nr 24 – wtorek 25 lutego 1975 r.
Hanka już się na mnie odobraziła. Powodem tego przełomu był jej młodszy brat, Grzesiek, piątoklasista, który tak jej dopiekł, że musiała się przed kimś wygadać.
Grzesiek we wczesnym dzieciństwie był osobnikiem bardzo chorowitym, sporo leżał w szpitalu i spędził chyba z rok w jakimś sanatorium. To sanatorium okazało się niezłym wynalazkiem, bo od tamtej pory Grześkowe dolegliwości przeszły do dalekiej prehistorii. Ale cóż znaczy przyzwyczajenie! Rodzina Hanki w dalszym ciągu traktuje go jak istotę tak wątłą, że nie nadającą się do żadnego wysiłku fizycznego. w związku z tym wszystkie domowe obowiązki należące zazwyczaj do nieletnich mieszkańców, spadają u nich na Hankę. Gdyby Grzesiek był rzeczywiście chory, to Hanka robiłaby wszystko bez szemrania, ale skoro nic mu nie jest, uważa, że powinni się tymi obowiązkami podzielić.
I ma rację. Ja nie mam żadnego rodzeństwa więc siłą rzeczy wszystkie kubły ze śmieciami wynoszę osobiście. Gdybym miała jedną siostrę, to na mnie przypadałby co drugi kubeł, gdyby było nas w domu troje, to co trzeci kubeł… Chyba to jest logiczne, nie?! I nie tylko rzecz śmieci dotyczy, ale i zakupów, i noszenia bielizny do pralni, i co tam jeszcze wypada do zrobienia. tak na dobrą sprawę, to siostra albo brat bardzo by mi się przydali! W każdym razie dotychczas byłam tego zdania. Gdy sobie jednak pomyślę, że miałabym mieć za brata takiego Grzesia, to wolę już tak jak jest. Przynajmniej wiem, że robię za siebie, a nie za jakiegoś super-lenia.
Hanki kłopot jest zresztą szerszy. Gdyby Grzesiek był zwyczajnym super-leniem, to wszystko byłoby proste. Niestety, za Grzesiem stoi prawo. I rodzice Hanki, i babcia, która z nimi mieszka, uważają bowiem, że Grzesiek nie powinien w domu nic robić. Biedaczek, tak się zmęczy uganianiem z kolegami za piłką, że potem rączka by mu odpadła. A Hankę diabli biorą! I nawet dołożyć mu nie może, bo dopiero wtedy zrobiłaby się afera nie z tej planety. Że biednego, chorego, malutkiego braciszka skrzywdziła.
Ten Grzesiek to jest tak w ogóle zupełnie miły i dorzeczny szczeniak. Hanka kiedyś go po prostu uwielbiała, ale teraz prawie nienawidzi i zgrzyta na jego widok zębami. A on się z niej normalnie śmieje. I zażera się smakołykami, które „biedactwu” coraz to mama, babcia lub tata pod nos podtyka.
MAGDA
Dwa ostatnie "odcinki" są niezłe, widać, że autorka nabrała doświadczenia. Zwłaszcza tekst z Tadeuszem, w którym Magda nie wykazuje się inteligencją emocjonalną, a wykazuje niedojrzałą przesadą. Natomiast przy tekście o faworyzowanym bracie (golden child 😉 ) uderzyło mnie, że powodów nierównego traktowania dziewczyny upatrywały tylko w minionej chorobie, a nie w płci,co było dużo bardziej powszechne.
uderzyło mnie, że powodów nierównego traktowania dziewczyny upatrywały tylko w minionej chorobie, a nie w płci,co było dużo bardziej powszechne.
tyle, że najczęściej było odwrotnie, w szczególności przy wyrzucaniu śmieci.
Twtter is a day by day war
Ze śmieciami tak, ze zmywaniem naczyń czy gotowanie już niekoniecznie 😉
Ale chodzi mi o coś innego, a mianowicie o to, że takie przekonanie, że druga płeć ma lepiej, było (jest) dość powszechne, zwłaszcza jeśli miało oparcie w rzeczywistości (słynne "mężczyzna powinien (...) spłodzić syna" czy teraz satyryczne "mam dwoje dzieci... i trzy córki"). Dlatego dziwi mnie, że nawet jeśli stan zdrowia jest głównym powodem faworyzowania brata Hanki, to żadna z dziewczyn nie ma myśli "chłopak, więc ma lepiej", nieważne, czy słusznej.
A może to przekonanie to konstrukt naszych czasów?
Bo w latach 70. była chyba nadal dość powszechna akceptacja tradycyjnego podziału ról: kobieta zajmuje się domem, a mąż pracuje i przynosi pieniądze. I to się trochę przekładało na domowe obowiązki i oczekiwanie, że dziewczynki będą pomagały matce w domowych zajęciach. Ja w sumie nie pamiętam, żebym miał jakieś domowe obowiązki. Pomagałem myć naczynia przy jakichś większych domowych wydarzeniach, ale chyba dlatego że chciałem, a nie żebym musiał.