to wszystko połączone z krucjatami dziecięcymi (1212), który nigdy nie dotarły do Ziemi Świętej. Co więcej, miały miejsce prawie sto lat przed wydarzeniami, które przyniosły zagładę templariuszy. Ale może te dzieci posiadały tak wielką moc, że nie imał się ich upływ czasu? Nie wiem.
Nie wiem co Cię denerwuje - obecnie tylko specjaliści lub ludzie zainteresowani tematem wiedzą o tym - reszta widzów (bez wprowadzenia belfra Mikulskiego w szczegóły krucjat - ha, ha) - w ogóle nie orientuje się "w temacie" - owszem wiedzą, że były jakieś mityczne krucjaty (a ile ich było i jaki miały przebieg, nad tym się nie zastanawia) gdzie ponoć szwendali się jacyś templariusze, których potem (nagle jakoś dziwnie znaleźli się we Francji - też nie wiadomo w jaki sposób) - i że był de Maolay, który rzucił klątwę na stosie, ale przedtem ukryto jakiś mityczny skarb ....
I to jest cała wiedza przeciętnego "oglądacza" - a że była jakaś "krucjata dziecięca" - to już dowiedzieli się dopiero z tej produkcji - ale nie potrafią już jej osadzić w jakichkolwiek realiach - było to po prostu dawno - a jak dawno to taki sam mit, jak każdy inny, pewnie też wymyślony przez reżysera czy scenarzystę
Przygodo gdzie jesteś ....
Po recenzjach i komentarzach wszystkich forumowiczów,stwierdzam że szkoda czasu na oglądanie tego wytworu zwanym Pan Samochodzik , zresztą już same zapowiedzi mnie zniechęciły a jedynie co jest wspólne to tylko tytuł
Aby obejrzeć, nie trzeba nawet wykupywać Netfliksa - bo widziałem już tę "produkcję" na platformach streamingowych
Przygodo gdzie jesteś ....
To, że widzowie czegoś nie wiedzą, nie uprawnia twórców do mieszania im w głowach. Zwłaszcza, że chodzi o młodych ludzi.
Obejrzałam i ja. Przebrnęłam też wreszcie przez ten wątek, który liczy sobie już ponad 40 stron (nie chciałam czytać opinii przed obejrzeniem filmu). To co napiszę nie wniesie zapewne nic nowego do tematu, ale jednak podzielę się swoimi spostrzeżeniami.
Krótko mówiąc film był generalnie nudny i niespójny. Przede wszystkim było w nim mnóstwo przemocy, która była w mojej opinii zupełnie bez sensu. Adios biegający z nożami na piersi, mordobicie i morderstwa przeplatały się z kinem familijnym. Trochę jakby twórcom pomieszało się czy to ma być przygodówka czy typowa "rąbanka".
Co do czasu akcji - gdybym nie wiedziała w jakich latach dzieje się akcja to trudno byłoby mi to samodzielnie ustalić. Są co prawda pewne przesłanki, ale bardzo skromne. Akcja filmu równie dobrze mogłaby dziać się współcześnie.
Postać grana przez Annę Dymną - jakaś szamanka czy co? Po co wszyscy w ogóle się zjeżdżają i łączą w grupy na jej polecenie? Bez tego nie można szukać skarbu Templariuszy?
Karen - zupełnie nie wiem po co ona w tym filmie jest. Poza tym, że się kręci od czasu do czasu przed kamerą nie robi zupełnie nic co miałoby jakiekolwiek znaczenie. Poza tym została przerysowania tak samo jak Adios. A już mistrzostwem świata jest kradzież przez nią krzyża. W jednej scenie Pan Samochodzik podczas aresztowania wypuszcza krzyż, który upada na siedzenie samochodu. Karen to widzi. Zamiast najzwyczajniej sięgnąć po niego ręką czeka aż Pan Samochodzik zakończy "odsiadkę", wróci do wehikułu i wtedy dopiero go wykradnie prowokując wywrotkę samochodu. Jakieś kompletnie absurdalne zagranie.
Ministerstwo Kultury i Sztuki to z kolei jakaś niezła mafia.
Netflix z kolei dołożył od siebie nacisk na feminizm i girl power.
I to żałosne żegnanie się Adiosa słowem adios... (jego postaci samej w sobie nie ma chyba sensu szerzej komentować).
A teraz to co mi się podobało.
Harcerze według mnie byli spoko i nie rozumiem czemu tak się czepiacie Wiewióry. Z dorosłych bohaterów najlepiej wypadła Sandra Drzymalska grająca Ankę. Zagrała bardzo autentycznie i wiecie co? Ona jest w tym filmie najbardziej samochodzikowa. W zasadzie to taki Pan Samochodzik w spódnicy.
Podsumowując, skoro wyszedł film z gatunku, który z założenia ma być durny i nic tam prawie nie ma związku z pierwowzorem literackim to pytanie po kiego grzyba w ogóle podciągać to pod Pana Samochodzika i Templariuszy?
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Netflix podał najnowsze wyniki oglądalności. Jeśli ktoś ciekaw jak radzi sobie film "Pan Samochodzik i templariusze", zapraszam na PORTAL.
No i jest chyba epilog historii "Pana Samochodzika i templariuszy" na Netflixie. W trzecim tygodniu od premiery (24-30.07), nie ma filmu już w żadnym zestawieniu TOP10. Nawet w Polsce nie mieści się w pierwszej dziesiątce ("Dziewczyny z Dubaju" są siódmy tydzień w zestawieniu, tym razem na miejscu 7). Można więc powiedzieć, że Pan Samochodzik śmignął przez platformę z prędkością godną dwunastu cylindrów Ferrari 410 Super America i zniknął za horyzontem. Coś bardzo krótka ta kariera mimo spektakularnego początku.
Netflix podał najnowsze wyniki oglądalności. Jeśli ktoś ciekaw jak radzi sobie film "Pan Samochodzik i templariusze", zapraszam na PORTAL.
No i jest chyba epilog historii "Pana Samochodzika i templariuszy" na Netflixie. W trzecim tygodniu od premiery (24-30.07), nie ma filmu już w żadnym zestawieniu TOP10. Nawet w Polsce nie mieści się w pierwszej dziesiątce ("Dziewczyny z Dubaju" są siódmy tydzień w zestawieniu, tym razem na miejscu 7). Można więc powiedzieć, że Pan Samochodzik śmignął przez platformę z prędkością godną dwunastu cylindrów Ferrari 410 Super America i zniknął za horyzontem. Coś bardzo krótka ta kariera mimo spektakularnego początku.
Teraz wreszcie, po opadnięciu kurzu, będą oglądać ten film widzowie, na których czekał pan Sztybor.
Twtter is a day by day war
Akcja filmu równie dobrze mogłaby dziać się współcześnie.
Jednak nie. Bo nie ma współczesności bez współczesnych gadżetów, komórek, komputerów, gpesów etc.
Po co wszyscy w ogóle się zjeżdżają i łączą w grupy na jej polecenie? Bez tego nie można szukać skarbu Templariuszy?
Bo dysponowała wskazówką i takie postawiła warunki poszukiwaczom. A warunki są takie bo promujemy współpracę w ramach drużyn co jest odniesieniem wprost do tych sześciu krzyżowców, którzy działając razem odnaleźli ów skarb templariuszy. Zgadzam się, że to głupie ale odpowiada na pytanie "po co łączą się w grupy".
Karen - zupełnie nie wiem po co ona w tym filmie jest. Poza tym, że się kręci od czasu do czasu przed kamerą nie robi zupełnie nic co miałoby jakiekolwiek znaczenie.
Karen jest, bo Karen musi być, nawet jak film ma zero wspólnego z oryginałem. A tak serio, to w sumie podobnie jak w książce żeruje na wskazówkach znalezionych przez innych.
A już mistrzostwem świata jest kradzież przez nią krzyża. W jednej scenie Pan Samochodzik podczas aresztowania wypuszcza krzyż, który upada na siedzenie samochodu. Karen to widzi. Zamiast najzwyczajniej sięgnąć po niego ręką czeka aż Pan Samochodzik zakończy "odsiadkę", wróci do wehikułu i wtedy dopiero go wykradnie prowokując wywrotkę samochodu. Jakieś kompletnie absurdalne zagranie.
Bo przecież Karen jest ambitna. Dziewczyna nie lubi prostych rozwiązań;)
Ministerstwo Kultury i Sztuki to z kolei jakaś niezła mafia.
Nie mafia tylko MI6 tylko wywiad wojskowy a'la Bond. Czyli w sumie mafia:)
Harcerze według mnie byli spoko i nie rozumiem czemu tak się czepiacie Wiewióry. Z dorosłych bohaterów najlepiej wypadła Sandra Drzymalska grająca Ankę. Zagrała bardzo autentycznie i wiecie co? Ona jest w tym filmie najbardziej samochodzikowa. W zasadzie to taki Pan Samochodzik w spódnicy.
Z tą Sandrą to ciekawe spostrzeżenie. Dzieciaki rzeczywiście zyskują w kolejnych oglądaniach. Warunki aktorskie Wiewióra ma spoko, nie jej wina, że musiała wygłaszać te durne teksty.
Po co wszyscy w ogóle się zjeżdżają i łączą w grupy na jej polecenie? Bez tego nie można szukać skarbu Templariuszy?
Bo dysponowała wskazówką i takie postawiła warunki poszukiwaczom. A warunki są takie bo promujemy współpracę w ramach drużyn co jest odniesieniem wprost do tych sześciu krzyżowców, którzy działając razem odnaleźli ów skarb templariuszy. Zgadzam się, że to głupie ale odpowiada na pytanie "po co łączą się w grupy".
Z końcówki filmu raczej wynika, że ona wiedziała gdzie jest "skarb" i jak się do niego dostać tylko zorganizowała sobie harcerską zabawę w krwawe podchody. Trochę na wzór amerykańskiego filmu. Brakowało jeszcze tylko transmisji on-line z zabijania kolejnych uczestników wyścigu.
Twtter is a day by day war
Z końcówki filmu raczej wynika, że ona wiedziała gdzie jest "skarb" i jak się do niego dostać tylko zorganizowała sobie harcerską zabawę w krwawe podchody.
To jest niestety kolejny absurd, bo z końcówki filmu można wnosić, że choć wiedziała gdzie jest skarb (że w Kortumowie) to nie potrafiła go znaleźć ani wydobyć (skoro musiała prosić żeby przekazali jej skarb). Bez sensu tym bardziej, że zlokalizowanie skarbu nie wymagało żadnej wiedzy czy umiejętności. Wleźli w studnię i znaleźli tę wisząca kulę.
Z dorosłych bohaterów najlepiej wypadła Sandra Drzymalska grająca Ankę. Zagrała bardzo autentycznie i wiecie co? Ona jest w tym filmie najbardziej samochodzikowa. W zasadzie to taki Pan Samochodzik w spódnicy.
Zgadzam się w całej rozciągłości - to, że zarzuca się jej, że przegaduje cały film i jest osią wydarzeń, które nie tylko opisuje ale jeszcze wyciąga z nich wnioski - to fakt, ale czyż i Tomaszowi nie zarzucano "nachalnej " pseudonaukowości - a przecież dzięki temu jako młody chłopak zainteresowałem się wieloma faktami z historii o których nie miał bym najmniejszego pojęcia gdyby nie "pogaduszki" Pana Tomasza, a które popchnęły mnie do dalszych poszukiwań i drążenia tematu.
Uważam więc Twój pomysł - nota bene mieszczący się w genderowej linii Netfliksa - stworzenie "nowoczesnego" Pana Tomasza w spódnicy - z fajny i rozwijający- kino kobiece też by zapewne na tym zyskało - oczywiście jeżeli miało by się takiej postaci przypisać jakiś '-izm", to na pewno nie mógł by być to "Feminizm" lecz "Profesjonalizm"
Przygodo gdzie jesteś ....
Podpisuję się pod wszystkim, co napisała Milady.
Mój odbiór jest bardzo podobny.
Też uważam, że najlepiej wypadła Anka i też nie rozumiem negatywnego odbioru dzieciaków. Mnie się podobały.
Natomiast kompletnie nie podobała mi się sztuczna Błaszczyk.
A tu opinia pana Molendy na temat filmu Netflixa. Też nie jest zachwycony.
Twtter is a day by day war
A ten fragment lubię.
Natomiast kompletnie nie podobała mi się sztuczna Błaszczyk.
Wiesz, ona chyba ma taką rolę, że inaczej się da. No bo jak tu nie zagrać sztucznie kierownika w Ministerstwie Kultury i Sztuki, który ma robić za wielkiego bossa?
Jednak nie. Bo nie ma współczesności bez współczesnych gadżetów, komórek, komputerów, gpesów etc.
Ale tutaj to jakoś tak nie rzucało się w oczy. Zresztą znam wiele filmów, których akcja dzieje się współcześnie a nie ma w nich wszelakich gadżetów.
Uważam więc Twój pomysł - nota bene mieszczący się w genderowej linii Netfliksa - stworzenie "nowoczesnego" Pana Tomasza w spódnicy - z fajny i rozwijający- kino kobiece też by zapewne na tym zyskało - oczywiście jeżeli miało by się takiej postaci przypisać jakiś '-izm", to na pewno nie mógł by być to "Feminizm" lecz "Profesjonalizm"
No widzisz Winnetou ile ciekawych pomysłów moglibyśmy podrzucić Netflixowi tak żeby nie rozczarowali odbiorców. Zdecydowanie powinni się najpierw skonsultować z nami a tak to.. klops. 😉
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
A ten fragment lubię.
Pod kątem ujęć film jest zrobiony naprawdę nieźle. Gdyby jeszcze tylko treść miała sens to wszystko mogłoby wyjść super. Ten fragment rzeczywiście wypada nieźle, szczególnie na tle reszty filmu.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Wiesz, ona chyba ma taką rolę, że inaczej się da. No bo jak tu nie zagrać sztucznie kierownika w Ministerstwie Kultury i Sztuki, który ma robić za wielkiego bossa?
Można np. wybrać aktora, który będzie pasował do roli. I zachowaniem i wyglądem. Tapeta jak od podrzędnej makijażystki na twarzy i sztywne zachowanie powodują, że wygląda jak karykatura szefowej z Bonda czy Bibliotekarza. Tamte panie są naturalne, tutaj wszystko zgrzyta.
Zresztą znam wiele filmów, których akcja dzieje się współcześnie a nie ma w nich wszelakich gadżetów.
I wtedy pojawiają się pytania typu "dlaczego nie skorzystali z komórki?".
No widzisz Winnetou ile ciekawych pomysłów moglibyśmy podrzucić Netflixowi tak żeby nie rozczarowali odbiorców. Zdecydowanie powinni się najpierw skonsultować z nami a tak to.. klops.
No zupełny kotlet. IMO Netflix w osobie pana Sztybora nie był zainteresowany opiniami. On miał swoją wizję, którą zrealizował i z której jest zadowolony. Nie jest ważne, że nie trafił do większości widzów, czeka na tę swoją grupę docelową.
Twtter is a day by day war
Wiesz, ona chyba ma taką rolę, że inaczej się da. No bo jak tu nie zagrać sztucznie kierownika w Ministerstwie Kultury i Sztuki, który ma robić za wielkiego bossa?
Można np. wybrać aktora, który będzie pasował do roli. I zachowaniem i wyglądem. Tapeta jak od podrzędnej makijażystki na twarzy i sztywne zachowanie powodują, że wygląda jak karykatura szefowej z Bonda czy Bibliotekarza. Tamte panie są naturalne, tutaj wszystko zgrzyta.
Zgadzam się.
Ta postać to karykatura, w dodatku mało śmieszna.
Zawsze lubiłam Błaszczyk, a Annę Dymną wręcz uwielbiam.
Nie wiem, kto je przekonał do wzięcia udziału w tym badziewiu.
A mnie tam Błaszczyk nie przeszkadza. Owszem, jest sztuczna bo to kolejna postać z komiksu, ale ta wyrazistość jest tutaj dla mnie ok. Gorzej z Dymną. W tym sensie, że jej rola jest od początku do końca beznadziejna. Samej gry aktorskiej się nie czepiam.
W Wyborczej jest nowy wywiad z Bartoszem Sztyborem.
Scenarzysta "Pana Samochodzika": Są przekleństwa. Mówią, że zniszczyłem komuś dzieciństwo
02.08.2023, 15:49
Andrzej KulasekEkranizacja powieści Zbigniewa Nienackiego na Netflixie wywołała wiele emocji. Ortodoksyjni fani nie mieli litości. Co o wszystkim myśli Bartosz Sztybor, scenarzysta nowego "Pana Samochodzika i templariuszy"?Z Bartoszem Sztyborem rozmawia Andrzej Kulasek
Andrzej Kulasek: Kurz bitewny po premierze „Pana Samochodzika" już opadł? [rozmawialiśmy już po 12 lipca, po premierze produkcji Netflixa]. Bo mówiłeś, że emocje cały czas są żywe.
Bartosz Sztybor: Są, są. Miesiąc temu miałem spotkanie na festiwalu fantastyki Pyrkon i tam trochę mówiłem o „Samochodziku". Kilka lat temu napisałem adaptację komiksową „Wiedźmina", więc już trochę z fandomem, z fanami miałem do czynienia, i mówiłem, że tę walkę o „Wiedźmina" jakoś przeżyłem. Wtedy prowadzący spotkanie powiedział mi, że fani „Pana Samochodzika" to są ultrasi w porównaniu do fanów „Wiedźmina", i właśnie tego teraz doświadczam.
Wywołałeś Pyrkon, tegoroczny zlot miłośników fantastyki. Przypomnę, jaki tytuł nosił twój panel: „»Pan Samochodzik i templariusze«, czyli jak adaptować, by nie zostać zlinczowanym". I co, jesteś linczowany? Podszedłeś w końcu do ekranizacji obiektu kultu…
– Trochę tak, przez część osób jestem linczowany. To oczywiście jest mocne słowo, ale pojawia się nawet przykry hejt: jakieś groźby, niemiłe słowa, przekleństwa, opinie, że zniszczyłem komuś dzieciństwo i żeby mi się różne rzeczy stały. Tego przy „Wiedźminie" nie było. Zgoda, trochę się tego spodziewałem, ale może nie aż w takiej formie.
Pytałeś też o moje podejście do adaptowania „Samochodzika". Kiedy do tego usiadłem, wiedziałem, że są dwie drogi, co można z tą franczyzą zrobić: pójść w stronę „Indiany Jonesa" i nowej przygody albo w „Różową Panterę" i coś na kształt komedii à la „Rejs" czy „Miś". Przynajmniej dla mnie. Razem z producentami stwierdziliśmy, że jednak to kino nowej przygody, a „Pan Samochodzik", może obok przygód Tomka Wilmowskiego, to są jedyne w polskiej popkulturze tytuły z dawnych czasów, które można na kino nowej przygody przerobić. Uznaliśmy, że jest okazja, żeby po prostu zrobić duże, fajne kino wielopokoleniowe, takie, jakiego u nas nie było.
Sygnalizowaliście, i ty, choćby podczas wspomnianego Pyrkonu, a także Netflix, że to nie jest ekranizacja, tylko film na motywach powieści Zbigniewa Nienackiego, w oparciu na tej książce. No właśnie, czemu to nie jest ekranizacja?
Wydaje mi się, że to nie są już takie czasy, żeby zekranizować to w stu procentach. Z wielu powodów. Pierwsze, co zrobiłem, jak zabierałem się do adaptowania, to przeczytałem po raz kolejny książkę i oczywiście powtórzyłem sobie serial z Mikulskim [„Samochodzik i templariusze" z 1971 roku]. Jest bliski oryginałowi, ale raz, że powstawał w tamtych czasach, a dwa – już tam Nienacki, który był scenarzystą, dużo rzeczy zmienił, na przykład wyciął cały Miłkokuk [fikcyjna miejscowość, w której Pan Samochodzik szukał tropu skarbu templariuszy], czyli można powiedzieć jedną trzecią książki.
To dało mi do myślenia, że Nienacki był otwarty na zmiany, przepisywał te książki w późniejszych wydaniach. Wtedy sobie pomyślałem, żeby wyciągnąć jakąś dla mnie najważniejszą esencję, zbudować coś nowego. Miałem poczucie, że tempo tej historii by się dzisiaj nie sprawdziło, chyba żebyśmy poszli w te komedie, przerysowany PRL, trochę jakby w parodię. Natomiast jeżeli już postanowiliśmy, że to będzie kino przygodowe, to trzeba było trochę podnieść stawkę, zwiększyć tempo. I to są rzeczy, których w tej książce, z całym szacunkiem do niej, nie było w takiej formie, w jakiej dzisiaj przedstawia się w popkulturze podobne opowieści.
Mówisz, że trzeba było zainteresować, przyciągnąć nowego odbiorcę, niekoniecznie ludzi wychowanych na "Panu Samochodziku", oczytanych, znających wszystkie te zagadki niemalże na pamięć, bo myślisz, że taki pryncypialny muzealnik dzisiaj po prostu by nikogo nie zainteresował, oprócz tej fanbazy bardzo, bardzo zdeklarowanej i mocno trzymającej się oryginału?
Może i mógłby, gdyby to miało odpowiednią formułę i inne podejście. Ale, jak mówiłem, tego typu muzealnik nie pasował moim zdaniem do wizji kina nowej przygody, on by pasował do trochę innego filmu, wolniejszego, właśnie nieco parodystycznego. Nie twierdzę, że to byłoby gorsze, tylko zupełnie inne.
Podczas Pyrkonu ktoś z publiczności powiedział, że byłoby świetnie, gdyby udało się zbudować franczyzę, bo marzy mu się animacja „Pan Samochodzik", właśnie rysowana w stylu animowanych wstawek w „Różowej Panterze". Uważam, że to jest rewelacyjny pomysł. Rozumiem smutek, zarzuty, ale wydaje mi się, że jakbyśmy chcieli przenieść w stu procentach starego „Pana Samochodzika", to ze wszystkimi problemami związanymi z tą postacią i z czasami PRL-u, więc to nie wchodziło w grę. Natomiast wydaje mi się, że dzisiejsze kino potrzebuje tej energii, która jest w „Panu Samochodziku", tych morałów, tych postaci, choć w troszkę innej formie.
To powiedz mi, ile według ciebie zostało z Samochodzika w twoim Samochodziku?
– Szczerze mówiąc, nie wiem. Oglądałem wszystkie inne adaptacje Nienackiego i za każdym razem Samochodzik był inny. Starałem się wziąć wszystkie jego cechy, część uwypuklić, z części zrezygnować, więc dla mnie on w dużej mierze jest tym panem Tomaszem, którego ja czytałem, natomiast w jakiś sposób podrasowanym. Ale nie jest to zupełnie nowa postać, którą sobie wymyśliłem z palca.
Ciekawa jest ta analiza podejścia fanów nie tylko tej ekranizacji, ale też tych wcześniejszych. Bo dla mnie Mikulski był w ogóle na innym biegunie niż ten [Samochodzik], którego ja sobie wyobrażałem, czytając książkę jako dziecko.
Mówiłeś, że sam Nienacki, pisząc scenariusz do „Samochodzika i templariuszy", odchodził od swojego literackiego oryginału, co też tobie otworzyło furtkę, że możesz to zrobić. Ale zastanawiam się – mając takie pomysły właśnie na Samochodzika trochę niesamochodzikowego, trochę zbliżonego do Indiany Jonesa, może do Jamesa Bonda, może do Roberta Langdona – czy nie prościej było stworzyć jednak nowego bohatera? Niekoniecznie nazywać go nawet panem Tomaszem, dać mu zupełnie nową przygodę? A ekranizację Nienackiego zrobić bliższą pierwowzorowi?
– Może to była jakaś opcja, nie wiem. Było oczywiście ryzyko, że film nie spodoba się fanom, że to jest inne, na motywach, a nie ekranizacja. Ale cokolwiek będą mówili ultrasi – ja może ultrasem nie jestem, ale fanem – ja będę bronił tej decyzji.
Dla mnie „Casino Royale" jest najlepszym „Bondem", a to jest kompletny restart serii, totalnie zmienione podejście do Jamesa Bonda. Pamiętam, jaka była awantura, jak wybierano Daniela Craiga, jakie były pierwsze głosy. Nie twierdzę, że to się powtórzy i nagle „Samochodzik" stanie się kultowym filmem, ale wydaje mi się, że trzeba odważnie podchodzić do takich rzeczy. Moją motywacją nie było, jak twierdzą niektórzy fani, zabić polską dawną popkulturę i sprawić, żeby Zbigniew Nienacki przewracał się w grobie.
Mam naprawdę duży respekt do tej literatury, mimo że przepisałbym ją inaczej w paru kwestiach. Uważam, że potencjał tam jest ogromny; postaci, historii, wszystkiego. Ale moim zdaniem należy ją w jakiś sposób przerobić, żeby była łatwo dostępna dla nowych pokoleń i żeby ta marka mogła żyć jeszcze dłużej.
Jako fan uważam tak: nie spodoba mi się film, to wrócę do książki albo do serialu z Mikulskim, natomiast dajmy sobie i innym szansę, żeby eksperymentować. Ekscytuje mnie szukanie nowych rzeczy, wątków w tym, co już było. I wydaje mi się, że to jest fajna droga, żeby popkultura nie była odgrzewanymi kotletami, tylko jednak próbą zrobienia czegoś nowego.
No i teraz już nie wiem, czy się warto zmuszać do obejrzenia tego Samochodzika, skoro i tak zostanę ultrasem.