 donosi: Gerswalde. Die Mursch’sche Dampfmühle ist bis auf den Grund niedergebrannt, czyli młyn parowy Mursch’a doszczętnie spłonął.

Ale młyn szybko został odbudowany. Tym razem wzniesiono trzy kondygnacyjny budynek murowany, który tak oto prezentuje się na pocztówce.

Już we wrześniu 1902 roku Mursch poszukiwał pracowników do swojego młyna parowego.

Zapewne nie było łatwo Mursch’om ruszyć od nowa z biznesem. Nie wiemy czy firma przed spaleniem była ubezpieczona. Jak widzimy Firma podniosła się ale cała ta sytuacja mogła negatywnie odbić się na rzetelności i reputacji firmy.

W Hamburskiej gazecie, oficjalnym organie niemieckich murarzy Grundstein nr 25 z dnia 19.06.1909 strona 4, firma Murscha jest na liście firm, od których należy trzymać się z daleka.

Niestety nie wiemy czym Mursch zasłużył sobie na takie potraktowanie.

I wojna światowa

21 stycznia 1916 roku, podczas I Wojny światowej, umiera właściciel młyna Gottfried Mursch, zaś jego dwaj synowie prawdopodobnie walczą na froncie. Być może młodszy z nich, Heinrich jako mistrz murarski po powrocie z wojny przejmie ster nad rodzinną firmą. Jego starszy Bernhard jako rybak pewne będzie się realizował w tym fachu w Siemianach ponieważ jako rybak nie jest notowany w Jerzwałdzie.

Równolegle z młynem działał również tartak. Na kolejnej pocztówce z roku około 1920 widzimy go obok młyna.

Wielu lokalnych rzemieślników budowlanych pracowało w firmie  Gottfrieda Murscha. Jako młynarz pracował tam również Herbert Borrmann, ojciec Fritza, który po wojnie wyjechał do Niemiec i spisał swoje wspomnienia z Jerzwałdu.

Lata 30

W latach 30 XX wieku właścicielem młyna i tartaku został Johannes Burczyk. On jednak zakup firmy od rodziny Mursch traktował tylko inwestycyjnie. Tartak wydzierżawił Paulowi Ecker, który uruchomił również wytwórnię drewnianych części maszyn rolniczych i kół pasowych. Młyn natomiast w latach 30 dzierżawił  Emil  Kornatz, następnie Paul Kornatz, który został zabity przez Rosjan w styczniu 1945 roku.

Na kolejnej pocztówce z lat 30 tych widzimy dobudowane skrzydło z lewej strony młyna.

Młyn i tartak napędzany był lokomobilą czyli maszyną parową, której moc dostarczał piec opalany drewnem, być może również węglem. Stąd też stał tam wysoki i solidny komin, który w dobrym stanie zachował się do dziś. Około roku 1930 maszyna parowa napędzała również generator prądu, dzięki któremu okoliczne domy mogły cieszyć się energią elektryczną. Kilka lat  później zelektryfikowano całą wieś Jerzwałd.

Cała zatoka od strony młyna-tartaku, byłą wydzieloną „oborą”, tak flisacy nazywają magazyn spławianego drewna. Od strony jeziora były tory wózków, na których transportowano dłużycę z zatoki pod traki. Pierwotnie przy młynie i tartaku stał komin z metalowej rury. Ceglany powstał dopiero w latach 30. Woda do maszyny parowej była dostarczana ze studni głębinowej. Pompa była napędzana wiatrakiem, który stał przy drodze, na sąsiedniej działce.

II wojna światowa

W okresie II wojny światowej w tartaku pracowali robotnicy przymusowi, ściągnięci tutaj siłą z okupowanej Europy. Mieszkali w barakach przy młynie oraz  zabudowaniach gospodarczych sąsiedniego domu.

Wielu mieszkańców Jerzwałdu było zatrudnionych i zarabiało na utrzymanie swoich rodzin w młynie i tartaku z dołączonym warsztatem stolarskim. Przy młynie było mieszkanie, w którym mieszkali pracownicy etatowi. Za młynem, w domu bardzo blisko jeziora, mieszkała pani Thomas, podobno była Polką. Kiedy stała na pomoście przy młynie i łowiła ryby, zawsze paliła fajkę. Dla dzieciaków we wsi było atrakcją obserwowanie jej spacerów z mężem. On jechał rowerem, ciągnąc za sobą mały wózek, w którym ona sobie wygodnie siedziała. Do pomostu przy młynie, dopływały również parowce pasażerskie kursujące na Jezioraku. Wycieczki szkolne statkiem z Jerzwałdu aż do Iławy były w przeszłości powszechne i cieszyły dzieci i młodzież.

Stróżem nocnym w tartaku przy młynie był Gustav Kindler, który do pracy jeździł bardzo starym rowerem, co było powodem naśmiewania się z niego.

W miejsce wcielonych do wojska rolników, robotników leśnych i rolnych z Jerzwałdu we wsi pojawili się francuscy jeńcy (również w Rucewie i w Likszanach). Francuzów pracujących w młynie zakwaterowano w budynku gospodarczym mleczarni, a zatrudnionych w lesie w zajeździe Petraszewskiego (Eichenlaube). Byli stosunkowo dobrze traktowani; w jednym z gospodarstw doszło nawet do sekretnego romansu z żoną miejscowego rolnika. W Jerzwałdzie było ich jednak niewielu. Później dołączyli do nich pojmani Polacy i  Rosjanie. Pracowali głównie w lesie, a także w młynie w Fabiankach. O ich liczbie i miejscu zakwaterowania nic bliższego nie wiadomo. Dla przykładu, w pobliskiej wsi Barty zamykano ich po pracy w jednym pomieszczeniu razem z polskimi jeńcami z zakazem jego opuszczania. W majątku w Likszanach zakwaterowano jedną rodzinę białoruską i dwie polskie do pracy na gospodarstwie.

Od jesieni 1944 roku, w zajeździe Petraszewskiego (Eichenlaube) internowano około dwudziestu Włochów. To oni spalili wiele domów przy drodze do Witoszewa w upalne lato 1945 roku. W sklepie Fritza Buchholza, naprzeciwko zajazdu Schramkego, internowano młodą Polkę. Musiała wykonywać wszelkie prace domowe i była bardzo źle traktowana przez gospodarzy, często była bita. Oprócz niej we wsi było dużo więcej polskich robotników przymusowych. Brak jednak wiedzy o ich liczbie i traktowaniu.  Na jeden lub dwa dni przed ucieczką z Jerzwałdu więźniowie wycinali bloki lodowe na zamarzniętym Jeziorze Płaskim. Potem rozstawiali je na całym jeziorze i w powstałe otwory w lodzie wbijali duże wierzchołki drzew. Miało to przeszkodzić lądowaniu rosyjskich samolotów.

Po wojnie

Jerzwałd został zajęty przez Rosjan 23 stycznia 1945 roku. Wiosną 1945 roku Rosjanie wymontowali z zakładów większość urządzeń i kół młyńskich oraz traki i wywieźli do Rosji, a pozostałe  obiekty częściowo uległy zniszczeniu. Przez pewien okres, pomieszczenia młyna wykorzystywała zalewska garbarnia do przechowywania skór do garbowania. Był też pomysł ulokowania tutaj szkoły.  W latach 60 i 70 dzieci oraz młodzież urządzała tam sobie zabawy, przeważnie w wojnę.  Biegali po okolicznych ruinach z drewnianymi karabinami.

Na planie z roku 1980, wykonanym przez Herberta Schramke  tak prezentuje się działka przynależna do młyna. Jest ona  spójna z mapą Jerzwałdu z roku 1938.

Na tym powojennym planie pamięciowym niektóre budynki zaznaczono niedokładnie i jednego brakuje w porównaniu do planów poprzednich, ale podane są nazwiska ich właścicieli.

Porównajmy te plany ze zdjęciem lotniczym  z 14 września 1967 roku.

Wszystko się zgadza. Patrząc od strony jeziora po prawej stronie widoczne są fundamenty. W latach 70, stał tam niski betonowy budynek w formie schronu, na którym zapewne stała przed 1945 rokiem drewniana konstrukcja magazynowa, widoczna na zamieszczonej wcześniej  pocztówce.

Czasy współczesne

Około 1989 roku prywatny właściciel na terenie wokół młyna założył plantację aronii, a swoją aptekę w Morągu nazwał „Pod Aronią”. Miał tu powstać Hotelik z możliwością zabiegów leczniczych lub suszarnia ziół. Niestety inwestor ów zginął w wypadku samochodowym pod Małdytami i inwestycja została zatrzymana.

Jego spadkobiercy nigdy nie podjęli się kontynuowania tej inwestycji. Natomiast brak zabezpieczenia spowodował, że zgromadzone materiały budowlane, w tym egzotyczne drewno zostały rozkradzione. Teren zarósł krzakami a młyn z nowym dachem czekał na lepsze czasy.

Podczas remontu młyna, pan Janusz Ruchaj, znalazł dużo kartek na mąkę z czasów wojny. Na terenie, tzw. spalonki (obecnie dom państwa Wróblewskich) była studnia i metalowy wiatrak, który zapewniał wodę lokomobili. Resztki fundamentów tego wiatraka zostały rozebrane podczas budowy domu. Remont rozpoczął od wymiany dachu, przy okazji obniżył  trochę budynek.

Kilkanaście lat temu syn pana Ruchaja sprzedał nieruchomość, jednakże dalej nikt nie dokończył remontu.

Tak  młyn wyglądał od strony jeziora w roku 2012. Widoczny jest ślad po niegdyś  doklejonym  budynku tartacznym, który rozebrano w latach 90.

Komin jerzwałdzkiego młyna wygląda imponująco.

Ściany zbudowane z cegły, zapewne jerzwałdzkiej produkcji od Ekrutha były bardzo grube. Na zdjęciu obok ujęcie terenu młyna z lotu ptaka.

W roku 2012 w Jerzwałdzie ustawiono 10 tablic przed ciekawymi od strony historycznej przedwojennymi  obiektami  istniejącymi oraz już nieistniejącymi. Oto tablica ustawiona przed wjazdem na teren jerzwałdzkiego  młyna.

Kilka lat temu obiekt ten zmienił właściciela. Nowy nabywca okazał się inwestorem konkretnym, który posiada już jedną nieruchomość na Likszanach i od jakiegoś czasu inwestycja nabiera tempa. Wiosną 2022 roku inwestor wyciął krzaki i zbędne drzewa. Obecnie trwają prace ziemne. Z nieoficjalnych źródeł wiem, że ma tu powstać hotelik lub pensjonat.

Postscriptum 1

Zastanawiam się czy ten samotny drewniano – murowany domek, który niedawno znalazł nowego właściciela, nie należał przed wojną do firmy Gottfrieda Murscha. Poniżej na współczesnej fotografii i podobne ujęcie z lat 20 XX wieku.

Obecna właścicielka domku, twierdzi, że ten domek należał do kompleksu młyna. Według poprzednich właścicieli – była w nim pralnia. Natomiast mniej więcej tam, gdzie stoi dziś drewniany domek campingowy (trochę w stronę ulicy) ziemia jest pełna cegieł. Przed 1945 znajdował się tam murowany budynek, który widać na pocztówce za bramą. 

Postscriptum 2

Ciekawą historię o jerzwałdzkim młynie opowiedział Michałowi Nałęckiemu nieżyjący już  Franciszek Rybaczuk, który w Jerzwałdzie mieszkał od roku 1950.

Pan Rybaczuk, ojciec Antoniego R. opowiadał mi, że każdego roku przed 1 Maja do jego „obowiązków” należało zamalowywanie napisu KUNSTMULE. Robił z cienkich brzozowych witek, miotłę osadzoną na długim kiju. Rozrabiał gęstą papkę z wapna, i : „trochę od dołu, trochę od góry” zamazywał napis. Potem deszcze niespokojne wapno zmywały i tak co roku od nowa. W jakich to było latach? Może coś p. Antoni będzie pamiętał? Powiedział  też, że maszyny i koła młyńskie, wyrzucano przez rozkute do podłogi okna w szczytowej ścianie. W wyniku takiego postępowania, pod ścianą pozostało rumowisko z potłuczonych kamieni młyńskich i różnego żelastwa. Teren uprzątnięto, wywożąc na skraj pola, koło bruku. Teren zaznaczyłem na skanie. Na początku lat 90-tych chodziłem tam z moimi synami na poszukiwanie skarbów. Przywieźliśmy na sankach okruch cementowego koła młyńskiego, jakieś zawiasy i inne tego typu skarby”.

Jest szansa, że takich opowieści przeczymy więcej. Trzeba tylko porozmawiać z mieszkańcami. Skarbnicą wiedzy o dawnym Jerzwałdzie była zmarła w listopadzie 2022 roku Gisela Mazur z d, Hermann, która była moją sąsiadką. Przeprowadziłem z nią niegdyś kilka wspomnieniowych rozmów. Część z nich zapamiętałem i wykorzystuję je teraz w moich jerzwałdzkich opracowaniach. Mam jednak świadomość, że o wielu historiach mi nie opowiedziała.

Na szczęście od kilku lat historią własnej rodziny oraz naszego regionu interesuje się jej prawnuk Hubert Dawidowski. Jego korzenie sięgają aż wieku XVIII  i są ściśle powiązane z Jerzwałdem. On tych rozmów ze swoją prababcią przeprowadził znacznie więcej. To od niego otrzymałem informację, że cyt. „ przed ślubem (czyli przed 1911 rokiem) pracował w młynie jego prapradziadek, Ernst Meyer – był kierowcą i woził na ciężarówkach zboże. Jego teściowie byli zamożnymi gospodarzami i nie byli zadowoleni z tego, że córka za  męża wybrała sobie zwykłego kierowcę, bez kawałka ziemi. Za pieniądze z posagu Anny, Ernst zakupił kuźnię i przed 1920 rokiem był już kowalem.

Odnośnie państwa Thomas, prababcia wspominała tylko, że było to starsze małżeństwo mieszkające w tartaku. On zmarł na pewno w Jerzwałdzie i tu został pochowany.

W styczniu 1945 roku, zaraz po wejściu Rosjan, kiedy nie było już praktycznie co jeść, praprababcia Gertruda ze swoją mamą Anną, wieczorami chodziły do młyna i ostukiwały rury, aby zebrać jeszcze trochę mąki. Robiły z niej później placki”.

***

Wszystkich przyjaciół i sympatyków Jerzwałdu zapraszam do dyskusji na FORUM, a także na nową stronę internetową jerzwald.pl.

Źródła:

– Informacje Michała Nałęckiego
– Informacje Kazimierza Skrodzkiego
– Informacje Kazimierza Madeli
– Informacje Huberta Dawidowskiego
– Informacje Emilli Jaroszewskiej
– „Sehensucht nach gerswalde” – Kurt Dietrich, maszynopisz roku 1991, fragmenty w tłumaczeniu Kaziemierza Madeli.
– „Dokumentacjon Gerswalde” – Herbert Schramke, maszynopis z roku 1981
– Kalendarz Pielgrzyma na Rok Pański 1875 str. 54, wyd. Pelplin 1875
– „Jerzwałd” – Kazimierz Madela, wyd. Zalewo 2022; ISBN 978-83-962182-1-6
– portal internetowy www.myheritage.pl
–  „Tartaki i flisactwo na jeziorach Ewingi i Jeziorak” – Kazimierz Skrodzki: https://krainakanaluelblaskiego.pl/docs/Tartaki%20i%20flisactwo%20na%20Ewingach%20i%20Jezioraku.pdf
– „Mein Dörfschen Fluchseestrand” Fritz Borrmann w: Das Ostpreussenblatt, nr 33 z dn. 19. sierpnia 1967  str. 4

2 uwagi do wpisu “Tam mieszała się krew czyli historia młyna w Skiroławkach.

  1. Pamiętam ten młyn a nawet gdzieś jest zdjęcie jego części- muszę poszuka. Mam sporo Przyjaciół z Jerzwałdu … a nawet miałem okazje poznać Nienackiego… powstał też reportaż śp. Ewy Michałowskiej o grupie fanów Nienackiego którzy spotykali się na terenie Jego posiadłości a nawet tam spaliśmy swojego czasu. No i oczywiście niezapomniany reportaż Ewy „Szlakiem Błękitnej Nostalgii” gdzie Wiesio Niesiobędzki opowiada o Nienackim i Stachurze…

    1. W byłym domu Nienackiego też bywałem i spędziłem tam nie jedną noc. No jest w tym magia, nie ma co ukrywać. Ale Nienackiego nie miałem okazji spotkać, więc zazdroszczę. Ale pamięta go Mirekpiano, autor tego artykułu, który mieszka w Jerzwałdzie. Zapraszam na forum na pogaduszki o Nienackim:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *