Recenzja pełna "twardych" argumentów.
Niestety pan Molenda przesączył się do głównego obiegu, czego dowodem jest pani na konferencji, która powoływała się na jego "odkrycia". Podejrzewam, że czytała "samochodziki", ale nie interesowała się Nienackim, więc przygotowując tekst sięgnęła po najnowszą pozycję i uwierzyła w autokreację autora jako demaskatora i badacza białych plam.
Co ciekawe, był to chyba jedyny referat, w którym Molenda został w ogóle wspomniany.
Odporność na wiedzę, zapatrzenie w siebie i przekonanie, że skoro się napracował to musi być dobre, bo przecież napisał ponad 50 książek, to nie cechy Zbigniewa Nirnackiego tylko Jarosława M. Reszta, to ten sam belkot, z poprzednich wywiadów.
Twtter is a day by day war
Natomiast oczywiście jest i grupa zagorzałych fanów. I od nich faktycznie zbieram bęcki. Pewnie też tu leży przyczyna, że książka zbiera niskie noty, jak na ogrom włożonej w nią pracy. Nie są wobec niej wysuwane zarzuty merytoryczne, tylko emocjonalne, wynikające z subiektywnego podejścia.
Kłamstwo jak zwykle. I stawianie się w ulubionej roli odkrywcy, a w konsekwencji ofiary niesprawiedliwej nagonki. Jest sporo recenzji, w których wysuwane są zarzuty merytoryczne, nieskromnie wspomnę własną. No ale przecież autor nie przyzna się, że ją zna. Wszak odpowiedział Hebiusowi, że nie spodziewa się u nas niczego obiektywnego więc czytał nie będzie:)
Obecnie takich osób jest garstka. Wśród nich pani Alicja (partnerka życiowa Nienackiego - przyp. red.), która jednak ze względu na bliskie związki z Nienackim, ma swoisty i bardzo osobisty stosunek do autora Pana Samochodzika. Dlatego właśnie, chociaż oczywiście w książce piszę także o ich relacjach, to jednak jej wspomnień tu nie ma. Nie chciałem hagiografii.
Ależ to żałosne tłumaczenie. Nie rozmawiał z nią, ale wie. W ustach biografa, który nie rozmawiał z nikim kto dobrze znał Nienackiego brzmi co najmniej groteskowo. Żeby było jasne, być może informacje od Alicji trudno byłoby wykorzystać, ale z uwagi na jej problemy psychiczne a nie osobisty stosunek do Nienackiego.
Ale dziennikarze łykają wszystko. Nikt się nie zdziwi, nie dopyta, nie zada trudnego pytania. Bardzo to łatwy zawód w dzisiejszych czasach.
Ale dziennikarze łykają wszystko. Nikt się nie zdziwi, nie dopyta, nie zada trudnego pytania. Bardzo to łatwy zawód w dzisiejszych czasach.
Osobiście podejrzewam, że to nie są takie wywiady, jakich oczekujemy, ale część kampanii promocyjnej, gdzie dziennikarz dostaje niezbędnik z wybranymi informacjami, instrukcje, a nawet pytania, które ma zadawać. Sam nic o temacie, pisarzu ani książce nie wie, a nawet jakby widział, to nie może wyjść poza scenariusz. A nawet jakby wyszedł, to i tak wywiad trafia do autoryzacji. Taka chałturka.
Osobiście podejrzewam, że to nie są takie wywiady, jakich oczekujemy, ale część kampanii promocyjnej, gdzie dziennikarz dostaje niezbędnik z wybranymi informacjami, instrukcje, a nawet pytania, które ma zadawać. Sam nic o temacie, pisarzu ani książce nie wie, a nawet jakby widział, to nie może wyjść poza scenariusz. A nawet jakby wyszedł, to i tak wywiad trafia do autoryzacji. Taka chałturka.
Możliwe. Tylko, że wtedy oznacza to, że dziennikarstwo w zasadzie nie istnieje. Bo przecież wszystkie te wywiady są spod jednej sztancy i nie ma żadnego innego, czyli zgodnie z tą tezą, wszystkie są elementem kampanii promocyjnej.
Możliwe. Tylko, że wtedy oznacza to, że dziennikarstwo w zasadzie nie istnieje.
Ano nie istnieje. Miałem znajomego, dziennikarza. Od lat jeździ na taksówce. Mówił mi, że gdyby pracował według dzisiejszych standardów to nie mógłby na siebie w lustrze spojrzeć. A pracując według swoich standardów nie utrzymałby się ze swojego zawodu, bo w czasie gdy on, sprawdzając fakty i grzebiąc w źródłach, napisze jeden artykuł to współcześni „dziennikarze” machną ich dziesięć.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Możliwe. Tylko, że wtedy oznacza to, że dziennikarstwo w zasadzie nie istnieje. Bo przecież wszystkie te wywiady są spod jednej sztancy i nie ma żadnego innego, czyli zgodnie z tą tezą, wszystkie są elementem kampanii promocyjnej.
Dokładnie. Może być tak, że umawia je wydawnictwo albo sam autor, natomiast jeśli z propozycją wywiadu zgłosi się ktoś "nieprzychylny" albo po prostu nieakceptujący warunków, to spotyka się z odmową.
natomiast jeśli z propozycją wywiadu zgłosi się ktoś "nieprzychylny" albo po prostu nieakceptujący warunków, to spotyka się z odmową.
Fakt, ja raczej nie mam szans na wywiad z panem Molendą:)
Odporność na wiedzę
Ta odporność chyba stuprocentowa nie jest. Zauważyliście, że odkąd wyśmialiśmy Molendę za potraktowanie serio primaaprilisowego wywiadu z dziennika Pojezierza, przestał bredzić, że Nienacki liczył na nagrodę Nobla? Na początku była to jedna z kluczowych tez, którą powielał w wywiadach.
W końcu i Piotr Łopuszański pokusił się o recenzję biografii Nienackiego autorstwa Molendy, choć nie zabrakło tu również autopromocji. Ocena wyważona, raczej pozytywna, choć nie bez uwag. Łopuszański nie zgadza się też z naszymi zarzutami, ale moim zdaniem traktuje je bardzo wybiórczo. Owszem, jest u Molendy kilka nowych dokumentów ale są to drobiazgi, które w żaden sposób nie usprawiedliwiają tezy, że jest to książka odkrywcza, która cokolwiek demaskuje, a przecież w ten napuszony sposób Molenda ją promuje. Łopuszański bardzo wyrozumiale podchodzi do podkręconych interpretacji faktów z życiorysu pisarza, ani zająknie na temat bzdur o Noblu, konfabulacji w kwestii alkoholizmu, nieuprawnionych tez dotyczących brata (że się go wstydził bo był w AK) czy finału historii moskiewskiej. Bezrefleksyjnie przyjmuje fałszywą, moim zdaniem, tezę Molendy, że Nienacki spędził okupację w podwarszawskim Milanówku.
Nie zgadzam się też z tezą Piotra Łopuszańskiego, że Nienacki nie stworzył dzieła. Moim zdaniem „Skiroławki” są dziełem, być może również „Dagome Iudex” nim jest, ale to oczywiście kwestia subiektywna. Nie jest jednak tak, że Nienacki to tylko Samochodziki a reszta w zasadzie się nie liczy.
Ale z końcówką - że to Pan Samochodzik jest magnesem nadal przyciągającym czytelników - trzeba się zgodzić. Bez tego pewnie trudniej byłoby o ewentualne późniejsze sięgnięcie po inne książki Nienackiego i przekonanie się, że są całkiem niezłe, zwłaszcza niesłusznie zapomniane i z przylepioną łatką pornografii Skiroławki.
A tak poza tym książka Łopuszańskiego o Samochodziku prezentuje nie wiele lepszy poziom od biografii Molendy, więc taka dość lajtowa recenzja pana Piotra po lekturze molendowego gniotka nawet nie bardzo mnie dziwi.
Ten to jest niezawodnym komikiem.
Komik to człowiek, który wie, że zachowuje się śmiesznie i robi to celowo. W tym przypadku, mam wrażenie, że facet jest w pełni poważny. On zwyczajnie jest przekonany o swojej zajebistości i zaczynam mieć wrażenie, że większość wad Nienackiego, które tak skrzętnie upublicznił, to pikuś w porównaniu z jego życiem wewnętrznym i osobistym.
I nadal podtrzymuję tezę, że publikowanie prywatnych listów Alicji Janeczek to świństwo. Swoją drogą nie bardzo rozumiem dlaczego ona ich nie dostała po śmierci pisarza.
Twtter is a day by day war
I nadal podtrzymuję tezę, że publikowanie prywatnych listów Alicji Janeczek to świństwo.
Ciekawe.
Piotr Łopuszański w cytowaniu listów Nienackiego do Alicji widzi jedną z zalet pracy Molendy.
Ciekawe.
Piotr Łopuszański w cytowaniu listów Nienackiego do Alicji widzi jedną z zalet pracy Molendy.
Jeśli chodzi o badaczy a tym bardziej takich jak Molenda, pseudo-badaczy, to oczywiście prywatna korespondencja może być genialnym źródłem wiedzy ale... publikowanie* takich "materiałów" to:
- w przypadku korespondencji bardzo osobistej, gdy przynajmniej jedna z osób żyje, jest bardzo wątpliwe i etycznie i moralnie,
- w przypadku dowolnej korespondencji można się wpieprzyć w problemy związane z prawem autorskim, tajemnicą korespondencji, ochroną dóbr osobistych, ochroną prywatności czy wreszcie ochroną czci.
Podejrzewam, że pani Alicja nie ma nawet świadomości, że ktoś dystrybuuje jej listy do pisarza i na podstawie tak wątpliwych materiałów wyciąga na światło dzienne wnioski o jej chorobie psychicznej (nawet jeśli nie jest to napisane wprost), więc problemu nie będzie, ale z drugiej strony takie sprawy sądowe są bardzo ciekawe. I być może pan Molenda przez dłuższy czas by nie dał rady dojechać do Krakowa, po przegraniu takiej sprawy. Ale to tylko gdybanie...
* no chyba, że pani Alicja dała taką zgodę, wtedy dla mnie nie ma tematu.
Twtter is a day by day war
Jeśli chodzi o badaczy a tym bardziej takich jak Molenda, pseudo-badaczy,
Odchodząc trochę od samego Molendy - przeglądałam ostatnio ofertę wydawniczą z zakresu luźno pojmowanej historii i przeżyłam lekki szok, kiedy zobaczyłam, jak wielu jest autorów "produkujących" całą masę książek i skaczących po tematach. Przestałam zwracać na to uwagę po Sławomirze Koperze (Koprze?), który jest dla mnie symbolem takiej "tfurczości". Tymczasem okazało się, że ma licznych naśladowców... O niektórych słyszałam przy okazji jednego czy dwóch tytułów, o innych nigdy.
Taka Iwona Kienzler (nazwisko kojarzyłam, nic nie czytałam): "Autorka ponad osiemdziesięciu (?) książek – publikacji non-fiction z zakresu historii, jak również leksykonów i słowników. Pisze także reportaże z podróży oraz artykuły dotyczące spraw gospodarczych i historii Polski, a także odwiedzanych przez nią krajów i regionów."
Kojarzycie jakiegoś "maszynowego" autora, który pisze na dobrym poziomie?
@maruta za rok, może dwa takie publikacje będzie tworzyła sztuczna inteligencja i zniknie zapotrzebowanie na pseudopisarzy, więc teraz muszą sie nachapać.
Twtter is a day by day war
"Autorka ponad osiemdziesięciu (?) książek – publikacji non-fiction z zakresu historii, jak również leksykonów i słowników. Pisze także reportaże z podróży oraz artykuły dotyczące spraw gospodarczych i historii Polski, a także odwiedzanych przez nią krajów i regionów."
Brzmi jak dorobek Molendy. Oni jakąś franszyzę na to mają czy jak?
No właśnie to mnie zaskoczyło, że to nie jeden czy dwóch autorów, ale chyba w miarę powszechna praktyka... Poza tą panią jeszcze ze trzech widziałam, a nie szukałam specjalnie, po prostu nazwiska się powtarzają.
Koper jest o tyle zaskakujący, bo kiedyś pisał chyba dość wiarygodne książki. Zazwyczaj przekrojowe, ale jako napisane przez historyka zakładałam, że są wiarygodne. Niestety Koper przerzucił się na króciutkie felietoniki napakowane błędami i plotkami (Barbara Kuhn), za to pewnie świetnie się sprzedające.