Ludzie się przyzwyczajają do starych nazw i niekoniecznie lubią nowe, urzędowe.
Dokładnie.:)
Po drugiej stronie krajowej siódemki leży wieś Królikowo. To tam za chwilę się znajdziemy. Na terenie obozu jeńców wojennych Stalag IB Hohenstein.
Nigdy nie słyszałam o tym obozie a jednak wertuję historię tych okolic. Takie miejsca nie powinny być zapomniane.
W upale przenikającym wszystkie nasze komórki, w pyle piaszczystej drogi, umorusani od pajęczyn i innych leśnych niespodzianek wyszliśmy na ściernisko. Idź tu człowieku po ściernisku w sandałach! Ale zanim wyszliśmy na to ściernisko przeoraliśmy hektar lasu albo i dwa. Nietaj przekombinował lokalizację. Pognał nas w różnych kierunkach nie zważając na nasze skromne protesty ( a mówiłam, żeby się denerwować głośniej).
Aldonka, mimo bardzo malowniczego opisu, nie oddałaś jednak do końca dramatyzmu sytuacji. Wierzcie mi, było jeszcze bardziej gorąco, brudno, drapiąco i kłująco, niż Aldona opisuje. Co wcale nie znaczy, że było niefajnie. Wręcz przeciwnie, te poszukiwania były bardzo emocjonujące, a same bunkry niezmiernie ciekawe.
Od razu stanęło mi przed oczami ściernisko, które pokonaliśmy jednego dnia (z prawej parów, z lewej parów) na zlocie w Barlewicach. Także łączę się z wami w bólu.;)
i po powrocie do domu można się było wyszorować
Dzięki, że nie policzyłaś za gorącą wodę
Daliście się jej wyszorować? Trzeba było ją puścić w naturalnym stanie pociągiem do Gdańska.;)
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Daliście się jej wyszorować? Trzeba było ją puścić w naturalnym stanie pociągiem do Gdańska.;)
No co Ty? Gościem naszym była, jeszcze miała pierwszeństwo w dostępie do łazienki 😆 .
Umorusani wsiedliśmy do samochodu. Od razu napiszę, że nie, to jeszcze nie koniec tego pasjonującego dnia. Jeszcze długo nie.......CDN
Kiedy, kiedy???
Kiedy, kiedy???
Ależ niecierpliwa 🙂 Będzie, będzie. Jakoś niebawem. Musze sobie poprzypominać co tam było po kolei.
Kiedy, kiedy???
Ależ niecierpliwa 🙂 Będzie, będzie. Jakoś niebawem. Musze sobie poprzypominać co tam było po kolei.
Ty se lepiej jakąś lecytynkę zapodaj i pisz, bo tu czekają.
lepiej jakąś lecytynkę zapodaj
Wolę piwo 🙂
No to ten....
Wyszliśmy w końcu z tego lasu i ścierniskowej ścieżki zdrowia. Poorane i brudne od kolców, gałązek, pajęczyn, trawy, liści....byłyśmy tylko my - dziewczęta. Jeden Nietaj uchował się w miarę należytym stanie i znać nie było, że walczył z naturą. W zasadzie kierowaliśmy się już do domu, bo zmęczenie wzięło nas w swoje szpony ale i tak roziskrzone oczy wyglądały przez samochodowe okienka. I gdyby nie ten nasz sokoli wzrok, to byśmy przegapili atrakcyjną atrakcję. Kazałyśmy zawrócić Nietajowi już, teraz i natychmiast. Chociaż w zasadzie sam zwolnił i przymierzał się do ostrego hamowania. Bo nie mogliśmy przejechać obok, nie wejść do środka i nie podotykać TEGO słynnego bunkra.
Tak więc znaleźliśmy się znowu w Witramowie. Na całe szczęście nie musieliśmy z tymi brudnymi nogami pokazywać się wielu ludziom, a te jednostki, które akurat musiały się na nas napatoczyć bardziej zainteresowane były czołgiem, skotem i bunkrem, niż naszymi zadrapaniami i naszym stanem technicznym. Chociaż jednak muszę stwierdzić, że prezentowałyśmy się o niebo lepiej niż ten oto Rudy.
Bunkier nie zrobił jednak aż tak piorunującego wrażenia jak myślałam, że zrobi, bo zapach z wnętrza po prostu odstręczał. Kibel ogólnodostępny, za darmo, był kawałek dalej...a i śmietniki były w zasięgu ręki. Daliśmy sobie spokój z bunkrem, choć przyznam, że cała akcja przenosin była dla mnie imponująca.
Porobiliśmy sobie fajne fotki.
Samo wejście na te cuda, po już mocno wyczerpującym dniu, było dość zabawne, bo w zasadzie o własnych siłach wdrapał się Nietaj a Aga jako jedyna normalna osoba obserwowała, czy żadne z nas sobie łba nie rozwali.
Pani Domu oczywiście po powrocie z eskapady zażądała natychmiastowej kąpieli wszystkich brudasów. Na szczęście nie musieliśmy myć się wszyscy razem. I w dodatku naraz i w tej samej wodzie w jednej balii. W tym czasie kiedy łazienka Nietajów była eksploatowana na maksa, Aga włączyła luksusowe urządzenie, które samo się karmiło pełzając po domu. I nie, nie był to żółw, który tuptał z rana, ani żadne inne zwierzę. Ino odkurzacz (luksus) który mi się bardzo spodobał i nie mogłam oderwać swoich myśli od niego. Potem była kawka, obiadek, kawka. A potem to już Agę zostawiliśmy z dziećmi w domu (chociaż była propozycja, że to Aga pokaże mi nocny świat olsztyńskich spelunek) i ruszyliśmy z Nietajem zaszaleć na miasto. I tak trafiliśmy na koncert Big Day (spóźniliśmy się na Plaster) Zasiedliśmy wysoko, wysoko, żeby wszystko dobrze widzieć i słyszeć. Nietaj był zachwycony kreacją Anny Zalewskiej-Ciurapińskiej a ja wsłuchałam się w słowa kapeli w zasadzie mi nie znanej:
Po pieśniach i chwilach zadumy poszliśmy z Nietajem wypić browara. Nie było to proste, bo tłum ludzi dopiero co wyszedł się bawić ale znaleźliśmy fajny stolik i bardzo dobre piwo. Godzina odjazdu ostatniego autobusu zbliżała się zbyt szybko niestety, bo w takich chwilach czas jakby płynął zupełnie inaczej. Zdążyliśmy na autobus i w namordnikach przejechaliśmy pół Olsztyna, aż w końcu znaleźliśmy się w domu. Gdzieś w otchłań uciekły moje trudne sprawy, skomplikowane myśli i powrócił optymizm. W zasadzie nie pamiętam jak to się stało ale zasnęłam w oka mgnieniu. Sobota dobiegła końca.
Intensywna sobota zakończyła się w zasadzie w niedzielę, ale był to tak bardzo udany dzień, że szkoda go było kończyć. Do pójścia spać zmusiło nas jednak przeciągłe ziewanie Nietaja i moje ciężkie oczy, które błagały o litość. Niedzielny poranek był cudowny. W rozmemłanym łożu tarmosiłam się z Lenką od czwartej pięćdziesiąt dwie i wygłupiałam się jakbym miała lat dużo mniej. Jako, że pobudkę miałam długo przed kurami, zdążyłam wypić dwie kawy, w dwóch różnych kubkach. Wybór kubków był ogromny i chyba trafiłam na ulubiony kubek Agi.
Urządziłyśmy sobie z Lenką salon piękności na balkonie.
I w zasadzie oddałyśmy się relaksowi
Cudowną zabawę przerwał Nietaj każąc decydować o wyborze jeziora, w którym będziemy się chlapać za dosłownie chwil kilka. Skanda przemiłe, Kortowskie bez wyrazu czy Ukiel z plażą miejską i tłumem ludzi. Oczywiście padło na Skandę, bo przy okazji na własne oczy mogłam zobaczyć stawkowe miejsce.A jezioro jak jezioro. Mokre. Bez szuwar i bez mulistego dna. A, że mam fazę uwielbienia wszystkiego co z wodą związane, więc byłam wniebowzięta taplaniem się w cieczy. Pływałam i cieszyłam się, że jest ciepło, radośnie i beztrosko. Brakowało mi tylko łódki, na szczęście udało mi się płynąc prawdziwym jachtem pod żaglami w Giżycku chwilę później. Aga wzięła wałówkę więc głodni nie byliśmy. Osobiście obżarłam się słodkościami i stwierdziłam, że się nigdy nie zdobędę na odchudzanie. Nietaj zabrał swój sprzęt, więc było trochę poszukiwawczo. I było leniwie. I nawet ten tłum mi specjalnie nie przeszkadzał. I było zajeb.... niesamowicie gorąco. Powoli mój pobyt w Olsztynie dobiegał końca. Wróciliśmy do domu i po obiedzie (obfitym*) delegacja Nietajów odwiozła mnie na peron.
Niestety z niedzieli jeziorowej nie mam żadnych fotografii. Może Aga ma chociaż cokolwiek - to poproszę o zamieszczenie tego urokliwego zakątka.
Jeszcze raz dziękuję moi drodzy za gościnę, za atrakcyjną organizację, za wyżerkę, za wygodne łóżko, za miłe tuptające pobudki i za po prostu piękny czas.
*na obiad podano spaghetti......jak wciągałam te nitki, to mi się zawijały po całym pysku i miałam wrażenie, że będę musiała się cała kąpać zanim odjadę, bo wszystko we mnie było upaćkane.
PS. Żarcie Aga robi wyśmienite. W ogóle cała rodzina jest mocno kulinarna
Wyspać się na prawdę można, bez obaw.
PS2 Oprócz tych tutaj opisanych przygód były fantastyczne rozmowy, wspomnienia, wspólne oglądanie zdjęć - ubawiłam się niesamowicie, sceny z Klossa, trochę wzruszeń, ogromna ilość dobrych emocji i przez chwilę inny świat. Taki dystans do rzeczywistości.
I nie wiem czemu nie podano whiskey.
Jeszcze raz - bardzo dziękuję.
Aldona co z Hel-em, mieliśmy się wybrać
Za oknem śnieg, postanowiłam więc poczytać sobie o letnim skwarze i przygodach w upale. Ale fajnie było!