Każdego roku o podobnej porze cz.1

Mały eksperyment – seria miniaturek, różna długość rozdziałów, różna forma, różne punkty widzenia.

Fanfik z uniwersum Pana Samochodzika, wykorzystujący postacie stworzone przez Zbigniewa Nienackiego. Uwaga – bez znajomości powieści może być niezrozumiały!

czwartek, 4 czerwca   

Marta już na korytarzu słyszała zmęczony głos sekretarki. Pani Beata była zazwyczaj spokojną oazą uprzejmości, jednak niektórzy klienci potrafili wyprowadzić z równowagi nawet mistrza Zen. Najwidoczniej był to właśnie taki przypadek. Wprawdzie do Marty docierała tylko połowa konwersacji, ale wyglądało na to, że osoba po drugiej stronie słuchawki nie rozumie słowa „nie”, za to robi się coraz bardziej agresywna.

– Niestety nie mogę nic na to poradzić.

– …

– Tak, wiem, że za tydzień Boże Ciało. W tym roku to niemożliwe. Ośrodek będzie zamknięty w związku z prywatną imprezą.

– …

– Doceniamy, że jest pan naszym stałym gościem, ale to niczego nie zmienia. Będzie nam miło jeśli wybierze pan inny termin, mamy jeszcze wolne miejsca na pierwszą połowę sierpnia.

– …

– Przykro mi to słyszeć.

Zniecierpliwiona Marta podeszła do biurka i gestem zwróciła uwagę sekretarki. Pytająco wskazała na telefon. Pani Beata uśmiechnęła się promiennie.

 – Ma pan szczęście, szefowa właśnie wróciła. Już przekazuję słuchawkę… Jednak nie? Oczywiście, proszę uzgodnić to z żoną. Będzie nam miło gościć pana w sierpniu, jednak sugeruję wcześniejszą rezerwację. Do widzenia.

Kobieta z westchnieniem ulgi zakończyła rozmowę.

– Trudny przypadek? –zapytała Marta z płynącym z długoletniego doświadczenia zrozumieniem.

– Wyjątkowo roszczeniowy osobnik. Jest stałym gościem, zasługuje na specjalne traktowanie, bez niego ten ośrodek zbankrutuje… No i oczywiście zna właścicielkę. Jakiś Anatol.

Marta skrzywiła się lekko.

– Rzeczywiście jest stałym gościem i zna właścicielkę. – wyjaśniła – Ale to raczej nie działa na jego korzyść. Za każdym razem sprawia jakieś problemy. Nie na tyle duże, by go wyrzucić, ale uciążliwe. Chyba w końcu wpiszę go na czarną listę…

Pani Beata odetchnęła z ulgą, najwyraźniej po pierwszych słowach szefowej przestraszyła się, że popełniła błąd. Pracowała w ośrodku wczasowym „Nautilus” dopiero od kilku miesięcy i nie znała wakacyjnych bywalców.

– Szukam Franciszka, jest gdzieś w pobliżu? – zmieniła temat Marta.

– Tak, mówił, że idzie na przystań.


Ładna, szczupła blondynka szła powoli w kierunku niewielkiego pomostu, przy którym cumowały należące do ośrodka jednostki pływające. Dzień dobiegał końca, jak zawsze w czerwcu przechodząc w rozciągnięty wieczór. Do zmroku pozostało jeszcze sporo czasu, ale słońce zeszło już nisko, a jego promienie kładły się ciężkim złotem na pociemniałych falach jeziora.

„Nautilus” położony był na wznoszącym się łagodnie brzegu jeziora, między niewielkim lasem a równie małą plażą. Skromny prywatny obiekt, zaledwie kilka drewnianych domków i jeden większy budynek. Wszystko solidne i w miarę nowoczesne. Marta dokładnie wiedziała, czego chce – a także czego nie chce. Zamiast sezonowej atrakcji dla rodzin z rozwrzeszczanymi dziećmi i balującej ostro młodzieży stworzyła całoroczny ośrodek przeznaczony dla wszelkiego rodzaju pasjonatów, od wędkarzy, poprzez nurków i żeglarzy, aż po ornitologów. Dzięki wypracowanej przez lata renomie „Nautilus” cieszył się dużym powodzeniem wśród gości i przynosił konkretne zyski. Można powiedzieć, że był jej życiowym sukcesem.

W dzień jak ten Marta czuła się tak samo młoda i silna jak wtedy, kiedy jako siedemnastolatka wkładała stój Kapitana Nemo i biła wędkarskie rekordy. A jednocześnie miała świadomość, że tamta Marta widziała przed sobą zupełnie inną drogę. I że gdyby wtedy dostała szansę, by zobaczyć swoją przyszłość, zapewne uznałaby ją za absurdalny żart albo koszmar.

Kobieta zeszła na brzeg i dostrzegła Franka na pokładzie starej motorówki, która od dłuższego czasu sprawiała kłopoty. Mężczyzna wydawał się całkowicie zaabsorbowany swoim zajęciem, dlatego Marta przysiadła na grubym pniu ułożonym strategicznie obok miejsca na ognisko.

Cóż, życie nie zawsze idzie według planów. Zwłaszcza kiedy człowiek jest naiwny i głupi, ale uważa się za dojrzałego i mądrego. Doświadczyła tego na własnej skórze. Zakochała się nagle, bezkrytycznie, bezsensownie. Złapała na lep pustych obietnic i komplementów. Początkowo zwyczajnie pochlebiało jej zainteresowanie, którym ją obdarzał. Starszy, charyzmatyczny, obyty w świecie, taki „inny niż wszyscy”. Znany literat, dla którego miała być muzą… a także służącą, kapłanką, podnóżkiem i elementem wyposażenia sypialni. Otrząsnęła się w miarę szybko, po niespełna trzech latach. Tyle że przez ten czas spaprała sobie życie. Akurat na tyle, by właściwie musieć zaczynać od nowa po tym jak rzuciła studia i prawie zerwała kontakty z rodziną, o przyjaciołach nie wspominając.

Wszystko to jakoś poskładała do kupy. Miała 24 lata, była silna i zdeterminowana. Odbudowała relacje rodzinne i towarzyskie, nawet jeśli czasem za plecami słyszała ironiczne szepty. Skończyła studia, wprawdzie zaocznie i na kierunku, który nie miał wiele wspólnego z ichtiologią, ale zawsze… I powoli doszła tu, gdzie znajdowała się dzisiaj. Wszystko udało się połatać. Prawie wszystko… bo był jeszcze Franek.

Franek, który po przygodach z Panem Samochodzikiem wyszedł na prostą i przez ponad dwa lata robił wszystko, by „zasłużyć” na jej względy. Marta świetnie wiedziała, że chodzi mu o coś więcej niż przyjaźń. Lubiła jego oddanie, ale nigdy nie traktowała go poważnie. Nie była w nim zakochana. I nie poświęciła mu ani jednej myśli kiedy zaczynała swój „romans”. A mimo to zauważyła, kiedy zniknął z jej życia. Nie, nie dlatego, że nagle doceniła jego uczucie, jak w jakimś kiepskim melodramacie. Bardziej zapiekło ją, że Franek przestał patrzeć na nią z nabożnym zachwytem, jak na swój ideał. Jakby jego pełne podziwu spojrzenie było fundamentem jej wiary w siebie. Upadek z piedestału naprawdę zabolał.

A potem Franek wrócił do Warszawy. Stracili kontakt na ponad dwadzieścia lat. Kiedy się ponownie spotkali on był po rozwodzie, z dwójką dorastających dzieci widywanych dwa razy w miesiącu. Ona tkwiła w kolejnym letnim związku, z braku laku określanym jako narzeczeństwo. Zaczęli od luźnej znajomości, opartej na o wiele zdrowszych zasadach niż to, co mieli dawno, dawno temu. Kiedy Franek wspomniał o zmianie pracy i otoczenia, Marta zaproponowała mu pomoc. Teraz, cztery lata później, byli razem.

Czasem Marta zastanawiała się, jak potoczyłoby się ich życie, gdyby dokonała innego wyboru. Tak, była głupia, ale młodzieńcza znajomość między nią a Frankiem także nie należała do normalnych. Zetknęli się w okolicznościach, które całkowicie zdeterminowały ich wzajemne relacje. Nie znali się i nie próbowali poznać, wystarczyło im wyobrażenie, jakie mieli na swój temat. Jemu zależało za bardzo, jej – za mało. Zero równości, zero kompromisów. Czy coś takiego mogłoby przerodzić się w szczęśliwy związek? Czy wręcz przeciwnie, zatrułoby wszystko, co by próbowali stworzyć?

Franek najwyraźniej skończył z motorówką i pakował właśnie narzędzia. Po chwili schodził już z pomostu, zmierzając w jej kierunku. Marta podniosła się lekko i wyszła mu na spotkanie.

– Hej. Czekałaś na mnie?

– Tylko chwilę.


Piątek, 5 czerwca

Doktor Hanna Kondras była spóźniona.

Nic nadzwyczajnego, ryzyko zawodowe, można powiedzieć. Po trzydziestu latach pracy w szpitalach i przychodniach była do tego przyzwyczajona, podobnie jak jej rodzina i przyjaciele. Co nie znaczy, że dobrze się z tym czuła.

Tak jak teraz, kiedy szybkim krokiem wkraczała do „Mozaiki”, rozglądając się w poszukiwaniu znajomej twarzy. Joanna siedziała w rogu, popijając herbatę z dużej białej filiżanki i przeglądając jakieś papiery. Krótka srebrna fryzura podkreślała jej szczupłą, wyrazistą twarz.

Hanka  zamówiła podwójną kawę i dosiadła się do stolika przyjaciółki.                  

– Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie, Asiu. Naprawdę myślałam, że tym razem wyrobię się ze wszystkim…

– Nie szkodzi, przejrzałam dokumentację z uczelni. W domu jakoś szkoda mi czasu, a muszę to załatwić przed wyjazdem. Nie ciepię sesji.

– Podejrzewam, że twoi studenci mają podobne zdanie… Wybrałaś już coś?

Chwilę później kelnerka przyniosła kawę i odebrała zamówienie na krem sułtański i wuzetkę.

– Główna przyczyna otyłości to słaby charakter. – westchnęła Hanka – Jeszcze trochę i znowu czeka mnie dieta. Dorota przekonuje, że powinnam zacząć uprawiać jakiś sport, ale nie wiem, kiedy miałabym to robić. Damiana namówiła na basen dwa razy w tygodniu.

– A myślałam, że po przejściu na emeryturę twój małżonek miał zamiar intensywnie odpoczywać?

– Toteż nasza najmłodsza pociecha twierdzi, że właśnie odpoczywa, tyle że aktywnie. Boję się, że i mi nie daruje… Za to ty świetnie wyglądasz. Przytyłaś.

– Całe trzy kilogramy – parsknęła śmiechem Aśka – Nie uwierzysz, ale ważę dokładnie tyle samo, co na studiach, kiedy się poznałyśmy. Zasadniczo powinnam być przeszczęśliwa, większość kobiet w moim wieku o tym marzy. Spotkałam niedawno Opałkę, poznał mnie od razu i stwierdził, że wcale się nie zmieniłam.

– Opałko prawdopodobnie oceniał po kształcie czaszki, a nie po wadze czy wyglądzie…

Aśka zamilkła na dłuższą chwilę. Kiedy się w końcu odezwała w jej głosie pobrzmiewała gorycz.

– Wtedy byłam zaliczką na dziewczynę, teraz jestem resztką po kobiecie.

– Głupia jesteś i tyle. – zripostowała impulsywnie Hanka. – I powtarzasz słowa kompletnego kretyna. Szczerze? Jeśli Marek coś mówił, to na 99% było to albo kłamstwo albo kompletna bzdura.

– Tylko 99?

– Czasem prawidłowo podał godzinę i dzień tygodnia, to akurat wychodzi ten jeden procent…

Joanna wymruczała coś pod nosem, ale nie wyglądała na obrażoną. Jej nastrój wyraźnie się poprawił. Hanka wiedziała z doświadczenia, że przyjaciółka ma tendencję do wpadania w samonakręcającą się spiralę samokrytyki i depresji. Przewlekła choroba i traumatyczny rozwód rozbiły ją psychicznie. Nawet teraz, po niemal trzech latach względnego spokoju, wystarczył drobiazg, by przykre wspomnienia uderzyły niczym fala tsunami. Na szczęście brutalna szczerość działała w jej przypadku jak koło ratunkowe.

– Zmieniając temat, kupiłam bilety na pociąg. – Aśka dziabnęła przyniesioną w międzyczasie wuzetkę platerowanym widelczykiem. – 7:25 z centralnego. Siódma wieczorem, oczywiście. Dojedziemy w środku nocy, ale Basia będzie samochodem, odbierze nas z dworca. Też nie może się wcześniej wyrwać.

– Przyjedzie sama?

– Nie wiem.


sobota, 6 czerwca

– …i wkrótce po studiach została pani kustoszem muzeum w Janówce?

– Tak, to była wyjątkowa szansa, z której nie mogłam zrezygnować.

…a raczej nie potrafiłam zrezygnować. Deklarowałam, że chcę zostać żeńską wersją Pana Samochodzika, ale kiedy tylko pojawiła się perspektywa stabilnej posady, dobrej pensji i służbowego mieszkania to wszystkie ambitne plany poszły w kąt.

– To tam spotkała Pani przyszłego męża?

– Nie, znałam Janka dużo wcześniej, jednak dopiero w Janówce nasza przyjaźń przerodziła się w coś więcej. Mieliśmy wspólne zainteresowania, pracę, doświadczenia. To nas bardzo zbliżyło.

…i wydawało się, że wystarczy. A tak naprawdę byliśmy po prostu wygodnie obok. Po co tracić czas na szukanie wymarzonego partnera, skoro ktoś w miarę odpowiedni jest pod ręką? Czy on mi się w ogóle oświadczył? Czasem mam wrażenie, że ominęliśmy ten etap i przeszliśmy od razu do ustalania daty ślubu.

– I od ćwierć wieku pozostajecie szczęśliwym małżeństwem.

– Tak.                               

Nie.

– Doczekaliście się trójki dzieci. Czy trudno było połączyć macierzyństwo z karierą?

– Owszem, szczególnie w pierwszych latach.

…kiedy okazało się, że w praktyce dzieci jest czworo, w tym jedno teoretycznie dorosłe.

– Mąż na pewno panią wspierał?

– Zawsze był ukochanym ojcem, który chętnie spędzał czas z dziećmi i uczestniczył w ich zabawach.

…a ja wredną matką, która zabraniała, wymagała i się czepiała. Dobrze, że z tego wyrośli. Paradoksalnie, dopiero kiedy odpuściłam i przestałam tak desperacko walczyć o ich akceptację. Może więc nie tylko oni musieli dorosnąć?

– Udało się pani znaleźć równowagę między życiem osobistym i zawodowym.

– Można powiedzieć, że było to konieczne. Decyzje, jakie podejmowałam, wynikały w dużej mierze z powodów osobistych. Jako młoda matka zetknęłam się z wieloma problemami, które były wówczas powszechne, co więcej – uważano je za coś normalnego i oczywistego. Nie chciałam się z tym pogodzić, więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, dla dobra mojej rodziny i nie tylko.

…a przede wszystkim dla mnie.

– I niewątpliwie odniosła pani sukces. Bardzo dziękuję za rozmowę. W ramach naszego cyklu „Politycy na łonie rodziny” gościliśmy poseł Barbarę Wierzchoń-Bigos, Pełnomocnika Rządu do spraw Polskiego Dziedzictwa Kulturalnego za Granicą przy Ministerstwie Kultury i Sztuki.


Barbara Wierzchoń-Bigos, Pełnomocnik Rządu do spraw Polskiego Dziedzictwa Kulturalnego za Granicą przy Ministerstwie Kultury i Sztuki, zmieniła stację nim zaczęły się reklamy. Za kwadrans musiała wyjść z domu, więc pośpiesznie dopiła kawę i odstawiła kubek do zlewu. Łazienka była wciąż zajęta. Zapukała lekko.

– Długo jeszcze? Muszę umyć zęby.

–  Przecież masz jeszcze czas? Dzisiaj sobota. – dobiegło zza drewnianych drzwi.

– Nie mam. Musiałam poprzekładać, co się dało, żeby wyrwać się na tych kilka dni. Czyli do środy będę miała kierat.

– Daj mi minutę.

Po 64 sekundach z łazienki wyszedł misiowaty blondyn z ręcznikiem na ramieniu. Basia wyminęła go zręcznie, przelotnie cmokając w brodę. Kiedy pięć minut później weszła do przedpokoju Adam czekał na nią z papierową torebką.

– Znowu zapomniałaś o kanapkach.

Kobieta nie miała serca, by mu uświadomić, że najczęściej brakowało jej czasu skonsumowanie posiłków, które dla niej przyrządzał.

– Dziękuję. – tym razem pocałunek trwał zdecydowanie dłużej. – Mamy jakieś plany na wieczór?

– Zależy, o której wrócisz.

– Postaram się jak najwcześniej, ale wiesz jak jest. – wsunęła szpilki i narzuciła żakiet, na który było już zdecydowanie za ciepło. W takie dni naprawdę żałowała, że nie wypada jej iść do pracy w letniej sukience na ramiączkach i klapkach. Cóż, stanowisko zobowiązuje. – Szkoda, że nie możesz jechać ze mną nad Jeziorak.

– Tylko tak mówisz, ale sama wiesz, że to kiepski pomysł.

– Pewnie tak. Ale szkoda. – Basia pozwoliła, by mężczyzna zamknął ją na dłuższą chwilę w ciepłym uścisku. – Naprawdę muszę już iść.

Adam westchnął demonstracyjnie i cofnął o krok, pozwalając jej wymknąć się z mieszkania z pożegnalnym „pa, kochanie”. Szybkim krokiem zeszła po schodach starej kamienicy na Mariensztacie, w której miała swoje warszawskie lokum. Bigos został w domu w Nadarzynie, ona bywała tam tylko przejazdem. Zazwyczaj z Adamem, który zaskakująco dobrze dogadywał się z jej oficjalnym mężem.

Trzeba będzie jakoś to w końcu rozwiązać. pomyślała, wsiadając za kierownicę. To tylko kwestia czasu, zanim ktoś zacznie zadawać niewygodne pytania. Swoją drogą – to dopiero byłby wywiad! Mind-blowing revelation, jak by powiedziała Karen…

Ilustracje wygenerowane za pomocą Microsoft Bing.

***

Fanfik w wersji audio jest dostępny na naszym kanale YouTube.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *