Miłość nie trwa wiecznie czyli powrót Pana Samochodzika – część 1

Fanfik ten jest kontynuacją trzech wcześniejszych tekstów: Zakochany Pan Samochodzik czyli co by było gdyby było, mojego autorstwa, Wybory i konsekwencje czyli fanfik do fanfika Maruty oraz Jak uniknąć konsekwencji czyli fanfik do fanfika do fanfika, którego autorem jest Irycki. Warto zapoznać się z tymi dziełami żeby wiedzieć co i jak:)

***

– Hans Kloss? – skrzywiłem się – panie Bucher, jestem bardzo wdzięczny za pańską pomoc, ale…, proszę nie potraktować tego jak kaprysu, wolałbym jednak imię i nazwisko mniej rzucające się w oczy, skoro mamy współpracować.
– Kloss to dobre nazwisko w Niemczech, tak samo jak Schmidt, dlaczego się panu nie podoba? – zdziwił się Bucher.
– W Niemczech może i dobre, natomiast w Polsce jest równie anonimowe jak James Bond w Anglii – wyjaśniłem skwapliwie.
– Scheiße! – zaklął Bucher i zafrasowany zaczął miętosić swój podbródek  – Karl! – przywołał znanego nam już młodego człowieka, który przedstawił się jako „pracownik szefa”.

Bucher obsztorcował go po niemiecku, wydał jakieś polecenia, których nie zrozumiałem, po czym z przepraszającą miną zwrócił się do mnie, jednocześnie wyjmując mi z dłoni mój nowy paszport.
– Proszę nam wybaczyć to niedopatrzenie. Niezwłocznie przygotujemy dla pana nowe dokumenty Herr Thomas.

To było wszystko. Pożegnaliśmy się z Bucherem i Karl odwiózł nas do hotelu.

Gdy dwa dni później zasiadłem do kolacji i chwyciłem serwetkę, przekonałem się, że pod nią leży duża koperta. W kopercie znalazłem paszport z moim zdjęciem. Jak wynikało z tego paszportu, byłem obywatelem holenderskim i nazywałem się Thomas van Hagen. Jedząc, od czasu do czasu chichotałem, tak mnie rozśmieszyła moja własna sytuacja. Bucher przysłał mi paszport, zapewne przygotowany w pośpiechu, zapomniał jednak zapytać, jakimi językami władam i uczynił mnie Holendrem, a ja nie umiałem ani słowa po holendersku.

W kopercie było też krótkie dossier. Thomas van Hagen jest Holendrem od lat mieszkającym w Kolumbii. Ma żonę Teresę. Zajmuje się handlem szmaragdami. Nie jest znany policji niemieckiej.

Handel szmaragdami – pomyślałem – całe szczęście, że rozróżniam kamienie szlachetne.  

***

W Niemczech pozostaliśmy ledwie kilka dni. Szybko przenieśliśmy się do Francji, gdzie Karen miała liczne znajomości i kontakty ale pobyt za granicą mi nie służył. Moja żona zajmowała się swoimi sprawami, o których wiedziałem jeszcze mniej niż wcześniej w Polsce ale też więcej wcale nie chciałem wiedzieć. Znikała na całe dni, bardzo oddaliliśmy się od siebie. W dodatku zaczął się koło niej kręcić jej dawny narzeczony Vincent, malarz z Montmartre, bratanek barona de Saint-Gatien, który był właścicielem jednego z zamków nad Loarą.

Ja niewiele miałem do roboty. Wbrew zapowiedziom Buchera Organizacja bardzo rzadko korzystała z moich usług. Nie mieli chyba do mnie zaufania. Spędzałem więc czas głównie na lekturze i śledzeniu wieści z Polski, które wpędzały mnie w zły nastrój.

Triumfy święcił mój dawny przyjaciel Waldemar Batura, o czym szczegółowo i chętnie donosiła polska prasa. Nazywali go Vald Super America (co za żałosny pseudonim) ponieważ jeździł moim dawnym wehikułem, który pod brzydką maską wyklepaną młotkiem wujka Gromiłły, krył wspaniały silnik sportowego wozu Ferrari 410 Super America. Waldek przy każdej okazji opowiadał dziennikarzom, dostosowaną do własnych potrzeb, historyjkę o jego znajomym, zapoznanym wynalazcy, który odkupił wrak samochodu rozbitego pod Zakopanem przez jakiegoś Włocha. W rozwalonym samochodzie ocalał wspaniały silnik, a znajomy dorobił karoserię, wyposażając wehikuł w najróżniejsze własne wynalazki i ulepszenia. Darował mu potem ten samochód, a on przyjął go z prostej przyczyny, że nie stać go było na inny. Teraz zaś, gdy poznał jego zalety, nie zamieniłby swego wehikułu na najpiękniejszego lincolna.

Na tle wehikułu Batura lśnił jeszcze jaśniejszym blaskiem, odnosząc sukces za sukcesem jako ktoś w rodzaju detektywa na usługach Ministerstwa Kultury i Sztuki. Stał się rozpoznawalną gwiazdą, idolem posiadającym fankluby w prawie każdym większym mieście. Mężczyznom imponował a kobiety się w nim kochały. Kiedy ja jeździłem wehikułem byłem pośmiewiskiem. Szydzono, że to straszydło, pokraka, dziwadło, skrzyżowanie okropności i brzydoty, larwa szkaradnego chrabąszcza, karawan, długo bym musiał wymieniać wszystkie epitety jakimi obdarzano wehikuł. A teraz? Powszechnie uważano, że jest piękny na swój oryginalny sposób. Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom.

Pierwszym głośnym sukcesem Batury, po którym zyskał swój sławny pseudonim, było odnalezienie na dnie Jezioraka zatopionej w czasie wojny niemieckiej ciężarówki z ładunkiem bursztynowych zabytków. Byłem wściekły bo źródłem tego sukcesu był materiał przygotowany przeze mnie jeszcze na studiach, w którym dość precyzyjnie określiłem trasę, którą ciężarówka ze zbiorami muzeum w E. uciekała przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Batura zorganizował wielką operację poszukiwawczą, zaangażował milicję i wojsko, i skarby z dna jeziora udało się wydobyć. Jakby tego było mało, niejako przy okazji, doprowadził do ujęcia i osadzenia w więzieniu młodocianych członków groźnego gangu terroryzującego turystów nad jeziorem.

Ale prawdziwym ulubieńcem mediów stał się rok później. Nie kryję, że zżerała mnie zazdrość kiedy w jednej z gazet przeczytałem artykuł pod tytułem: „Vald Super America i zagadki Fromborka”. Odkrywanie kolejnych schowków pułkownika Koeniga odbywało się w świetle telewizyjnych kamer, a Batura niczym mistrz ceremonii objaśniał widzom jak wpadł na trop ukrytych skarbów. A plon był naprawdę obfity – obrazy i ikony, gotyckie i barokowe rzeźby drewniane, wspaniała kolekcja polskich monet, złote monstrancje, kielichy i lichtarze, infuła, porcelana i woreczek rubinów. Batura został bohaterem. Z jakimż uwielbieniem mówił o nim cytowany w artykule harcerz o pseudonimie Baśka. Nawet powściągliwy zazwyczaj dyrektor Marczak wprost pękał z dumy i wylewnie gratulował swojemu podwładnemu.

Co prawda ja też miałem swoje sukcesy. Mniej więcej w tym samym czasie Karen poprosiła mnie żebym zajął się sprawą kradzieży cennych obrazów, których dokonywał słynny Fantomas w zamkach nad Loarą. Baron de Saint-Gatien, wuj Vincenta, też bardzo obawiał się o swoją kolekcję. Sprawę udało mi się rozwikłać ale był to cichy sukces bo zarówno baronowi jak i firmie ubezpieczeniowej nie zależało na rozgłosie. Zresztą moja sytuacja, ukrywającego się pod fałszywym nazwiskiem uciekiniera z Polski również wymagała daleko posuniętej dyskrecji.

Wszystko to sprawiało, że coraz częściej myślałem o powrocie do kraju. W mojej sytuacji nie było to jednak łatwe zadanie. Wiedziałem, że najpierw muszę znaleźć sposób na odkupienie swoich win. Pierwszym krokiem do tego celu było zdobycie zaufania Organizacji.

Hans Kloss – pomyślałem. Był jednak jakiś profetyzm w tej, zaoferowanej mi prawie trzy lata temu, tożsamości.

***

Wbrew moim obawom Karen ucieszyła się, że w końcu wykazałem inicjatywę i poprosiłem ją by włączyła mnie w swoje sprawy.
– Przykro mi było patrzeć jak marnujesz swój talent Tomaszu. Widziałam jak odżyłeś zajmując się sprawą Fantomasa. Tutaj jest przecież dużo szersze pole działania niż w Polsce dla takiego detektywa jak ty. Porozmawiam z Bucherem i poproszę żeby znalazł dla ciebie jakieś zadanie – obiecała.

I takie zadanie dość szybko się znalazło. Karen zorganizowała mi spotkanie z Bucherem, który często bawił w Paryżu. Spotkaliśmy się w niepozornej knajpce na wzgórzu Montmartre, nieopodal Bazyliki Sacre-Coeur. W tym zatłoczonym, pełnym turystów, miejscu łatwo można było pozostać niezauważonym a ostrożności nigdy za wiele, jak mawia Bucher. Kiedy przybyłem na miejsce, mój rozmówca już czekał.

– Do współpracującego z Organizacją Paula Schuberta, właściciela słynnego salonu aukcyjnego w Wiedniu – zaczął Bucher – zgłosił się niejaki Franciszek Skwarek, obywatel polski, z ofertą sprzedaży dwóch starych ikon najprawdopodobniej przemyconych z Polski. Ów Skwarek twierdzi, że jest gotowy dostarczyć więcej podobnych zabytków, jeżeli wiedeński salon aukcyjny byłby nimi zainteresowany.
– I jaka byłaby moja rola? – zapytałem nie kryjąc zainteresowania.
– Przede wszystkim musimy wiedzieć czy te ikony są autentyczne i skąd pochodzą. Pan, o ile się orientuję, potrafi to właściwie ocenić, prawda?
– Owszem – potakująco skinąłem głową.
– Po drugie – ciągnął Bucher – Trzeba prześwietlić tego Skwarka, sprawdzić jego kontakty w Polsce i spróbować przejąć interes. Pańska sprawa sprzed trzech lat zdążyła już przyschnąć, zresztą dokumenty ma pan bez zarzutu, jutro leci pan do Wiednia. Oto pana bilet lotniczy – podsunął mi gazetę, w której ukryty był bilet – Z Paulem Schubertem spotka się pan wieczorem w hotelu Austria. To na razie tyle, życzę powodzenia.

Odsunął krzesło i pożegnał się pośpiesznie.

Zapaliłem papierosa i rozejrzałem się wokół. Lubiłem Montmartre, chłonąłem artystyczny, nieco dekadencki klimat tej dzielnicy. To swoista wioska w mieście, której uliczki, domy, zabytki i ludzie tworzą niepowtarzalną odrębną całość, choć w pełni identyfikowalną z Paryżem. Niestety na mojej sympatii kładła się cieniem osoba Vincenta, nierozerwalnie związana z tym miejscem. A za Vincentem, jak się łatwo domyślić, nie przepadałem.

Zaczynasz nowy, niebezpieczny etap w swoim życiu Tomaszu – pomyślałem.

Ciąg dalszy nastąpi…

***

Fanfik w wersji audio jest dostępny na naszym kanale YouTube.

* W tekście wykorzystano kolaż ilustracji Szymona Kobylińskiego i rysunków nieznanego autora.

Gdyby ktoś chciał kontynuować proszę się nie krępować. Całkiem zgrabnie wyszła dotychczasowa współpraca autorska:) A do dyskusji zapraszam na FORUM.

Jedna uwaga do wpisu “Miłość nie trwa wiecznie czyli powrót Pana Samochodzika – część 1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *