Острiв Злочинцiв czyli ukraińska Wyspa złoczyńców

Wyspa Złoczyńców, powieść otwierająca serię przygód Pana Samochodzika, autorstwa Zbigniewa Nienackiego, podobnie jak Nowe przygody Pana Samochodzika ma swoją ukraińską i rosyjską wersję językową.

Edycja ukraińska zatytułowana Острiв Злочинцiв została wydana w 1967 roku, nakładem wydawnictwa Młodzież, w tłumaczeniu Kateriny Glovatskiej. Książka zawiera ilustracje, ale nie udało mi się odszukać nazwiska ich autora. Zwraca uwagę pewne podobieństwo okładki do polskiego wydania Wyspy Złoczyńców z serii Klub 7 przygód.

W sieci natomiast dostępna jest rosyjska wersja zatytułowana Остров преступников, przetłumaczona przez A. E. Novikovą (przełożyła również Nowe przygody Pana Samochodzika) z tymi samymi ilustracjami co w wersji ukraińskiej. Brak informacji dotyczących drukowanej edycji tej książki. Na rosyjskich stronach internetowych Wyspa Złoczyńców anonsowana jest w dość osobliwy sposób:

Akcja tej historii sławnego polskiego pisarza Z. Nienackiego dzieje się współcześnie, ale jest ściśle związana z wydarzeniami II wojny światowej. Uciekając przed armią sowiecką faszystowski (sic!) właściciel ziemski ukrył splądrowane (sic!) dzieła sztuki w Polsce. Bandyci, którzy się o tym dowiedzieli, próbują je wydobyć. Młody dziennikarz wyrusza na poszukiwanie skarbów. Chce zwrócić państwu to co ukradli hitlerowscy (sic!). Dociera na Wyspę Złoczyńców, gdzie doświadcza wielu niespodziewanych i niebezpiecznych przygód, zanim osiągnie swój cel.

Jak wiemy z powieści, dziedzic Dunin faszystą nie był, splamił się jedynie współpracą z okupantem, a jego zbiory nie miały nic wspólnego z hitlerowcami. Były to pamiątki po przodkach oraz skarby znalezione przez hrabiego w starych grobowcach. To skrzywienie propagandowe widać jednak tylko w zapowiedzi książki, treść jest tożsama z oryginalną polską wersją.

Realistyczne ilustracje nie rzuciły mnie na kolana. O ile pejzaże przedstawiające miejsca akcji mają jeszcze jakiś klimat, to odwzorowanie postaci wydaje się toporne, surowe i co tu gadać, brzydkie. Postaram się umieścić je w odpowiednich miejscach fabuły książki.

I rad nierad zmuszony zostałem „wejść w posiadanie murowanego garażu samochodowego i znajdującego się w nim pojazdu mechanicznego”. Pojechałem w tym celu do Krakowa, śpieszyłem się zresztą z załatwieniem tej sprawy, ponieważ na początku lipca oczekiwał mnie służbowy wyjazd na dość długi okres.

Nadjechała simca, a potem moskwicz.
Zatrzymały się za nami. Ich właściciele wyleźli z wozów.
— Zatarł pan silnik, co? — pytali z tryumfem, widząc, że maska wozu jest podniesiona.
— Nie, nie, ja tylko tak przez ciekawość patrzę do wnętrza — wyjaśnił gruby właściciel wartburga. — Dwanaście cylindrów. Słuchajcie, panowie, to potwór. Wspaniała maszyna.

Antoninów jest bowiem zdecydowanie brzydki. Ulice ma wąskie, zaśmiecone końskim i krowim nawozem. Domy otaczające ulice są niskie, zazwyczaj drewniane, kryte dwuspadowymi dachami. Większość tych domostw znajduje się już w ruinie — świetność miasteczka skończyła się w 1914 roku, podczas pierwszej wojny światowej. W okresie poprzedzającym tę datę, o pięć kilometrów od miasteczka przebiegała granica między zaborem pruskim i rosyjskim. Obywatele Antoninowa zajmowali się przemytem słynnej rosyjskiej herbaty…

Sokole Oko, który prowadził naszą gromadkę przez cmentarzyk, raptem gwałtownie odskoczył w bok.
— Prędzej! Spójrzcie tutaj! — krzyknął.
Przyśpieszyliśmy kroku. Sokole Oko rozsunął gałęzie krzewów i na wygniecionym posłaniu z traw zobaczyliśmy martwą sarnę, leżącą w kałuży zastygłej krwi. Sarna była już zimna, zapewne zdechła w nocy. Na szyi miała krwawą ranę, która spowodowała jej śmierć.
— Kłusownicy — powiedział Wilhelm Tell. I spojrzał na mnie podejrzliwie.

Zostałem znowu sam w swoim obozie. Aż do zmroku czytałem książkę, którą zabrałem jako wakacyjną lekturę. Później nadeszła noc — wyjątkowo cicha i bardzo pogodna. W taką noc wydaje się, że można usłyszeć trzask gałęzi nawet z odległości kilkudziesięciu kroków. Zanim wzeszedł księżyc, wąwóz i otaczający go las spoczywały w gęstym mroku. Siedziałem na materacu i patrzyłem w ów mrok, nasłuchując i starając się przebić wzrokiem ciemność.

Zbliżyła się śmiało, wysoka, w czarnym przeciwdeszczowym płaszczu, z rękami w kieszeniach, z czarnymi, krótkimi włosami zaczesanymi na bok, „po męsku”. Szła zdecydowanym męskim krokiem, ot, młoda kobieta, strojem i uczesaniem, a zapewne także i zachowaniem, nieudolnie naśladująca mężczyznę.
(…) Wreszcie, nie odwracając głowy, spytałem:
— Słucham panią…
Powiedziała:
— K o g o i c z e g o pan tutaj szuka?

Raptem jak spod ziemi wyrośli chłopcy z zastępu Łuczników. Wilhelm Tell oprócz swej kuszy dźwigał pod pachą jakiś przedmiot owinięty w gazetę.
Zaciekawiona dziewczyna rozwinęła gazetę. Naszym oczom ukazała się duża czaszka ludzka.
— Boże drogi — jęknął pan Karol.
Na Zaliczce oczywiście widok czaszki ludzkiej nie zrobił najmniejszego wrażenia. Miała z nimi ciągle do czynienia.
— Gdzie znaleźliście ją, chłopcy? — spytała.
— W lesie. W starych okopach — wyjaśnił Wilhelm Tell. — Pani nam powiedziała, że badacie czaszki ludzkie, więc przynieśliśmy. Może się przyda do waszych badań?

— A teraz — zdecydowała — niech pan jeszcze zejdzie na dół i rozejrzy się wokół szopy, czy nie grozi nam jakieś niebezpieczeństwo.
— Pani jest rzeczywiście bardzo bojaźliwa — mruknąłem.
(…) Gdy wróciłem, drabina była wciągnięta do góry, a dziewczyna na strychu świeciła sobie zapałkami, wyjętymi z kieszeni mojego płaszcza.
— Halo, proszę pani! Co pani wyprawia? — zawołałem. — Chce pani podpalić tę budę? I dlaczego pani wciągnęła drabinę?
(…) Odkrzyknęła mi z góry:
— Niech pan chwilę poczeka.
Zaraz panu podam drabinę . Właśnie przeglądałam pańskie dokumenty, które były w marynarce, a ponieważ przypuszczałam, że pan mi w tym zechce przeszkodzić, więc wciągnęłam drabinę.

— Ryby. Świeże ryby sprzedaję — z łódki zawołał rybak.
Pan Karol wzruszył ramionami i zaszył się w swoim namiocie. Zaliczka zaś pobiegła obejrzeć ryby i dokonać zakupów do obozowej kuchni.
W jakiś czas później rybak podszedł do mnie, niosąc za ogon dość sporego szczupaka.
— Powiedziała mi ta chuda pani, że prowadzi pan oddzielną kuchnię — rzekł. — Może więc kupi pan ode mnie szczupaczka? Skałbana się nazywam — dodał jakby to miało znaczyć, że powinienem stanowczo kupić szczupaka.
— Skałbana się nazywam — powtórzył. Przełożył szczupaka z prawej ręki do lewej i podał mi na przywitanie dłoń wilgotną i śliską od rybiej łuski.

Przed wejściem do „Zdrojowej” Hanka zatrzymała się.
— Niech pan idzie sam — rzekła. — To podobno dość wytworny lokal, a ja jestem źle ubrana. Niech pan spojrzy na moją sukienkę, czy w czymś takim można się tam pokazać?
— Niech pani nie gada głupstw — burknąłem.

Orkiestra właśnie zaczęła grać i pan z bródką poprosił do tańca Teresę.
(…) — Zatańczymy? — spytałem Hankę.
— Co takiego? W tej sukience? — zawołała z oburzeniem.
— Musimy przyjrzeć się z bliska temu panu — rzekłem i podniosłem się od stolika.
Ukłoniłem się Hance i poprowadziłem ją na parkiet. Ruda dziewczyna natychmiast mnie poznała. Mrugnęła do mnie dyskretnie, tak że nie zauważył tego ani pan z bródką, ani ciotka, która pilnie ją obserwowała.

— Nie wytrzymam, naprawdę nie wytrzymam — powtarzał Wilhelm Tell, ze zdenerwowaniem podskakując na jednej nodze. I błyskawicznym ruchem zdjął z ramienia swoją kuszę. Nim zdołałem go powstrzymać, na cięciwie kuszy leżała strzała. Usłyszeliśmy cichutki jęk cięciwy i strzała poszybowała w stronę oddalającej się łódki z kłusownikami.
— Coś ty zrobił, Tellu? — powiedziałem zdumiony, nie wiedząc, czy aprobować, czy też potępić ten czyn.
Tell jednak ani myślał słuchać. Założył nową strzałę i znowu wypuścił ją w stronę kłusowników.

Pani Pilarczykowa zerknęła na twarz gipsowej twarzy i powiedziała:
— A tego cudaka to ja znam. Jesienią był w moim sklepie i niby to kupował piwo, ale naprawdę to rozpytywał o wszystko, tak jak i pan, dobrodzieju.
Wzruszyłem ramionami.
— Co też pani wygaduje, pani Pilarczykowa. To jest tylko czaszka, której dorobiono twarz, rozumie pani?
Kiwnęła głową.
— Rozumieć, to ja wszystko rozumiem. Głupia nie jestem. Ale tego cudaka widziałam.
Piwo pił u mnie i o różności mnie wypytywał. Mam dobrą pamięć, a jak ktoś mnie rozpytuje, to tym bardziej zapamiętam jego gębę.
— Głupstwa pani gada — rozzłościłem się. — To jest czaszka znaleziona w lesie, rozumie pani?
— Rozumiem. Tylko że, znaczy się, ja znam tę czaszkę.

— Uwaga, nadjeżdża! — zawołał Tell.
Rozejrzałem się. Między drzewami migały silne reflektory zbliżającego się auta.
— Każdy niech kryje się oddzielnie w krzakach malin i za drzewami — rozkazywałem gorączkowo.
Chwyciłem Zaliczkę za rękę, bo bałem się, że jakimś nieopatrznym ruchem może nas zdradzić. Pociągnąłem ją za pień grubego drzewa. W pobliżu rosły dwa małe świerczki. Stąd można było widzieć dokładnie drogę i krzewy malin, odległe od nas o dziesięć metrów.
Światła zbliżającego się auta zniknęły za ścianą drzew, potem wybłysnęły, gdy auto wyjechało zza zakrętu.

Ujrzałem niską, kwadratową piwnicę zawaloną zgniłą słomą i jakimiś szmatami. W kącie izby dostrzegłem leżącego na kupie szmat związanego człowieka. Puściłem na niego światło latarki.
— Skałbana! To pan Skałbana! — krzyknąłem.
I podbiegłem do niego z nożem. Dwoma cięciami ostrza przerwałem oplątującą go linkę.
A gdy rozcierał sobie zdrętwiałe mięśnie rąk i nóg, rozejrzałem się po

Wieczór zapadał coraz głębszy i bardziej mroczny. Z trudem odkryłem ścieżkę wiodącą przez wyspę. Na krótki moment zatrzymałem się przy zbiorowej mogile bandy Barabasza.
(…) Wolnym krokiem odszedłem od mogiły bandy Barabasza. Znalazłem się na drugiej polanie, rozejrzałem się. Koło drewnianej szopy ktoś stał.

Obok włazu ukrytego w krzakach malin zastaliśmy Teresę. Hertel i pan Karol uciekli w chwili, gdy Teresa znajdowała się w podziemiach bunkra. Objuczona naręczem starej broni wyszła na powierzchnię i ku swemu przerażeniu stwierdziła, że jej przyjaciele gdzieś zniknęli. Czekała tu na nich, lecz zamiast przyjaciół zobaczyła wrogów — mnie i oficera milicji. Ze złości rozpłakała się, czym dowiodła, że jest tylko młodą, głupią dziewczyną, która niepotrzebnie wplątała się w brzydkie sprawy.
Tak samo o niej pomyślał chyba i oficer milicji, bo odciągnął mnie na bok i szepnął do ucha:
— Niech ją pan z łaski swojej odstawi do ciotki. Postaram się wyłączyć dziewczynę ze śledztwa. Zdaje się, że dostała nauczkę na całe życie.

Na temat rysunków ilustrujących ukraińskie i rosyjskie wydanie Wyspy złoczyńców możemy porozmawiać na NASZYM FORUM.

Źródło ilustracji: Wszystkie ilustracje wykorzystane w artykule pochodzą z rosyjskiej wersji książki Остров преступников dostępnej w sieci. Ilustracje te są takie same jak wydanej w 1967 roku, nakładem wydawnictwa Młodzież edycji ukraińskiej Острiв Злочинцiв.

Źródło cytatów: Cytaty pochodzą z książki Zbigniewa Nienackiego pt. Wyspa złoczyńców.