kanadyjskiej kuchni
O to mnie zaciekawiłaś, jest coś takiego jak "kandyjska kuchnia"?
Twtter is a day by day war
kanadyjskiej kuchni
O to mnie zaciekawiłaś, jest coś takiego jak "kandyjska kuchnia"?
Chodziło mi o wprowadzone wcześniej zmiany np. na sok malinowy, żeby przybliżyć realia polskiemu czytelnikowi.
Ale wydawało mi się, że każdy kraj ma swoją specyfikę, choć czasem zadowalającą wyłącznie mieszkańców (np kuchnia holenderska).
Ale wydawało mi się, że każdy kraj ma swoją specyfikę, choć czasem zadowalającą wyłącznie mieszkańców (np kuchnia holenderska).
Tylko Kanada jest jednym z kilku bardzo specyficznych krajów, gdzie obecny Kanadyjczyk ma jakieś inne korzenie. Ja w Toronto u rodziny jadłem bigos, pierogi i spagetti.
Twtter is a day by day war
Nie czytałam nowego przekładu Błękitnego Zamku- pierwsza wersja straszliwe mi się (dawno, dawno temu) podobała, więc nie wiem czy psuć sobie wspomnienie...
Ja moje refleksje na temat trzech tłumaczeń kiedyś spisałam:
Przypadkiem kupiłam „Błękitny Zamek” w tłumaczeniu Agnieszki Kuc. Przejrzałam i… nie jest dobrze. Tłumaczenie jest chyba kompletne i dość dokładne, imiona oryginalne , ale brak mu klimatu, polotu i wyobraźni. Niektóre zwroty „przełożono” na język współczesny w sposób, który mnie osobiście razi. Przykładowo, podczas rozmowy z rodziną Joanna wspomina o propozycji Edwarda Becka. W oryginale bohaterka mówi:
„Cousin Georgiana here wanted to help me to Edward Beck”
W starej, niekompletnej wersji mamy: „Kuzynka Georginia na przykład chciała mnie dopiero co wyswatać Rudolfowi Schulzowi.” Pomijając Rudolfa, zdanie brzmi ładnie i pasuje do kontekstu. U Joanny Kazimierczyk: „Kuzynka Georgiana chciała mi pomóc złapać Edwarda Becka.” – prościej i bardziej potocznie, ale też w porządku. A u pani Kuc: „Już mi tu kuzynka Georgiana chciała naraić niejakiego Edwarda Becka, ale niedoczekanie.” Osłupiałam. Całe to zdanie zabrzmiało nagle niemal wulgarnie, nawet nie prosto, ale wręcz prostacko.Kolejny przykład – w liście Oliwii znajduje się zwrot „Evidently the Purple Pills bring in the bacon.” Taki idiom w języku polskim nie występuje, dlatego wcześniejsi tłumacze używali zwrotów: „Widocznie te Czerwone Pigułki są prawdziwą kopalnią złota.” oraz „Najwidoczniej Czerwone Pigułki to dobry interes.” U pani Kuc Oliwia pisze: „(…) można zarobić kokosy na tych pigułkach.” Kokosy? W tamtych czasach? Serio?
Zdenerwowało mnie poprawianie autorki, gdy tego nie potrzeba i dosłowność we fragmentach, które na tym tracą. Mówiąc o Becku Joanna „snapped her fingers”. Dotychczas przekładano to po prostu na „strzeliła palcami”, co bardzo mi pasowało do tej sceny i tej bohaterki. A w nowej wersji „snapped” zamieniło się w „ wykonała gest, jakby strzepywała z dłoni jakiś marny pyłek”. Czyżby tłumaczka obawiała się, ze współcześni czytelnicy nie zrozumieją znaczenia lekceważącego pstryknięcia?
I na koniec mój najmniej ulubiony „kwiatek” – scena pierwszego spotkania między doktorem Stallingiem a Ryczącym Ablem. W oryginale wygląda ona tak:
“Dr. Stalling had contrived to ask his question in about the most idiotic manner possible. He said, "Can you tell me where I'm going?"
"How the devil should I know where you're going, gosling?" retorted Abel contemptuously.”W wersji z Joanną przetłumaczono ten fragment następująco:
„Doktor Stalling sformułował pytanie w możliwie jak najidiotyczniejszy sposób:
- Czy możecie mi powiedzieć, człowieku, dokąd ja idę?
-A skąd, do jasnej Anielki, ja mam wiedzieć, dokąd ty idziesz, frajerze? – odparł Abel z pogardą.”Pani Kazimierczuk nie odeszła daleko:
„Pastorowi udało się sformułować pytanie w sposób najbardziej idiotyczny z możliwych.
Spytał mianowicie: „Może mi pan powiedzieć, dokąd idę?”
— A skąd u licha, gapo, miałbym niby to wiedzieć? — odpalił pogardliwie Abel.”Niestety w wersji pani Kuc scena ta wygląda następująco:
„Doktor Stalling zadał mu najgłupsze z możliwych pytań:
- Czy mógłby mi pan powiedzieć, dokąd ja właściwie zmierzam?
- Skąd u diabła miałbym to wiedzieć, cielęca głowo? – z politowaniem odparł Abel.”Przede wszystkim, źle przetłumaczone zdanie „Doktor Stalling zadał mu najgłupsze z możliwych pytań” dosłownie „rozwaliło” cały dowcip. Poprzedni tłumacze zachowali sens oryginału, w którym autorka jasno określiła, że Stalling nie tyle zadał głupie pytanie, co zrobił to w idiotyczny sposób, dając Ablowi okazję do pogardliwej odpowiedzi. W wersji pani Kuc czytelnik odnosi wrażenie, że Abel jest po prostu bezczelny, bo co jest głupiego w samym pytaniu o drogę? A całość wieńczy „cielęca głowa”. Ja w tym momencie złapałam się za swoją, ludzką 😉 Co to za zwrot? Rozumiem, że „gosling” („gąsiątko” w znaczeniu podobnym do "żółtodzióba") w języku polskim nie pojawia się jako obelga, ale „cielęca głowa” też nie. Jeśli tłumaczka tak bardzo chciała pozostać wśród zwierząt, miała pod ręką „barani łeb” czy w ostateczności „dupę wołową”.
Według mnie najlepiej wypada tutaj tłumaczenie najwcześniejsze, ponieważ jako jedyne trafnie wykorzystuje w obu zdaniach zaimki osobowe i w ten sposób oddaje wymowę angielskiego oryginału. Tym samym utwierdzam się w przekonaniu, że w przypadku „Błękitnego zamku” warto sięgnąć po wersję z Valancy i Barneyem, ale tylko raz, w celu „doczytania” brakujących scen i zdań. Na półce jednak lepiej zatrzymać stary i staroświecki przekład z Joanną i Edwardem. No, chyba że ktoś pójdzie po rozum do głowy i zamiast tłumaczyć "Błękitny Zamek" po raz kolejny wyda po prostu to dawne tłumaczenie, uzupełniając tylko wycięte fragmenty…
Oczywiście komuś może podejść nowe tłumaczenie, ale u mnie na pierwszym miejscu jest stare, potem to Joanny Kazimieruk, a na końcu Agnieszki Kuc.
Tylko Kanada jest jednym z kilku bardzo specyficznych krajów, gdzie obecny Kanadyjczyk ma jakieś inne korzenie. Ja w Toronto u rodziny jadłem bigos, pierogi i spagetti.
To pewnie i amerykańskiej kuchni nie uznajesz 🙂 W każdym razie w googlach takie hasło jak "kuchnia kanadyjska" się pojawia, widocznie jest kilka dań, które są ogólnie znane w całym kraju...
Ja moje refleksje na temat trzech tłumaczeń kiedyś spisałam:
Bardzo to ciekawe. Ja mam pierwsze wydanie, z Joanną i to Kazimierczyk. Porównam sobie w najbliższym czasie 🙂 Ale fascynujące jest jak można jedno zdanie przetłumaczyć na tak różne sposoby osiągając tak odmienny odbiór danej sceny.
Zaintrygowała mnie mnogość tłumaczeń na rynku. Wcześniej miałam wrażenie, że wydawnictwa korzystają z jednego, a tutaj okazuje się, że Ania doczekała się już tylu przekładów. Ale czy tłumaczka od szczytów nie sugerowała, że i nowe przekłady powielają stare błędy, i dopiero jej jest nowatorski? Ja mam stare wydania Ani (z ogólnie znanymi błędami) i nie znam tych nowszych (np. Beręsowicza). Zastanawiam się nad ich jakością.
Znalazłam taką analizę Beresiwicza:
http://impressje.blogspot.com/2015/11/ania-z-zielonego-wzgorza.html
i chyba nie ma idealnego tłumaczenia 😎
To pewnie i amerykańskiej kuchni nie uznajesz W każdym razie w googlach takie hasło jak "kuchnia kanadyjska" się pojawia, widocznie jest kilka dań, które są ogólnie znane w całym kraju...
Ale przeczytałaś treść pod tym hasłem?
"Canadian cuisine varies widely depending on the regions of the nation. The four earliest cuisines of Canada have indigenous, English, Scottish and French roots. The traditional cuisine of English Canada is closely related to British cuisine. " itd.
Twtter is a day by day war
. Ale czy tłumaczka od szczytów nie sugerowała, że i nowe przekłady powielają stare błędy, i dopiero jej jest nowatorski? Ja mam stare wydania Ani (z ogólnie znanymi błędami) i nie znam tych nowszych (np. Beręsowicza). Zastanawiam się nad ich jakością.
No właśnie sugerowała i to mnie do niej zniechęciło. Wcześniej już o tym wspominałam. Co do powielanych błędów to mamy tytuł, imię głównej bohaterki i tę nieszczęsną facjatkę - wszystkie trzy elementy da się jakoś obronić i w starszych wersjach. Inne błędy, pomyłki, przekłamania czy zmiany wcześniejsi tłumacze już poprawili lub próbowali poprawić. Jak wspomniane w zalinkowanej recenzji cytaty u Bęręsewicza czy słynna kwestia przysięgania/zaklinania/klęcia, przewałkowana na dwudziestą stronę. Może znajdą się jakieś inne ciekawostki czy uzupełnienia, na przykład związane ze specyfiką Kanady, ale podejrzewam, że i je ktoś już wyłapał.
Może pani Bańkowska w pewnych miejscach poszła w większą dosłowność, ale czy to zaleta? Podam przykład zapożyczony 😉 Otóż Montgomery określa miejsce zamieszkania pani Linde/Lynde jako "Lynde's Hollow" - nazwa własna, jak Zielone Wzgórza. Pani Bernsteinowa napisała po prostu o "dolinie Linde'ów", zapewne uznając, że skoro nie jest to nazwa, która często się pojawia to nie będzie kombinować. Kolejni tłumacze różnie podchodzili do tej kwestii:
Łozińska-Małkiewicz: "kotlinka pani Linde"
Kuc: "kotlinka, w której mieszkała pani Linde"
Jackowicz: "dolina Linde'ów"
Zawadzka: "Kotlina Lynde'ów"
Jakubiak: "Kotlina Lindów"
Piekarski: "dolina Lindów"
Kraśniewska: "Dolina Linde'ów"
Sałaciak: "dolina pani Linde"
Dawidowicz: "kotlina Lindów"
Ważbińska: "płytka dolinka zwana kotliną Lindego"Beręsewicz - "Lyndowa Dolinka"
Zestawienie nie moje, ale dobrze pokazuje, że było już sporo podejść, zarówno z nazwą posiadłości, jak i opisowych. Także wiernych LMM. Tymczasem u pani Bańkowskiej dom nazywa się "Dołek Lynde'a" (nazwa własna). Brzmi nieładnie i dziwnie, ale ok, rzecz gustu. Ważniejsze, że kotlina czy dolinka były tak samo prawidłowe, dlaczego więc tłumaczka wybrała dołek, który dla polskiego czytelnika za diabła nie pasuje do nazwy czyjegoś domu? Już nie wspominając o współczesnych konotacjach, także młodzieżowych - "dołek" jako izba wytrzeźwień, mieć doła, być w dołku... Więc dlaczego?
Nie spieram się o jakość całości, bo nie mam podstaw. Ale podejście tłumaczki i wydawnictwa zrobiło na mnie wyjątkowo nieprzyjemne wrażenie.
Dołek??? Naprawdę?
To są jakieś kpiny 🙁
Dodam jeszcze do Twoich przykładów, Maruto, słynne kryminalne powiedzenie "wziąć kogoś na dołek" czyli zatrzymać w areszcie na 24 lub 48 godzin.
Ale skoro ta dolinka była płytka, to Dołek brzmi całkiem zabawnie.
Tymczasem u pani Bańkowskiej dom nazywa się "Dołek Lynde'a" (nazwa własna). Brzmi nieładnie i dziwnie, ale ok, rzecz gustu.
To i tak dobrze, bo mogła wybrać ze słownika: dziura, dziupla, zapadlisko, wypróchniałość albo zapadlina.
Twtter is a day by day war
Tymczasem u pani Bańkowskiej dom nazywa się "Dołek Lynde'a" (nazwa własna). Brzmi nieładnie i dziwnie, ale ok, rzecz gustu.
To i tak dobrze, bo mogła wybrać ze słownika: dziura, dziupla, zapadlisko, wypróchniałość albo zapadlina.
Oczywiście, taki urok tłumaczeń 😉 Natomiast to, które słowo tłumacz wybierze w takiej sytuacji, świadczy o jego wyczuciu i poziomie.
A ten przykład pokazuje to, czego czepiam się od początku: że po p. Bernsteinowej było sporo innych przekładów, a ich autorzy także mieli świadomość, że pewne elementy "polskiego oryginału" wymagają poprawek. I przynajmniej dwoje tłumaczy (piszę przynajmniej, bo zestawienie ściągnęłam z innej strony i nie wiem, czy gdzieś nie pominięto dużych liter) zrobiło to podręcznikowo, czyli prawidłowy Hollow, nazwa własna, oryginalne nazwisko Lynde a nie polskie spolszczenie. Innymi słowy, to samo, co zrobiła pani Bańkowska, jeśli zaakceptujemy "Dołek". Dlatego wypowiedzi o nowatorstwie jej przekładu tak mnie irytują.
Swoją drogą, od wczoraj zastanawiam się, czy kiedyś będziemy mieli Jeźdźca bez Głowy z Zaspanego Dołu 😉
O, może temat tak wcześnie nie wygaśnie, bo dostępny jest oryginalny skrypt Ani z Zielonych (...), ze wszystkimi poprawkami, równoległymi pomysłami itp. jeszcze nie przetłumaczony!
http://kierunekavonlea.blogspot.com/2022/01/rekopis-anne-of-green-gables.html
Jutro o 19:00 można się spotkać z tłumaczką w Warszawie.
Zapraszamy na wieczór z Anną Bańkowską tłumaczką "Anne z Zielonych Szczytów" Lucy Maud Montgormery.Widzimy się jutro w Big Book Cafe.Wprawdzie nakład książki się kończy, czekamy na dodruk, ale na to spotkanie przygotowaliśmy pulę książek do kupienia.Kto się wybiera?Spotkanie objęła patronatem Ambasada Kanady w Polsce.
W mojej bibliotece pojawiło się nowe tłumaczenie Ani! Kolejek nie ma, zainteresowanie wzbudziło mizerne.
Czytam to i specjalnej euforii we mnie nie wzbudza. Najgorsze jest to, że Anne wali do Maryli na "ty"... Tak jest w anglojęzycznej kulturze, ale wg mnie po polsku to brzmi strasznie. Kiedy mieszkałam w Holandii zawsze wzdrygało mnie, kiedy małe dzieci mówiły do mnie po imieniu. Mam wrażenie, że w tłumaczeniach z reguły nie jest to tak 1:1.
Nie podoba mi się także ta Anne- bo to jest nieodmienne i dziwacznie się to czyta. "Dołek" także straszny. Miałam wrażenie, że te nazwy domostw zwykle były urocze, tworzyły klimat, a tutaj trochę mi tego brakuje.
Niestety, nie pamiętam dokładnie starej wersji, ale tą czyta mi się tak sobie. Mam wrażenie, że jest taka trochę "prostacka", ale może to przez to o czym wcześniej pisałam.
Anne na początku książki mnie irytuje, a nie zachwyca, ale to może moje uprzedzenia 🙂
Kolejek nie ma, zainteresowanie wzbudziło mizerne.
Pewnie kto był zainteresowany to już dawno kupił i ma własny egzemplarz na półce.
W mojej bibliotece pojawiło się nowe tłumaczenie Ani! Kolejek nie ma, zainteresowanie wzbudziło mizerne.
Czytam to i specjalnej euforii we mnie nie wzbudza. Najgorsze jest to, że Anne wali do Maryli na "ty"... Tak jest w anglojęzycznej kulturze, ale wg mnie po polsku to brzmi strasznie. Kiedy mieszkałam w Holandii zawsze wzdrygało mnie, kiedy małe dzieci mówiły do mnie po imieniu. Mam wrażenie, że w tłumaczeniach z reguły nie jest to tak 1:1.
Nie podoba mi się także ta Anne- bo to jest nieodmienne i dziwacznie się to czyta. "Dołek" także straszny. Miałam wrażenie, że te nazwy domostw zwykle były urocze, tworzyły klimat, a tutaj trochę mi tego brakuje.
Niestety, nie pamiętam dokładnie starej wersji, ale tą czyta mi się tak sobie. Mam wrażenie, że jest taka trochę "prostacka", ale może to przez to o czym wcześniej pisałam.
Anne na początku książki mnie irytuje, a nie zachwyca, ale to może moje uprzedzenia 🙂
Czyli intuicja dobrze mi podpowiadała 🙂
Ja zostaję przy Ani, na zawsze.
Pewnie kto był zainteresowany to już dawno kupił i ma własny egzemplarz na półce.
Nie wiem czy dużo osób kupuje kolejne tłumaczenia. Mnie się wydawało, że dla większości to była raczej ciekawostka, zobaczymy jak będzie wyglądała sprzedaż kolejnych części.
Mało kto chyba zwraca uwagę na konkretne tłumaczenie. W 99% przypadków nie nam bladego pojęcia, kto tłumaczył czytaną przeze mnie książkę. Takie niuanse to tylko dla największych fanów danej powieści. Ilu takich fanów może mieć „ Ania z zielonego wzgórza” czy jak tam teraz ten tytuł brzmi?
Mało kto chyba zwraca uwagę na konkretne tłumaczenie. W 99% przypadków nie nam bladego pojęcia, kto tłumaczył czytaną przeze mnie książkę. Takie niuanse to tylko dla największych fanów danej powieści. Ilu takich fanów może mieć „ Ania z zielonego wzgórza” czy jak tam teraz ten tytuł brzmi?
A ja (może z racji zawodu?) zwracam na to uwagę.
Co więcej, jestem przekonana, że Nesbo nie brzmiałby tak wspaniale po polsku, gdyby nie genialne tłumaczenie jego książek przez Iwonę Zimnicką.
Jeszcze więcej, czytałam niedawno japońską książkę wydaną w Tajfunach i myślę, że tłumaczenie jej było fatalne i odebrało mi dużo przyjemności z lektury.
I na koniec coś, co mi się bardzo podoba. Od jakiegoś czasu niektóre wydawnictwa zamieszczają na okładce również nazwisko tłumacza.
Chyba jest tak, że niektóre tłumaczenia są okryte bardzo złą sławą ( np. Diuny, Christe i właśnie Ani). W czasach, kiedy panował "wolny rynek" w świecie praw autorskich powstawały nieźłe koszmarki 🙂
Ale faktem jest, że fani Ani to taka subkultura, są bardzo zaangażowane strony analizujące najdrobniejsze niuanse (skąd my to znamy ;-). Wczoraj czytałam ciekawą analizę przedwojennych tłumaczeń Błękitnego Zamku.
Z tego nowego tłumaczenia się doeiedziałam, że jest portal zajmujący się tylko roślinnością w cyklu.
Z tłumaczeniami Ani jest chyba tak jak z wydaniami pierwszych "Samochodzików". Ja mam dwa Uroczyska i Atanaryki, a nawet specjalnym fanem nie jestem 🙂