Bo to taki typowy przester
No być może, tylko pytanie czy to wtedy jest śmieszne.
BTW u nas raczej się mówi telco a nie confcall 😃
Twtter is a day by day war
i 'friend' bo to też przesada i w życiu nie spotkałem się z kimś kto tak mówi,
Z friend też się nie spotkałam, ale z friendzone już tak i nawet mnie samej zdarza się używać.;)
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
BTW u nas raczej się mówi telco a nie confcall 😃
Czyli jednak co korporacja, to inaczej.
U nas nigdy nie słyszałam "telco". Wszyscy mówią "jestem na kolu", "idę na kola" 😀
No i rzeczywiście idą na tego kola i szerują ekran.
Czyli jednak co korporacja, to inaczej.
U nas nigdy nie słyszałam "telco". Wszyscy mówią "jestem na kolu", "idę na kola"
No i rzeczywiście idą na tego kola i szerują ekran.
Ale nadal nie mówią "conference callu".
Ja ostatnio poznałem nowe słowo - wyzwania wellbeingowe
Jeśli chcecie wiedzieć OCB to... jest to fragment opisu ze strony, która napisała apkę na telefony do rejestrowania ćwiczeń fizycznych a firmom oferuje centralnie zarządzany panel administracyjny do organizowania wspólnych ćwiczeń lub rywalizacji wśród pracowników. To są te wellbeingowe wyzwania. Nie wiem dlaczego komuś przeszkadzało dobre samopoczucie.
Twtter is a day by day war
Wszyscy mówią "jestem na kolu", "idę na kola"
A czym się różni w tej sytuacji rozmowa z jedną osobą o spotkania z wieloma osobami? No i gdzie oni idą?
Twtter is a day by day war
BTW u nas raczej się mówi telco a nie confcall 😃
Czyli jednak co korporacja, to inaczej.
U nas nigdy nie słyszałam "telco". Wszyscy mówią "jestem na kolu", "idę na kola" 😀
No i rzeczywiście idą na tego kola i szerują ekran.
I jak Ty, jako miłośniczka języka polskiego, na to reagujesz?
Słowem, z którym najzacieklej walczyłem na niwie korpo, było zadziało. Działało na mnie alergicznie. Nadal działa, choć z korpo już dawno nie mam do czynienia.
BTW u nas raczej się mówi telco a nie confcall 😃
Czyli jednak co korporacja, to inaczej.
U nas nigdy nie słyszałam "telco". Wszyscy mówią "jestem na kolu", "idę na kola" 😀
No i rzeczywiście idą na tego kola i szerują ekran.
I jak Ty, jako miłośniczka języka polskiego, na to reagujesz?
Różnie to bywało. Na początku próbowałam mówić inaczej niż wszyscy. Mówiłam, że udostępniam ekran albo że się wdzwaniam na konferencję.
Teraz, niestety, też mówię, że idę na kola 🙂
Wstyd 🙁
Słowem, z którym najzacieklej walczyłem na niwie korpo, było zadziało. Działało na mnie alergicznie. Nadal działa, choć z korpo już dawno nie mam do czynienia.
Rozwiniesz?
Jasne. Zadziać się to oczywiście zapodziać się, zgubić. Natomiast w korpo, nie wiedzieć czemu, wykształceni ludzie uznali, że zamiast wydarzyć się lepiej (nie wiem, może bardziej nowocześnie?) używać zadziać się. Pomijając już nawet samo znaczenie, to słowo zwyczajnie nie brzmi dobrze, stąd moje zdziwienie związane z jego karierą.
Rozumiem sytuację, gdy w słowniku brakuje nam jakiegoś określenia i istnieje potrzeba „implementacji”, ponieważ forma opisowa jest zbyt długa lub nie trafia w sedno. Ba, rozumiem, że immanentną cechą języka jest skłonność do skracania nie tylko słów, ale wręcz całych zdań.
Mam też świadomość, że język żyje, ewoluuje i ostatecznie to użytkownicy decydują o tym, co staje się normą. Mało tego, wiem, że walka z tymi zjawiskami jest czystą donkiszoterią, ale kto mi zabroni 🙂
Po doświadczeniach z korpo uważam, że jest to największy śmietnik językowy jaki można sobie wyobrazić.
Chyba jakaś siła przyciągania, dziś koleżanka powiedziała do mnie, że idzie na telko. Dzięki wam przynajmniej wiedziałam gdzie idzie.:)
Zadziać się to oczywiście zapodziać się, zgubić. Natomiast w korpo, nie wiedzieć czemu, wykształceni ludzie uznali, że zamiast wydarzyć się lepiej (nie wiem, może bardziej nowocześnie?) używać zadziać się.
Seth, ja myślę, że to nie jest spotykane jedynie w korporacjach a notorycznie mylone w sensie znaczenia. Tak samo jak wiele osób źle używa słowa bynajmniej.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Zadziać się to oczywiście zapodziać się, zgubić. Natomiast w korpo, nie wiedzieć czemu, wykształceni ludzie uznali, że zamiast wydarzyć się lepiej (nie wiem, może bardziej nowocześnie?) używać zadziać się.
Wykształceni ludzie w korpo uznali prawidłowo. Zadziać w znaczeniu, które przywołujesz to archaizm, nigdy nie słyszałem żeby ktoś tak powiedział. Natomiast zadziać się jako synonim słowa wydarzyć funkcjonuje od dawna w powszechnym użyciu.
To bez znaczenia, czy chodzi o archaizm. Dla mnie zadziało stanowi efekt niedbałości znaczeniowej i ignorancji.
A że funkcjonuje, wszyscy wiemy. Przed moim pierwszym wpisem po raz kolejny zapoznałem się z tym, co podlinkowałeś, więc nie jest to dla mnie żadna nowość.
A jednak ma znaczenie, bo o ile do swoich odczuć masz pełne prawo, to zarzut ignorancji znaczeniowej jest bezzasadny.
Chyba jakaś siła przyciągania, dziś koleżanka powiedziała do mnie, że idzie na telko. Dzięki wam przynajmniej wiedziałam gdzie idzie.:)
Zadziać się to oczywiście zapodziać się, zgubić. Natomiast w korpo, nie wiedzieć czemu, wykształceni ludzie uznali, że zamiast wydarzyć się lepiej (nie wiem, może bardziej nowocześnie?) używać zadziać się.
Seth, ja myślę, że to nie jest spotykane jedynie w korporacjach a notorycznie mylone w sensie znaczenia. Tak samo jak wiele osób źle używa słowa bynajmniej.
Kilka lat temu mocno mnie to zaskoczyło, ale zobaczyłem parę filmów na YouTube i przeszło mi zdziwienie.
To ja mam inne doświadczenia, bo "zadziać" w znaczeniu "zgubić" nie znam, ale za to "niech się coś zadzieje" w znaczeniu "niech się coś stanie" znam chyba od zawsze.
Przysłuchując się swoim córkom, kiedy rozmawiają między sobą, dochodzę do wniosku, że one właściwie nie porozumiewają się już po polsku tylko jakąś progresywną wersją polinglisz. Progresywną, w tym sensie, że jeszcze chwila i angielski zacznie dominować nad polskim. Właściwie nie ma jednego zdania bez anglojęzycznych wtrętów, a nawet konstrukcji gramatycznych. I naszła mnie taka myśl, że w dobie globalizacji również język globalizuje się nieuchronnie. Ja wiem, że polski pełen jest rusycyzmów, zapożyczeń z łaciny, niemieckiego, francuskiego etc, bo gdzieś tam historycznie każdy z tych języków odcisnął swoje piętno. Ale nie na taką skalę. Zastanawiam się czy w czasach globalnej komunikacji, globalnych mediów społecznościowych i dominujących technologii anglojęzycznych, polszczyzna ma w ogóle szanse się ostać? Czy w ciągu najbliższych dwóch, trzech pokoleń nie zostanie zepchnięta do roli lokalnego folkloru?
A z tobą też rozmawiają takim językiem? Rzadko ostatnio widuję nastoletnią bratanicę (ma "kolegę' więc chwilowo nie potrzebuje dalszej rodziny), ale jak się spotykamy w rozmowie ze mną cały czas używa całkiem poprawnej polszczyzny.