W serwisie Opencaching.pl, najfajniejszym skrzynkom, tym które zrobiły na nas duże wrażenie, stanowiły wyzwanie albo stały się pretekstem do przeżycia prawdziwej przygody, można dać rekomendację w postaci zielonej gwiazdki. Skrzynek, które na to zasługują nie ma niestety zbyt wiele, tym bardziej więc warto opowiedzieć o niektórych z nich.
Bagno Całowanie – skrzynka Renifery (OP0766)
WPROWADZENIE
Bagno Całowanie jest jednym z najcenniejszych kompleksów przyrodniczych na Mazowszu, zaś znajdujące się tu stanowiska archeologiczne nadają mu rangę światową. Znajdują się tu torfowiska, wydmy, stanowiska chronionej flory i fauny.
Ta skrzynka miała być główną atrakcją pewnego czerwcowego dnia, kiedy to wybrałem się na wycieczkę rowerową w okolice lasów celestynowskich. Była, i nie tylko dnia, bo to najbardziej wyzwaniowy kesz w mojej, niedługiej keszerskiej karierze:) Ale po kolei.
AKCJA
Problemy pojawiły od razu. Wiedziałem niby, że trza wbić się w ścieżkę przyrodniczą prowadzącą przez bagna, która doprowadzi mnie na miejsce, ale na dobry początek ją przegapiłem. Wlazłem nawet na taras widokowy, który stoi obok, a ścieżka mi umknęła. Tak zarosła krzakami, że łatwo ją przeoczyć, zwłaszcza jeśli spodziewamy się czegoś bardziej imponującego.
Przepychanie się tamtędy z rowerem to męka, ale brnąłem dzielnie aż do dziurawego mostku. Przez ażurowy mostek przejść z rowerem się nie da. Cóż, trza było zbunkrować pojazd w okolicznym zielsku i pomaszerować dalej. Przy tej okazji po raz pierwszy zamoczyłem buty. Ścieżka w pewnym momencie się kończy i dalej trzeba lecieć na azymut. I tu zrobiłem poważny błąd. Należało zapisać współrzędne miejsca gdzie kończy się ścieżka żeby trafić na nią w drodze powrotnej. Nie zrobiłem tego, co wkrótce miało się zemścić.
Skrzynka ukryta jest na ambonie myśliwskiej, więc wyobrażałem sobie, że będzie ją widać z daleka i nawigacja GPSem nie będzie wcale potrzebna. Kolejny błąd, na szczęście miałem ze sobą power bank, który tym razem ocalił mi skórę. Polazłem na przełaj przez pola, klucząc w różne strony szukając w miarę przystępnej drogi do skrzynki. Nie znalazłem, tonąc najpierw w rozmaitym, kłującym, zielsku prawie po szyję, później przebijając się przez gęste chaszcze i bagna utonąłem już dosłownie w torfowisku. Pokąsany, utytłany, wkurzony na dobre, mrucząc różne wyrazy pod adresem założyciela skrzynki dotarłem wreszcie na miejsce, płosząc sarnę (bo chyba to nie był renifer;)) pod samą amboną. I tu od razu ostro skoczyło mi ciśnienie. Sto metrów od obiektu parkują sobie dwa samochody, bynajmniej nie terenowe. Dżizaaas, a ja taki survival wykonałem!
Ambona w dobrym stanie. Był tu chyba jakiś remont, bo wejście po drabinie pierwsza klasa, a czytam w logach, że wcześniej to też było wyzwanie. Na górze z miejsca trafił mnie szlag bo skrzynki oczywiście nie było tam gdzie być powinna. Dotarabanić się tutaj i niczego nie znaleźć, to byłby kosmiczny niefart. Po dłuższej chwili znalazłem w końcu kesza leżącego na ziemi pod ławką.
Najgorsze jednak było jeszcze przede mną. Na bagnie zostawiłem rower więc musiałem wracać tą samą drogą, którą przyszedłem zamiast oddalić się wygodnie przez pola. Pogubiłem się oczywiście, próbując znaleźć drogę do ścieżki przyrodniczej i na dobre utknąłem na bagnach. Nie mogąc przebić się przez gąszcz i torfowisko coraz bardziej pogrążałem się w podmokły teren. Spocony, bez litości kąsany przez armię robactwa wpadłem po kolana w błocko i z największym trudem udało mi się wydostać. Innym razem o mały włos nie straciłem buta. Jeśli tak jest tu w suchym czerwcu, to jak wygląda zdobywanie tej skrzynki w mniej sprzyjających okolicznościach?
Jakimś cudem, wściekły, klnąc na czym świat stoi, brodząc w błocku, dotarłem do ścieżki przyrodniczej i powróciłem do cywilizacji. Na jakiś czas miałem dość geocachingu:)
PODSUMOWANIE
Widokowo, samo bagno trochę mnie rozczarowało. Spodziewałem się Bóg wie czego, a tu takie sobie bagienko, poza głównym rozlewiskiem z dziurawym mostkiem, które robi wrażenie. Odwiedzone w ubiegłym roku bagna Bocianowskie, a nawet Goździkowe wydają mi się ciekawsze.
Zdobywanie skrzynki to był prawdziwy hardcore. Były momenty, że naprawdę miałem pietra i marzyłem żeby się stamtąd wydostać. Ale taką przygodę pamięta się długo i wspomina mile.
EPILOG
Kiedy w drodze powrotnej zatrzymałem się chcąc sprawdzić dalszą marszrutę, stan mojego utytłania zainteresował pewną panią ciężko pracującą przy trasie nr 50. W dwóch zdaniach streściłem swoją przygodę po czym nie zważając na stan mojej osoby, miła pani złożyła niezwykle korzystną ofertę dotrzymania mi towarzystwa tu i teraz. Z oferty jednak nie skorzystałem:)
miła pani złożyła niezwykle korzystną ofertę dotrzymania mi towarzystwa tu i teraz. Z oferty jednak nie skorzystałem:)
... i tej wersji się będę trzymał, choćby darli ze mnie pasy 😉
Cała naprzód ku nowej przygodzie!
Taka gratka nie zdarza się co dzień
Niech piecuchy zostaną na brzegu
My odpocząć możemy i w biegu!
Kustoszu, uśmiałam się czytając, choć zdaję sobie sprawę, że Tobie tam i wtedy wcale do śmiechu nie było. Przygoda pierwsza klasa i świetna relacja wyszła.
To może i ja coś wrzucę, do odnalezienia również na moim profilu na opencaching. Dziś niestety kesza, o którym mowa nie można już podjąć. Obiekt został częściowo wyburzony, uzupełniony nowymi cegłami i przekształcił się w powierzchnie pod wynajem. Niedługo nie zostanie żadna stara fabryka..
Czerwona Fabryka
11.10.2012r. godz. 22.00
Wyprawa rozpoczęła się o godzinie 22 w strugach deszczu a zakończyła o 2 szaleńczą ucieczką. Pozwólcie, że opowiem Wam w skrócie moją przygodę.
Spotkaliśmy się o 22 pod kompleksem zwanym Czerwoną Fabryką. Była nas trójka - ja, mój brat i Atais. Całość kompleksu była otoczona bardzo wysokim murem, po którym nawet Atais, który uprawia wspinaczkę nie dał rady się wspiąć. Obeszliśmy cały kompleks dookoła i przez dziurę w płocie niedaleko pobliskich bloków przedostaliśmy się na opuszczone boisko przylegające do kompleksu. Z tego boiska wyhaczyliśmy dziurę na wysokości 1,5-2 m, przez którą mogłoby udać się przeskoczyć. Było ciężko i dopiero po pół godzinie udało nam się dostać na teren kompleksu.
Fabryka nie była do końca opuszczona. Na jej terenie znajdowały się budynki, w których cały czas mieściły się jakieś firmy, byli ochroniarze. Tak więc po przeskoczeniu muru, skuleni ruszyliśmy cichaczem przez teren fabryki i kierowaliśmy się do opuszczonego budynku, który był naszym celem. Dobiegliśmy i znaleźliśmy kilka wyłamanych elementów w jakimś oknie. Stwierdziliśmy, że to tu. Ledwo przeleźliśmy, wylądowaliśmy w jakiejś piwnicy pełnej przerdzewiałych do połowy beczek i jakiś tkanin zwisających ze ścian. Pomieszczenie jak z horroru, a my ze względu na ochroniarzy prawie nie używaliśmy latarek.. Niestety okazało się, że dostaliśmy się do złego pomieszczenia bo nigdzie nie było przejścia dalej.
Wydostaliśmy się z piwnicy i ruszyliśmy na cichy obchód budynku. Niestety, któryś z ochroniarzy musiał się zorientować, że ktoś kręci się po terenie. Wyszedł i z daleka widzieliśmy jak świecił latarką. Ewidentnie kogoś szukał. Rzuciliśmy się w pogoń do okienka, którym wskakuje się do piwnicy. Zdążył tylko wskoczyć Atais. Ja i mój brat przylgnęliśmy ciałami do mokrej ziemi. Trawa była wysoka, dawno nie koszona co zadziałało na nasza korzyść, nie byliśmy w niej widoczni. Gdy tylko latarka zniknęła na chwilę za jakimś budynkiem mój brat wskoczył do piwnicy. Jeszcze chwila i ja się tam znalazłam. Tam byliśmy w miarę bezpieczni. Długo obserwowaliśmy ochroniarza, a oddech nie mógł się uspokoić. W końcu zdecydowaliśmy, że ruszamy dalej na poszukiwania wejścia do pustostanu.
Cicho sza i znaleźliśmy zasypane cegłami przejście. Położyłam się na ziemi, spojrzałam w mały otwór tuż przy podłożu. Zaczęłam się wczołgiwać po resztkach cegieł, które raniły moje kolana, było ciasno, coraz ciaśniej, gdy się przesuwałam pył drażnił niemiłosiernie nozdrza. Przede mną był zakręt i na chwilę straciłam nadzieję. Ciasnota pomieszczenia dawała się we znaki mojej głowie, zaczynałam się dusić. A co jeśli utknę? Do dziś nie mogę się nadziwić, że tam wlazłam bez większych oporów. Tłumaczę to sobie strachem przed ochroną, która mogła wezwać policję gdyby nas znaleźli więc nie opłacało się wracać za szybko. Atmosferę dodatkowo zagrzał mój brat, który wszedł tam mimo, że ma klaustrofobię.
W tym momencie to wszystko przestało być zabawne... W końcu wylot, wstałam z ziemi i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znaleźliśmy. Sufit się sypał, podłogi były pozarywane, gdzieniegdzie uskoki. Szybko obeszliśmy kompleks i odnaleźliśmy pierwsza paczkę. Z sufitu sypał się tynk, trzeba uważać żeby nie oberwać czymś ciężko w głowę. Wystarczy jeden mój nieuważny krok i jestem połamana po upadku w dawny szyb windowy. Ruszyliśmy na poszukiwania drugiej paczki. Znaleźliśmy drugi szyb windowy, zaraz obok klatka schodowa. Wchodzimy nią oczywiście z wyłączonymi latarkami. Dochodzimy na samą górę, schody się kończą, podest jest wąski. Z jednej strony przepaść szybu windowego, z dwóch innych stron zarwana podłoga. Przed nami jakaś niepewna, spróchniała drabinka. Mój brat nie daje już rady. Za duże ryzyko. Wchodzę na górę tylko z Atais. Podest, na który weszliśmy był zrobiony ze spróchniałych, częściowo pozarywanych desek. Nie patrzyliśmy w dół.
Nad naszymi głowami wisiał sznur z zawiązanymi supłami.
- "Nie, to niemożliwe"
- "Aż tak szalona nie jestem"
- "Mam tam wejść"
- "Ja się boję..."
Wysokość, mrok, lęk spowodowały, że sparaliżowana strachem o konsekwencje postanowiłam nie wspinać się po linie.
Atais rozpoczął wspinaczkę. Wszedł na kolejny podest, stamtąd dostał się do okna, z którego przeszedł na zewnętrzną drabinkę, dostał się na dach a z dachu wspiął się do przerdzewiałego zbiornika. Tam była paczka. Po 5 minutach usłyszeliśmy jakiś hałas na zewnątrz fabryki, ktoś coś krzyknął!
Atais, złaź stamtąd!
Po kolejnych dłuuugich 5 minutach pojawiło się światełko latarki Ataisa. Słyszymy jak schodzi z dachu po drabince, przemieszcza się w kierunku okna. "Tylko nie patrz w dół!". Udało mu się.
Bardzo ostrożnie opuszczamy górne poziomy i dołączamy do mojego brata. Szybko docieramy do przejścia prowadzącego na zewnątrz. Kładziemy się na brzuchy i wczołgujemy w tunel. Czuję jak cegły, po których się czołgam znowu zdzierają mi kolana. Na szczęście mój brat również się przepchnął. Wychodzimy na zewnątrz. Nagle zauważamy światło latarki. Co robić?!! Nie zdążymy wczołgać się z powrotem!
„Szybko pod mur! Leżeć” - słyszę nakaz brata.
Atais w pośpiechu wpada na blachę, robimy hałas, światło latarki kieruje się w nasza stronę. Puls przyspiesza, ręce się trzęsą. Co robić?! Nie wydostaniemy się stąd. Wciskamy się jak najbardziej w załom muru. Światło latarki krąży niedaleko nas, słyszymy zbliżające się kroki. Jeszcze chwila i nas złapią. Wstrzymaliśmy oddechy i cicho przecisnęliśmy się do otworu, którym dostawaliśmy się do fabryki. Zamarliśmy w totalnej ciszy. Słychać było tylko krople uderzające o metalowe elementy fabryki. Światło latarki po 5 minutach zaczęło się oddalać. Jednak nie znaleźli nas! Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę, do momentu gdy latarka zniknęła za murem i podążyła w kierunku innego budynku kompleksu. Wtedy rozpoczęliśmy szaleńczy bieg do najbliższego muru, który po jego przeskoczeniu prowadził na ulicę. Mur niestety spalony, za wysoko żadne z nas nie da rady się wspiąć. Skuleni zaczęliśmy przeciskać się zaroślami do miejsca, z którego rozpoczęliśmy „zwiedzanie” kompleksu. Tam już bez większych przeszkód udało nam się pokonać ogrodzenie. Emocje i adrenalina jeszcze długo nas trzymały. To był najlepszy urbex jaki zdobyłam. Byliśmy zmęczeni, brudni, zaplamieni cegłą, poranieni. I dumni szliśmy przez miasto.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Milady, zaliczyliście regularny włam do obiektu:) Nie dla mnie taka zabawa. Chapeau bas, przy Twoim wariackim wyczynie, moje keszerskie przygody to stawianie babek z piasku, w piaskownicy na placu zabaw, pod czujnym okiem mamusi:)
Nie dla mnie taka zabawa
Dla mnie jak najbardziej 🙂
Milady, chętnie się wybiorę z Tobą na wyprawę. Przypomnę, że już raz mnie zabrałaś w tajemnicze łódzkie miejsce 🙂 Fajnie i straszno było.
Milady, aż mi się ciśnie napisać, że nienormalni jesteście. Nietajenko, gdyby miał okazje, to też pewnie by tam wlazł. To jednak nie moja bajka, zdecydowanie. Ale zazdroszczę odwagi i przeżyć. Dobrze, że cali z tego wyszliście, no i bez tej policji 😉 .
Przypomnę, że już raz mnie zabrałaś w tajemnicze łódzkie miejsce
O te budynki PKP chodzi? Jaki człowiek jest głupi, wychodząc obie z Aldoną uświadomiłyśmy sobie jak nierozsądne jest szwendanie się nocą we dwie baby po takich miejscach.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Jaki człowiek jest głupi,
Owszem, zaszalałyśmy. Ale do dzisiaj pamiętam ten moment, kiedy przeleciała mi myśl, że być może to moja ostatnia wyprawa w życiu.
A mi się relacja Milady podoba, chętnie się na coś takiego piszę!
A mi się relacja Milady podoba, chętnie się na coś takiego piszę!
Jesteś pewny? 😉
Palacz - opuszczony blok szpitala w Tuszynie
15.10.2013 r. godz. 11.01
Chciałabym wspomnieć o jeszcze jednym gwiazdkowym keszu, który znajdował się w opuszczonej części szpitala pod Łodzią. Kesza chyba na chwilę obecną nie ma, ale z tego co się orientuję do obiektu można wejść nadal. Kesz nosi tytuł "Palacz". Aby dostać się do obiektu należy odnaleźć wejście do dawnej palarni. Korytarzami piwnic przedostajemy się dopiero dalej do opuszczonej części szpitala. Na kesza wybrałyśmy się spontanicznie razem z moją koleżanką. Byłyśmy akurat na spacerze w parku i nudziło nam się. Obie ubrane dość specyficznie - ona w elegancki płaszczyk, ja w spódniczce i kozaczkach na obcasie. Ale co to szkodzi, no może gdybyśmy dokładniej wiedziały czego się spodziewać...
Tak wyglądały korytarze, którymi dostałyśmy się do obiektu. Sama się sobie dziwię, że nie zwiałam przed szczurami, które tam grasowały.
Oczywiście łapki całe uwalały się w węglu i wszechobecnym brudzie. Wielkie wow kiedy dotarłyśmy do pomieszczenia z ogromnymi piecami. Tylko część szpitala w Tuszynie jest opuszczona tzn. cały jeden blok. Chodząc musiałyśmy więc jednocześnie uważać, żeby nie wypatrzył nas nikt z czynnych bloków. Przed nikim nie musiałyśmy uciekać, nikt nie szczuł nas psami ale całość zrobiła na mnie ogromne wrażenie ze względu na ilość sprzętu, który pozostał tak jak go zostawiono.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Aby dostać się do obiektu należy odnaleźć wejście do dawnej palarni.
Chyba jednak nie do palarni, a do kotłowni, palarnia to zupełnie inne miejsce 😜
Chyba jednak nie do palarni, a do kotłowni, palarnia to zupełnie inne miejsce
U mnie mówi się też palarnia od palacza właśnie. 😜
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
palacza właśnie
Palacz tytoniu chyba 😜
Jeden z fajniejszych keszy, które miałam możliwość podjąć:
https://opencaching.pl/viewcache.php?wp=OP8CCB - niestety zarchiwizowany.
Aldona, jak taki fajny to napisz coś tym bardziej, że OC trzeba się zalogować i nie każdy może obejrzeć.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Aldona, zdjęcie wymiata.
Deszczowym późnym popołudniem wybrałam się na kesza z Instytutu Ziemniaczanego. Towarzyszył mi w tej zabawie założyciel, gdyż samej było mi wyjątkowo licho łazić tego dnia po urbexach.
Instytut Ziemniaka faktycznie był Instytutem niegdyś prężnie działającym. Myślałam, że to taki żarcik na potrzebę projektu a okazało się, że Verdant znalazł świetną, rzeczywistą miejscówkę.
Najpierw, według pierwszych wskazówek wślizgnęliśmy się przez małe okienko na parter budynku. Chciałabym napisać, że zrobiłam to po cichu i niepostrzeżenie, ale niestety…. Jak wlazłam tylko na jakiś fotel, jako podest do wspięcia się wyżej, to się w niego zapadłam i zaczęłam się nerwowo chichotać. Verdant mnie uciszał ale sam się śmiał i nie mógł opanować rozbawienia.
Jako, że kesz to multak, musiałam odnajdować wskazówki do kolejnych etapów a szło mi wyjątkowo opornie, bo nie mogłam opanować się, żeby nie wejść w każde pomieszczenie po drodze, zapominając w między czasie jaka była wcześniejsza podpowiedź.
A pokoje Instytutu oferowały to co najlepsze: mnóstwo dokumentacji opisującej życie ziemniaka, niby taki zwykły kartofel a tyle o nim było tutaj, że nie mogłam się oderwać od czytania; setki doniczek i pojemników, ziemia w workach oznaczonych tajemniczymi znakami, ogromna ilość chemikaliów – przeważnie z trupią czachą. Łóżka, wersalki, krzesła, fotele, regały. Myślę, że naukowcy tutaj mieszkali i obserwowali nocami jak ziemniak rośnie, jak się rozwija i jak potem smakuje.
Były też łańcuchy, piły, młotki. Zastanawiałam się, czy ziemniaki chciały stąd uciec i przy ucieczce były mordowane…..
Wspinaliśmy się coraz wyżej i wyżej. Bałam się strasznie, bo mam lęk wysokości i dlatego wolę schodzić w dół ale Verdant mnie poganiał i straszył co chwila. W pewnym momencie krzyknął szeptem:
- Cicho! Ktoś tu jest!
Zamarłam z przerażenia, bo owszem po drodze widziałam ślady degustatorów win i innych trunków oraz w mniejszym stopniu ślady innych uzależnionych osobników, ale nie myślałam, że w biały dzień ktoś tutaj zagląda.
Usłyszeliśmy na dole stukot, jęk i tumult upadających zapewne zwłok. Jakieś szepty i szuranie. Zapewne ktoś przesuwał po podłodze martwe już ciało. Potem były chichoty i dźwięk przypominający przybijanie gwoździa do trumny….zapewne z tym właśnie nieżywym człowiekiem.
A ja stałam akurat na najwyższym z możliwych punktów tego urbexu i sięgałam po przedfinał. I nie wiedziałam czy mam się cieszyć, że już jestem blisko finału czy z tego, że biorę udział w morderstwie czy z tego, że jeszcze nie zleciałam.
Opamiętałam swoją wyobraźnie, odgoniłam wiszące pajęczyny przed oczami i w trybie natychmiastowym znalazłam się przy Verdancie, który w nagrodę zrobił mi zdjęcie z kosą.
Z uśmiechem i po cichutku udałam się po finał. A przecisnąć się musiałam przez bardzo wąski tunelik, co przy moich gabarytach było jednak problematyczne.
Finał zdobyty, emocje sięgnęły końca skali i chciałam zapiszczeć z wrażenia ale tuz obok usłyszałam Verdanta, który dotarł tutaj zupełnie inna drogą i patrzał na mnie z niejakim politowaniem. No cóż….najwidoczniej lubię się umorusać i przeturlać po wądołach zabytkowych budynków.
Wyszliśmy z Instytutu przyozdobieni w różne śmieci i lekki brud. W taki sposób wracałam do domu tramwajem. Do tego miałam na twarzy błogi uśmiech, bo kesz! i radość w oczach, bo żyję!
Szkoda, że zarchiwizowano już Instytut, bo chętnie wybrałabym się ponownie.
Usłyszeliśmy na dole stukot, jęk i tumult upadających zapewne zwłok. Jakieś szepty i szuranie. Zapewne ktoś przesuwał po podłodze martwe już ciało. Potem były chichoty i dźwięk przypominający przybijanie gwoździa do trumny….zapewne z tym właśnie nieżywym człowiekiem.
Ta jaka Chmielewska... 🤣
Twtter is a day by day war
Ta jaka Chmielewska... 🤣
😆 😆 😆