Tak, "Na przełaj" było dla starszych nastolatków. Kupowałem w liceum zanim nie przerzuciłem się na "Razem", gdzie była rubryka Ars amandi 😀 A może kupowałem wtedy oba tygodniku?
W każdym razie "Na przełaj" było chyba bardziej pruderyjne i nie poruszało spraw związanych z seksualnością.
Tak sobie uświadomiłem, że mój ojciec też czytał "Świat Młodych". Nie wiem, czy we własnym dzieciństwie, ale na pewno w czasie, gdy gazetę kupowałem ja i mój brat. Więc może to rodzice byli odbiorcami tych treści w ogóle nie interesujących dla dzieciarni?
A teraz kolejny odcinek, primaaprilisowy, więc trochę inny.
==========
Świat Młodych
nr 39 – wtorek 1 kwietnia 1975 r.
Pięć minut z babcią Magdy
PRZEPRASZAM, że się wtrącam, ale widzę, że moja wnuczka pisze i pisze, mądrzy się i mądrzy, więc doszłam do wniosku, że będziecie chcieli co nieco się o niej dowiedzieć. Warto chyba wiedzieć, kogo się czyta, nie?
Moja wnuczka jest tak inna niż ja byłam mając lat 15, że czasami bardzo mnie to denerwuje. Co prawda od pewnego czasu nabrała trochę zwyczajów odpowiednich dla dziewcząt – szydełkuj, robi na drutach, haftuje, ale mimo tego jest nadal nieco… chropowata. Kto by za moich czasów dopuścił, żeby dziewczyna interesowała się bardziej fizyką niż muzyką! O, nie myślę tutaj o tych różnych głośnych zespołach – tego to wysłuchuje z przyjemnością. Ja myślę o muzyce prawdziwej. Sama, gdy miałam lat 15, to grałam na pianinie, a Dusia… nie umie! Nie chciała się nauczyć jak była młodsza i teraz co? Widziałam ją kiedyś na ulicy z bardzo sympatycznym chłopcem. Jakby to było miło, gdyby zaprosiła go kiedyś do domu, poczęstowała herbatą i usiadła przy pianinie! To bardzo ładnie i przyjemnie wygląda. Niestety, nie doczekam się takiego obrazka.
I ten jej słownik! Zamiast „niedostateczny” mówi „lufa”, zamiast „wspaniale” – „fajowo”, nie jada ciastek tylko „ciacha”, a o swoich rodzicach wyraża się „staruszkowie”. Ciekawe, jak mówi o mnie?!
Poza tym jest przemądrzała. Ta jej przyjaciółka Hania, też. I inne jej koleżanki również. O wszystkim wiedzą, na każdy temat zabierają głos i nie peszą się wcale, ze starszy uważa coś innego, tylko będę się kłócić do upadłego dowodząc swoich racji. Nie powiem, czasami jestem dumna, że moja wnuczka nie zapomina języka w buzi, ale czasami to tego dobrego trochę za wiele. Kilkunastoletnia dziewczynka powinna być skromna!
I staranna powinna być. A Dusia nie jest staranna. Ciągle o czymś zapomina, bez przerwy coś się jej zawierusza, a w szafie ma taki ład, że pożal się Boże! Poza tym nie umie tysiąca rzeczy, które w życiu są niezbędne. Ja byłam dużo młodsza od niej, a umiałam upiec i biszkopt na parze, i piernik miodowy i zrobić tort orzechowy. Jak natomiast do Dusi przychodzą koleżanki, to smaruje kupione w sklepie herbatniki kupionym w sklepie dżemem i uważa, że jest to zupełnie odpowiedni poczęstunek. I śmieje się, gdy zwracam jej uwagę, że to wstyd. Tego to naprawdę nie rozumiem!
Dziwię się, że taka niezrównoważona osoba pisuje co tydzień w poważnej skądinąd gazecie. Cóż, teraz są różne mody, to pewnie jedna z nich!
Babcia Magdy
Świat Młodych
nr 42 wtorek 8 kwietnia 1975 r.
Pięć minut z Magdą
Czuję się mocno zażenowana. To przez babcię. Bardzo ją lubię. Naprawdę. Mimo tego, że ma do mnie często różne dziwne pretensje. W porządku, babcia się przed pierwszą wojną urodziła, ja 15 lat temu. Nie powiem, denerwują mnie czasem te uwagi, ale mówi się – trudno. Co innego jednak w rodzinnym gronie, a co innego publicznie. Głupio mi jest, że tak się stało. Każdemu byłoby chyba na moim miejscu głupio, nie?!
I tak dobrze, że przynajmniej jedną cechę pasującą do mnie w jej mniemaniu na dziewczynę babcia znalazła. To szydełkowanie. Zresztą z tym to cała komedia! Gdy byłam mała, babcia usiłowała mnie nauczyć robót na drutach, szydełkiem, haftowania… Nie dawałam się. A potem… bach! Nadeszła taka moda, umiejętność ta stała się koniecznością i tak jakoś, zresztą zupełnie szybko, nauczyłam się. Gdyby nie moda, pewnie nie umiałabym do dzisiaj i babcia uznałaby mnie za kompletne „zero”.
Z tym pieczeniem tortów to też przesada. Kiedyś upiekłam tort, który bardzo wszystkim smakował. Uważam więc że umiem. Ale przecież nie będę piekła tortu każdego dnia gdy wpadają do mnie Hanka z Jagodą. Zbankrutowałabym i czasowo i finansowo, a moim koleżankom przybyłoby w szybkim tempie po parę kilogramów. Wiec co za sens/! Nie rozumiem, że babcia tego nie rozumie!
Najbardziej rozczuliła mnie część „muzyczna”. Babcia jest kochana skoro spodobał jej się Tadeusz, ale… Ale naprawdę trudno mi jest opanować się przed wybuchem śmiechu, gdy wyobrażam sobie ten obrazek – Tadeusz popija naparzoną przeze mnie herbatkę, a ja przygrywam na pianinie. Babcia co prawda nie napisała p tym, ale na pewno widzi w tym „żywym obrazie” i rolę dla siebie – np. w fotelu z mruczącym kotem na kolanach. Przecież to takie retro, że bardziej już nie można! Ja wcale nie jestem do tego stopnia awangardowa, żebym coś podobnego była w stanie odegrać. Tadeusz też nie. Zresztą nie grozi to nam, nie umiem grać na pianinie. I stąd kolejne babcine ubolewanie. A mnie niestety „słoń na ucho nadepnął” i żeby nie wiem co – grania nie będzie.
A w ogóle, to muszę babci zasunąć najpiękniejszy bukiecik fiołków, jaki się tylko da. Wybaczam kompletną moją publiczną kompromitację i… zapraszam jutro Tadeusza do siebie do domu. Będą herbatniki posmarowane dżemem, jakieś fajne mocne nagranie, dyskusja o fizyce i herbata. O zaparzenie herbaty poproszę babcię. Boję się, że mnie by się nie udało.
MAGDA
I ten jej słownik! Zamiast „niedostateczny” mówi „lufa”, zamiast „wspaniale” – „fajowo”, nie jada ciastek tylko „ciacha”, a o swoich rodzicach wyraża się „staruszkowie”. Ciekawe, jak mówi o mnie?!
Strasznie boomerski słownik ma ta Magda;)
Magda to rocznik 1960, czyli powinna używać takiego słownictwa.
Barbara Tylicka - jeśli to ona była autorką tych tekstów - urodziła się w 1925, więc mogła się swobodnie wczuć w rolę babci Magdy.
Tym razem miejscami będzie trochę jak w barokowej operze.
Świat Młodych
nr 45 – wtorek 15 kwietnia 1975 r.
Pięć minut z Magdą
I było tak, jak zaplanowałam. No, może niezupełnie, bo babcia się jednak złamała i nie dopuściła do poczęstowania Tadeusza herbatnikami z dżemem – sama upiekła kruche ciasteczka. W każdym razie przedwczorajsze popołudnie mogę zaliczyć do bardziej udanych w mym życiu. Rodzice chwilę z Tadkiem pogadali, a potem cudownie spłynęli do drugiego pokoju, babcia trochę w związku z tymi ciasteczkami ponarzekała, ale w ogóle była urocza, no a nam się bardzo fajnie gawędziło. Między innymi i o fizyce!
Jestem… No, chyba po prostu szczęśliwa, chociaż niespecjalnie lubię używać tego przymiotnika. Ale tak jest. Cieszę się przy okazji ogromnie z tego, że nie znaliśmy się z Tadeuszem od szczeniaka. To szalenie ułatwia nam kontakty, rozmowy, w ogóle tak jest lepiej. Może to i brzmi trochę nielogicznie, ale wydaje mi się, że sprawa bynajmniej nie jest tej logiki pozbawiona.
W naszej klasie od niemal prehistorycznych czasów istniała taka sześcioosobowa paczka – 3 dziewczyny i 3 chłopaków. Jeszcze zupełnie niedawno temu ogromnie im zazdrościłam, wydawało mi się, że to takie fajne. Znali się jak „łyse konie”. Razem jeździli na różne wykopki za miasto, razem łazili do kina, razem bawili się na prywatkach, w ogóle – raj, a nie życie. Tak było do zupełnie niedawna, ale teraz…
Nie pamiętam, kiedy zaczęły się pierwsze zgryzy, o ile się nie mylę, to gdzieś późną jesienią, gdy Teresa z Michałem wyłamali się z „szóstki” i zaczęli ze sobą chodzić. Ale tego jeszcze nikt nie uznał za objaw groźny. Cała reszta „szóstki” niemal patronowała temu związkowi i wszyscy się cieszyli. Gorzej zaczęło być, gdy za Teresą zaczął się oglądać Andrzej. Potem Andrzej „wpadł w oko” Marzenie, którą z kolei usiłował poderwać dla siebie Marek, za którym biegała Jolka. W międzyczasie Teresie znudził się Michał i zainteresowała się Krzyśkiem, który zaczął przed nią uciekać jak przed pożarem, a z kolei porzucony przez Teresę Michał zajął się jakąś dziewczyną spoza „szóstki”. Wtedy wszyscy się oburzyli: „My się przyjaźnimy w sześcioro, a ty chodzisz z jakąś obcą dziewczyną!”. Michał się obraził i z paczki wystąpił. Było to jakiś miesiąc temu, przed feriami. W tej chwili galimatias jest tak ogromy, że nikt się w niczym połapać nie może. W każdym razie paczki prawie nie ma, a za to jest sporo „złamanych serc”. A znali się od szczeniaka, przyjaźnili się jak nikt z nikim, nie mieli przed sobą żadnych tajemnic.
Czy jest w tym logika?! Może i nie ma, ale wolę, że my z Tadkiem nie mamy takiej wspólnej przeszłości.
Magda
W naszej klasie od niemal prehistorycznych czasów istniała taka sześcioosobowa paczka – 3 dziewczyny i 3 chłopaków. Jeszcze zupełnie niedawno temu ogromnie im zazdrościłam, wydawało mi się, że to takie fajne. Znali się jak „łyse konie”. Razem jeździli na różne wykopki za miasto, razem łazili do kina, razem bawili się na prywatkach, w ogóle – raj, a nie życie. Tak było do zupełnie niedawna, ale teraz…
Nie pamiętam, kiedy zaczęły się pierwsze zgryzy, o ile się nie mylę, to gdzieś późną jesienią, gdy Teresa z Michałem wyłamali się z „szóstki” i zaczęli ze sobą chodzić. Ale tego jeszcze nikt nie uznał za objaw groźny. Cała reszta „szóstki” niemal patronowała temu związkowi i wszyscy się cieszyli. Gorzej zaczęło być, gdy za Teresą zaczął się oglądać Andrzej. Potem Andrzej „wpadł w oko” Marzenie, którą z kolei usiłował poderwać dla siebie Marek, za którym biegała Jolka. W międzyczasie Teresie znudził się Michał i zainteresowała się Krzyśkiem, który zaczął przed nią uciekać jak przed pożarem, a z kolei porzucony przez Teresę Michał zajął się jakąś dziewczyną spoza „szóstki”. Wtedy wszyscy się oburzyli: „My się przyjaźnimy w sześcioro, a ty chodzisz z jakąś obcą dziewczyną!”. Michał się obraził i z paczki wystąpił. Było to jakiś miesiąc temu, przed feriami. W tej chwili galimatias jest tak ogromy, że nikt się w niczym połapać nie może.
Samo życie:)))
Samo życie:)))
Może w miejskich szkołach. Ze swojej wiejskiej podstawówki nie kojarzę żadnego łączenia się w pary.
Może w miejskich szkołach.
Ja nie o szkołach. Ja o życiu:)
Samo życie:)))
Może w miejskich szkołach. Ze swojej wiejskiej podstawówki nie kojarzę żadnego łączenia się w pary.
To akurat wątek dydaktyczny 😉 . Po prostu dorośli piszący dla młodzieży zakładali, że mniej więcej w tym wieku owa młodzież przechodzi z relacji koleżeńskich w romantyczne. W rezultacie starali się pokazać, jak takie związki mogą wyglądać, jak powinny i jak nie powinny funkcjonować oraz jaki mają wpływ na życie towarzyskie i rodzinne. Tak jest w wielu powieściach - "Za minutę pierwsza miłość", "Tabliczka marzenia"... no i w "Magdach" też.
Może w miejskich szkołach. Ze swojej wiejskiej podstawówki nie kojarzę żadnego łączenia się w pary.
Z podstawówki to ja przede wszystkim nie kojarzę takich mieszanych „paczek” jak opisana. Chłopcy bawili się i włóczyli ze sobą, dziewczynki ze sobą.
W ostatnich klasach, jak się pojawiło zainteresowanie płcią przeciwną, to zaczynały się różne zaloty i podrywy - ale żeby chłopaki mieli dziewczynę przyjąć do paczki, co to to nie! Można było z dziewczyną pójść na lody, a potem się z paczką biegło na obronę Zbaraża, albo inne tego typu męskie sprawy 🙂
Tym bardziej nie kupuję schematu „była dobra mieszana paczka, tylko się pozakochiwali w sobie i kicha”.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Z podstawówki to ja przede wszystkim nie kojarzę takich mieszanych „paczek” jak opisana. Chłopcy bawili się i włóczyli ze sobą, dziewczynki ze sobą.
Tak i nie. Bo z jednej strony rzeczywiście "paczki" czy "bandy" były jednopłciowe, z drugiej zabawy były czasami mieszane ale... bardziej podwórkowe niż szkolne.
Ja trochę mam wrażenie, że ktoś pisząc to pomieszał wiek podstawówkowy z zachowaniami gimnazjalno-licealnymi.
Twtter is a day by day war
Świat Młodych
nr 48 – wtorek 22 kwietnia 1975 r.
Pięć minut z Magdą
Byliśmy w sobotę na prywatce u Wojtka, takiej wcześniejszej imieninowej. Wojtek ma doskonałe taśmy, ale było tak jakoś niezbyt fajnie. Wszyscy jesteśmy trochę podenerwowani. Bo to z jednej strony każdy się trochę cieszy, że już z podstawówką koniec, a z drugiej – trochę się boi, jak to będzie dalej. Oczywiście, do strachu nie honor się przyznać, ale właśnie stąd te nerwy.
No i zamiast tańczyć zaczęliśmy wtedy gadać, kto gdzie idzie. Znaczy się, do jakiej szkoły. Ci, co do ogólniaka to mają na razie spokój – chyba, że się nie dostaną, ale reszta zgryz ma niewąski. W końcu przecież żarty żartami, ale decyzja to nie na rok czy na dwa. A wybrać jakoś trzeba. Czytałam kiedyś artykuł o dziewczynie, która musiała iść do szkoły gastronomicznej, bo była to jedyna szkoła w najbliższej okolicy. Wtedy, jak to czytałam, to myślałam sobie, że dziewczyna jest nieszczęśliwa i że w ogóle to jest okropne tak musieć. Teraz jednak zaczynam myśleć, że w gruncie rzeczy miała ona… dobrze. Nawet jakby się później okazało, że ten zawód jej nie odpowiada, to nie ona sama byłaby winna – wygodniej w końcu przeklinać los niż własną głupotę. No i nikt się z niej nie śmiał.
Bo u nas to się śmieją. Z Urszuli, która wybiera się do szkoły gastronomicznej, z Joanny, która idzie do handlowej i z Maćka, który złożył papiery do hutniczej. „Coś ty, Aśka – mówią – będziesz cały dzień tyrała za ladą, nie lepiej iść do Liceum Ekonomicznego, potem jest czysta praca, w biurze!”. W tym określeniu „czysta praca”, to przoduje niejaki Darek, który zamierza zostać słynnym adwokatem. Kpi w żywe oczy z Aśki, Ulki, z Maćka i bez przerwy coś im na ten temat dogaduje. Na tej prywatce u Wojtka też tak szemrał, że aż Maciek… zaczął się tłumaczyć, dlaczego chce zostać hutnikiem.
Też coś! Tłumaczyć się przed takim Darkiem tylko dlatego, że będzie adwokatem. Słynnym! Jeżeli w ogóle będzie. A jeśli nawet, to co z tego?! I co to w ogóle za podział – lepszy zawód, gorszy zawód, czysty, brudny… Brudny, to dla mnie taki chłopak, który nie myje uszu. O, coś jak Darek, który z wodą i mydłem bywa
Na szczęście Darek jest tylko jeden i ma nielicznych zwolenników. W końcu zawsze ktoś go utemperuje i nosa jakoś przytrze, ale mimo tego jest jakoś nie tak. Nastrój panuje taki bardziej podminowany. I nie wiem, czy się go uda rozbroić.
MAGDA
A ciąg dalszy historii jest taki:
Aśka kończy technikum handlowe w czerwcu roku 1980. Ze względu na ciężką sytuację rodzinną idzie pracować do sklepu mięsnego i jednocześnie zapisuje się na studia wieczorowe. Darek rok wcześniej skończył liceum i dostał się na wymarzone prawo. Studiuje, właśnie zdał na drugi rok. Strasznie ciężkie te studia na prawie, ale daje radę. No i uszy zaczął myć, jak zaczął spotykać się z ludźmi z poza naszego podwórka.
Teraz przenosimy się w czasie. Luty 1981, Stan Wojenny, rząd wprowadza kartki na mięso. Pomimo reglamentacji nie można nic kupić. Mama Darka próbuje zagadać z synem, żeby porozmawiał z koleżanką z liceum - Może, jak będzie dostawa to Asia coś dla nas, synku odłoży, dla mamy Magdy zawsze odkłada, a to kawałek szynki, a to wołowinę. Darek wstydzi się bo na pierwszej prywatce po skończeniu liceum, trochę za dużo wypił i tak się z Aśki nabijał, że ta wybiegła z płaczem.
Twtter is a day by day war
A teraz przenosimy się w czasie o kolejne prawie trzydzieści lat.
Darek pracuje w kancelarii adwokackiej. Nie, nie został „znanym” adwokatem, do Perry'ego Masona mu sporo brakuje, nie jest rozpoznawany na ulicy i nie kłaniają mu się obcy ludzie. Ale jest dobry w swoim fachu, na brak klientów nie narzeka, robi to co lubi i ma z tego bardzo przyzwoite pieniądze. Ponieważ cały czas mył uszy, udało mu się znaleźć fajną dziewczynę i od dwudziestu lat jest w szczęśliwym związku. Jego żona jest biologiem i wykłada na wyższej uczelni. Mają dwójkę dzieci.
Maciek stracił pracę kiedy w w połowie lat '90 w jego hucie dokonano zwolnień grupowych w ramach restrukturyzacji. Na szczęście dostał przyzwoita odprawę. Nie przepił jej, nie przehulał, zakasał rękawy, zrobił rozmaite kursy i zaczął pracować jako glazurnik. Robił dobrze, szybko i tanio, co jest dosyć rzadkim połączeniem, więc klienci zaczęli walić drzwiami i oknami. Dosyć szybko okazało się, że Maciek nie wyrabia się z robotą i musi zatrudnić pomocników - najpierw jednego, potem kolejnego... I tak, można powiedzieć, że niepostrzeżenie, nagle okazało się, że Maciek posiada sporą firmę zajmującą się kompleksowym wyposażeniem wnętrz. Teraz głównie siedzi przy komputerze albo ustala przez telefon kolejne zlecenia, ale u najważniejszych klientów ciągle zdarza mu się samemu kłaść kafelki. Jego żona bardzo wspierała go w pierwszym, najtrudniejszym okresie, kiedy z pieniędzmi było krucho. Teraz ogarnia w firmie księgowość. Syn kończy liceum i zamierza studiować inżynierię budowlaną. Marzy mu się, że w przyszłości przejmie firmę ojca i zrobi z niej potentata na rynku krajowym, a może i europejskim.
Urszula zaczynała jako kucharka w szkole podstawowej, potem przeszła do restauracji, potem dostała pracę w hotelu. Zawsze lubiła gotować i robiła to znakomicie, toteż powoli awansowała aż w końcu została szefem kuchni i kolejno zmieniała pracodawców na coraz bardziej prestiżowych. Teraz otwiera trzecią własną restaurację, do dwóch pierwszych nie sposób się dostać bez wcześniejszego zarezerwowania stolika. Jeszcze nie wie, że niedługo pandemia covid mocno zatrzęsie jej biznesem. Urszula nie wyszła za mąż, była w kilku związkach, ale w żadnym na dłużej. Twierdzi, że to dlatego, że mężczyźni boją się energicznych kobiet sukcesu. Ma córkę, która próbuje zostać influencerką.
Joanna przez całe życie stała za ladą. Ostatnio sklep, w którym pracowała, zbankrutował, nie wytrzymawszy konkurencji marketów. Teraz Joanna rozkłada palety w Biedronce. Wyszła za mąż za byłego kolegę z podstawówki, Wojtka, który został ślusarzem. Dosyć szybko dorobili się córki. Niestety, Wojtek nadużywał alkoholu i miał problemy z utrzymaniem pracy. Był też agresywny wobec rodziny. Joanna rozwiodła się z nim i teraz sama z trudem wiąże koniec z końcem. Joanna wie, że liczy się wyższe wykształcenie, toteż wszystkie pieniądze przeznacza na czesne dla córki, która studiuje hoteloznawstwo na prywatnej uczelni.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Jedziemy dalej. Jest rok 2024. "Dzieciaki" mają 64 lata.
Darkowi tak dobrze szedł biznes, że wzorem swoich kolegów z palestry zaczął uważać, że jest nietykalny. Niestety, gdy wracał z kolejnej imprezy, na której oblewali sukces po wygraniu sprawy, po paru głębszych, nie chciało mu się zostawiać samochodu daleko od domu, zabił kobietę na pasach. Odebrano mu prawo do wykonywania zawodu. Próbuje doczekać do wieku emerytalnego, ale ponieważ zawsze był "na swojej działalności" i nie odkładał na przyszłość to emerytura będzie minimalna. Małżonka, po pracy na uczelni też nie dostaje majątku biorąc emeryturę i musi dorabiać korepetycjami.
Biznes syna Maćka działał w oparciu o ukraińskich pracowników, bo ci, którzy stali za pierwszym sukcesem ojca dawno wyjechali do Wielkiej Brytanii, Francji i Norwegii. W 2022 roku, gdy wybuchła wojna na Ukrainie, większość pracowników, którzy akurat byli w swoim kraju, jeśli się odezwała to dali znać, że nie przyjadą bo są zmobilizowani. A ci, którzy akurat byli w Polsce, coraz częściej patrzą na przejście na legal i otworzenie własnej działalności, bo mogą to zrobić bardzo łatwo. Zaczęły się problemy finansowe, bo niektórych prac nie można było skończyć, materiały budowlane podrożały i rynek się skurczył, a raty leasingowe za maszyny trzeba spłacać. Syn Maćka coraz częściej zastanawia się nad zamknięciem biznesu i wyjechaniem do Hiszpanii.
Urszula "dzięki" pandemii musiała zamknąć restauracje. Tym bardziej, że lokale były wynajmowane i musiała płacić czynsz za zamknięte knajpy. Dzięki temu, że miała jakieś oszczędności mogła przeżyć czas bezrobocia. Wróciła do zawodu kucharza i jest szefem kuchni w jednym ze znanych hoteli. Może się spełniać zawodowo ale to już nie to.
Joanna pochowała ex-męża, który zmarł na marskość wątroby. W międzyczasie córka skończyła studia, a ponieważ w czasie nauki jeździła na praktyki do hotelu w Londynie, to po skończeniu studiów dostała ofertę z tegoż hotelu. Trzeba było załatwić sporo papierów, bo po Brexicie mieszkańcy Unii już nie mogą przyjeżdżać i pracować, ale udało się. Córka po okresie próbnym zabrała mamę do siebie. Mieszkają w wynajętym szeregowcu na przedmieściach Londynu. Joanna chodzi do wspólnoty polskiej i uczy się angielskiego, córka jest asystentką managera hotelu, dokształca się na kursach i planuje karierę w hotelarstwie.
Twtter is a day by day war
Albo tak:
Oczywiście nie sposób przewidzieć, jak mogłyby potoczyć się losy tych ósmoklasistów i do czego doprowadziłyby ich te pierwsze poważne decyzje. Ale podchodząc do tematu z innej strony, ten odcinek "Magdy" porusza bardzo ważną kwestię, która w przyszłości stała się palącym problemem, a mianowicie deprecjonowanie prac "zawodowych" i pogoń za wyższym wykształceniem. Edukacyjnie trafiłam akurat na moment, kiedy ta mina niejako wybuchła, bo po 1989 r. stopniowo namnożyło się uczelni na prawach popytu, a nie podaży (ogólnie, nie według definicji naukowej 😉 . Zaczęły masowo powstawać studia wieczorowe i zaoczne. A jednocześnie coraz mniej uczniów trafiało do zawodówek i techników. Efekt? Tysiące ludzi, dla których nie było pracy "w zawodzie".
Doświadczyłam tego osobiście. Studiowałam filmoznawstwo na UJ - właściwie kulturoznawstwo, specjalność filmoznawstwo, ale z ogólnego kulturoznawstwa było niewiele. Te studia można porównać do literaturoznawstwa, tylko z filmem zamiast literatury. Może do polonistyki, ale poloniści mogą uczyć. Nie mieliśmy żadnych przedmiotów praktycznych ani żadnych praktyk. Nie mieliśmy dziennikarstwa ani niczego związanego z kręceniem filmów. Jak więc można się domyślić, była to trochę sztuka dla sztuki, a prac dla takich filmoznawców jest niewiele. Można zapytać, jaki sens w takim kierunku? Cóż, krakowskie filmoznawstwo było klasycznym przykładem studiów, które próbowano dopasować do nowych czasów, ale tylko częściowo. Przed 1989 r. na roku studiowało dosłownie kilka, kilkanaście osób, a kierunek był jednym z zaledwie kilku podobnych w całym kraju. Środowisko filmoznawcze było w stanie wchłonąć te 10 osób rocznie. Mój rocznik liczył już ponad 30 osób, a wkrótce uruchomiono też studia zaoczne i wieczorowe. Łatwo obliczyć, że co roku magistrami filmoznawstwa mogło zostać ok. 100 osób i to tylko z ujotu. A ofert pracy wcale nie przybywało (uprzedzając, internet był w powijakach). Z mojego roku "w zawodzie" pracują chyba 3 osoby. Kilka innych zaczepiło się w różnych instytucjach kultury. Ale ponad połowa musiała się przekwalifikować...
Fajnie się rozwinęliście.
Procent społeczeństwa z wyższym wykształceniem wzrósł, ale czy jego faktyczny poziom też jest wyższy? Można długo dyskutować, ale mimo wszystko, myślę, że tak. W końcu możliwości są większe. Trzeba je tylko chcieć wykorzystać.
Wyższe wykształcenie to wyższe oczekiwania. Jak ktoś się długo uczył i jest już magistrem, raczej będzie sfrustrowany pracą w Biedronce na kasie. Więc jak już ma harować to raczej wybierze pracę za granicą, bo tam przynajmniej dobrze mu zapłacą. To taka obserwacja z mojego prowincjonalnego, wyludniającego się podwórka.