Netflix bardzo oszczędnie dawkował informacje o filmie przed premierą, ale i tak dowiedzieliśmy się sporo. Wystarczająco wiele żeby pozbyć się złudzeń, że zobaczymy przeniesioną na ekran powieść Zbigniewa Nienackiego. Zresztą scenarzysta Bartosz Sztybor na spotkaniu w Poznaniu dał jasno do zrozumienia, że fabuła jest inna, a do pierwowzoru ma nawiązywać przede wszystkim charakterystyka postaci Tomasza i smaczki. Mrugnięcia okiem do widzów, pamiętających powieść i serial, miały być rodzajem hołdu dla Nienackiego i twórców poprzedniej ekranizacji.
Zgadza się tylko część tych deklaracji, bo dla mnie jest w tym filmie zero „Samochodzika” w „Samochodziku”. Tomasz jest tutaj chełpliwym narcyzem, niesympatycznym nadętym bufonem, który dopiero pod koniec filmu trochę się zmienia. Jego miłość do zabytków nie czyni go jeszcze postacią podobną do wykreowanej przez Nienackiego. Ale i smaczków trzeba szukać uzbrajając oko w mikroskop. Easter egg z rejestracją wehikułu już znamy, ale co jeszcze? Ja wyłapałem nazwiska: Dohnal z Praskiego Muzeum i Eveline z Belgijskiego Towarzystwa Archeologów, wspomnianych jako „wyciętych” konkurentów Adiosa. Mignął też przez moment schwimmwagen Mikulskiego z pierwszej ekranizacji. Ktoś był bardziej spostrzegawczy? Być może coś jeszcze się znajdzie, ale to naprawdę cholernie mało, panie Sztybor, żeby mówić o szacunku do oryginału. To co wymyślili poprzednicy po prostu wyrzuciliście do kosza. Czy należało tak zrobić? To materiał na oddzielną dyskusję, tylko po co w takim razie mówić o hołdach składanych twórcom pierwowzorów?
Więcej nawiązań widzę do filmowych przygód agenta 007 niż do literackiego „Pana Samochodzika”. Począwszy od motywu muzycznego na początku filmu, poprzez postać Gierymskiej (Ewa Błaszczyk) wyraźnie wzorowanej na szefowej MI6, po ożywionego wuja Gromiłłę (Adam Ferency), który jest tutaj odpowiednikiem Q, czyli gościa przygotowującego szpiegowskie gadżety dla Bonda.
W tej sytuacji ocena filmu przez pryzmat powieści nie ma żadnego sensu. Odrzucając więc ten kontekst należy zadać pytanie, czy jest to udane kino przygodowe dla współczesnych nastoletnich widzów?
Pan Indiana Bondzik
Abstrahując od odniesień do pierwowzorów nie będę już tak surowym krytykiem. Przede wszystkim nie jest to infantylna bajeczka dla przedszkolaków jak ekranizacje Janusza Kidawy z lat 80, a tego najbardziej się bałem. Bywało więc już zdecydowanie gorzej. Film adresowany jest do nastolatków czyli mniej więcej tej samej grupy wiekowej, dla której pisał Nienacki i za to duży plus.
Film nakręcono z rozmachem, są ładne zdjęcia, nieźle skrojona obsada ale przede wszystkim wartka akcja, włamania, trupy i sporo efektownego mordobicia czyli jak rozumiem, to czego dzisiejsze nastolatki wymagają od przygodowego kina akcji:)
Z fabułą jest już gorzej bo mielizn w scenariuszu nie brakuje. Już sama historia skarbu i tego co się nim finalnie okaże wydaje się mocno wydumana. Ale i nieustanne potyczki z bandą Adiosa będące osią fabuły mają najwyraźniej sportowy charakter bo mimo, że bohaterowie tłuką się ciągle po ryjach nikt nie robi nikomu krzywdy więc spokojnie wszyscy mogą stawić się w komplecie na kolejny sparring. Odkrywanie lochów i tajnych przejść na Zamku w Malborku też jest bzdurą do kwadratu. Nienacki miał jednak więcej szacunku do czytelnika niż twórcy tego filmu do widza. Tempo akcji siada w połowie, a hipisowska komuna w Miłokokuku, nie dość, że niedorzeczna to po prostu nudna.
Razi mnie również budowanie postaci na stereotypowych kliszach. Jak w kreskówce albo w komiksie. Adiosa, czyli czołowego złoczyńcę naszkicowano tak grubą kreską, że brakuje mu tylko wytatuowanego na czole napisu „groźny bandzior”. Naprawdę można było trochę wstrzymać konie, bo już samo emploi Jacka Belera wystarczy by mógł przyśnić się w nocy. No ale właściwie należało się tego spodziewać, wszak scenariusz napisał specjalista od komików.
Aktorzy, mówiąc szczerze, nie mają zbyt wiele do zagrania. Role wymagają więcej sprawności fizycznej niż umiejętności aktorskich, mamy więc dość jednowymiarowe postacie. Irytującego bufona Tomasza (Mateusz Janicki) i chmurną Karen (Maria Dębska), która gra ten film w zasadzie na jednej minie. Występuje w roli „miękkiego” konkurenta do skarbu (tak jak na początku filmu jej ojciec), raz więc współpracuje z Tomaszem, innym razem, trochę jakby mniej. Najciekawsza jest mniej jednoznaczna Anka (Sandra Drzymalska), która, jak się okaże, posiada pewien nieoczekiwany ale przydatny talent. Dziecięce role są niestety miejscami drewniane. Zdecydowanie najlepiej zaprezentował się Sokole Oko (Olgierd Blecharz), który jest dzieciakiem z jakoś tam zarysowaną głębią. Towarzyszą mu bezbarwny Mentorek (Piotr Sega) i irytująco przemądrzała Wiewióra (Kalina Kowalczuk), wygłaszająca co chwila manifesty feministyczne.
Akcję osadzono w latach 70, ale tło obyczajowe tamtego okresu zostało ledwie naszkicowane. PRL jest właściwie przezroczysty. To znaczy dekoracje, kostiumy, samochody są z epoki, ale nie ma elementów właściwych dla systemu komunistycznego. Rozumiem ten zabieg, chodziło zapewne o to żeby odbiór filmu był uniwersalny i w Polsce i za granicą.
Dialogi nie są może mistrzostwem świata, ale jest sporo humoru w stylu filmów o Indianie Jonesie:
– Co pan sądzi o gwiazdach?
– Lennona lubię, McCartney’a nie bardzo
I jeden z moich ulubionych kawałków Rzeka dzieciństwa Breakout jest teraz piosenką z Pana Samochodzika. Fajnie:)
Pan Samo Chodzik
Rozżalony Sokole Oko rzuca w pewnym momencie w kierunku Tomasza: Pan jest jednak Samo Chodzik. Wszędzie pan chodzi sam, wszystko pan robi sam, nic pana nie obchodzi. I jest to bezsprzecznie twórczy wkład Netflixa w postać Pana Samochodzika. Ale słowa te są też w pewnym sensie kluczem do idei, którą niesie ten film.
Bo Pan Samochodzik i Templariusze to również film z przesłaniem, które głosi, że trzeba mieć kogoś bliskiego (rodzinę, przyjaciół), że trzeba działać razem, że trzeba się wspierać, bo wtedy można osiągnąć to czego nie da się zdobyć samemu. Że trzeba umieć zaufać drugiemu człowiekowi, że często niepotrzebnie tchórzymy ponieważ boimy się, że nie damy rady a nie chcemy nikogo zawieść. Słyszymy, że czasem zło musi wziąć górę, żeby dobro odkryło jak być dobrym.
I rzeczywiście, pogardzany dzieciak z sierocińca, działając w grupie odnajduje skarb, a co ważniejsze, również poczucie własnej wartości, a pewien egoista z Muzeum Narodowego znajduje przyjaciół. Nawet Adios nie jest aż taki zły, bo choć inni twierdzą, że skarb potrzebny jest mu po to by siać śmierć i zniszczenie, to przecież tak naprawdę kieruje nim szlachetna intencja. I nie ma się co zżymać, że wszystko to są prawdy banalne, wszak jest to przecież film dla dzieci. W sumie mało Netflixowe te przesłanie, prawda?.
Co dalej
W epilogu, twórcy zdają się sugerować, że teraz chcieliby się zabrać za kolejny tom przygód Pana Tomasza, pod tytułem Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic. Ale czy tak się stanie? Najpierw film Pan Samochodzik i Templariusze musi odnieść sukces, a zrobiono naprawdę sporo żeby się to nie udało.
Kupiono prawa do serii książkowej popularnej w czasach PRL. Jej bohater jest postacią kultową, tyle że dla dzisiejszych czterdziesto i pięćdziesięciolatków. Ale film nakręcono dla dzieciaków, które o Panu Samochodziku nawet nie słyszały. Żeby było trudniej zabrano się za powieść, która została już zekranizowana i była to bardzo dobra produkcja. Wzięli się za to debiutanci, którzy postanowili, że wykorzystają tylko znany szyld, a resztę wymyślą sami od początku do końca, bo oczywiście wiedzą najlepiej co współcześni widzowie chcą oglądać.
Co zyskano? Duże zainteresowanie na etapie produkcji filmu. Była to naprawdę wyczekiwana premiera. Ale nie wyczekiwali jej adresaci filmu tylko starzy fani, którzy jak z góry można było przewidzieć będą nastawieni krytycznie. Tym samym, twórcy dostali w pakiecie pokaźny ładunek negatywnych opinii i najniższych ocen na Filmwebie i w innych serwisach filmowych. Zagrali vabanque i to młodzi widzowie muszą uratować ten film bo starzy fani pana Tomasza na pewno go nie uratują.
***
A o filmie gadamy na FORUM.
Recenzja w punkt. Dodałbym tylko , że młodzi widzowie nie uratują tego filmu, bo w takim wydaniu nie stanowi on dla nich atrakcji.
Tego właśnie nie wiem, bo nie za bardzo potrafię ocenić co stanowi dla nich atrakcję, a co nie. Ja jednak bym chciał żeby kolejne filmy powstały. Może twórcy trochę się ogarną i następnym razem zrobią to z większym szacunkiem do pierwowzoru.
Tylko pytanie czy dzisiejsi młodzi maja to oglądać, czy ci co młodzi byli 30 lat temu?
Twórcy liczyli, że dzieci obejrzą z rodzicami.
Recenzja niestety w punkt. Obawiałem się, że taki fan Nienackiego będzie nieobiektywny. Ale faktem jest, Kustoszu, że tego się nie da oglądać, ani będąc fanem „samochodzików”, ani nie wiedząc o nich nic.
To jest parodia parodii bondowskich zrobiona niby na serio.
Szkoda tej straconej szansy.
Myślę, że wspiąłem się na wyżyny obiektywizmu:) W porównaniu z tym co czytam w mediach społecznościowych i na forum jestem bardzo wyrozumiałym recenzentem. Owszem, szkoda aż tak to wyszło.