Skiroławki, używając starodawnych określeń, posiadają aż 34 dymy, a uwzględniając przysiółki lub zgoła samotnie rozrzucone zagrody, takie jak Liksajny, Kajtki czy leśniczówkę Blesy, liczą sobie 45 dymów i 229 dusz, krnąbrnych zresztą i dających, jak twierdzi proboszcz Mizerera, łatwy dostęp diabłu oraz jego wysłannikom, gdyż wielu żyje w nieprawości i niewierze. Jeszcze gorsi od niedowiarków są ci, którzy badają Pismo Święte albo podejrzani bywają o pogańskie praktyki, a sprzyja im tajemny mrok rozciągających się wszędzie lasów, smutek jezior, melancholia trzęsawisk.
O tym, że wielkie wino musi dojrzeć
Raz w roku w Skiroławkach Zbigniewa Nienackiego to powieść wielowymiarowa, swoisty patchwork wątków, postaci, a nawet gatunków literackich. Fabuła powieści nie toczy się liniowo wokół losów głównych postaci, a meandruje leniwie na boki, stawiając akcenty w coraz to różnych miejscach. Przybiera szaty moralitetu, by za chwilę przemienić się w groteskę, przypowieść ludową, esej filozoficzny, erotyk, romans, kryminał lub powieść zbójecką. Kreując różnorodność wątków, autor po mistrzowsku utrzymuje opowieść w chwiejnej równowadze i sprawia, że nie staje się zbyt jednoznaczna w żadnym z obranych kierunków.
Rzeczywistość wykreowana przez Nienackiego jest surowa, sękata, wyrąbywana siekierą drwala ale te obrazy są piękne pięknem świątków frasobliwych wystruganych przez ludowego artystę. Choć w Skiroławkach mijają dni, po zimie przychodzi wiosna, po niej lato i jesień, czas wydaje się zaklęty w skutym lodem jeziorze Baudy, w powietrzu gęstym od skwaru tak, że prawie można je krajać nożem na przezroczyste płaty, w konarach dębu, którego nie ma bo być nie może skoro zniknął z rejestrów leśniczego Turleja, w postaci Kłobuka siedzącego na belce w oborze Justyny albo wyglądającego z trzcin na obrazach malarza Porwasza. Mamy tu też stygmaty wielkich burz dziejowych, których trwałe piętno naznaczyło przeszłość, teraźniejszość a nawet przyszłość. Może dlatego ludzie w tych stronach, jak radzi Bruno Kriwka, krzywią się połową twarzy a połową twarzy uśmiechają. Jest wreszcie wybornie naszkicowane, niezwykle barwne i wyraziste bogactwo postaci i typów ludzkich. Codzienność wioski Skiroławki przegląda się i w lustrze i w krzywym zwierciadle.
Ta powieść właściwie nie ma słabych stron. Może tylko bajania o Baudach i Bartach wraz z przydługim sporem Bruno Kriwki i Arona Ziemby jakoś mnie nie pociągają i wydają się trochę nadreprezentowane, choć rozumiem, że podobnie jak wątek Kłobuka, wprowadzają elementy pseudo mitologii mazurskiej. Dzięki nim zbudowana jest przestrzeń historyczna wskazująca na pewien topos kulturowy, istniejący pomimo przemijania dziejów.
Do tej książki trzeba dojrzeć. Pamiętam, że lektura sprzed lat wcale mnie nie zachwyciła. Ale kiedy wróciłem do niej później, urzekła. To świetna, mądra książka. Zaskakująco mądra. Wytrawna, dojrzała jak wielkie wino, które po wieloletnim leżakowaniu ujawnia pełne bogactwo aromatu i smaków. Takie wino, nie każdy potrafi docenić. Tak samo Raz w roku w Skiroławkach nie jest dla wszystkich.
O tym, że autor też mieszka w Skiroławkach
W Raz w roku w Skiroławkach nie ma nic z atmosfery „Samochodzików”, ale można tam dostrzec pewne pokrewieństwa z Uroczyskiem. Te same bajania i legendy ludowe, podobny portret „dzikich” ludzi, zderzenie współczesnej umysłowości inteligenta ze średniowieczną mentalnością, spętanego gorsetem zabobonów prostego ludu. I te dwie, wydawałoby się skrajnie różne, mentalności idealnie do siebie pasują. Ale Uroczysko jest subtelne, eteryczne, liryczne jak pierwszy krok w chmurach a Skiroławki dosadne, rubaszne, nieokrzesane, ludyczne jak… noc mieszania krwi. W obu tych książkach, wyraźnie odbija się autoportret pisarza. W Uroczysku nieopierzonego jeszcze, wrażliwego chłopca, w Skiroławskach dojrzałego, doświadczonego faceta.
Bo alter ego autora możemy znaleźć wśród postaci literackich zamieszkujących Skiroławki. Pisarz Nepomucen Maria Lubiński i doktor Jan Krystian Niegłowicz to w pewnym sensie dwie różne projekcje osobowości Nienackiego. Niegłowicz to super samiec i w tej postaci autor ulokował jednocześnie swoją wiedzę o życiu opartą na doświadczeniu empirycznym, psychoanalizie i medycynie oraz swoje tęsknoty by być do niego podobnym. Lubiński dostał w spadku liczne wątpliwości i zahamowania autora, pewną sztywność charakteru, dystans do świata i ludzi, gorset konwenansów, z których próbuje się wyzwolić.
O tym jak Zbigniew Nienacki został czołowym gorszycielem peerelu
W latach 80 książka ta stała się bestsellerem w aurze skandalu obyczajowego. Szybko przyprawiono jej gębę grafomanii i pornografii, w czym ogromne zasługi położył Daniel Passent, odtrąbiwszy sygnał do linczu w swoim słynnym felietonie w tygodniku Polityka, w którym bezlitośnie nabija się z Nienackiego wbijając, jak sam pisze, swoje ostre kły felietonisty w szczupłe pośladki pani Aldony. Mało kto jednak wie, że Passent przejechał się po Skiroławkach znając jedynie bardziej pikantne fragmenty powieści drukowane w Odgłosach, a nie całą książkę. Ale i sam autor nie jest tutaj bez winy. Najwyraźniej chciał zyskać wizerunek enfant terrible polskiej literatury, co się chyba aż nadto udało.
Bo jak inaczej wytłumaczyć taki a nie inny wybór fragmentów powieści, które wydrukowano w Odgłosach? Jak wytłumaczyć obsceniczny prolog, w którym Justyna śni o spółkowaniu z Kłobukiem, a przecież scena ta jest chyba najmocniejsza w całej książce? To z miejsca kładzie akcent na pornograficzny atrybut powieści i odstrasza część czytelników. Samo umieszczenie tej sceny w książce jest uzasadnione ale efekt byłby zupełnie inny, gdyby pojawiła się później, kiedy czytelnik jest już wprowadzony w atmosferę powieści, rozumie kontekst i wie, że Kłobuk jest postacią z baśni. Domyślam się, że chodziło o prowokację, ale Nienacki wyraźnie przeszarżował ułatwiając przy okazji robotę krytykom.
Dość powiedzieć, że rytuał mieszania krwi, do którego nawiązuje tytuł książki, odbywający się rzekomo nocą w starym młynie, tylko jednej sierpniowej nocy, który rozpalał wyobraźnię bohaterów powieści, w równym stopniu rozpalił wyobraźnię czytelników, krytyków i recenzentów. I mało kto już pamięta czy taka noc rzeczywiście się odbyła czy jest tylko legendą, fantazją i ułudą.
Po latach, powieść nie powinna już nikogo szokować. To co wtedy mogło wydawać się śmiałe dzisiaj codziennie wylewa się z mediów i to bez żadnego cudzysłowu, mrugnięcia okiem czy metafory. Ale łatka pornografii przylgnęła do książki tak mocno, że i dziesięciu mądrych nie naprawi tego i nie pojmie.
***
Przeczytaliście recenzję i dalej nie wiecie o czym jest Raz w roku w Skiroławkach. Nie potrafię wam tego opowiedzieć tak żeby nie spłaszczyć i nie strywializować. Bo creme de la creme mieści się w języku, w sposobie w jakim autor snuje tę opowieść, w ludyczno-baśniowej atmosferze, w niezliczonej liczbie życiowych mądrości i smaczków. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie by na własną rękę przełamać ów krzywdzący stereotyp, który przyczepił się do tej książki i rozsmakować w świecie wioski Skiroławki.
***
O Skiroławkach zawsze warto pogadać więc zapraszam na FORUM.
* Cytat otwierający artykuł pochodzi z powieści „Raz w roku w Skiroławkach”.