Miałem ostatnio okazję zapoznać się z nowelą filmową Nienackiego pt. "Dębowe liście" (opatrzoną datą 23.03.1965 roku), która stała się pierwowzorem dwutomowej powieści "Liście dębu" wydanej w latach 1967 (tom I) - 1969 (tom II). O samej noweli opowiem w swoim czasie, teraz chciałbym przypomnieć swoje wrażenia z lektury powieści.
Żeby w pełni zrozumieć tę powieść warto zwrócić uwagę na kontekst polityczny, w którym powstawała książka. Mogłoby się wydawać, że czas jaki upłynął od ukazania się „Worka Judaszów” do „Liści dębu” nie jest długi lecz w tym okresie pojawiły się próby trochę innego spojrzenia na powojenną historię Polski. Druga połowa lat 60-tych to czas wyraźnie widocznych walk frakcyjnych w łonie PZPR, gdzie coraz większą rolę odgrywała tzw. frakcja partyzantów Mieczysława Moczara akcentująca nacjonalistyczną wizję walki z niemieckim okupantem. Otwarcie wroga wobec Żydów obarczanych odpowiedzialnością za represje stalinowskie (co wkrótce zaowocowało marcem 1968 roku), niechętna wobec mniejszości narodowych a także Rosjan. Ważnym zapleczem działalności partyzantów był ZBoWiD (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację), w którym Moczar, ówczesny minister spraw wewnętrznych pełnił funkcję prezesa. Władze tej organizacji coraz mocniej otwierały się na środowiska akowskie szukając porozumienia w oparciu o budowany mit jedności ruchu oporu, ofiarności i patriotyzmu zwykłych żołnierzy. W ten nurt idealnie wpisuje się powieść Zbigniewa Nienackiego, choć trzeba przyznać, że robi to naprawdę odważnie. Krytyka metod działania władzy ludowej, aluzje do zabójstwa Nowotki, słowo „Katyń” pojawiające się na kartach książki to przykłady tematów niezwykle rzadko poruszanych w literaturze oficjalnej tamtych czasów.
Poglądy Nienackiego ewoluowały więc wraz z duchem czasów. Przyjrzyjmy się temu bliżej. „Liście dębu” dalekie są już od tej nachalnie westernowej konwencji walki dobra ze złem z „Worka Judaszów” ale nie mamy też wątpliwości po której stronie leży sympatia autora. Nie czynię mu z tego zarzutu. Swoje racje Nienacki wygrywa tu w sposób znacznie bardziej wyrafinowany. Choćby w jednej z najważniejszych scen, która stanowi klamrę pierwszego tomu powieści. Otwierające książkę spotkanie, pełne wrogości i pogardy ze strony podziemnego oddziału leśnego wobec powracającego do domu bohatera, dzielnego i strudzonego żołnierza zyskuje całkiem inny wymiar kiedy dowiadujemy się więcej na temat ludzi, którzy mu tę pogardę okazują. W całej książce pobrzmiewa zestawienie ideowych, dzielnie walczących z Niemcami, choć często nie pozbawionych wątpliwości komunistów z raczej wyczekującymi niż stawiającymi czoła okupantowi żołnierzami AK, którzy z jednej strony patrzą na wojnę z naiwnym romantyzmem, z drugiej traktują ją jak męską przygodę. Ale to nie są wyraźne kontrasty. Tu grają subtelności. W innym wymiarze, dekadencji ziemiaństwa autor przeciwstawia zdrowy żywioł chłopski i robotniczy, akcentując wyraźnie, że zmierzch starego świata jest sprawiedliwą koniecznością dziejową.
Ocena rozstrzygnięć historycznych pozostaje więc niezmienna, autor nie podważa słuszności zmian społeczno-politycznych w powojennej Polsce ale stać go już na gorzkie refleksje na temat ceny jaką za te zmiany trzeba było zapłacić. Tą cenę, często bardzo wysoką musieli zapłacić zwykli ludzie zaplątani w wielkie tryby historii. I o tym przede wszystkim jest ta powieść. Sadzę, że dobrym mottem całej książki mogły by być słowa wypowiedziane przez jednego z głównych bohaterów:
„Myślę, że w czasach burzliwych poszczególny człowiek rzadko decyduje o swojej historii, kieruje nim zazwyczaj los, jakaś potężna siła, która rzuca nim jak liściem z drzewa, raz w jedną, raz w drugą stronę. Poszczególny człowiek nie zawsze więc odpowiada za to, co uczynił, i dlatego, wydaje mi się, trzeba umieć przebaczać.”
Mamy więc wyraźny gest pojednania wobec ludzi walczących o inną Polskę. Nienacki znajduje usprawiedliwienie dla ich postawy, pokazuje że strona po której się znaleźli to często nie był wybór ideowy ale dzieło przypadku. Szli walczyć do lasu jeszcze bez własnych poglądów politycznych, nie zdając sobie sprawy, że zdeterminuje to także ich powojenne życie. Potem nie można się już było wycofać, władza ludowa nie dała im szansy na normalne życie. Czekała ich kula w łeb lub w najlepszym razie długoletnie więzienie. Takie właśnie doświadczenia, rozterki i dramaty stały się udziałem Marcina i Michała, dwóch młodych chłopców, głównych bohaterów książki. Równolegle śledzimy ich losy, wydarzenia często zazębiają się dzięki czemu widzimy je jakby z obu stron barykady.
Koleje losu jednostki targanej wichrami historii to konwencja często spotykana w literaturze i w filmie. Wykorzystał ją min Jarosław Iwaszkiewicz w swojej wspaniałej epickiej powieści „Sława i chwała”, sięgnął po nią Krzysztof Kieślowski w „Przypadku” moim zdaniem najlepszym swoim filmie, posłużyli się nią twórcy serialu „Dom”. Co ciekawe w przypadku tego ostatniego, pułkownik Poznański (patron młodego Andrzeja Talara, genialny w tej roli Henryk Bista), to żywcem wzięta z kart książki Nienackiego postać towarzysza Józefa. Charakterystyka postaci, sposób wypowiedzi, relacja z młodszym towarzyszem broni, nawet późniejsze losy to wszystko znaleźć można w „Liściach dębu”. Bo to dobra powieść, zwłaszcza biorąc pod uwagę czas, w którym została wydana. Co najbardziej, zaskakujące, mimo przesłania ideowego, którego nie podzielam, na poziomie dziejów zwykłych ludzi zagubionych na zakrętach historii książka broni się do dzisiaj.