Mały eksperyment – seria miniaturek, różna długość rozdziałów, różna forma, różne punkty widzenia.
Fanfik z uniwersum Pana Samochodzika, wykorzystujący postacie stworzone przez Zbigniewa Nienackiego. Uwaga – bez znajomości powieści może być niezrozumiały!
czwartek, 11 czerwca
07:23
– Hanka, bój się Boga, co ty robisz o świcie???
– Joga. Forma aktywności wskazana dla ludzi w każdym wieku.
– Dorota?
– Jak się domyśliłaś?
09:41
– A ten chłopak to kto?
– Paweł, syn Franka. Planujemy zaprosić go na kilka tygodni w lecie, teraz przyjechał na próbę, żeby sprawdzić, czy wszystko zagra. Z obu stron.
11:11
– No to teraz jesteśmy w komplecie.
– Nieco wybrakowanym.
– Ala była w Polsce w lutym na pogrzebie ojca, już wtedy mówiła, że nie ma szans, żeby przyleciała drugi raz w tym roku. Karen wiadomo. A Florka nadal błąka się po Afryce i szuka dowodów, że Dogoni jednak spotkali kosmitów.
– Przecież tę teorię obalono już kilka lat temu?
– A co to ma do rzeczy?
13:00
– Aby tradycji stało się zadość…
– Anka, nie waż się!
– …oficjalnie i uroczyście ogłaszam rozpoczęcie 13. Światowego Zlotu Kobiet Pana Samochodzika.
– Zabiję cię.
– Zabijemy. Ciało utopimy w jeziorze i zapewnimy sobie nawzajem alibi.
15:42
– Kiedyś to były ryby, teraz nie ma ryb…
– Rząd powinien coś z tym zrobić, prawda, Basiu?
– Jak rząd coś z tym zrobi to nie tylko ryb nie będzie…
17:03
– Daj Ludmile mój numer. Na wszelki wypadek. W razie czego do Krakowa ma bliżej niż do Pragi.
20:39
– Doszłam do wniosku, że nie warto tego ciągnąć. Czasem trzeba powiedzieć sobie dość.
– Coś się stało? Jakiś konkretny powód?
– Nie. Po prostu chciałabym czegoś więcej.
23:20
– Wszystko w porządku?
– Przepraszam, mam mały problem. Z Tomaszem, więc co chwila sobie o tym przypominam.
– Chcesz o tym pogadać?
– Dzięki, ale nie dzisiaj. Może jutro?
piątek, 12 czerwca
– Może ten?
– Może być, te znicze to chyba jeszcze z Wszystkich Świętych…
– To my wrócimy do tego pod murem. Ela, weźmiecie żołnierzy? Franek…
Mocno zbudowany brunet przerwał kontemplację marmurowego anioła z amputowanym skrzydłem. Pod ciężarem wyczekującego spojrzenia Marty chwycił dwa plastikowe kanistry i skinął na syna.
– To ja pójdę poszukać studni albo pompy. Paweł, weź wiaderko i baniak.
Marta podziękowała mu uśmiechem i pochyliła się nad zniszczonym nagrobkiem, zbierając wypalone znicze i resztki wieńca.
Franek zawrócił w stronę głównej alejki wiejskiego cmentarza.
– Rozglądaj się za jakąś studnią. Albo jakimś tubylcem, który wie, gdzie jest studnia.
Jak na złość nekropolia wydawała się całkowicie opustoszała.
– Ludzie byli pewnie przed Bożym Ciałem – zauważył Paweł – Może bliżej kaplicy sprawdzimy?
– Dobry pomysł.
– Tato?
– Co?
Paweł zawahał się przez chwilę. Pytanie, które dręczyło go od chwili, kiedy dowiedział się, gdzie jadą, nagle wydało mu się niezręczne.
– No bo… wiesz, bo nie wiem… no o co tu właściwie chodzi? – wypalił w końcu – Przecież nikogo tu nie mamy, i one też nie, więc po co to? Jakaś akcja historyczna? Jak na Powązkach? Kiedyś w szkole chodziliśmy sprzątać groby, ale to dawno było…
Ojciec nie odpowiedział od razu. Kiedy się odezwał, jego głos brzmiał zaskakująco poważnie.
– To ich tradycja. Marta opowiedziała mi tę historię jakiś czas temu, więc ja sam wiem tyle, co od niej. Było tak, że na początku miały jeszcze jedną koleżankę, która zginęła w katastrofie lotniczej. Niedawno minęło siedem lat. Do tego wtedy Boże Ciało wypadało 30 maja i ta zmarła, Zenobia, miała przyjechać na zlot. Nie wiem, czy dlatego wybrała właśnie ten lot, pewnie miała też inne powody, ale one i tak czuły się winne. To było w Azji, w trudnym terenie i części ciał nie zidentyfikowano. Jej też. Pogrzeb zrobili z pustą trumną. Więc grób niby jest, ale nie ma… I stąd ta tradycja. Kiedy się spotykają to jadą na jakiś przypadkowy cmentarz w okolicy, znajdują kilka opuszczonych mogił, porządkują je, zapalają znicze… Zamiast.
Paweł popatrzył w kierunku, z którego przyszli. Nie widział nikogo, ale słyszał stłumiony dźwięk rozmów i brzęk narzędzi.
– Rozumiem – powiedział.
I chyba rzeczywiście rozumiał.
sobota, 13 czerwca
Niebo nad jeziorem złamało się deszczem.
Po kilku naprawdę gorących dniach i dusznym, gęstym powietrzu, które od rana przygniatało okolicę, była to raczej miła odmiana. Burza eksplodowała nagle i szybko się skończyła, zastąpiona przez spokojną, ciepłą ulewę.
W pokoju wspólnym ośrodka wczasowego „Nautilus” trwała właśnie ożywiona debata nad kluczową kwestią: jaki film obejrzeć. Kolekcja legalnych i pirackich kaset wideo dawała spore możliwości. Po jakiejś godzinie na placu boju pozostały dwie propozycje, „Zmowa pierwszych żon” oraz „Goło i wesoło”. Niestety na tym etapie doszło do impasu: głosy rozkładały się po równo… chociaż w zasadzie nie powinny, zważywszy na liczbę obecnych pań.
– Greta, wybierz któryś, bo będziemy musiały rzucać monetą. – jęknęła Basia. – Masz decydujący głos.
Wywołana do tablicy Niemka wzruszyła ramionami.
– Wszystko mi jedno. Może być „Goło i wesoło”. – mówiła po polsku naprawdę dobrze, choć z wciąż wyraźnym akcentem.
—————————————————-
Greta nie mogła skupić się na filmie. Widziała go w kinie, z niemieckim dubbingiem, i polski lektor niemiłosiernie ją irytował. Dlatego przy pierwszej okazji wymknęła się do kuchni pod pretekstem dorobienia herbaty. Postawiła czajnik na gazie, wypłukała dwa dzbanki i wrzuciła do nich papierowe torebki.
– Pomóc ci? – usłyszała nagle. Anka stała przy drzwiach z ręką na klamce. – Niekoniecznie z herbatą.
Greta westchnęła z rezygnacją. Od czwartkowej rozmowy czuła na sobie zatroskane spojrzenie przyjaciółki i spodziewała się konfrontacji. Anka była dziennikarką do szpiku kości. Miała wyczucie, reporterskie oko oraz zdolność analizowania i łączenia faktów, ale też niepohamowaną ciekawość i skłonność do drążenia każdego tematu.
– To naprawdę nic takiego. Tomas domyślił się, że będę w Polsce i zadzwonił z propozycją spotkania. Nie dałam mu ostatecznej odpowiedzi. Odlatuję dopiero w poniedziałek wieczorem, więc okazja by się znalazła, ale kompletnie nie mam na to ochoty. I cały czas zastanawiam się, co zrobić.
– Powiedział, o co chodzi?
– O Christel, jak zawsze.
– No tak.
Rozległ się ostry gwizd. Greta szybko zalała jeden dzbanek, po czym ponownie napełniła czajnik wodą. Przy tylu osobach przygotowanie herbaty trzeba było rozkładać na raty.
Anka przysiadła na drewnianym taborecie i przysunęła sobie słone paluszki.
– O ile dobrze pamiętam, Christel jest od jakiegoś czasu pełnoletnia… – zauważyła. – Może powinien porozmawiać z nią bezpośrednio, zamiast zawracać ci głowę? To mogło działać, kiedy była dzieckiem. Ale teraz?
– Szczerze? Mam wrażenie, że Tomas robi to specjalnie. Chce mi udowodnić, że podjęłam złą decyzję, kiedy po zajściu w ciążę odmówiłam przeprowadzki do Polski. Pokazać, że gdybym za niego wyszła i zamieszkała w tej jego dziupli to nasze życie byłoby idealne. Dlatego wynajduje powody do pretensji, od samego początku i o wszystko. Że nie dałam córce polskiego imienia, że za rzadko ją widywał, zwłaszcza w stanie wojennym, że Christel źle mówi po polsku – nie słabo, ale właśnie źle, że słucha jakiegoś dudnienia i nie zna bajki o Wandzie, co nie chciała Niemca. Jak już podrosła obrażał się za każdym razem, kiedy nie była zainteresowana zwiedzaniem zabytków i wycieczkami pod namiot, a jednocześnie odmawiał robienia tego, co jej mogłoby się spodobać. Myślę, że naprawdę ją kocha, ale ma bardzo konkretne wyobrażenie tego, jaka powinna być. I wierzy, że gdyby miał szansę, to właśnie tak by ją wychował.
– Przecież miał szansę?
– On tego tak nie widzi. W ogóle nie brał pod uwagę emigracji. Powiedział, że kocha Polskę i kocha swoją pracę, a ja i tak będę siedziała w domu z dzieckiem, więc powinno mi być wszystko jedno, gdzie mieszkam.
– Naprawdę? – w głosie Anki zabrzmiało powątpiewanie. Znała Tomasza i podobne sformułowania kompletnie do niego nie pasowały.
– Innymi słowami, ale sens był właśnie taki.
Kobiety siedziały chwilę w milczeniu. Greta musiała się wygadać, choć sama czuła, że przesadza. Mimo to wyrzucenie z siebie kłębiących się od kilku dni emocji wyraźnie pomagało. Już zaczynała myśleć bardziej racjonalnie.
– Problem w tym, że w przyszłym roku Christel może przyjechać do Polski na wymianę studencką. Wspomniała o tym w rozmowie z Tomasem, a on od razu zaczął planować, jak to będzie wyglądać. Gdzie zamieszka, co będzie robiła po zajęciach, komu ją przedstawi, takie tam. Kiedy powiedział, że w końcu będzie mogła odkryć swoją prawdziwą tożsamość i poznać swoje miejsce w życiu…
– Auć.
– No właśnie. Christel nawymyślała mu od szowinistów i seksistów, a potem wytłumaczyła, dlaczego nie ma zamiaru brać pod uwagę jego opinii. Dosadnie, szczegółowo i obrazowo. Od tamtej pory ze sobą nie rozmawiają.
-…więc Tomasz chce porozmawiać z tobą.
Greta wzruszyła ramionami. Woda właśnie się zagotowała, więc dokończyła przygotowanie herbaty i ustawiła wszystko na tacy.
– Nie mam zamiaru dłużej być ich mediatorem i kozłem ofiarnym. Pełniłam tę funkcję przez prawie dwadzieścia lat i mam dość. Nie chcę spotykać się z moim byłym tylko po to, by usłyszeć, że to wszystko moja wina. Ale z drugiej strony… Może w końcu coś do niego dotarło? Przez telefon wydawał się taki niepewny. Ostrożny. Może zrozumiał, że Christel jest dorosła i jeśli chce być częścią jej życia to musi traktować ją jak człowieka?
Głos Grety cichł stopniowo. Wyglądała na zrezygnowaną i bardzo, bardzo zmęczoną. Anka poczuła nagłą ochotę, by ją przytulić, ale wiedziała, że kobieta potrzebuje rady, nie współczucia.
– Słuchaj – zaczęła – Masz pełne prawo zatroszczyć się o swoje zdrowie psychiczne. Tomasz i Christel są dorośli. Poradzą sobie. Nie musisz się z nim umawiać. Ale jeśli boisz się, że pożałujesz tej decyzji – jutro wieczorem wrócimy do Warszawy. Zadzwoń do niego i zapytaj, o czym dokładnie chce rozmawiać. Jeśli potrafi cię przekonać, że to ważne, możesz się z nim spotkać. Jeśli nie odpowie, zacznie kręcić albo powtarzać te same wyświechtane frazesy, będziesz wiedziała, że to bez sensu. Może tak być?
Na twarzy Grety pojawił się wyraz zaskoczenia, a zaraz potem ulgi. Parsknęła krótkim śmiechem.
– Najprostsze rozwiązania i tak dalej… Dziękuję. Weźmiesz drugi dzbanek?
– Wezmę. A teraz zrelaksuj się i zacznij cieszyć oko gołym tyłkiem Roberta Carlyle’a.
– Mówiłam ci już, że miałaś świetny pomysł z tymi naszymi zjazdami?
– Raz czy dwa…
czwartek, 10 czerwca
Chcielibyście wiedzieć, od czego się zaczęło?
Można powiedzieć, że od Stevena Spielberga.
Tak, poważnie.
Na początku 1984 roku miała miejsce polska premiera „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”. Prawie trzy lata po światowej, ale takie były uroki życia w Polsce Ludowej. Oczywiście niektórzy zaczęli przebąkiwać, że Indiana Jones to taki hollywoodzki Pan Samochodzik. Albo że Pan Samochodzik to polski Indiana Jones. W końcu Tomasz miał na koncie sporo sukcesów, całkiem nieźle znanych szerokiej publiczności. Był rozpoznawalny.
Problem w tym… cóż, sam Tomasz był problemem. Kilka miesięcy wcześniej skończył się stan wojenny, a on bardzo aktywnie go popierał. Zawsze miał, jak to mówią, „określone poglądy”, wszyscy wiedzieli, po której jest stronie, ale to było takie… prywatne. Po 13 grudnia wszystko się zmieniło i wiele osób mu tego nie wybaczyło.
On sam chyba nie zdawał sobie sprawy ze swojej wątpliwej reputacji, bo jeszcze pogorszył sytuację. Napisał felieton, w którym „rozprawiał się” z Indianą Jonesem. Opublikował go w „Żołnierzu Wolności”, inne gazety przedrukowały fragmenty. Tomasz nie tylko wyśmiał fabułę filmu, co jeszcze dałoby się obronić, ale przede wszystkim zaatakował od strony politycznej. Imperializm, kolonializm, kapitalizm… Najwięcej miejsca poświęcił ostatniej scenie, w której pudło z arką trafia do gigantycznego magazynu pełnego podobnych skrzyń. Tomasz uznał, że to symbol tego, jak chciwy, podstępny Zachód kradnie i ukrywa dziedzictwo ludzkości, ze szczególnym uwzględnieniem skarbów zrabowanych w czasie II wojny światowej.
W grudniu 1985 roku do kin weszła „Świątynia Zagłady”. Polskich kin oczywiście, chociaż tym razem opóźnienie było dużo mniejsze. Wkrótce potem, na fali zainteresowania tematem dostałam propozycję napisania tekstu o Panu Samochodziku. Najpierw chciałam odmówić, ale zmieniłam zdanie. Jak to się ładnie mówi – z przyczyn osobistych. Zbliżała się 20. rocznica poszukiwań skarbów templariuszy, od której zaczęła się moja kariera… no i znajomość z Tomaszem, rzecz jasna. Szkoda mi było tego tematu, miałam poczucie, że jest „mój”.
Oddałam obszerny tekst, który był właściwie kompilacją znanych wcześniej informacji. Cały czas czułam, że to nie to. Postanowiłam ugryźć historię z innej strony. Udział Tomasza nie wchodził w grę, z różnych względów. Zresztą chodziło mi właśnie o coś nowego. Jego wersję wszyscy znali.
Przyszło mi wtedy do głowy, że przecież ja też mogłabym opowiedzieć swoją wersję. I że prawie zawsze Tomaszowi towarzyszyła w jego przygodach jakaś, mówiąc ogólnie, „osoba płci żeńskiej”. Postanowiłam do nich dotrzeć. To wtedy wymyśliłam roboczy tytuł: „Kobiety Pana Samochodzika”, trochę prowokujący, trochę ironiczny, biorąc pod uwagę galerię dziewczyn Bonda. Właściwie głupi.
Zaczęłam drążyć temat. Spodziewałam się drogi przez mękę, ale okazało się, że mam już całkiem sporo użytecznych informacji. Imiona, nazwiska, miejsca pracy, zamieszkania lub urodzenia… Były też inne ułatwienia. Jak to, że niektóre panie po wyjściu za mąż nadal używały panieńskich nazwisk.
Cóż, ostatecznie nie napisałam tego tekstu. Wprawdzie niemal wszystkie dziewczyny zgodziły się na spotkanie, jednak potem… Nieszczególnie chciały rozmawiać o Tomaszu. Nie żeby coś ukrywały, raczej jakby wiązał się z tym bagaż innych, ważniejszych spraw. A przecież mi chodziło właśnie o osobiste spojrzenie, a nie powszechnie znane ogólniki. Pomyślałam, że może lepiej pójdzie z grupą, taki łączony wywiad, gdzie dziennikarz tylko podrzuca temat, a uczestniczki dyskutują między sobą. To jednak wymaga zaufania i pewnej dozy zażyłości. Zorganizowałam jedno, drugie spotkanie, po trzy-cztery osoby. Próbowałam jakoś nakręcić ich, a właściwie nasze, relacje. I można powiedzieć, że to mi się udało, dziewczyny zaczęły się kontaktować, nawet spotykać. Tyle że w sprawach kompletnie niezwiązanych z Panem Samochodzikiem.
Ciągnęłam to kilka miesięcy, pomiędzy pracą, domem, dziećmi, innymi zleceniami. Rocznica templariuszy minęła, wiedziałam już, że nic z moich planów nie wyjdzie, ale wcale nie miałam ochoty kończyć tych znajomości.
I tak się jakoś złożyło, że w 1986 roku, akurat na Boże Ciało, wszystkie znalazłyśmy się w Warszawie. Większość z nas zresztą mieszkała wtedy w stolicy, dopiero potem Bajeczka przeniosła się do Gdańska, a Eliza do Krakowa. Greta przyjechała z Christel na planowe odwiedziny u Tomasza. Helenka organizowała wystawę we współpracy z Zamkiem Królewskim i robiła kwerendę. Ala próbowała załatwić jakieś sprawy związane z wizą. Chyba tylko Marta dojechała specjalnie.
To nie był prawdziwy zlot, taki jak teraz. Przede wszystkim piątek był dniem pracy, a i w sobotę część z nas miała różne obowiązki. W rezultacie przez te kilka dni spotkałyśmy się tylko trzy razy, najpierw na obiedzie w „Lotosie”, potem w kinie „Moskwa”, a w końcu na domówce u Zenobii, z gruzińskim winem, sałatką jarzynową i sernikiem.
A potem umówiłyśmy na przyszły rok.
Koniec.
I naprawdę koniec 🙂
Ilustracje wygenerowane za pomocą Microsoft Bing.