Niniejszy tekścik to fanfik do fanfika, który jest fanfikiem do fanfika. Żeby go zrozumieć, trzeba najpierw zapoznać się z tym tekstem Kustosza, a następnie z tym tekstem Maruty.
Proszę nie doszukiwać się w tym zbyt dużo Pana Samochodzika. To taki trochę pastisz historii sensacyjnych czy szpiegowskich. W przeciwieństwie do mojej poprzedniczki, nie chciałem niczego wyjaśniać, a jedynie pobawić się konwencją.
Smacznego!
***
Powietrze w pokoju było chłodne i zatęchłe. Na szybach wykwitły lodowe „kwiaty”, na dworze musiał być więc spory mróz. Kaloryfer pod oknem bulgotał i syczał smętnie. Na ścianach i suficie widziałem zacieki i grzyb. Blat potężnego biurka, pamiętającego chyba jeszcze czasy przedwojenne, upstrzony był nadpaleniami od papierosów i śladami po szklankach. Tylko po bokach zostały resztki forniru, środek wytarty był do gołego drewna..
Mężczyzna siedzący za biurkiem pasował do swojego mebla. Potężny, niechlujny, grubo ciosany, o prymitywnej twarzy wieśniaka i jednocześnie zadziwiająco inteligentnym, cynicznym spojrzeniu. Ubrany był po cywilnemu, ale nie miałem wątpliwości, że musi być funkcjonariuszem. Cywile nie prowadzili przesłuchań.
O dziwo, wbrew filmowym i książkowym stereotypom, stojąca na biurku lampka nie świeciła nam prosto w oczy. Oświetlała jedynie rozłożone papiery. Esbek nie krzyczał i nie próbował nas zastraszyć. Mówił do nas cichym, łagodnym, beznamiętnym głosem, ale była to łagodność człowieka, który wie, że stoi za nim cała przerażająca, potężna instytucja, która złamie każdego.
– Myślę, że teraz rozumiecie, jak wygląda wasza sytuacja. Wybór należy do was. Albo pełna współpraca, wyjawienie wszelkich kontaktów, także tych zagranicznych – skinął głową w kierunku Karen – albo długoletnie więzienie. Mamy na was tyle haków, że można by całą masarnię obdzielić. Ale, wicie, rozumicie, to od nas zależy, czy te materiały ujrzą światło dzienne, czy nie. Jeśli będziecie współpracować, wasza pozycja będzie dużo lepsza.
Przerwał i wychylił haust herbaty z wyszczerbionej szklanki.
– Wiedza, którą posiada pani Petersen, jest także cenna dla policji zachodnioeuropejskiej. To co prawda imperialiści, ale na tym polu z nimi czasem współpracujemy. A może w zamian za tę wiedzę uda się odzyskać część zrabowanych w czasie wojny dzieł sztuki? Kapitaliści nie chcą ich oddać po dobroci, ale może zechcą się potargować: obrazek za informacje.
– Więc jak – dodał po chwili. – Będziecie rozsądni?
– Jakie mamy gwarancje bezpieczeństwa? – odezwała się Karen.
Wcześniej cały czas milczała. To ja usiłowałem nieudolnie prowadzić rozmowę, zaprzeczać oczywistym zarzutom, próbować coś wytargować. Karen siedziała cicho, ze wzrokiem wbitym w podłogę, ale znałem ją wystarczająco by wiedzieć, że jej błyskotliwy umysł pracuje na pełnych obrotach.
– Nie rozumiem – esbek wyglądał na nieco zdziwionego. – Jakiego bezpieczeństwa? Z naszej strony, jeśli zechcecie współpracować, nic wam przecież nie grozi.
– Nie chodzi mi o wasza strona. Chodzi o strona moich wspólników. Tych z zachodu. Jeśli ich wydam, oni zrobią vendetta! – Karen znaczącym gestem przesunęła palcem po szyi.
– Pani raczy żartować. Tutaj, w Polsce? Zresztą chyba nie sądzicie, że zostawimy was samym sobie? Nikt bez naszej woli się do was nie zbliży.
– Po co ma się zbliżać?! Zastrzelą nas bez zbliżania. Wystarczy jeden pistolet!
– Pani jest przesiąknięta Zachodem. Ja wiem, że tam u was ludzie strzelają do siebie na ulicach, ale tu jest socjalistyczna Polska, tu się takie rzeczy nie dzieją. Dostęp do broni jest ściśle reglamentowany, ze sobą też jej nie przywiozą, bo Straż Graniczna ich złapie. Skąd więc mieli by wziąć ten pistolet, żeby do pani strzelać, pani Petersen? To po prostu głupie, co pani mówi.
– To pan jest głupiec! – krzyknęła Karen.
Zamarłem. W moim kraju raczej nie przyjęło się używać takich epitetów wobec funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Ale na twarzy esbeka nie drgnął ani jeden mięsień. Pozostał nieruchomy niczym pomnik, wyciosany z kamienia przez mało wprawnego rzeźbiarza.
– A skąd Paramonow miał pistoleta?! – krzyczała dalej Karen. – A skąd te napadacze na bank miały pistoleta? Pan myśli, dla tych banditter z Niewidzialnych to jest stort problem mieć pistoleta?!
Karen musiała być mocno wzburzona, skoro wtrącała duńskie słowa. Zwykle tego unikała, starając się mówić poprawnie po polsku. To, jak jej to wychodziło, to inna sprawa.
– Niewidzialni, proszę, proszę – mruknął esbek i zabębnił palcami po stole. Był to pierwszy raz, kiedy zdradził choćby cień jakichś większych emocji. – No, to siedzicie w szambie po szyje. – uśmiechnął się krzywo.
– Siedzimy! Pewnie że siedzimy! Potraficie nas ochronić? Bo jak nie, to lepiej dla nas gnić w więźniu!
Karen rozpłakała się. Chciałem się zerwać i ją przytulić, ale stanowczy gest bezpieczniaka usadził mnie na miejscu.
– Tak, myślę że potrafimy – powiedział sucho. – Bandyci nie mają w naszym kraju takiej swobody działania jak na Zachodzie. Nasze służby są skuteczniejsze. Mogliście się o tym sami przekonać. Ale by was ochronić, musimy wiedzieć wszystko.
I Karen pękła. Jej „spowiedź” trwała kilka godzin. Esbek co chwila żądał szczegółów i dodatkowych wyjaśnień. Mnie o nic nie pytał, nie liczyłem się. Mogłem tylko słuchać. Co jakiś czas padały nazwiska, które rozpoznawałem jako jej „znajomych z Zachodu”. Teraz rozumiałem, że były to ważne persony w mafijnej strukturze. Nie miałem pojęcia, że działalność Karen była tak rozległa.
Niezbadane są drogi, którymi podążają uczucia zakochanego mężczyzny. Mógłbym być na nią zły. Mógłbym czuć się wmanewrowany, wykorzystany, wręcz zdradzony. Byłoby to całkowicie w tej sytuacji uzasadnione. Zamiast tego patrzyłem na moją blondwłosą, filigranową dziewczynkę i czułem coś pomiędzy dumą i tkliwością. Moja mała Karen rozkręciła taki biznes, prowadziła na równych prawach interesy z największą przestępczą organizacja Zachodu!
Potem musieliśmy podpisać stosy rozmaitych papierów i zobowiązań. Okazało się, że właśnie zostajemy tajnymi współpracownikami służb. Było mi już wszystko jedno. Sam mogłem pójść do więzienia, ale nie zniósłbym myśli, że trafiła tam moja Karen. Gotów byłem podpisać cyrograf samemu diabłu, byle by ją ochronić.
Myślałem, że po przesłuchaniu wrócimy do aresztu, ale nieoczekiwanie okazało się, że jesteśmy wolni. Dostaliśmy jedynie dozór milicyjny i musieliśmy codziennie meldować się na komisariacie. Na odchodnym esbek pouczył nas, co się stanie, jeśli spróbujemy „kombinować”. A potem była brama, kontrola przepustek i opustoszała już o tej porze ulica Rakowiecka. Pogrążeni w myślach poczłapaliśmy do Puławskiej, skąd „czwórką” dojechaliśmy na Stare Miasto. Nie byłem naiwny i wiedziałem, że prawdopodobnie mamy jakiś „ogon”, ale w tym momencie niespecjalnie mnie to zajmowało.
***
Nasze mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze domu przy ulicy Koźlej. Było dwupoziomowe, zajmowało także dużą część strychu. Kupiliśmy je niedawno za dolary, które zarobiła Karen na swoich biznesach.
Po wejściu do domu Karen prawie od razu poszła do łazienki. Przez niedomknięte drzwi usłyszałem szum lanej wody. Kwadrans później z łazienki wychyliła się jasna główka.
– Masz może ochotę na kąpiel? – spytała.
Gdy wszedłem do łazienki, Karen była już naga. Poczułem przypływ pożądania, jak zawsze, gdy widziałem ją bez ubrania. Podszedłem do niej i chciałem ją pocałować, ale umknęła ustami w bok.
– Żadnych takich – wyszeptała mi prawie bezgłośnie do ucha. – Przynajmniej na razie. Ale rozbierz się.
W łazience było duszno i parno jak w tureckiej łaźni. Karen odkręciła piecyk gazowy na pełny regulator i do wanny lał się prawie wrzątek. Na lustrze i ścianach osadziła się para. Karen wykopała nasze ubrania z łazienki i zamknęła drzwi.
– Elektronika nie lubi wilgoci – szepnęła, znowu przysuwając usta do mojego ucha. – Ale na wszelki wypadek mówmy szeptem. Woda zagłuszy.
– Podejrzewasz że mamy podsłuch?
– Jestem pewna. Te ludzie to chyba nie głuptaki, co nie? Mieli masę czasu. To jak, Tomaszku, dobrze odegrałam swoja rola?
– Jaką rolę – spojrzałem na nią zdziwiony.
– Moja rola biednej, przerażonej dziewczynki. Która ze strachu zaczęła… jak to się mówi? Lać swoich wspólników?
– Sypać. Więc to było udawane?
– A co ty myślisz, że ja taka bojaźliwa? Chciałam tylko, żeby wyglądało autentico. Że ze stracha powiem wszystko. Dobrze wyszło, no nie?
– Sam się dałem nabrać – pokiwałem z uznaniem głową.
– Wiesz, że jak byłam dzieckiem, to grałam w szkolnym teatrzyku? Mam talent, prawda? Mogłam być wielka aktorka.
– Byłabyś świetna! – powiedziałem z uczuciem.
– Dziękuję. Ja jestem przezorna, Tomaszu. Dawno już byłam przygotowana ta to, że coś się zacznie kotlecić.
– Kotlecić?
– Nie kotlecić, jak wy to mówicie? Kiełbasić. Że możemy musieć umykać. Nasze pieniądze czekają w banku w Szwajcarii. Na Zachodzie zaczniemy nowe życie.
– Na Zachodzie?! – wyszeptałem ze. zgrozą. – Przecież tam są Niewidzialni! Zabiją nas! Zresztą nie mamy szans uciec z kraju.
– Uciekniemy. Niewidzialni pomogą.
Pomyślałem, że mojej dziewczynce od emocji zaczęło mieszać się w głowie.
– Dobrze się czujesz, kochanie? Powinnaś odpocząć.
– Czuję się znakomicie.
– Ale przecież Niewidzialni…
– Niewidzialnych zostaw dla mnie. I zaufaj mi, proszę.
– Ale po tym, jak ich wsypałaś…
– Tylko miałkie ryby. Takich mało istotnych – dodała widząc moje pytające spojrzenie. – Ludzi na stracenie. Miałam z nimi ustalone, co mogę powiedzieć. Zawsze jest tak, że kogoś trzeba ofiarować… nie, poświęcić. To były ludzie, co się wcześniej naraziły Niewidzialnym. Alt er under kontrol.
***
Zapiszczały hamulce i pociąg zaczął zwalniać. Poprzez zmrużone oczy dostrzegłem las latarni oświetlających okolicę trupim blaskiem. Chwilę później wagon zatrzymał się przy peronie. Usłyszałem odgłos kroków, trzask otwieranych drzwi, jakieś słowa.
Wpół leżałem na kanapie, przykryty płaszczem, udając że śpię. Uczciwy człowiek nie obawia się przecież kontroli. Drzwi do przedziału otworzyły się z szurnięciem, zabłysło światło. W progu stanął barczysty WOPista w towarzystwie swojego wschodnioniemieckiego kolegi.
– Granica państwa, proszę dokumenty do kontroli!
Otworzyłem oczy, mrugając intensywnie. Udając nie do końca rozbudzonego, sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem w stronę WOPisty rękę z biletem, mówiąc po francusku „proszę bardzo”.
Funkcjonariusz pokręcił głową.
– Passkontrolle!
– A tak, tak, przepraszam – powiedziałem łamanym niemieckim, uśmiechając się przepraszająco. – Chyba nie do końca się obudziłem. Oto mój paszport, bitte.
WOPista otworzył paszport. Moje serce biło bardzo szybko. Uda się czy nie?
– Gaspard Pigeon, obywatel francuski. – mruknął WOPista.
Zaświecił mi latarką w oczy, porównując moją twarz ze zdjęciem. Huknęła pieczątka i paszport trafił w ręce niemieckiego pogranicznika. Ten obejrzał go dokładniej, ale widać także nie dopatrzył się niczego podejrzanego. Kolejna pieczątka i paszport został mi zwrócony. Równie sprawnie przebiegła kontrola mojego jedynego towarzysza w przedziale, korpulentnego Niemca z Zachodu.
Udając, że chcę rozprostować nogi, wyszedłem na korytarz. Karen jechała z irlandzkim paszportem dwa przedziały dalej. Kontrola u niej też już się zakończyła. Chwilę później dziewczyna wyszła na korytarz. Jej krótko obcięte włosy były płomiennorude.
– Szybko poszła kontrola jak na komunistów, nieprawdaż? – powiedziałem po francusku, posyłając w jej stronę uśmiech.
Karen wydęła usta.
– Przepraszam, nie mówię po francusku – odpowiedziała po angielsku.
Powtórzyłem to samo łamaną angielszczyzną. Karen wzruszyła ramionami.
– Niech pan poczeka na granicę pomiędzy państwami niemieckimi, to pan zobaczy, co to znaczy kontrola – powiedziała oschle, a potem obróciła się do mnie plecami i zniknęła w przedziale z miną osóbki, która nie życzy sobie być podrywana w pociągu.
Uśmiechnąłem się pod nosem i również wróciłem do przedziału. Podczas podróży musieliśmy udawać, że się nie znamy, ale jako Francuz miałem przecież prawie obowiązek spróbować poflirtować z ładną panienką. W gruncie rzeczy chodziło mi o to, by powiedzieć Karen „udało się”, na co dziewczyna przestrzegła mnie, żeby się przedwcześnie nie cieszyć.
Pociąg ruszył i zaczął powoli przemierzać uśpione wschodnie Niemcy. Wkrótce minęliśmy Berlin. Co jakiś czas zerkałem na zegarek. Jak na razie nasz pociąg trzymał się rozkładu.
Niestety. Krótko przed granicą stanęliśmy w szczerym polu na dłużej. Z przeciwka co chwila mknęły kolejne składy, głównie towarowe, a my staliśmy i staliśmy. W pewnej chwili usłyszałem rozmowę kolejarzy. Mówili coś o uszkodzonej zwrotnicy.
Zacząłem czuć coraz większy niepokój. W naszym planie sporo zależało od czasu. Zgodnie z rozkładem, pociąg miał osiągnąć granicę dwóch państw niemieckich parę minut po ósmej rano. Zaś punktualnie o ósmej powinniśmy pojawić się, jak co dzień, na komisariacie przy ulicy Jezuickiej na Starym Mieście. Co się stanie, kiedy się nie zjawimy?
Wcześniej celowo kilka razy spóźniliśmy się około kwadransa. Dostaliśmy srogą reprymendę, ale mieliśmy nadzieję, że dzięki temu trochę uśpiliśmy czujność milicjantów. Zapewne poczekają co najmniej pół godziny, zanim podniosą alarm. A co dalej?
Gdyby pociąg minął granicę o czasie, nie byłby to już nasz problem. Znajdowalibyśmy się w Niemczech Zachodnich, poza zasięgiem polskich służb. Niestety, przez awarię zwrotnicy ciągle byliśmy w kraju należącym do bloku wschodniego. Jak daleko sięgają macki polskiej bezpieki? Jak szybko, o ile w ogóle, jest w stanie uruchomić poszukiwania na terenie innych państw socjalistycznych?
A może nie wpadną na to, że uciekamy na Zachód? Dopiero kiedy Karen wyjawiła mi cały plan, doceniłem „przedstawienie” jakie odegrała podczas przesłuchania. Jej ogromny, wręcz histeryczny strach przed Niewidzialnymi miał wybić funkcjonariuszom z głowy myśl o tym, że moglibyśmy uciekać do któregoś z krajów zachodnich. Nie pakowalibyśmy się przecież w paszczę lwa.
Po drugie, na zdrowy rozum, nie mielibyśmy jak przekroczyć granicy. Wystaranie się o podrobione paszporty graniczyło w Polsce z niemożliwością. Nawet na zachodzie jest to bardzo trudne, o ile nie ma się związków z tajnymi służbami, lub… z organizacją przestępczą o międzynarodowym zasięgu.
Dlatego liczyliśmy na to, że służby zaniedbają trochę ten kierunek naszej ucieczki, ograniczając się co najwyżej do wpisania naszych prawdziwych nazwisk na jakąś czarną listę. Ale czy mogliśmy być tego pewni?
Wreszcie pociąg ruszył, ale na granicę przyjechał z ponad godzinnym opóźnieniem. W kraju już co najmniej od pół godziny służby musiały wiedzieć, że nie pojawiliśmy się na komisariacie. Czy podejrzewają ucieczkę? Tajniacy pilnujący naszego mieszkania zapewne przysięgną, że nie ruszyliśmy się z domu od wczorajszego południa. Nie mogą wiedzieć, że niespodziewana kontrola pożarowa strychów i związane z nią drobne remonty, dokonane pod koniec roku, były akcją Niewidzialnych. W jej wyniku przebito ukryte przejścia, dzięki którymi można się strychami dostać z naszego mieszkania – którego górny poziom mieści się wszakże też na strychu – aż na róg Franciszkańskiej i Freta. Korzystaliśmy z tego wyjścia wielokrotnie w czasie naszych przygotowań do ucieczki, i skorzystaliśmy też wczoraj, by się ostatecznie wymknąć.
Może więc funkcjonariusze dojdą do wniosku, że po prostu zaspaliśmy? Przez jakiś czas będą się dobijać. Jak długo? Pewnie z piętnaście minut, nie dłużej. Potem sforsują drzwi. Wtedy nie będzie już żadnych wątpliwości – brak naszych skromnych osób w połączeniu ze sprytnym urządzeniem zegarowym, które o określonej porze zapalało i gasiło światła, symulując naszą obecność, stanowić będzie jednoznaczną wskazówkę. Cały czas pozostaje jednak pytanie – czy wezmą pod uwagę zachodni kierunek naszej ucieczki?
Kontrola paszportów była dużo bardziej drobiazgowa niż na granicy polsko niemieckiej, ale przebiegła bez żadnych niespodzianek. Pociąg jednak nie ruszał. Odczuwałem coraz większe napięcie. Na szczęście nie byłem jedynym podenerwowanym pasażerem – sporo osób miało przesiadki na inne pociągi, które mogły im uciec. Mogliśmy więc razem pomstować na wschodnioniemieckich pograniczników.
W pewnej chwili otworzyłem okno, bo w przedziale zrobiło się duszno, i usłyszałem fragment rozmowy. Wzdłuż pociągu szedł żołnierz wojsk ochrony granic w towarzystwie konduktora z naszego pociągu.
– …kobieta z Danii i Polak – mówił żołnierz. – Jakaś nagła sprawa. Dosłownie przed chwilą przyszedł szyfrogram.
– Żadnej Dunki u nas nie ma. Polaków owszem, sporo – odparł kolejarz.
– Nic z tego, nazwisko się nie zgadza. Do zdjęcia też niepodobni. Co prawda zdjęcie słabe. Elektronicznie przysłali.
– To czym się pan martwi? Nie nasza wina, że ich nie ma.
– Myślałem, że może jakaś premia wpadnie – westchnął żołnierz.
„Niedoczekanie twoje, gadzino wstrętna” pomyślałem. Więc mają nawet nasze zdjęcia? Na szczęście nie wpadli na to, żeby przyglądać się wszystkim pasażerom. Zresztą zmieniliśmy nieco naszą powierzchowność.
Wreszcie pociąg ruszył. Gdy wjechaliśmy na teren NRF, poczułem ogromną, obezwładniającą ulgę. Nawet ośnieżony krajobraz wydał mi się nieco weselszy.
Do Frankfurtu też oczywiście przyjechaliśmy spóźnieni. Na dworcu panował ogromny tłok. Gdy tylko wyszliśmy z wagonu, podszedł do nas młody człowiek i przedstawił się nieco enigmatycznie jako „pracownik szefa”. Zaprowadził nas na parking. Zajęliśmy miejsca na tylnej kanapie luksusowego Mercedesa i wyjechaliśmy na miasto. Ruch uliczny we Frankfurcie był olbrzymi, nie przypominał tego, do czego przywykłem w polskich miastach. Parę razy utknęliśmy w korku. Wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Zaparkowaliśmy przed nieco zapyziałym antykwariatem i weszliśmy do środka. Nasz przewodnik skierował nas na zaplecze. Okazało się, że przez antykwariat wchodzi się do luksusowych apartamentów, zajmujących większą cześć kamienicy. Zostaliśmy zaprowadzeni do jakiegoś gabinetu i polecono nam, byśmy poczekali na „szefa”.
Nie czekaliśmy długo. Ledwo usiedliśmy w luksusowych fotelach, do gabinetu wszedł zażywny, nieco łysiejący pięćdziesięcioletni mężczyzna.
– Heinrich Bucher – przedstawił się, podając na na powitanie dłoń. – Jestem przedstawicielem na Niemcy naszej, hmm… organizacji. Miło mi państwa poznać, zwłaszcza uroczą panią Karen, z którą łączy nas wiele udanych transakcji. Państwa pociąg miał duże opóźnienie, zdążyłem się już zaniepokoić, że nastąpiły jakieś problemy na granicach. Paszporty, które dostaliście, są naprawdę bardo dobre, powiedziałbym, że jedne z najlepszych, ale mimo wszystko to nie oryginały. Napiją się państwo?
Przytaknęliśmy i Bucher nalał nam whisky z lodem do kieliszków.
Chwilę później do gabinetu weszła młoda kobieta. Nie była szczególnie ładna, ale sprawiała wrażenie osoby pewnej siebie i zdecydowanej.
– Berta von Strachwitz – przedstawiła się.
– Panna von Strachwitz jest moją prawą ręką – dodał Bucher. – Co ja bym bez pani zrobił, fraulein Berta
Panna von Strachwitz nie odpowiedziała. Również nalała sobie whisky i usiadła na ostatnim wolnym fotelu. Miałem wrażenie, że spojrzała przy tym nieco krzywo na Karen.
Do pokoju wszedł znany już nam „pracownik szefa” i podał Bucherowi niewielką teczkę.
– Dziękuję ci, Karl. – Bucher skinął mu głową i poczekał, aż pomocnik wyjdzie. – A więc zacznijmy od rzeczy podstawowych. Jest oczywiste, że nie mogą tu państwo występować jako Karen Petersen i Tomasz NN. Zadbaliśmy o dla was o nowe tożsamości. Najpierw pani.
Bucher sięgnął do teczki, wyciągnął z niej paszport z nadrukiem Bundesrepublik Deutschland, otworzył i podał Karen.
– Greta Herbst – przeczytała dziewczyna.
– Jest pani prywatnym detektywem. Pochodzi pani z Bonn. Po śmierci męża przeniosła się pani do Frankfurtu. Specjalizuje się pani w sprawach związanych z kradzieżami dzieł sztuki i ma pani znakomite referencje. Bez problemu nawiąże pani współpracę z czołowymi muzeami. Niektóre sprawy będzie pani prowadzić według naszych wskazówek. Rozumiemy się?
– Tak – Karen skinęła głową.
– Oczywiście mówię teraz skrótowo. Pełne dossier przekaże państwu Karl. Jest tego niestety parę teczek. Nawiasem mówiąc, pani największe marzenie, można powiedzieć, taka zawodowa obsesja, to likwidacja pewnej potężnej międzynarodowej organizacji nazywającej siebie Niewidzialnymi. Dobre, co, prawda, Berto? – Bucher wybuchnął śmiechem i zaczął klepać się po udach, ale Berta von Strachwitz zacisnęła tylko usta. Miałem wrażenie, że uroda Karen zaczynała ją coraz bardziej denerwować.
– Teraz pan – Bucher zwrócił się do mnie, wyciągając z teczki drugi dokument. – Jest pan rzeczoznawcą specjalizującym się w wycenach dzieł sztuki. Również dopiero co przyjechał pan do Frankfurtu i także ma pan znakomite referencje. Zatrudni się pan w jednym z czołowych domów aukcyjnych. Pewnych wycen będzie pan dokonywał zgodnie z naszymi sugestiami. Jasne?
– Tak – kiwnąłem głową.
Bucher podał mi otwarty paszport. Spojrzałem na swoją twarz na zdjęciu i zobaczyłem swoje nowe imię i nazwisko:
Hans Kloss.
Dalszą część tej historii, której autorem jest tym razem Kustosz, znajdziecie TUTAJ.
***
PS. Tekst bonusowy
Poniższy kawałek napisałem podpuszczony przez Kustosza, któremu zamarzyła się scena erotyczna. Nigdy nie próbowałem pisać czegoś takiego, więc wyszło jak wyszło. Nie dołączam tego kawałka do głównego tekstu, bo tamten ma jakieś swoje założenia, w których scena erotyczna mi się nie mieści. Ale na prośbę Kustosza wrzucam jako alternatywny tekst bonusowy.
***
Po wejściu do domu Karen prawie od razu poszła do łazienki. Przez niedomknięte drzwi usłyszałem szum lanej wody. Kwadrans później z łazienki wychyliła się jasna główka.
– Masz może ochotę na kąpiel? – spytała zalotnie.
Gdy wszedłem do łazienki, Karen była już naga. Poczułem przypływ pożądania, jak zawsze, gdy widziałem ją bez ubrania. Podszedłem do niej i chciałem ją pocałować, ale umknęła ustami w bok.
– Żadnych takich – wyszeptała mi prawie bezgłośnie do ucha. – Przynajmniej na razie. Ale rozbierz się.
Przyjąłem do wiadomości jedynie drugą część wypowiedzi. Czym prędzej zrzuciłem ubranie i wykopałem je za drzwi. Potem objąłem Karen i wpiłem się w jej usta. Przez chwilę usiłowała się opierać, ale po chwili zaczęła oddawać pocałunek. Puściłem ją dopiero wtedy, gdy zabrakło nam tchu.
– Wariat – wyszeptała Karen. – Nie teraz! Musimy porozmawiać o…
Ukucnąłem, złapałem ją w pół i podniosłem do góry. Zaczęła bić mnie piąstkami po plecach, ale jednocześnie z całej siły oplotła mnie nogami. Przycisnąłem twarz do jej piersi.
– O czym chcesz porozmawiać, prześliczna dziewczynko z Danii?
– O Niewidzialnych, napalony facecie z Polski!
– A jesteś całkowicie pewna, że chcesz rozmawiać akurat o nich?
– Tak. Musimy…
– Po co? Skoro oni są niewidzialni, to tak jakby ich nie było. Porozmawiajmy o czymś, co widać – cofnąłem głowę i z upodobaniem przyjrzałem się dwóm uroczym atrybutom, balansującym na wysokości mojej twarzy. – Może o nich? Ja uważam, że są cudowne. A jakie jest twoje zdanie?
– Erotoman! Faceci myślą tylko o jednym!
– Nieprawda! – oburzyłem się. – Ja myślę o obu!
Żeby dać temu dowód, ucałowałem najpierw jeden, a potem drugi sutek. Następnie wielokrotnie powtórzyłem tę czynność, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Za każdym pocałunkiem przez ciało Karen przechodziły dreszcze.
– Dalej chcesz rozmawiać o Niewidzialnych? – spytałem pomiędzy pocałunkami.
– Tak! To znaczy…
– To znaczy? – nie przestawałem jej całować.
– Wiesz czego chcę – szepnęła.
Podszedłem do toaletki, której blat znajdował się akurat na odpowiedniej wysokości. Lekko zwolniłem uścisk i Karen zaczęła zsuwać się po moim ciele, cały czas oplatając mnie nogami. Czekałem już na nią. Dziewczyna jęknęła cicho. Usadziłem ją na blacie i zacząłem napierać. Z każdym moim ruchem oddech dziewczyny stawał się coraz głośniejszy, powoli przechodził w jęk. Wreszcie krzyknęła głośno a jej ciało zadrgało spazmatycznie. Ja też krzyknąłem. Skończyliśmy razem.
Przez dłuższą chwilę tkwiliśmy nieruchomo, wtuleni w siebie, chłonąc swoją bliskość. Potem Karen delikatnie wyswobodziła się z moich objęć.
– Tęskniłam za tym – szepnęła.
Delikatnie pocałowałem ją w czubek głowy.
– Ja też. A ty chciałaś o Niewidzialnych…
– Ale o nich też musimy! – wyraz rozmarzenia zniknął z jej twarzy, była znowu twardo stąpającą po ziemi, energiczną dziewczyną. – Swoją drogą – dodała szeptem – jak sobie pomyślę o tym facecie, który się teraz ślinił przed głośnikiem… Mam tylko nadzieję, że ta moja sauna wystarczyła.
– Co?! – wytrzeszczyłem oczy. – Jakim głośnikiem, jaka sauna?
– Nie zauważyłeś, że tu trochę parno?
Rzeczywiście, w łazience było duszno i parno jak w tureckiej łaźni. Karen wcześniej odkręciła piecyk gazowy na pełny regulator i do wanny lał się prawie wrzątek. Na lustrze i ścianach osadziła się para. Nie zwróciłem na to wcześniej uwagi.
– Elektronika nie lubi wilgoci – szepnęła. – Więc mam nadzieję, że ją diabli teraz wzięli. Ale na wszelki wypadek mówmy szeptem.
– Podejrzewasz, że mamy podsłuch?
– Jestem pewna. Te ludzie to chyba nie głuptaki, co nie? Mieli masę czasu.
– I oni teraz wszystko słyszeli?! – złapałem się za głowę.
– Zapewne tak – stwierdziła sucho. – O ile mikrofony nie zdechły. Na szczęście nie powiedzieliśmy niczego ważnego. Za to chyba daliśmy im sporą pożywkę dla wyobraźni. – uśmiechnęła się krzywo. – To jak, Tomaszku, dobrze odegrałam swoja rola na przesłuchaniu?
***
Fanfik w wersji audio jest dostępny na naszym kanale YouTube.
Do komentowania zapraszam na FORUM.
* W tekście wykorzystano kolaż ilustracji Petera Klučika
2 uwagi do wpisu “Jak uniknąć konsekwencji, czyli fanfik do fanfika do fanfika”