Świat Młodych
nr 36 – wtorek 25 marca 1975 r.
Pięć minut z Magdą
Ufff! Tylko tak sapnąć sobie można, chociaż to przecież nie koniec, ale początek dopiero. Nie wiem jak u was, ale u nas rzecz ta, którą można nazwać tylko „przedświątecznym obłędem” nabiera rozmiarów monstrualnych. Sprzątanie, pranie, szorowanie, czyszczenie, malowanie, pieczenie, trzepanie, zagniatanie, glansowanie, czesanie… Można by wyliczać jeszcze długo te różnorakie …ania, gdyby nie to, że po prostu nie warto.
Żeby było śmieszniej to np. moja mama każdego roku w czasie świat zarzeka się na wszystkie świętości, że ostatni raz robiła takie WIELKIE PRZYGOTOWANIA, bo kona teraz ze zmęczenia. Wraz z nią konamy i my – pozostali domownicy, mający cichą nadzieję, że może na następny rok, że może rzeczywiście… Posiadacze takich nadziei mają jednak już swoją historyczną nazwę, która jest w stu procentach uzasadniona. Bp ‚nadzieja jest…”. Mija rok i znowu zaczyna się wszystko od początku.
Ja jeszcze rozumiem, że gdyby u nas w domu nie robiło się takiego większego sprzątania w każdą sobotę – no, może wtedy byłaby faktycznie taka potrzeba; gdybyśmy przez cały rok tylko na głodniaka łykali ślinkę – pewnie, raz warto podjeść fest; gdybyśmy chodzili brudni i poczochrani – kiedyś trzeba się doszorować. Ale przecież nic z tych rzeczy, więc cały ten cyrk jest rozpętywany jedynie na zasadzie: sztuka dla sztuki. Niestety, taka jest tradycja i można się zżymać, złościć, nawet nogami tupać dla protestu, ale w końcu… No właśnie! Moją mamę w tym roku też „opętało”. Dwie godziny temu.
Ta właśnie sytuacja jest powodem mojego nie najnadzwyczajniejszego w tej chwili humoru. Myślę zresztą, ze nie jestem w tym odosobniona…
Druga sprawa, która też mnie aktualnie trochę przygasza, dotyczy już samych świąt, a konkretnie ich drugiego dnia czyli tzw. „lanego poniedziałku”. Może to i głupie, może to i dowód kompletnego z mojej strony zdziecinnienia, ale naprawdę już dzisiaj skóra mi cierpnie, gdy sobie o tym dniu pomyślę. Pewnie, dorosłym i chłopakom to nic, ale niechby któreś z nich spróbowało być tego dnia nastoletnią dziewczyną! Na każdym kroku litry wody.
Gdzie tam litry! Hektolitry! I to nie żadnych subtelnych perfum, którymi – jak legenda rodzinna głosi – dziadek w swej młodości skrapiał przy „lanym poniedziałku” znajome panienki. Lecz pomyj prawie. Szyk polega bowiem na tym, że czym więcej, czym brudniejszej wody, wyleje się na czym więcej dziewczyn – tym lepiej! Ale komu lepiej? Nam, na pewno nie! Brrr!!! Jaka szkoda, że dziadek nie ma w tej chwili 16 lat.
MAGDA
-------------
Po upływie pół wieku obie tradycje wspominane przez Magdę zdają się być w odwrocie - tak jak tradycyjny model rodziny i same święta przeżywane na religijny sposób.
Śmigus-dyngus apogeum swojego wynaturzenia przeżywał chyba w latach 90. a później stopniowo zaczął wygasać. W sumie nawet nie bardzo kojarzę, bym ostatnio widział jakieś dzieciaki ganiające się z psikawkami drugiego dnia Wielkanocy. Magda pisze o oblewaniu brudną wodą - z tym się nigdy nie spotkałem. Ale mniej więcej w czasach, gdy powstał ten tekst moja mama doświadczyła przy okazji lanego poniedziałku niezłej kąpieli, bo ktoś na nią wylał przez okno, gdy szła chodnikiem przez miasto, wiadro wody.
Hebius, o co chodzi z tą Magdą? To jakaś kultowa rubryka w Świecie Młodych czy jak? Ja tego w ogóle nie pamiętam, ale w 1975 jeszcze ŚM nie czytałem.
Śmigus-dyngus apogeum swojego wynaturzenia przeżywał chyba w latach 90. a później stopniowo zaczął wygasać. W sumie nawet nie bardzo kojarzę, bym ostatnio widział jakieś dzieciaki ganiające się z psikawkami drugiego dnia Wielkanocy.
Chamski zwyczaj oblewania obcych ludzi wodą (pamiętam jeszcze wiadra wody wlewane do autobusów na przystankach) na szczęście dawno zdechł.
To temat do dyskusji 😉
Zwyczaj sprzątania słabnie, ale nadal się trzyma. Podobnie z gotowaniem.
Jeśli chodzi o dyngusa, to rzeczywiście tradycja jest w zaniku. Patrząc wstecz, sądzę, że zdecydowały o tym różne czynniki. Po pierwsze rozluźnienie więzi "grupowych", bo kiedyś polewano się, owszem, ale często wśród znajomych np. z jednego osiedla czy wsi. To była zaakceptowana przez grupę tradycja, a nie złośliwość i arogancja. Istniały też pewne granice, np. pamiętam, że oblewano ludzi wychodzących z kościoła, ale nie idących do kościoła 😉 . Potem więzi między sąsiadami czy znajomymi zaczęły słabnąć, ludzie przestali się znać, a jednak co innego, jak obleje cię syn kolegi, a co innego jak jakiś obcy dres, bo to drugie wywołuje poczucie zagrożenia. A, jak napisał Kustosz, w latach 90. (może już wcześniej) sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli i grupy młodzieży prześcigały się w chamstwie. Do tego doszła większa... świadomość? Chodzi o to, że ludzie zaczęli traktować oblewanie jako formę napaści, zwłaszcza jeśli w efekcie ponosili straty, materialne lub inne. A to sprawiło, że dyngus znalazł się po niewłaściwej stronie prawa. I całe szczęście, bo w epoce tiktoka, patostreamerów i trendów byłby idealną okazją dla wielu internetowych idiotów...
Umiar zawsze jest tym co najszybciej wymyka się spod kontroli. Jasne, że w psiknięciu wodą z plastikowego jajeczka w kogoś ze znajomych czy rodziny, kto akceptuje konwencję, nie ma nic złego. Ale granica między sympatyczną tradycją a chamską agresją jest (nomen omen) płynna. A ponieważ poziom kultury w ogóle pozostawia wiele do życzenia to te granice były nie tam gdzie być (moim zdaniem) powinny.
Zwyczaj sprzątania słabnie, ale nadal się trzyma. Podobnie z gotowaniem.
A to ciekawe, bo ja mam wrażenie, że pomimo stania się tematem niekończących się żartów, cała Polska sprząta przed świętami.
bo kiedyś polewano się, owszem, ale często wśród znajomych np. z jednego osiedla czy wsi. To była zaakceptowana przez grupę tradycja
E tam, w późnych latach siedemdziesiątych cała młoda Warszawa zjeżdżała się na Starówkę i wszyscy biegali z plastikowymi kubełkami do śmieci, mokrzy po Rynku i Placu Zamkowym.
Twtter is a day by day war
Zwyczaj sprzątania słabnie, ale nadal się trzyma. Podobnie z gotowaniem.
A to ciekawe, bo ja mam wrażenie, że pomimo stania się tematem niekończących się żartów, cała Polska sprząta przed świętami.
Nie cała, a na pewno nie tak intensywnie.
E tam, w późnych latach siedemdziesiątych cała młoda Warszawa zjeżdżała się na Starówkę i wszyscy biegali z plastikowymi kubełkami do śmieci, mokrzy po Rynku i Placu Zamkowym.
Ale to właśnie to, o czym napisałam - określoną grupa spotyka się w określonym miejscu w określonym celu. Ale czy tej młodzieży przyszłoby do głowy chlusnąć wodą do autobusu? Albo wylać wiaderko na staruszkę? Bo u mnie na prowincji takie rzeczy zaczęły się dopiero w latach 90.
Ale to właśnie to, o czym napisałam - określoną grupa spotyka się w określonym miejscu w określonym celu. Ale czy tej młodzieży przyszłoby do głowy chlusnąć wodą do autobusu? Albo wylać wiaderko na staruszkę?
Nie no, polowanie było zawsze na cywilów, zwłaszcza na dziewczyny. Polewanie się nawzajem to bez sensu przecież.
Nie no, polowanie było zawsze na cywilów, zwłaszcza na dziewczyny. Polewanie się nawzajem to bez sensu przecież.
Na Starówce to była walka grupa na grupę 🙂
Przypomnę tylko, że wtedy wszędzie była dostępna woda, bo były krany przy blokach i kamienicach.
Twtter is a day by day war
Na Starówce to była walka grupa na grupę 🙂
Ok, to ja tego nie kojarzę. Ale mieszkałem z dala od Starówki.
Na Starówce to była walka grupa na grupę 🙂
Ok, to ja tego nie kojarzę. Ale mieszkałem z dala od Starówki.
Ja też, ale mimo tego wbijaliśmy się w 34 i jechaliśmy na Starówkę.
Twtter is a day by day war
Hebius, o co chodzi z tą Magdą? To jakaś kultowa rubryka w Świecie Młodych czy jak? Ja tego w ogóle nie pamiętam, ale w 1975 jeszcze ŚM nie czytałem.
O co chodzi z Magdą? W sumie o nic. Jak napisałem na początku:
Może kogoś to zainteresuje.
Był przed laty taki cykl w Świecie Młodych. Można to chyba określić cyklem felietonów. Jako młody czytelnik załapałem się już na końcówkę tych tekstów w egzemplarzach gazety wygrzebanych z makulatury i zrobiły na mnie na tyle duże wrażenie, że nadal je pamiętam i oceniam lepiej, niż późniejsze "Pięć minut z Anką" i "Z notatnika Grażyny", które już czytałem normalnie, przy okazji kupna gazety.
Niedawno przy przeglądaniu archiwalnych numerów "Świata Młodych" dostępnych w wersji cyfrowej w zasobach Web.Archiwe trafiłem na pierwszy tekst z cyklu. I pomyślałem, że zrobię sobie powtórkę z całości, której w większości nie miałem możliwości przeczytać lata temu.
Nie jestem fanem czytania w inny sposób niż z papieru, więc dzięki tym przedrukom sam się trochę mobilizuję do dalszej lektury z ekranu monitora. I w sumie te felietony nadal wydają mi się całkiem fajne i warte przypomnienia.
późniejsze "Pięć minut z Anką"
Pamiętam. Ale to jeden z większości tekstów, których nigdy nie czytałem. Zresztą w Świecie Młodych czytałem niewiele. Komiks i czasami powieść w odcinkach na ostatniej stronie, we wtorki - Gwiazdozbiór, w czwartki - prezentację samochodu (od czasu do czasu), w piątki - prezentację gwiazdy muzyki, w sobotę - zagadki Ben Akiby i czasami coś jeszcze od wielkiego dzwonu. Poza tym, jak dla mnie nudy na pudy, jakieś sprawy gospodarcze i społeczne, masa tematów około harcerskich. Wszystko to pomijałem.
Nie no, polowanie było zawsze na cywilów, zwłaszcza na dziewczyny. Polewanie się nawzajem to bez sensu przecież.
Na Starówce to była walka grupa na grupę 🙂
Przypomnę tylko, że wtedy wszędzie była dostępna woda, bo były krany przy blokach i kamienicach.
Też to kojarzę jako walkę grup, u nas z poszczególnych ulic. Z pomocą wiaderek. Pamiętam ten proceder z drugiej połowy lat 80. Nie będę się wypierał, podobnie jak Paweł, jako smarkacz brałem w tych ulicznych "walkach" udział.
Zresztą w Świecie Młodych czytałem niewiele. (...)
Miałem podobnie, bo kupowałem "Świat Młodych" przede wszystkim dla komiksu. Inne rzeczy z numeru czytałem co najwyżej przy okazji.
Miałem podobnie, bo kupowałem "Świat Młodych" przede wszystkim dla komiksu. Inne rzeczy z numeru czytałem co najwyżej przy okazji.
To jest w ogóle ciekawa sprawa bo nie kojarzę nikogo kto czytałby Świat Młodych od deski do deski albo choć w jakiejś większej części. Mam wrażenie, że wszyscy kupowali głównie dla komiksu. Skłania mnie to do refleksji, że ŚM był niezbyt udanym formatem z kiepsko określoną grupą docelową. Bo adresowany chyba do dzieci z podstawówki, które ziewały widząc te wszystkie drętwe, mniej lub bardziej propagandowe teksty. A w szkole średniej kupowało się już co innego.
Tyle, że to bez znaczenia bo i tak szybko znikał z kiosków. Bo komiks:)
Może zaangażowani w harcerstwo czytali to inaczej?
Ja nie pamiętam co czytałem. Na stówę komiksy. I pamiętam, że wtorkowy ŚM był najnudniejszy, czwartkowy ciekawszy a najlepszy sobotni ale ni w cholerę nie przypomnę sobie dlaczego.
Twtter is a day by day war
Może zaangażowani w harcerstwo czytali to inaczej?
Jako „zaangażowany w harcerstwo” pamiętam, ze te harcerskie teksty w ŚM były jakieś takie ni przypiął, ni wypiął. Może nie wszystkie, ale generalnie takie mi pozostało wrażenie. Nie przypominam sobie żebyśmy z wypiekami na twarzy dyskutowali o artykule z najnowszego numeru... 😉
Było jeszcze „Na przełaj” i to chyba było ciekawsze.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Było jeszcze „Na przełaj” i to chyba było ciekawsze.
"Na przełaj" to zupełnie inna grupa wiekowa. Do NP pisała moja koleżanka w liceum.
Twtter is a day by day war
Czyli miłośnik artykułów społecznych i około harcerskich w Świecie Młodych wciąż jak Yeti;)