Zakochany Pan Samochodzik czyli co by było gdyby było

Maszynopis powieści „Pan Samochodzik (i Templariusze)” znajdujący się w archiwum Filmoteki Narodowej, opatrzony odręczną notatką na pierwszej stronie, zawiera inne zakończenie książki niż to, na które ostatecznie zdecydował się Zbigniew Nienacki. Taka wersja zakończenia zainspirowała mnie by popuścić wodze fantazji i sprawdzić co by było gdyby było…

Prolog

– „Tam skarb twój, gdzie serce twoje” – powiedziałem. – Dziś od rana ciągle myślę o tych słowach. Kto wie, czy nie kryją one jeszcze innego znaczenia? Historia z podwójnymi korytarzami rzuca światło na sposób zabezpieczania tajemnic przez Templariuszy. Pierwszy korytarz stanowił pułapkę, w którą każdy z nas wpadł. Wiedzieliśmy przecież, że należy opuścić się na głębokość dziewięciu metrów, a mimo to, gdy dostrzegliśmy otwór podziemnego ganku, zapominaliśmy o informacji zawartej w znaku i wchodziliśmy w korytarz-pułapkę. Może ten skromny skarb, który odkryłem, jest także taką pułapką? Zadowolić ma  tego,  kto  go  znajdzie,  zaspokoić jego chciwość i utwierdzić w przekonaniu, że oto trafił na legendarny skarb Templariuszy. A ten wielki, ten prawdziwy, będzie dalej leżał w spokoju czekając na tego, kto pokieruje się rozsądkiem i sercem…
– Może… – szepnęła Karen.

Między stolikami kawiarni szedł ku nam kapitan Petersen. Uradował się na mój widok, poklepał mnie po plecach.
– Jutro  wyjeżdżamy –  oświadczył  radośnie.  – Wypijemy strzemiennego.  Jutro  o  tej  porze będę z Karen daleko od Warszawy. A za tydzień wyruszę na morze. Otrzymałem poufną wiadomość, że koło wybrzeży Argentyny leży zatopiona łódź podwodna hitlerowskiego kapitana Helmuta, który na tydzień przed upadkiem III Rzeszy uciekał do Argentyny z ładunkiem zrabowanych w Europie drogocenności. Jak pan myśli, może warto zająć się tą sprawą?
– Może… – kiwnęła głową Karen. – Może warto żebyś się tym zajął. Co do mnie, to ja tutaj jeszcze na jakiś czas zostaję.
Kapitan Petersen zaniemówił z wrażenia. Potem znowu poklepał mnie po plecach:
– Gratuluję panu, mister Samochodzik. Jak to pisał Feuchtwangen do Jakuba de Molaya: „Tam skarb twój, gdzie serce twoje”. A ja jej sercem nie rozporządzam…1

I została. Znowu pojechaliśmy do Kortumowa szukać wskazówek, które doprowadziłyby nas do prawdziwego, legendarnego skarbu templariuszy, ale nic już nie udało nam się znaleźć. Zresztą dalsze poszukiwania były tylko pretekstem żeby nacieszyć się sobą. Kiedy szukaliśmy tajnych znaków na murach nasze serca biły jednym rytmem i tak już zostało.

Karen postanowiła zostać w Polsce na stałe. Wprowadziła się do mojej skromnej kawalerki na Starym Mieście i było wspaniale. Nie przeszkadzała jej ciasnota i brak wygód, wszystkie niedogodności kwitowała promiennym uśmiechem.

Bardzo lubiła klejnoty, zwłaszcza rubiny. Mówiła, że przez swą jaskrawoczerwoną barwę rubin jest kamieniem wzbudzającym radość, wzywającym do czynu. Że jest to kamień, który powinni nosić ludzie, którzy chcą działać lub wytrwale dążyć do powziętego celu. A poza tym czerwień to przecież także kolor miłości. Dlatego pierścionek zaręczynowy, który podarowałem Karen był oczywiście z rubinem. Wydałem na niego wszystkie oszczędności zgromadzone na książeczce PKO. Pobraliśmy się jesienią. Byliśmy szczęśliwi.

Rok później

Kiedy pod koniec lipca z obozu harcerskiego powrócili do miasta trzej moi młodzi przyjaciele: Wilhelm Tell, Sokole Oko i Wiewiórka, natychmiast po przyjeździe odwiedzili mnie w mym mieszkaniu, aby opowiedzieć o swych wakacyjnych przygodach. Obóz harcerski, na którym przebywali znajdował się na Pojezierzu Myśliborskim, w przepięknej krainie bogatej w lasy, rzeki, jeziora i stawy. Uroczy ten zakątek mieści się w najdalej wysuniętym na zachód łuku Odry; bez trudu możecie go odnaleźć na mapie.

Chłopcy pokazali mi swoje wakacyjne zdjęcia: zobaczyłem lesiste brzegi jeziora Jasień, pałac niemieckiego grafa — zamieniony na dom wypoczynkowy dla zagranicznych turystów, obóz harcerski — kilkanaście wielkich namiotów zbudowanych tuż za kolonią domków campingowych. Obejrzałem również brulion, na którym napisano wielkimi literami: Księga strachów. Oglądając zrobioną przez chłopców mapę okolicy zauważyłem, że kilka miejsc zaznaczono czerwonymi krzyżykami i literkami MS.
— Nic z tego nie rozumiem — powiedziałem ze zdumieniem. — Co znaczą litery MS? I co to za Księga strachów?2

Chłopcy już otwierali usta żeby wszystko mi wyjaśnić, kiedy nagle skrzypnęły drzwi wejściowe mojej małej kawalerki i w progu stanęła obładowana ciężkimi zakupami Karen. Rzuciła wściekłe spojrzenie na naszą gromadkę i wrzasnęła łamaną polszczyzną.
– No ruszyć się wreszcie psia krwia! Pomagać, cholera jasna, pomagać!

Harcerze natychmiast rzucili się do pomocy, ale to ani trochę nie złagodziło gniewu Karen.
– No i gdzie w tych buciorach brudnych? Ileście błota nanieśli! – wzniosła oczy ku niebu. Te same oczy, w które jeszcze do niedawna mogłem wpatrywać się bez końca.
– A ty wybij sobie z głowa, że gdzieś z nimi pojedziesz! Lepiej byś za jakaś robota się wziął – zrzędziła. Twoja ministerialna pensyjka starcza ledwie na benzyna do tego gruchota, znowu mam prosić tatkę o pieniądza? I sprzedaj wreszcie ten złom bo wstyd przed ludźmi.
– Przypominam kochanie, że twój tatko chciał dać za niego półtora tysiąca dolarów – próbowałem wyjść z defensywy.
– To był poryw chwila, zresztą tatko miewa głupie pomysła – skwitowała.

– Panie Tomaszu, to my już lepiej pójdziemy – odezwał się onieśmielony Tell.
Chłopcy pośpiesznie się pożegnali i tyle ich widziałem.

***

Dwa miesiące później wpadł mi w ręce ciekawy artykuł w jednej z frankfurckich gazet, którą prenumerowała Karen. Redakcja tej gazety przegrała proces sądowy z niejakim Konradem von Haubitz, którego, jak się okazuje, fałszywie oskarżyła o popełnienie zbrodni wojennych. Proces sądowy, jaki Haubitz wytoczył gazecie dowiódł, że jest człowiekiem o „czystych rękach”, w minionej wojnie brał udział jako zwykły oficer Wehrmachtu i z żadnymi przestępstwami wojennymi nie miał nic wspólnego. Teraz gazeta będzie musiała zapłacić Haubitzowi wysokie odszkodowanie.
– I bardzo dobra – podsumowała Karen – Ci pismaki myśleją, że wszystko im wolno. Jak można pomawiać uczciwy człowieka o taka straszna rzecz? Ten Haubitz ma podobno objąć teka ministra w gabinet tworzony przez nowy kanclerz Ludwik Erhard – Karen popisywała się znajomością zachodnio niemieckiej sceny politycznej.

Cztery lata później

– Poproszę jedną czarną kawę – rzuciłem do przechodzącej kelnerki.
Siedziałem samotnie przy stoliku, w zadymionej salce kawiarni, zastanawiając się jaki splot zdarzeń przygnał mnie do tego powiatowego miasteczka.

***

Bardzo szybko okazało się, że Karen nie zamierza siedzieć w naszym gniazdku na Starówce, nie poprowadzi mi domu i nie będzie odpoczynkiem wojownika. Och, ależ byłem naiwny marząc, że wreszcie kobieca dłoń zrobi mi obiad, przyrządzi śniadanie i kolację, pozmywa brudne naczynia. Kiedy wracałem z pracy zwykle nie było jej w domu, w dalszym ciągu więc skazany byłem na kuchnię w stołówce Ministerstwa Kultury i Sztuki.

Kapitan Petersen, początkowo bardzo przychylny naszemu związkowi szybko stracił entuzjazm, kiedy zorientował się, że Karen rzeczywiście zamierza osiąść w Polsce. Kilka razy proponował mi współpracę przy poszukiwaniach galeonów zatopionych w zatoce Matanzas na Kubie, licząc, że wraz z Karen przeniesiemy się na stałe za granicę, ale ja nie chciałem wyjeżdżać. Rozczarowany Petersen przestał w końcu przysyłać nam pieniądze, co wprowadziło nowe napięcia między mną a Karen.

Karen, jako piękna dziewczyna bardzo szybko porobiła różne znajomości w środowisku handlarzy antyków. Domyślałem się, że nie tylko jej uroda ale i duński paszport miały tu decydujące znaczenie. Choć byłem początkowo niechętny tym znajomościom, zostałem powoli wciągnięty w to środowisko. Nie mogłem przecież pozwolić by moja żona spotykała się sama z podejrzanymi typami, których nie brakuje wśród handlarzy dzieł sztuki. Zacząłem więc w końcu zarabiać jako rzeczoznawca przy prywatnych transakcjach dotyczących zabytków sztuki, pośredniczyć w handlu, przeważnie starymi meblami. Ludziom w Polsce powodzi się coraz lepiej, chcą ładnie mieszkać. Zapchali mieszkania modnymi kiedyś meblościankami i teraz każdy co zamożniejszy człowiek chce mieć w domu jakiś antyczny mebel. Choćby jeden stary rupieć w nowocześnie urządzonym wnętrzu. Trochę więc na tej modzie zarabiałem. Tu kupiłem jakiś stary fotel, ówdzie stary komplecik lub sekretarzyk, gdzie indziej sprzedałem po odnowieniu i doprowadzeniu do porządku.

Taka sytuacja była jednak nie do pogodzenia z moją pracą w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Dyrektor Marczak postawił mi w końcu ultimatum: albo zrezygnuję z dodatkowej działalności, albo będę musiał pożegnać się z posadą w Ministerstwie.

Karen nie chciała nawet słyszeć o rezygnacji z zajęcia, które sprawiało jej wiele satysfakcji, a także, co tu dużo gadać, przynosiło dochody nieporównywalnie większe od mojej ministerialnej pensji. Zrobiła mi karczemną awanturę, że porzuciła dla mnie swój kraj i malarza Vincenta, bratanka barona de Saint-Gatien, że zamieniła zamek Sześciu Dam nad Loarą na moją mikroskopijną kawalerkę, więc ja chyba też mogę się dla niej choć trochę poświęcić i porzucić swoją słabo płatną pracę. Cóż, nie miałem wyjścia. I tym razem miłość zwyciężyła. Złożyłem wypowiedzenie.

Wehikuł też sprzedałem. Harcerze dawno przestali mnie odwiedzać, więc i tak nikt nie nazywał mnie już panem Samochodzikiem. A ja miałem dość wiecznego zrzędzenia Karen, która nigdy nie zaakceptowała brzydoty mojego samochodu. Sam lubiłem jeździć powoli, więc silnik Ferrari 410 nie był mi do niczego potrzebny, no i stać nas już było na nowy samochód. Kupiliśmy nowiutkiego, błękitnego wartburga. I nie ma co ukrywać, że z dumą łapałem zazdrosne spojrzenia przechodniów podziwiających moje piękne, lśniące auto. Wehikuł odkupił mój dawny kolega ze studiów, Waldek Batura. Lubił szybkie samochody, a na dobry zachodni wóz nie było go stać. Porzucił swoje młodzieńcze plany związane z robieniem podejrzanych interesów na rynku dzieł sztuki i rozpoczął zdumiewająco błyskotliwą karierę w prowincjonalnych muzeach. W ciągu roku wyrobił sobie lepszą pozycję, niż ja przez kilka lat ciężkiej pracy.

Ale Karen w dalszym ciągu nie dawała spokoju sprawa templariuszy. Niektórzy historycy uważają, że z upadkiem zakonu templariuszy w czternastym wieku, gdy to wielkiego mistrza, Jakuba de Molay, spalił na stosie król francuski Filip Piękny, związane jest powstanie wolnomularstwa. Do tej tradycji nawiązywali przede wszystkim wolnomularze w Szkocji, dokąd schroniły się niedobitki prześladowanego zakonu templariuszy. Tam założono pierwszą lożę masońską. Karen była zafascynowana historią masonów.

Na trop Joachima Czerskiego, dawnego warszawskiego antykwariusza, który osiadł w klasycystycznym dworku w Janówce i dokonał w nim odkrycia związanego z tajną lożą wolnomularzy naprowadził ją pewien facet kręcący się wśród handlarzy antyków. Musiał robić jakieś szemrane interesy bo jeździł pięknym samochodem marki Valcone. Byliśmy u Czerskiego kilkukrotnie. Właściwe wszystko było już ustalone by dobić targu, ale zanim to się stało stary antykwariusz umarł. Nie zdążył niestety ujawnić jak dostać się do tajnej loży.

Dwór został opieczętowany przez władze, ale Karen za wszelką cenę chce zdobyć tajemnicę Czerskiego. Zatrzymała się w domu wczasowym Postęp, nieopodal dworu w Janówce i próbuje wkraść się w łaski nowego kustosza dworu i jego współpracowników. Nowym kustoszem, o ironio losu, okazał się mój dawny kolega ze studiów historii sztuki, Waldek Batura. A ja, chcąc nie chcąc, pomagam jej w tej ryzykownej imprezie. W końcu ciągle ją kocham.

***

W kawiarni nie było ani jednego wolnego stolika. Kątem oka dostrzegłem znajomą twarz rozglądającą się w poszukiwaniu miejsca. Podniosłem do góry rękę i zacząłem kiwać zachęcająco. Siedziałem sam w rogu ciemnej salki, dlatego nie zauważył mnie od razu.
– Siadaj – powiedziałem, wstając od stolika na powitanie. – Co u ciebie słychać, Waldek? Co robisz w P.?
Były to zwykłe pytania, jakie setki tysięcy ludzi zadaje przy takich okazjach i nawet nie bardzo słucha odpowiedzi. Lecz on natychmiast stał się bardzo ostrożny.
– A ty ciągle na skromnej urzędniczej posadce? – zapytałem.
– Teraz przenieśli mnie do Janówki. Organizujemy muzeum w starym dworze, a ja otrzymałem stanowisko kierownika muzeum i kustosza.
– Awansujesz, Waldek – zaśmiałem się. – Pracujesz więc w Janówce, znam ten dwór. Należał do Czerskiego, starego antykwariusza. We dworze jest kilka pięknych polskich mebli, trzy czy cztery cenne obrazy, ciekawy księgozbiór. I to, zdaje się, wszystkie tamtejsze skarby. Dwór zbudowano na początku dziewiętnastego wieku.
– Doskonale się orientujesz – powiedział ze szczerym uznaniem.
Oświadczyłem nie bez dumy:
– Odwiedziłem już chyba wszystkich polskich kolekcjonerów antyków i oglądałem ich zbiory. Domyślasz się chyba, że zmusiła mnie do tego zawodowa konieczność. Teraz właśnie mam zamówienie od pewnego reżysera filmowego. Chce koniecznie jakiś piękny sekretarzyk albo sekreterę. W tym celu przyjechałem do P. Miasteczko jest stare, wojna go nie zniszczyła, tu i ówdzie w mieszkaniach trafiają się stare meble. Mam na oku sekretarzyk z osiemnastego wieku, pertraktuję z właścicielem. U Czerskiego też bywałem. Kiedyś nawet kupiłem od niego piękne biureczko typu „bonheur – du – jour”. Czerski znalazł się w tarapatach finansowych, musiał zapłacić podatki, chciał odnawiać dwór czy coś takiego, i z bólem serca biureczko sprzedał. Zarobiłem na nim prawie dziesięć tysięcy. A ty, Waldek? Sporo chyba jeździsz po Polsce. Gdyby ci się trafiało kupno jakiegoś antyku, daj mi znać, znajdę nabywcę i trochę się podreperujesz finansowo. Legalnie – zaznaczyłem. – Przecież pośrednictwo w sprzedaży nie jest zabronione.

Uznał widać, że pora skończyć tę rozmowę. Skinął na kelnerkę, aby zapłacić za swoją kawę.
– Muszę uciekać, przyjacielu – rzekł. – Wzywają mnie do Janówki obowiązki kustosza.
I zniżywszy głos niemal do szeptu, powiedział:
– Posłuchaj mnie uważnie, Tomaszu. I przyjmij moją radę: trzymaj się z daleka od Janówki. Handluj antykami, pośrednicz w sprzedaży mebli, ale od Janówki trzymaj się z daleka.
– Co ty? Zwariowałeś? – oburzyłem się nieszczerze.
– Trzymaj się z daleka – powtórzył. Skinąwszy mi głową na pożegnanie, poszedł do wyjścia.3

– W wężach splecionych i w strąconej koronie… – szeptałem do siebie. – Dokąd mnie to zaprowadzi?

***

Fanfik w wersji audio jest dostępny na naszym kanale YouTube.

Część druga fanfika, tym razem autorstwa Maruty, TUTAJ🙂

A na FORUM można skomentować moją wersję wydarzeń:)

1 Fragment maszynopisu powieści „Pan Samochodzik (i Templariusze”).
2 Fragment powieści „Księga strachów”.
3 Parafraza fragmentu powieści „Niesamowity dwór”.
* W tekście wykorzystano kolaże ilustracji Szymona Kobylińskiego

3 uwagi do wpisu “Zakochany Pan Samochodzik czyli co by było gdyby było

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *