Jeden z moich ulubionych francuskich filmów ostatnich lat poznałam dzięki mojemu synowi i jego występowi w orkiestrze Szkoły Muzycznej w Bydgoszczy podczas Drzwi Otwartych. Wtedy to bowiem usłyszałam po raz pierwszy utwór, który poruszył moje serce. Oprócz cudownej linii muzycznej był on dopełniony pięknym tekstem, zaśpiewanym po francusku przez szkolny chór w taki sposób, że moja dusza romanistki latała w chmurach. Od dyrektora orkiestry dowiedziałam się, że ten wspaniały utwór pochodzi z filmu „Pan od muzyki”, który wyreżyserował Christophe Barratier. Dzięki temu moja domowa filmoteka wzbogaciła się o kolejną perełkę, do której lubię wracać.
Na początku chciałabym odnieść się do samego tytułu filmu
Otóż oryginalny tytuł filmu to: „Les Choristes”, czyli: „Chórzyści” i kładzie on nacisk na więcej niż jednego bohatera. Od razu konfrontuje widza z losami wszystkich wychowanków Clément i stawia ich razem na pierwszym planie. Tytuł polski natomiast zwraca uwagę na jednego tylko bohatera – nowego wychowawcę, dzięki któremu zmienia się życie kilku chłopców. Kto więc jest głównym bohaterem filmu? Czyje losy przedstawia? Wychowawcy Clément, jak sugeruje tytuł polski, czy raczej jego wychowanków, jak chce tego oryginał? Myślę, że może to mieć wpływ na odbiór filmu przez widza i w pewien sposób nawet go ukierunkować.
Początkowa scena to spotkanie po latach dwóch mężczyzn, którzy pięćdziesiąt lat wcześniej mieszkali w internacie dla trudnych chłopców. Teraz, po wielu latach, jeden z nich odwiedza drugiego, słynnego dyrygenta i wręcza mu pewien pamiętnik. Pamiętnik napisany przez ich wychowawcę z internatu. Zaczynają go czytać i wspominać dawne czasy. Dni, kiedy byli dziećmi, których los skierował do pewnego specyficznego miejsca.
I tutaj zaczyna się właściwa opowieść
Przenosimy się o pół wieku wcześniej, do ponurego, wielkiego gmachu, jakim jest internat o jakże znamiennej nazwie „Fond de l’Étang” (Dno Stawu). Pewnego dnia próg budynku przekracza jego nowy mieszkaniec. Wychowawca. Ktoś, kto odmieni życie samotnych i zaniedbanych chłopców. Bowiem oprócz wykonywania swoich obowiązków, robi coś więcej. Coś, czego nie robią inni wychowawcy. Mianowicie stara się podejść do każdego wychowanka indywidualnie, zrozumieć go i zmienić choć część jego losu.
Clément Mathieu to ktoś z pozoru niepasujący do środowiska „Dna Stawu”. Jest wrażliwy, dobroduszny, cierpliwy, a ponadto posiada to, co nazwałabym darem pedagogicznym i wewnętrznym ogniem. Nawet fizjonomia aktora wybranego do tej roli (moim zdaniem idealnie) wyraża wszystkie powyższe cechy.
Jedyną dorosłą osobą o podobnym rysie jest w internacie woźny, który jednakże nie ma na chłopców dużego wpływu. Reszta nauczycieli, w tym dyrektor internatu, na zasadzie kontrastu, to surowi, twardzi i bezwzględni mężczyźni, wszelkie przejawy buntu i samowoli chłopców ucinający sposobem „akcja – reakcja”, co wyraża się zwykle surową karą wymierzoną bez wysłuchania drugiej strony.
O fabule nie ma potrzeby więcej pisać, gdyż jestem ciekawa Waszego odbioru i Waszych emocji po obejrzeniu filmu. Na zakończenie chciałabym jednakże zastanowić się nad znaczeniem i symboliką nazwy internatu, która moim zdaniem nie jest wybrana przypadkowo.
„Fond de l’Étang” – „Dno Stawu”
Na pierwszy rzut oka to nazwa dziwna, niepasująca, wręcz groteskowa i drażniąca. Pierwsza i jedyna interpretacja, jaka mi się nasuwa i którą być może uznacie za banalną i zbyt oczywistą jest następująca: dno to miejsce mroczne, puste, nieprzyjazne, napawające grozą i niepewnością, niezbadane. Zamiera tam wszelkie życie, a to co się tam znajduje, raczej wegetuje w ciemnościach.
Ale przecież to nie gdzie indziej, tylko na dnie, znaleźć można nieprzebrane skarby. To na samym dnie znajdują się zagubione i zatopione precjoza, cenne przedmioty i ślad dawnych czasów w postaci historycznych wraków zatopionych statków, łodzi i okrętów.
I tak samo jest w internacie dla trudnych chłopców. To przecież tutaj, na „Dnie Stawu” Clément Mathieu odkrywa perłę – ogromny talent, jakim został obdarzony Pierre Morhange, który dzięki odpowiedniemu pokierowaniu i edukacji wybiera swoją drogę życiową oraz zyskuje sławę i uznanie.
A może Wy interpretujecie tę nazwę w inny sposób? Może jej symbolika porusza inne struny w Waszych sercach? Jestem tego bardzo ciekawa.
Film „Pan od muzyki” jest wspaniały. Nie ma tam zbytniego przegadania ani patosu. Jest zwykłe, proste, surowe życie, przejawy dziecięcego i nastoletniego buntu, agresji i zniechęcenia. Jest obojętność i brak empatii. Ale jest również budząca się wrażliwość i nadzieja. Oraz dużo dobrej muzyki.
Do dyskusji na temat filmu „Pan od muzyki” zapraszam na NASZE FORUM.