Domeną prac Petera Kľúčika jest różnorodność połączonych ze sobą motywów naturalnych i fantastycznych układających się w niepowtarzalną, bajkową kompozycję. Jego ilustracje przypominają mi magiczne światy Jacka Yerki, którego uwielbiam. Niczym nieskrępowana wyobraźnia, precyzja, wyrafinowana dbałość o detale, przesada i dowcip. Złożoność tych prac zmusza do poszukiwania ukrytych anegdot i znaczeń. Kľúčik to świetny wybór w przypadku autora ilustracji humorystycznych i pełnych przygód dzieł literackich dla dzieci i młodzieży.
Peter Kľúčik jest słowackim grafikiem, malarzem i ilustratorem, znanym i nagradzanym w kraju i za granicą. Swoje prace prezentował w ramach wielu wystaw indywidualnych i zbiorowych na Słowacji, w Czechach, w wielu krajach europejskich (również w Polsce), w USA i Kanadzie. Zilustrował wiele książek dla dzieci i młodzieży min. „Pipi Pończoszankę” Astrid Lindgren, „Przypadki Robinsona Crusoe” Daniela Defoe i oczywiście trzy tomy przygód Pana Samochodzika, Zbigniewa Nienackiego.
Z rysunkami Kľúčika ukazały się: „Pán Tragáčik a Fantomas” (1986), „Pán Tragáčik a Neviditeľní” (1988) i „Pán Tragáčik a človek z UFO” (1990). Wszystkie zostały wydane w języku słowackim, staraniem wydawnictwa Mladé letá. W 2007 roku, „Fantomas” doczekał się również reedycji w wydawnictwie Ikar. W mojej ocenie są to najwspanialsze rysunki jakie kiedykolwiek towarzyszyły powieściom Zbigniewa Nienackiego dla młodzieży. Absolutnym mistrzostwem świata i kwintesencją stylu Kľúčika jest dla mnie ilustracja, którą wykorzystałem w czołówce tego artykułu, ze złodziejami uprowadzającymi „Monę Lisę” Leonarda da Vinci”.
Z prawdziwą radością prezentuję dzisiaj jego szaloną interpretację przygód Tomasza w zamkach nad Loarą:)
Zamek Sześciu Dam należał ongiś do rodu Marquise’ów (…) sprzedali zamczysko podskarbiemu królewskiemu Thomasowi Bohier, którego żona Catherine Brigonnet, dama wrażliwa na piękno, upodobała sobie ten cichy zakątek, kazała zburzyć stary budynek i pozostawiwszy tylko potężną basztę, wzniosła tuż obok piękny zameczek z wieżyczkami w czterech rogach. Po jej śmierci zamek przeszedł na własność królów francuskich. Henryk II ofiarował go swej faworycie, słynnej z mody Dianie de Poitiers.
— Czy panu nie jest za gorąco? — zapytał uprzejmie. — Przecież nie będzie pan usiłował mi wmawiać, że to wył pana samochód? Najwyraźniej słyszałem ryk osła.
— To był klakson mojego wehikułu.
— Nie do wiary. Czyżby trzymał pan osła pod maską swojego wozu?Przecież potrafię odróżnić ryk osła od sygnału samochodowego.
— Mój sygnał dźwiękowy może nie brzmi najpiękniej — stwierdziłem — ale za to jest bardzo donośny.
— Rozumiem — pokiwał głową — i gotów jestem w to uwierzyć.
Siedziała w nim stara, wysuszona jak mumia kobieta w wielkim kapeluszu na głowie. Kapelusz przypominał klomb różnobarwnych kwiatów. Brakowało tylko wodotrysku, a byłby to już komplet do każdego trawnika przed zamkiem. Stara dama trzymała niedbale w kąciku ust nie zapalonego papierosa, kapelusz miała zawadiacko zsunięty na tył głowy. I jak huzar rozbrykanego rumaka, ujeżdżała alpine renault (…)
Nasze przerażone miny sprawiły jej wyraźną przyjemność.
Obrazy starych i nowych mistrzów osiągają niekiedy na międzynarodowych aukcjach dzieł sztuki ogromne ceny. Dość wymienić, że w roku 1959 za obraz Picassa Labelie Hollandaise zapłacono 660 tysięcy marek zachodnioniemieckich, autoportret Cezanne’a przekroczył sumę 350 tysięcy marek, a za Degasa Trzy tancerki uzyskano cenę 250 tysięcy marek. Obrazy starych mistrzów, takich jak Rembrandt, Vermeer, El Greco, Tycjan, Rubens, mają wartość znacznie większą.
Wpakował się jednak do mego pokoju. Rozsiadł się na krześle, zapalił papierosa. Oczywiście gauloisa, jak Fantomas. A raczej to Fantomas palił gauloisy jak prawdziwy Pigeon.
— Madame Eveline — oświadczył, wydmuchując piękne kółka dymu — powiedziała mi, kim pan jest.
— Ach, tak — mruknąłem, choć nie bardzo wiedziałem, co mogła mu powiedzieć ciotka Eveline.
— Jest pan specjalistą od kradzieży dzieł sztuki. Przyjechał pan ze Wschodu, z Polski. Bardzo mi miło, panie kolego…
Weszliśmy do komnat królewskich. Przede wszystkim zachwycała nas wytworna sala posiedzeń rady królewskiej. Wszędzie widziało się wspaniałe stare meble, gobeliny, przepiękne obrazy dawnych mistrzów.
– Tu wisiał obraz Hansa Memlinga, zatytułowany Madonna — kustoszka wskazała puste miejsce na ścianie w małym pokoiku, który był kiedyś gabinetem sekretarza rady królewskiej. Znajdował się tutaj, między tymi dwoma oknami.
Powróćmy jednak do Van Gogha (…) Malował krótko, lecz jego życie otoczone było romantyczną legendą. Odznaczał się ogromną pasją malarską, w sztuce chciał wyrazić całego siebie, dążąc do niedoścignionego ideału artystycznego (…) Zmarł tragicznie, samotny, niedoceniony. I podobnie jak dramatyczne było jego życie, tak i dramatyczne są jego obrazy. Toczy się w nich pełna napięcia walka światła i kolorów, wszystko ma niezwykle ekspresyjną formę. Jego obrazy odznaczają się intensywnym kolorytem, znać na nich niemal każde dotknięcie pędzla.
Lecz w restauracji przy ulicy Nationale czekał już na nas pan Pigeon. Była pora obiadu, detektyw zarezerwował dla nas stolik i, jak się okazało, zamówił nawet specjalne potrawy.
(…) Co zamówiłem na obiad? Wieprzowinę po tureńsku i zieloną kapustę smażoną na maśle. A na deser słynne ciasto tureńskie. I trochę owoców. Śliwki suszone, specjalność Tours. Albowiem, cudzoziemcze, ważne jest, gdzie się co je.
(…) Żwawo zabraliśmy się do wieprzowiny przyrządzonej po tureńsku, a pan Gaspard Pigeon zabawiał mnie rozmową:
Madame Eveline zawołała głośno:
— Caramba, porca miseria, niech mnie rower Yvonne przejedzie, jeśli to nie pan Pierre Marchant!
(…) Był to przystojny jeszcze mężczyzna lat około czterdziestu, o regularnych rysach i gładko wygolonej twarzy, jasnych, prostych, ulizanych włosach i ostrym, przenikliwym spojrzeniu. Miał na sobie garnitur z najlepszej wełny, białą koszulę i krawat z wpiętą weń wspaniałą perłą. Jego inwalidzki wózek popychał oprócz opryszka w bandytce okropny grubas o łysej czaszce i atletycznej budowie.
— Pana samochód pływa? Przecież on pływa po wodzie! — nie mogła ochłonąć ze zdumienia. — No tak, teraz rozumiem, dlaczego pan jeździ takim pokracznym gratem. On jest cudowny! On jest nawet lepszy… od roweru — stwierdziła z mocą, a był to chyba najpiękniejszy komplement, jaki usłyszał mój wehikuł.
Płynąłem do wysepki zatopionej w ciemnościach. Mrok był naszym sprzymierzeńcem, krył nas przed oczami policjantów, którzy ściągnęli łódź z mielizny. Motor wehikułu pracował cichutko, w przeciwieństwie do hałaśliwego dwusuwu łodzi policyjnej.
(…) oto nagle wyłoniła się przed nami ogromna, przepiękna biała sylwetka zamku w Chambord.
Napisałem „zamek” i tako nim piszą w przewodniku, lecz choć wzorowany na twierdzy feudalnej, zbudowany został w okresie wpływów renesansu i nigdy nie spełniał funkcji obronnych. To nie zamek, ale raczej wspaniały
pałac królewski. Przeogromny, najobszerniejszy ze wszystkich, jakie znajdują się w dolinie Loary. Jest w nim czterysta czterdzieści komnat i pomieszczeń mieszkalnych. Wielkością dorównuje Wersalowi…
Pomoc Drogowa zdawała się tylko czekać na nasz znak. Żółty furgonik zjechał na krawędź szosy i zatrzymał się tuż przy alpine renault. Wyskoczyło z niego dwóch młodych mężczyzn w wybrudzonych smarami kombinezonach. Twarze też mieli brudne, jak gdyby przed chwilą leżeli pod najbrudniejszymi wozami świata. Dla mnie było oczywiste, dlaczego tak się usmarowali. Gdybyśmy musieli opisać policji ich wygląd, nie potrafilibyśmy tego zrobić.
Umorusańcy trochę różnili się między sobą. Jeden był bardziej usmarowany, a drugi mniej.
Tymczasem furgon wyjechał z lasu na szosę do Pithiyiers. Była to trasa drugorzędna i nie tak uczęszczana, jak szosa między Orleanem i Paryżem. Złoczyńcy mogli tu rozwinąć większą szybkość. Dodali gazu, po sekundzie
spostrzegłem, że aby dotrzymać im tempa, muszę osiągnąć szybkość stu kilometrów na godzinę. A oni wciąż zwiększali prędkość.
— Sto… sto dwadzieścia… sto trzydzieści… sto czterdzieści — głośno liczyła Yvonne. A wreszcie zawołała: — Pan mówił prawdę. Pana wóz ma przerzutkę!
Obydwie salki wypełniała niemal całkowicie zbudowana o metr nad podłogą ogromna mapa plastyczna jakiejś okolicy. Z masy plastycznej zrobiono pagórki, doliny, góry, rzeki. Okolicę pokrywały lasy, gdzieniegdzie lśniły jeziora wykonane z luster. Wszędzie rozciągnięto setki metrów maluteńkich szyn. Widziałem wiadukty, mosty, tunele podziemne i oczywiście dwie ogromne stacje kolejowe, na których stały dziesiątki pociągów.
(…) — Ja będę puszczał pociągi w pana kierunku, a pan w moim — objaśnił baron.
Tylko raz zerknąłem w dół. I aż mi się w głowie zakręciło. Odniosłem wrażenie, że patrzę w czarna czeluść bez dna.
Wspinaczka wydawała się nie mieć końca. Otaczała mnie ciemność nocy, tym gęstsza, że na tę stronę baszty nie padał blask księżyca. Pigeon przezornie przywiązał linę do okienka pozostającego w największym mroku, aby utrudnić odkrycie liny. Ale ciemność uniemożliwiała zobaczenie okienka, trudno więc było podczas wspinaczki obliczyć odległość. Odniosłem wrażenie, że wciąż wiszę między niebem i ziemią. A sił ubywało.
Chwyciłem madame Eveline za rękę i pociągnąłem za sobą.
— W nogi! Ile sił! — powtarzałem.
Ale madame Eveline, mimo drzemiącego w niej potężnego ładunku energii, była już kobietą sędziwą. Trudno wymagać od staruszki, aby biegła po wykrotach jak zając czy młoda panienka. Ani przez chwilę nie udawało nam się uciec spoza zasięgu reflektora. Widział nas wciąż złoczyńca na murach, zapewne sam Marchant. Widzieli nas także jego pomocnicy, zbiegający ze stoku wzgórza. Słyszeliśmy za sobą trzask łamanych gałęzi i głośne nawoływania.
Na temat ilustracji Petera Kľúčika w słowackiej edycji powieści „Pan Samochodzik i Fantomas” możemy porozmawiać na NASZYM FORUM.
Źródło ilustracji: Wszystkie ilustracje wykorzystane w artykule są autorstwa Petera Kľúčika i pochodzą ze słowackiej edycji książki „Pán Tragáčik a Fantomas” – wydawnictwo Mladé letá 1986 rok.
Źródło cytatów: Cytaty pochodzą z książki Zbigniewa Nienackiego pt. „Pan Samochodzik i Fantomas”.