Rany boskie i tak dalej i w ogóle szok, ja ja dawno nie byłam na keszach w upale. Jak ja dawno nie byłam na keszach w ogóle.
Myślałam, że jak tradycyjne wstanę po trzeciej w nocy, to znaczy nad ranem, to zdążę się ogarnąć, przyodziać, zjeść i takie tam różne, żeby później w ramach bezludziów na szlaku zdobywać skrzynki. I owszem, wstałam po trzeciej, ale byłam wykończona upałem dnia poprzedniego, że przewróciłam się tylko na drugi boczek i oczywiście zasnęłam snem błogim i niewzruszalnym.
Obudził mnie obśliniony pies, więc postanowiłam, że to będzie nowa tradycja, nawet może i świecka, że wcale nie musi być godzina trzecia albo po trzeciej, i że to też jest dobry sposób na pobudkę w celach podróżniczych.
Ruszyliśmy na obrzeża Gdańska. Bez śniadania i bez planu keszowego, gdyż przecież znamy Gdańsk i jakoś sobie poradzimy. Nie brałam pod uwagę, że w zasadzie nigdy na tych terenach nie byliśmy i samo spojrzenie na mapkę w telefonie może być niewystarczające. No i nie było. Dziury, wądoły, krowa na ulicy, jakiś zdechły mostek, więc z całej trasy keszy zdobyłam sztuk kilka a pozostałe muszą poczekać aż się ochłodzi i jak uruchomię rower i jak dożyję oczywiście.
Pierwszy kesz był przy stadionie żużlowym. Oczywiście kesza nie było, bo ja mam już takie szczęście, że co oczywiste i łatwe, to nie ma. Ale za to obejrzeliśmy sobie stadion ku mojemu zaskoczeniu jakiś niewymownie mały.
Następnie pojechaliśmy przez Most Kapuściany do kesza Granice Rudnik - Opłotki. Baraszkowałam sobie na rurze ciepłowniczej i gmyrałam w zaroślach, pokułam się przeciwreumatycznie pokrzywami i w końcu poczytałam logi (no, że jednak ta rura). Ruch tu momentami jak na Marszałkowskiej, bo obok ogródki działkowe i niedziela na dodatek, więc dałam sobie spokój z akrobacjami (rowek z wodą nie zachęcał) i pojechaliśmy dalej.
Kolejny kesz, mały magnetyk w rurze zdobyty. Bez szału ale dość nerwowo, bo okazało się, że nie wzięliśmy wystarczającej ilości wody. I albo pies padnie albo my. A upał się nasilał morderczo.
Póki jednak jeszcze dychaliśmy, to polazłam w gąszcz po kolejnego kesza i absolutnie nie pomyślałam, że idę ze zwierzęciem, które ma futro, że ho ho. A zwierzątko z futrem skorzystało z łona natury i się wyczochrało w padlinie jakiejś i w dodatku w kulkach. Zaorałam się w tej dziczy i umorusałam odważnie ale kesz zdobyłam.
Żadnej cholera chmury na niebie.
Dochodzimy do obiektu Bocznica Leśniewo. Bunkier.
wg opisu z opencaching:
Okolica słynie z masywnej konstrukcji schronu zbudowanego w 1944 roku. W tym 12 metrowej wysokości schronie, o grubych i eliptycznie ukształtowanych ścianach powodujących odbijanie się bomb, prawdopodobnie znajdowały się agregaty prądotwórcze zasilające awaryjnie miasto na wypadek zniszczenia elektrowni na Ołowiance. Inna hipoteza głosi, że w bunkrze tym znajdowały się transformatory.
A obok rzeczonego bunkra jeszcze mały urbex.
A dalej ulicą Zawodzie do kesza Tama Pędzichowska.
No i teraz dylemat logistyczny. Jak dojechać do kolejnego kesza, żeby w ogóle dojechać. Wracamy w okolice bunkrowe. Dróżka to mocne kocie łby, ale tylko przez chwilę, bo potem kończy się droga i zaczyna nicość. Rowerem na bank bym się wykopyrtnęła więc nie dziwota, że się trzęsiemy w samochodzie i to bynajmniej nie z zimna. Omijamy te skrzynki, do których się samochodem nie dostaniemy szukając jakiegokolwiek miejsca żeby w ogóle zaparkować w pobliżu jakichkolwiek skrzynek. W ten sposób łapię jeszcze 2 kesze. Takie bez szału turystycznego i bez widoków oszałamiających.
Dalej jedziemy wzdłuż Benzynowej, na której śmierdzi okropnie nie tylko benzyną ale też pobliską oczyszczalnią. Pies nie chce wyjść z samochodu.
Decydujemy, że w związku z temperaturą mocno plażową i brakiem wody musimy przerwać keszowanie i zahaczymy tylko nad kawałek Wisły. Pies wychodzi z samochodu i zanurza cielsko w wiślanej cieczy.
Siedzimy chwilę na pomoście. Jestem nieco zrozpaczona, że takie keszowanie, to tylko o kant dupy potłuc i że mi statystycznie wstyd logować te kilka skrzynek.
Wracamy.
Rower ogarnę i przyjadę tu jeszcze.
Zimą może, albo jakoś tak.
Jest takie słowo, które już zawsze będzie kojarzyć mi się z Aldoną. Słowo, którego nikt inny nie używa, a Aldona z lubością używa zawsze:) Jakie to słowo?
a Aldona z lubością używa zawsze:) Jakie to słowo?
Trzecia
nad ranem:)
I wądoły.
Jakie to słowo
To słowo samochodzikowe i przed chwilą na nie wpadłem. A może w nie?
"wyjechałem wehikułem na pełną wądołów drogę"