"To własnie miłość" to film, który zaproponowałam do bloku tematycznego "Filmy, które poprawiają nam samopoczucie" w naszym Znienacka Klubie Filmowym.
Moje wrażenia po obejrzeniu tego filmu opisałam na naszym Portalu
Zapraszam do lektury i dyskusji.
Nie jestem fanem komedii romantycznych, ale są wyjątki. Należą do nich brytyjskie komedie romantyczne, a wśród nich „To właśnie miłość” i tę lubię najbardziej. Byłem w warszawskim kinie Atlantic na polskiej premierze tego filmu w 2003 albo w 2004 roku, potem widziałem go jeszcze co najmniej cztery razy, w tym raz w oryginalnej wersji językowej. Fajny, ciepły, zabawny a zarazem wzruszający, świetnie pomyślany i zagrany. Lubię w zasadzie wszystkie epizody, najmniej chyba ten z owdowiałym nagle ojczymem samotnie wychowującym kilkunastolatka, który przeżywa akurat pierwsze miłosne uniesienia i wątek Sary opiekującej się chorym bratem. Piosenka „Love is all around” zawsze już będzie mi się kojarzyć z tym filmem. Polskie „Listy do M”, które oparto na podobnym pomyśle tej lekkości, finezji i humoru na wysokim poziomie, nie mają.
Wątpię czy znajdzie się ktoś, komu film nie poprawił samopoczucia, bo moim zdaniem samopoczucie poprawia w sposób jednoznaczny, bezwzględny i oczywisty. Nie wiem tylko, czy ta jego właściwość będzie akurat sprzyjała dyskusji na forum:)
Ale dowiedziałem się tutaj czegoś nowego. Nie miałem pojęcia o krótkometrażowej kontynuacji filmu więc koniecznie muszą nadrobić zaległości.
Wątpię czy znajdzie się ktoś, komu film nie poprawił samopoczucia, bo moim zdaniem samopoczucie poprawia w sposób jednoznaczny, bezwzględny i oczywisty.
Zatem się mylisz 🙂
No dobra, to teraz ja, chociaż trochę się boję 🙄
Jak już mówiłam, oglądałam ten film kilka lat temu i pamiętam, że mi się nie podobał.
Teraz, po ponownym obejrzeniu, tylko się w tym wrażeniu utwierdziłam.
Mam nadzieję, Aga, że nie narażę Ci się za bardzo, ale skoro mamy tutaj dyskusyjny klub, to uważam, że powinno pisać się szczerze, co też uczynię.
Cóż ... poza Hugh Grantem, którego lubię, nie podoba mi się w tym filmie nic.
A teraz do rzeczy. Wypada, abym wyjaśniła dlaczego.
Primo – wiem, że zamysł scenariusza polegał na przedstawieniu wielu historii, ale moim zdaniem było ich za wiele. Skutkuje to tym, że żadna z tych opowieści nie jest dobrze poprowadzona. Wręcz przeciwnie: są zbyt powierzchowne, płytkie i jako takie dla mnie absolutnie nie wciągające. Ja się nie utożsamiłam z żadnym z bohaterów, żadnego nie polubiłam bądź nie znielubiłam. Szczerze mówiąc byli mi obojętni.
Kilka wątków wywaliłabym bez żadnych skrupułów. Na przykład tę parę, która poznaje się na planie filmowym, gdzie odgrywa „bardzo przekonujące” sceny erotyczne. Wątek pisarza również nie jest dla mnie wiarygodny. Po prostu nie wierzę w to, że ktoś, kto dopiero co przeżył zawód miłosny przez kobietę, z którą mieszkał, czyli taką, którą powinien dobrze znać, nagle po kilkunastu dniach znajomości z kobietą, z którą nawet nie może się porozumieć i swobodnie porozmawiać, postanawia jej się oświadczyć! Nie kupuję tego wątku absolutnie.
A już totalnie idiotycznym wątkiem jest dla mnie ten, który opowiada o młodym facecie wybierającym się do Ameryki. Aga napisała, że wybrał się tam w poszukiwaniu miłości. Nie zgodzę się. Wybrał się tam na erotyczne podboje, które ... o dziwo! (czyżby wigilijny cud?) znajduje już pierwszego wieczoru w barze w postaci trzech napalonych kobiet proponujących mu od razu wspólną noc ...
Secundo – humor. Kompletnie do mnie nieprzemawiający i absolutnie nieśmieszny. Rodzajem humoru, który lubię, jest taki trochę niedopowiedziany, ukryty pod powierzchnią, pozostawiony na marginesie, bardziej subtelny niż dosadny. Lubię sama doszukać się elementu humorystycznego niż mieć go wyłożonego jak przysłowiową kawę na ławę. A już odrazą napawa mnie humor szowinistyczny i seksistowski. A śmiem twierdzić, że 80-90 procent „humoru” w filmie „To właśnie miłość” jest właśnie tego rodzaju.
Nie bawią mnie teksty w stylu: „Najlepsze bzykanko ...?”, „Kogo trzeba przelecieć, żeby dostać kawę i ciastko?”, „Jeśli będziesz ciągle beczał, nigdy żadnej nie bzykniesz”, „Widział pan te cycuszki?”.
To tylko część „perełek” z dialogów z filmu. Jest tego dużo więcej.
Tertio – to niby film romantyczny, ale ja w nim żadnego romantyzmu nie widzę ... Dawno nie widziałam tak nachalnego i narzucającego się sposobu podrywu, jaki prezentuje Mia. Romantyzm kojarzy mi się z pewną subtelnością, delikatnością, grą słów, spojrzeń ... Mia natomiast podrywa swojego szefa w brzydki, chamski wręcz sposób i zdaje się nie widzieć tego, że on nie ma ochoty na żaden romans! Wierzcie lub nie, ale miałam ochotę strzelić jej w tę buźkę z wielkimi oczami, w których jednakże nie widziałam czaru, a jedynie spryt i bezmyślność.
I sytuacja, która przelała czarę mojej goryczy: pracownica premiera odpowiadająca na jego pytanie: „Kojarzysz Natalie?” w sposób: „Tę pulchną? Ma duży tyłek i grube uda.” !!! Co to ma być, ja się pytam??? Bo według mnie nie jest to ani zabawne, ani błyskotliwe, a ponadto niczego nie wnosi do fabuły filmu i przebiegu akcji. Wybaczcie, excusez le mot (najwyżej niech mnie ktoś zmoderuje), ale jaką suką trzeba być, aby w taki sposób odpowiedzieć szefowi na pytanie o innego pracownika?
Sami widzicie. Ten film bardziej mnie zirytował i oburzył, niż poprawił nastrój.
I nie zgodzę się z Kustoszem. Polskie „Listy do M.” podobają mi się stokroć bardziej. Są bardziej subtelne, wiarygodne i romantyczne.
Natomiast film „To właśnie miłość” z romantyzmem według mnie nie ma nic wspólnego.
I jestem bardzo ciekawa opinii innych osób.
Polskie „Listy do M”, które oparto na podobnym pomyśle tej lekkości, finezji i humoru na wysokim poziomie, nie mają.
Jeszcze raz uważnie przeczytałam Twoją opinię, Kustoszu, a następnie przypomniałam sobie to, co ja sama napisałam o humorze w filmie 😀
Jakie ciekawe wnioski można wysnuć dzięki naszemu dyskusyjnemu klubowi. Jakież odmienne mamy czasem zdania, jaki inny odbiór ...
@yvonne 😀 ❤️
Od siebie tylko dodam, że za wisienkę na torcie nieśmieszności tej komedii uważam występ Rowana Atkinsona, zwłaszcza to jego drugie pojawienie się na ekranie, na lotnisku.
Musiałem widzieć już wcześniej ten tytuł, bo w trakcie przypomniały mi się i homary przy betlejemskim żłobku, zawadzająca w samochodzie ośmiornica i pocałunek premiera za kulisami, ale całkowicie wyparłem ten fakt z pamięci.
Cóż ... poza Hugh Grantem, którego lubię, nie podoba mi się w tym filmie nic.
Świetnie. Bałem się, że wszystkim będzie się podobało i zabraknie tematu do dyskusji:)
Primo – wiem, że zamysł scenariusza polegał na przedstawieniu wielu historii, ale moim zdaniem było ich za wiele. Skutkuje to tym, że żadna z tych opowieści nie jest dobrze poprowadzona. Wręcz przeciwnie: są zbyt powierzchowne, płytkie i jako takie dla mnie absolutnie nie wciągające.
Różne epizody ze wspólnym leitmotivem, spięte w dodatku klamrą wzajemnych relacji towarzyskich to pomysł na film. Pomysł, który zakłada, że poznajemy nie kompletne historie ale smaczki, krótkie opowiastki, anegdotki. Trudno anegdocie stawiać zarzut, że jest powierzchowna. Ma być przewrotna, zaskakująca, zabawna. I taka moim zdaniem jest.
Na przykład tę parę, która poznaje się na planie filmowym, gdzie odgrywa „bardzo przekonujące” sceny erotyczne. Wątek pisarza również nie jest dla mnie wiarygodny. Po prostu nie wierzę w to, że ktoś, kto dopiero co przeżył zawód miłosny przez kobietę, z którą mieszkał, czyli taką, którą powinien dobrze znać, nagle po kilkunastu dniach znajomości z kobietą, z którą nawet nie może się porozumieć i swobodnie porozmawiać, postanawia jej się oświadczyć! Nie kupuję tego wątku absolutnie.
Dziwisz się, że komedia jest komedią. Anegdota ma być zabawna, a nie wiarygodna. Wątki, które wymieniłaś są urocze, własnie dlatego, że nie są serio.
Dawno nie widziałam tak nachalnego i narzucającego się sposobu podrywu, jaki prezentuje Mia. Romantyzm kojarzy mi się z pewną subtelnością, delikatnością, grą słów, spojrzeń ... Mia natomiast podrywa swojego szefa w brzydki, chamski wręcz sposób i zdaje się nie widzieć tego, że on nie ma ochoty na żaden romans!
Mia jest ucieleśnieniem erotyzmu, zmysłowości, grzechu. To też jest oblicze miłości. Serduszka i motylki są w innych epizodach.
I sytuacja, która przelała czarę mojej goryczy: pracownica premiera odpowiadająca na jego pytanie: „Kojarzysz Natalie?” w sposób: „Tę pulchną? Ma duży tyłek i grube uda.” !!! Co to ma być, ja się pytam??? Bo według mnie nie jest to ani zabawne, ani błyskotliwe, a ponadto niczego nie wnosi do fabuły filmu i przebiegu akcji. Wybaczcie, excusez le mot (najwyżej niech mnie ktoś zmoderuje), ale jaką suką trzeba być, aby w taki sposób odpowiedzieć szefowi na pytanie o innego pracownika?
No to jeszcze raz. To jest ko-me-dia, a w komediach są żarty. Moim zdaniem całkiem zabawne, ale nie upieram się, że wszyscy muszę mieć takie samo zdanie:)
Polskie „Listy do M.” podobają mi się stokroć bardziej. Są bardziej subtelne, wiarygodne i romantyczne.
"Listy do M", te pierwsze, też mają sporo uroku, ale do "To właśnie miłość" im daleko.
Jakie ciekawe wnioski można wysnuć dzięki naszemu dyskusyjnemu klubowi. Jakież odmienne mamy czasem zdania, jaki inny odbiór ...
Prawda? Tym razem dla mnie zaskakująco. Kiedy Aga zaproponowała ten film naprawdę bałem się, że wszyscy będę się ze sobą zgadzać i sobie nie pogadamy:)
Od siebie tylko dodam, że za wisienkę na torcie nieśmieszności tej komedii uważam występ Rowana Atkinsona
Hmm... dla mnie Rowan Atkinson jest zabawny z definicji.
Atkinson jest zabawny z definicji jako Jaś Fasola. Czy ogólnie w produkcjach, w których gra główne role. W epizodach też potrafi być niezły - vide "Cztery wesela i pogrzeb". Tutaj obie scenki miał słabe, na lotnisku wręcz strasznie.
Wątek młodego, napalonego Anglika lecącego na dymanko do USA pasowałby bardziej do sitcomu. Chociaż w takim wykonaniu jak w tej komedii nawet tam byłby słaby i niezabawny. Co mnie trochę zastanawia, bo Kris Marshall radził sobie całkiem dobrze w komediowym serialu "Moja rodzinka".
Atkinson jest zabawny z definicji jako Jaś Fasola.
Atkinson to zawsze Jaś Fasola. Niezależnie co i gdzie gra.
Wątek młodego, napalonego Anglika lecącego na dymanko do USA pasowałby bardziej do sitcomu.
IMO bardzo fajny epizod, zabawnie ogrywający kwestię stereotypów.
Atkinson to zawsze Jaś Fasola. Niezależnie co i gdzie gra.
A tu bym mocno dyskutowała. Jasne, ze jest znany głównie z ról komediowych, ale czy widziałeś może serię telewizyjną o Nadinspektorze Julesie Maigret? Atkinson gra tam postać Nadinspektora i nie ma w tej roli grama komizmu, a w moim odczuciu jest baaardzo przekonujący.
Na początek - jeśli chodzi o mnie, ten film rzeczywiście poprawia samopoczucie. Ma ciepłą atmosferę i świetną obsadę, seans mija szybko i przyjemnie. Niestety kiedy spróbujemy ocenić go "na zimno" okazuje się, że jest bardzo... wyrachowany, to chyba najlepsze słowo. Dlatego lepiej nie próbować go analizować 😋 .
Widziałam "To właśnie miłość" wiele lat temu. Potem sporadycznie do niego wracałam, ALE nigdy nie oglądałam go w całości. Zawsze wybierałam tylko te historie, które mi się najbardziej podobały. Teraz, kiedy obejrzałam całość, dochodzę do wniosku, że to była słuszna decyzja.
Jak to wygląda w praktyce?
Nie lubię fragmentów z podstarzałym piosenkarzem i napalonym młodzieńcem. Bohaterowie są niesympatyczni, wręcz żałośni, a z samych historyjek niewiele wynika.
Mam mieszane uczucia wobec wątków Liama Neesona i Colina Firtha. W tym pierwszym wolałabym, żeby ograniczono się do relacji ojciec-syn, w drugim fabularnie zgadzam się z Yvonne, ale lubię aktorów.
Moje ulubione historie to ta z Andrew Lincolnem i ta z Hugh Grantem. Pierwsza ma wspaniały, słodko-gorzki klimat, opowiada o zwyczajnie dobrych ludziach, którzy nie uważają, że miłość to alibi do robienia świństw. Epizod z premierem i pulchną asystentką podobał mi się właśnie ze względu na przełamanie stereotypu. Nie odebrałam tekstów o wadze Natalie jako żartów, tylko odbicie smutnej rzeczywistości, w której sztuczne, zewnętrzne normy kształtują nasze wyobrażenie o innych ludziach. Dla współpracowników Natalie nie wpisuje się we współczesny kanon piękna, więc automatycznie ją dyskwalifikują, oceniając przez pryzmat wyglądu. Tymczasem dalsze wydarzenia dowodzą, że to wszystko bzdura - i to jest fajne.
Do pozostałych epizodów mam stosunek neutralny. Z jednym wyjątkiem - żałuję, że nie dostaliśmy bardziej rozbudowanej historii o dublerach. Pomysł był znakomity: znajomość, która zaczyna się w całkiem innym punkcie, niż tradycyjny związek, ze szczególnym podejściem do intymności i erotyzmu. Niestety akurat ten wątek został potraktowany bardzo pobieżnie i skrótowo.
Mam nadzieję, Aga, że nie narażę Ci się za bardzo, ale skoro mamy tutaj dyskusyjny klub, to uważam, że powinno pisać się szczerze, co też uczynię.
Klub dyskusyjny z założenia jest po to, aby własnie dyskutować o filmach, a nie po to, żeby bać się wyrazić własne zdanie, bo proponujący się poczuje urażony, albo się obrazi 😉 .
Świetnie. Bałem się, że wszystkim będzie się podobało i zabraknie tematu do dyskusji:)
Szczerze mówiąc Kustoszu, nie wiem czemu, ale myślałam, że to własnie Tobie film się nie spodoba. Jakże jestem miło zaskoczona.
Secundo – humor. Kompletnie do mnie nieprzemawiający i absolutnie nieśmieszny. Rodzajem humoru, który lubię, jest taki trochę niedopowiedziany, ukryty pod powierzchnią, pozostawiony na marginesie, bardziej subtelny niż dosadny. Lubię sama doszukać się elementu humorystycznego niż mieć go wyłożonego jak przysłowiową kawę na ławę. A już odrazą napawa mnie humor szowinistyczny i seksistowski. A śmiem twierdzić, że 80-90 procent „humoru” w filmie „To właśnie miłość” jest właśnie tego rodzaju.
Wydaje mi się, że jestem mocno wyczulona na wszelkie szowinistyczne treści, ale zupełnie nie interpretuję tego rodzaju humoru (w tym filmie) w ten sposób. Widziałam ten film wielokrotnie i nigdy nie miałam takiego odczucia. Inna sprawa to dobór słownictwa, słowo "bzykanko" może zwyczajnie razić.
Nie lubię fragmentów z podstarzałym piosenkarzem i napalonym młodzieńcem. Bohaterowie są niesympatyczni, wręcz żałośni, a z samych historyjek niewiele wynika.
Hmm... bohaterowie są żałośni z założenia. Ale uroczo żałośni, i to właśnie jest zabawne:)
(...) żałuję, że nie dostaliśmy bardziej rozbudowanej historii o dublerach. Pomysł był znakomity: znajomość, która zaczyna się w całkiem innym punkcie, niż tradycyjny związek, ze szczególnym podejściem do intymności i erotyzmu. Niestety akurat ten wątek został potraktowany bardzo pobieżnie i skrótowo.
Ale co miałoby być rozbudowane w tym wątku? Przecież anegdota polega tu właśnie na ograniu kontrastu subtelnej "prywatnej" relacji intymnej z dosadną bezceremonialnością ich "służbowego" zadania. Cokolwiek więcej byłoby przegadaniem tej anegdoty.
Inna sprawa to dobór słownictwa, słowo "bzykanko" może zwyczajnie razić.
Razić, w takiej konwencji?
Szczerze mówiąc Kustoszu, nie wiem czemu, ale myślałam, że to własnie Tobie film się nie spodoba.
Też nie wiem czemu. Pisałem przecież, że film widziałem z pięć razy. Sądziłaś, że jestem masochistą filmowym?;)
Inna sprawa to dobór słownictwa, słowo "bzykanko" może zwyczajnie razić.
Razić, w takiej konwencji?
Ale co ma do tego konwencja, Kustoszu?
Ja osobiście nawet od komedii oczekuję pewnego poziomu, zwłaszcza poziomu żartów.
Poza tym, wracając do słowa przytoczonego przez Agę: być może byłoby to śmieszne, gdyby pojawiło się raz. Powtórzone kilkanaście razy bądź więcej, przestaje takim być.
Ale co ma do tego konwencja, Kustoszu?
Ja osobiście nawet od komedii oczekuję pewnego poziomu, zwłaszcza poziomu żartów.
Ma bardzo dużo. W tej konwencji po prostu jest na miejscu i zupełnie nie zgadzam się, że świadczy o słabym poziomie żartów. To po pierwsze. Po drugie, użycie takiego czy innego słowa w polskiej wersji językowej niekoniecznie świadczy o samym filmie. Należałoby sprawdzić jak brzmi to w oryginale i jak się ma do konwencji, w której film się porusza.
Też nie wiem czemu. Pisałem przecież, że film widziałem z pięć razy. Sądziłaś, że jestem masochistą filmowym?;)
Nie, myślałam tak, jeszcze zanim oficjalnie zaproponowałam tytuł. Nie wiedziałam przecież wtedy, że Ty ten film znasz i lubisz.
Ale co ma do tego konwencja, Kustoszu?
Ja osobiście nawet od komedii oczekuję pewnego poziomu, zwłaszcza poziomu żartów.
Ma bardzo dużo. W tej konwencji po prostu jest na miejscu i zupełnie nie zgadzam się, że świadczy o słabym poziomie żartów. To po pierwsze. Po drugie, użycie takiego czy innego słowa w polskiej wersji językowej niekoniecznie świadczy o samym filmie. Należałoby sprawdzić jak brzmi to w oryginale i jak się ma do konwencji, w której film się porusza.
Myślę, że to też trochę specyfika angielskiego żartu. Anglicy żartują inaczej niż my Polacy. Często to co nas oburza i jest tematem tabu, u Anglików jest zwyczajne (np. rozmowa/żart Daniela z Samem na temat uprawiania seksu z ewentualną nową partnerką Daniela).
Ale co ma do tego konwencja, Kustoszu?
Ja osobiście nawet od komedii oczekuję pewnego poziomu, zwłaszcza poziomu żartów.
Ma bardzo dużo. W tej konwencji po prostu jest na miejscu i zupełnie nie zgadzam się, że świadczy o słabym poziomie żartów. To po pierwsze. Po drugie, użycie takiego czy innego słowa w polskiej wersji językowej niekoniecznie świadczy o samym filmie. Należałoby sprawdzić jak brzmi to w oryginale i jak się ma do konwencji, w której film się porusza.
To się w tej kwestii nie dogadamy, bo ja uważam, że konwencja nie może wpływać na jakość humoru. A w tym filmie jakość żartów jest bardzo, bardzo płytka i słaba ...
Mówisz, Kustoszu, że ten film to komedia romantyczna.
Hm ... Dla mnie nie jest to ani komedia, ani tym bardziej romantyczna.
"Romantyczny" to chyba ostatnie słowo, jakiego bym użyła chcąc scharakteryzować ten film.