Prezentowany scenariusz jest sequelem serialu „Samochodzik i templariusze” i opowiada o ponownym spotkaniu, po latach, Pana Samochodzika, trzech harcerzy i Karen. Historię powstania scenariusza można poznać TUTAJ.
PLENER. DZIEŃ. DESZCZ. NADCIĄGAJĄCA BURZA.
Polna droga biegnąca skrajem lasu. Zza zakrętu wyjeżdża na terkoczącym, starym motocyklu ogromna postać. Ubrana w sztormiak z kapturem na głowie. Postać jest tak potężna, że wygląda jakby jechała na dziecięcym rowerku. Pod unoszącym się od czasu do czasu sztormiakiem widać wielką skórzaną torbę listonosza.
WNĘTRZE. SALA ZAMKOWA. DZIEŃ. (NA ZEWNĄTRZ BURZA)
Trwa prelekcja. Na widowni wszystkie miejsca zajęte. Na środku przed ekranem rzutnika stoi starszy mężczyzna. Na ekranie widać wnętrze kościelnej krypty.
Z widowni z wielkim zainteresowaniem i uśmiechem patrzy mężczyzna w średnim wieku. Wzrok prelegenta zatrzymuje się na jego twarzy. Tamten podnosi rękę na powitanie. Prelegent uśmiecha się, nieznacznie kiwając głową.
Przygląda się temu z boku mężczyzna w średnim wieku. Na jego kolanach leży ogromne słomkowe sombrero.
PLENER. DZIEŃ. DESZCZ. NADCIĄGAJĄCA BURZA.
Listonosz wjeżdża do niewielkiego wąwozu porośniętego po bokach krzakami. W tym miejscu piaszczysta droga pnie się w górę. Motocykl zwalnia.
Z boków wąwozu wyskakują dwie postacie w kominiarkach na głowie. Przewracają listonosza wraz z motocyklem. Motocykl wyje. Tylne kółko obraca się bardzo szybko. Listonosz wstaje. Jeden z napastników łapie go wpół od tyłu. Drugi usiłuje wyszarpnąć mu torbę. Listonosz krzyczy i szarpie. Broni się przed napastnikami. W ręce jednego z nich błyska nóż. Listonosz krzyczy próbując uwolnić się z uścisku. Odwraca głowę do tyłu. Widzi wystające ucho napastnika, a w nim tkwiący kolczyk w kształcie czarciego łba.
Drugi zbliża się z nożem w dłoni. Bierze zamach.
WNĘTRZE. KORYTARZ ZAMKOWY. DZIEŃ. (NA ZEWNĄTRZ BURZA)
Prelegent w towarzystwie mężczyzny z widowni idą korytarzem zamkowym w kierunku wysokiej bramy. Wysokie mury odbijają ich przyciszone głosy. Zatrzymują się pod bramą.
MĘŻCZYZNA Z WIDOWNI
To tutaj Panie Tomaszu?
PAN TOMASZ
Tak Tomku, to Złota Brama.
TOMEK
Wtedy też było ciemno?
PAN TOMASZ
Był listopad po wieczornej mszy, a więc tak…
TOMEK
Wielki Mistrz von Orseln szedł tędy, a von Endorf?
PAN TOMASZ
Prawdopodobnie zaczaił się na niego za tym murem.
TOMEK
Zaczaił się? Mówi się, że z nim rozmawiał i prosił o łaskę!
PAN TOMASZ
A potem w gniewie za odmowę dźgnął go nożem!? Wątpię w tę teorię!
TOMEK
Ależ to wynik wielu badań…
PAN TOMASZ
Bardzo jednostronnych badań.
TOMEK
Ależ Panie Tomaszu! Tylu profesorów, poważnych ludzi…
PAN TOMASZ
Tak! Owszem! Ale…na przykład dokumenty śledztwa papieskiego wśród kilku nazwisk zabójcy wymieniają także nazwisko Stile, co z niemieckiego może oznaczać cichego zabójcę, Sztyletnika lub Asassyna.
Tomek odchyla się z wrażenia. (lub patrzy z niedowierzaniem). W oddali strzela piorun.
W świetle błyskawicy widać cień rzucany przez postać w wielkim kapeluszu ukrytą za filarami Bramy.
PLENER. DZIEŃ. DESZCZ. BURZA.
Drugi napastnik łapie za pasek torby i tnie szybkim ruchem. Pasek jednak nie puszcza.
W pobliskie drzewo uderza piorun. Listonosz korzysta z chwili nieuwagi napastników. Mocnym szarpnięciem uwalnia się z uścisku. Mocno odpycha tego z nożem i ucieka pomiędzy drzewa. Napastnicy ruszają za nim.
Listonosz biegnie leśną ścieżką. Ciężko oddycha.
(Słychać odgłosy pogoni.)
Nagle ścieżka urywa się na stromym zboczu. Listonosz spada. Toczy się po zboczu i wpada w gęste krzaki. Za nim w krzakach ląduje torba. Wypada z niej zawartość. Jedna z paczek przelatuje przez krzaki. Uderza w kamienie na dnie wąwozu. Rozlatuje się. Wypada z niej jakiś przedmiot i ląduje w niewielkim strumieniu.
W świetle błyskawicy widać starodawny sztylet.
Koniec napisów początkowych
PLENER. DZIEŃ. ŚWIATŁO SŁONECZNE.
Widoki przyrody. Pól, lasów. Wiejskiej drogi. Jeziora. Odgłosy śpiewu ptaków. Spadającej wody na tamie. W oddali miasteczko. Nad nim górują ruiny zamku.
PLENER. MIASTO. DZIEŃ.
Z jednej z bram wybiegają dzieci. Śmieją się. Krzyczą. Przepychają. Zauważają starszego mężczyznę. Biegną w jego kierunku. Otaczają kołem. Radośnie do niego pokrzykują:
„Panie Tomaszu, panie Tomaszu”.
Pan Tomasz wyjmuje cukierki z kieszeni. Rozdaje wszystkim, zaczynając od najmniejszego. Rusza dalej. Dzieci biegną jeszcze przez chwilę za nim, pociągając go poufale za poły marynarki. Tomasz śmieje się donośnie. Dzieci znikają w bramie.
PLENER.MIASTO.DZIEŃ
Ulicą miasteczka jedzie listonosz na motocyklu. Korpulentna sylwetka podkreślona wielką torbą opierającą się o duży brzuch i zbiornik paliwa. Na bagażniku pojemnik na paczki. Zatrzymuje się przed bramą wjazdową. Odpychając się ciężko nogami podjeżdża do skrzynki na listy. Wrzuca kilka kopert. Tym samym sposobem przepycha perkoczący motocykl na ulicę.
Spogląda na niebo. Pomstuje kręcąc głową. Sięga do kieszeni. Grzebie w niej chwilę. Wyjmuje strasznie pomiętą, ogromną, białą chusteczkę do nosa. Zdejmuje służbową czapkę i zamaszystym ruchem ociera pot z łysej jak kolano głowy. Zakłada czapkę. Zdejmuje ciężką torbę z ramienia. Wyjmuje tę samą okrutnie pogniecioną chustkę. Rozkłada. Strzepuje i pcha pod czapkę. Z tym śmiesznym kepi na głowie rusza dalej.
PLENER. DZIEŃ
W cieniu małej, pustej uliczki witryna sklepowa. Zaraz obok drzwi. Nad wejściem wisi szyld „ANTYKWARIAT”.
W dole uliczki słychać perkoczący silnik. Zza wzniesienia powoli wyłania się dziwaczna postać na motocyklu. Na głowie ogromna biała chusta, zwisająca po bokach i leżąca na plecach. To wszystko przyciśnięte czapką listonosza. Postać od czasu do czasu odgarnia, spadającą mu na oczy tkaninę.
Im wyżej tym silnik coraz bardziej się dławi. Ledwo ledwo wtacza się pod wzniesienie, kiwając się niemiłosiernie na boki. Podjeżdża pod sklep, gdzie silnik wydaje ostatni pyrkot, dławi się i gaśnie.
PLENER. DZIEŃ
Listonosz spogląda na sklep, a potem w górę w kierunku słońca. Kręci głową. Ciężko zsiada z motocykla. Chwilę mocuje się ze stopkami. W końcu udaje się mu oprzeć na nich motocykl.
Wyjmuje z bagażnika paczkę wielkości pudełka na buty. Wpycha je sobie pod ramię. Usiłuje odwinąć nogawkę spodni. Po dwóch próbach realizację zamiarów uniemożliwia mu okazałej wielkości brzuch i nagły atak jego własnej służbowej torby, która zsuwa się z pleców i ląduje na jego stopach.
PLENER. DZIEŃ
Listonosz podnosi się. Jego śmieszne kepi pod wpływem potu przykleja mu się do twarzy. Usiłuje nabrać powietrza. Wydaje odgłosy jak niedoszły topielec. Chusta zagłębia się w miejscu gdzie usta usiłują nabrać powietrza. Nagłym ruchem zrywa tkaninę. Twarz ma czerwoną z wysiłku. Otwiera szeroko usta usiłując nabrać tchu.
Czapka pod wpływem nagłego szarpnięcia odskakuje od jego głowy i ląduje na ulicy, tocząc się wprost pod nogi Tomasza.
PLENER. DZIEŃ
Listonosz nie widzi co dzieje się z częścią jego garderoby, gdyż nagły atak kaszlu spowodowany brakiem powietrza targa jego pokaźnej wielkości ciałem. Uspokaja wreszcie oddech i kaszel.
PLENER. DZIEŃ
W tym czasie zbliża się do listonosza Tomasz. Zatrzymuje się i czeka. Przygląda się z lekkim uśmiechem w kącikach ust. Trzyma w prawej ręce czapkę listonosza a w lewej laskę.
Tomasz wyciąga rękę z czapką.
TOMASZ
Cóż to Panie Bartłomieju kaszel?
Przy tak pięknej pogodzie?
Listonosz zaskoczony cofa się o pół kroku przytulając torbę do ciała i chowając paczkę za plecy. Rozpoznaje Tomasza wyciąga rękę po czapkę.
BARTŁOMIEJ
To wszystko nerwy Panie Tomaszu kochany….
Wszystko nerwy…
TOMASZ
No cóż, taka praca.
Bartłomiej wyciera łysinę chustką i wkłada czapkę na głowę.
BARTŁOMIEJ
Za stary jestem już do tej roboty kochany Panie Tomaszu…
Za stary…
Tomasz zbliża się do Bartłomieja.
TOMASZ
A cóż to pana tak zdenerwowało, że aż z pracą się pan żegna!
Bartłomiej zniża głos do szeptu i przysuwa się jeszcze bliżej.
BARTŁOMIEJ
Napadli mojego kolegę!
Torbę zabrali…
Motocykl zabrali!
I zostawili w lesie…
Samiuteńkiego…
Tomasz rozkłada ręce w zapraszającym geście. Wskazując drzwi antykwariatu robi oko do Bartłomieja.
TOMASZ
Wejdźmy panie Bartłomieju do mnie na szklaneczkę czegoś chłodnego.
Zapraszam!
Bartłomiej ukradkiem rozgląda się dookoła i sztucznie podnosi głos.
BARTŁOMIEJ
A wie pan panie Tomaszu bardzo chętnie…
Bardzo chętnie…
Nagle zatrzymuje się w miejscu.
BARTŁOMIEJ
Ale nic mocnego! Bo wie pan…służbaa!
Tomasz wykonuje gest obronny otwartymi dłońmi.
TOMASZ
Ależ ma się rozumieć panie Bartłomieju!
Ma się rozumieć…
Bartłomiej jeszcze raz ukradkiem rozgląda się dookoła udając, że poprawia coś przy motocyklu. Zabiera ze sobą paczkę. Poprawia torbę i rusza za Tomaszem.
Wchodzą do sklepu. Dzwonek jeszcze przed przekroczeniem progu daje znać, że ktoś wchodzi. Znikają za drzwiami.
WNĘTRZE. ŚWIATŁO WE WŁOSKIM SFUMATO.
Za czymś w rodzaju lady sklepowej stoi młody człowiek (wiek szkoły średniej). Na dźwięk dzwonka odrywa wzrok od jakiegoś przedmiotu leżącego na ladzie i uśmiecha się szeroko.
Tomasz przepuszcza Bartłomieja przed siebie. Ten przeciskając się pomiędzy Tomaszem a jakimiś pudłami potrąca średniowieczną zbroję, która spada ze stojaka, robiąc przy tym ogromnie dużo hałasu.
Bartłomiej z płaczliwym tonem w głosie.
BARTŁOMIEJ/z płaczliwym tonem w głosie/
Widzi Pan panie Tomaszu…to wszystko nerwy…
Koniec!
Koniec z tą robotą…
Niech ją tam…
Zwraca się do młodego człowieka za ladą.
BARTŁOMIEJ
Ooo! Olek by się nadawał na ten fach.
Odwraca się z miną tryumfu do Tomasza.
BARTŁOMIEJ
Młody, wysportowany…
Olek uśmiecha się i z rozbawieniem macha ręką.
OLEK
Panie Bartłomieju, gdzie tam będę panu chleb zabierał.
Bartłomiej odwraca się do Olka.
BARTŁOMIEJ
Ooolek! Praca stała. Pieniądze pewne…
A i poważanie u ludzi duże…
Tomasz przecina ich rozmowę.
TOMASZ
Oleś przynieś nam coś zimnego na zaplecze.
Tomasz prowadzi Bartłomieja w kierunku drzwi znajdujących się pomiędzy gablotą z ludowymi strojami a krzyżacką zbroją pieszą. Otwiera drzwi do na wpół ciemnego pomieszczenia i przepuszcza Bartłomieja przed sobą. Wchodzi za nim i zamyka drzwi.
WNĘTRZE. PÓŁMROK
Półmrok pomieszczenia rozpraszany jest przez światło padające gdzieś z góry przez okno w bocznej ścianie drewnianej antresoli.
Małe, bardzo wysokie pomieszczenie z mnóstwem książek, map i obrazów. Na środku ogromne dębowe biurko w stylu późno -wiktoriańskim, zajmujące dużą część pomieszczenia. Za biurkiem drewniany duży fotel z wysokim oparciem i wezgłowiami. Na biurku lampa w kształcie globusa z konturami kontynentów wyobrażanymi w wiekach średnich. Po prawej (bardziej oświetlonej) stronie od wejścia drewniane, stare schody prowadzące na antresolę, pełną książek i szpargałów.
Bartłomiej opada ciężko na wskazany mu drewniany zydel.
BARTŁOMIEJ
Stasia napadli…wyobraź sobie Pan…torbę zabrali…
Tomasz siadając w fotelu.
TOMASZ
Pan Stanisław na mojej trasie kiedyś jeździł?
BARTŁOMIEJ
O ten ten właśnie… Panie Tomaszu kochany
Ten właśnie…
Tomasz przeciągle skrobie się w podbródek.
TOMASZ
Hmmm…
WNĘTRZE. SKLEP TOMASZA. DZIEŃ.
Drzwi trącają dzwonek. W progu stoi mężczyzna ubrany w kostium koloru khaki, ciemne okulary i ogromny kapelusz a’la sombrero na głowie.
Olek stawia na tacy obok dwóch szklanek dużą butelkę z napojem. Odwraca się na dźwięk dzwonka.
Chwyta tacę.
OLEK
Dzień dobry.
Daje krok w kierunku mężczyzny.
OLEK
Czy poczeka pan chwileczkę?
/i wskazując wzrokiem na tacę/
Za chwileczkę wrócę.
MĘŻCZYZNA/zdejmując okulary/
Tak oczywiście.
WNĘTRZE. POKÓJ NA ZAPLECZU. PÓŁMROK.
Wchodzi Olek z tacą. Przez niedomknięte drzwi widać ladę sklepową. Mężczyzna w sombrero obserwuje uważnie co się dzieje. Olek szybko stawia tacę i pośpiesznie wychodzi, zamykając drzwi za sobą.
WNĘTRZE. POKÓJ NA ZAPLECZU. PÓŁMROK.
Tomasz nalewa napój do szklanek.
TOMASZ
No a co ma Pan dla mnie Panie Bartłomieju.
Bartłomiej wyrwany z letargu, odchyla się do tyłu i uderza otwartymi dłońmi w kolana.
BARTŁOMIEJ
A widzisz Pan z tego wszystkiego zapomniałbym o robocie.
Tomasz stawia przed Bartłomiejem szklankę z napojem.
TOMASZ
Najpierw niech Pan się napije.
Bartłomiej podnosi się i wyjmuje paczkę z przepastnej torby.
BARTŁOMIEJ
Nie, nie Panie Tomaszu najpierw służba.
Bartłomiej kładzie przed Tomaszem paczkę i podsuwa mu kwit do podpisu.
BARTŁOMIEJ
Ja jestem stara data! Mój drogi Panie Tomaszu!
Służba nie drużba! Jak to mówią…
Czterdzieści lat w tej robocie...
Niech ją tam…
Kładzie przed Tomaszem długopis.
Tomasz przygląda się paczce obracając ją w rękach.
BARTŁOMIEJ/patrząc na zaintrygowanego Tomasza/
Zza granicy…
Duński …
Tomasz kładzie paczkę powoli na biurku obok siebie.
BARTŁOMIEJ
Ja to po znaczkach od razu poznaje…
Tomasz sięga po długopis i składa zamaszysty podpis.
BARTŁOMIEJ/uśmiechając się pod nosem/
Duński…
Bartłomiej odbiera kwit i długopis. Chowa to wszystko starannie do torby.
Siada na zydlu i sięga po szklankę.
BARTŁOMIEJ
No i teraz można się napić.
Bartłomiej przytyka szklankę do ust i wypija duszkiem jego zawartość. Stawia naczynie z powrotem na tacę. Wyciera usta wierzchem dłoni.
BARTŁOMIEJ
Duński Panie Tomaszu…na pewno…
/i zniżając głos do szeptu/
Już ja się na tym znam.
Tomasz wstaje od biurka.
TOMASZ
To mówi Pan, że Pana Stanisława tak potraktowano.
Bartłomiej zrywa się z zydla.
BARTŁOMIEJ
Wyobrażasz sobie Pan!
BARTŁOMIEJ/ponownie zniżając głos do szeptu/
Policja już się tym zajęła…
Rozgląda się na boki.
BARTŁOMIEJ
Sprawę prowadzi mój kolega…
Zbliża się do Tomasza.
BARTŁOMIEJ
Komisarz Baryła.
TOMASZ
To wyśmienicie…
Bartłomiej podnosi brwi i prawą rękę.
BARTŁOMIEJ
I jeszcze jak!
BARTŁOMIEJ/zarzucając torbę na ramię/
No… na mnie już czas kochany Panie Tomaszu.
Tomasz podnosi się z fotela.
TOMASZ
Wielka szkoda…ale rozumiem pan jest w pracy…
/biorąc Bartłomieja pod rękę/
Ale rozumiem pan jest w pracy…
TOMASZ
Zapraszam w każdej wolnej chwili…
Idą w kierunku drzwi. Tomasz otwiera je i podaje rękę Bartłomiejowi. Bartłomiej przytrzymuje rękę Tomasza i przyciąga go lekko do siebie.
BARTŁOMIEJ/szeptem/
Jak tylko będę coś wiedział…
/robi oko do Tomasza/
Wie Pan o czym?
To wpadnę do pana…
TOMASZ
Zapraszam.
WNĘTRZE. SKLEP TOMASZA. DZIEŃ.
Scenie pożegnania Tomasza z Bartłomiejem ukradkiem przygląda się mężczyzna w słomkowym sombrero. Ogląda mapy w atlasie, przy tym wskazując coś Olkowi.
MĘŻCZYZNA
Czy to rzeczywiście wierne kopie map z tamtych lat?
OLEK
Z tego co wiemy innych nie odnaleziono.
MĘŻCZYZNA/obserwując wychodzącego Bartłomieja/
Nie odnaleziono w Polsce, czy na świecie?
OLEK
Noo…na świecie nie słyszeliśmy o innych.
Mężczyzna zbliża twarz do twarzy Olka.
MĘŻCZYZNA
To znaczy pan i kto?
OLEK
Noo…ja i mój pracodawca, znaczy pan Tomasz.
MĘŻCZYZNA
Aha! Pan Tomasz…
Noo! Słyszałem, słyszałem…
OLEK
Co pan słyszał?
MĘŻCZYZNA
No o panu Tomaszu słyszałem…
Że to świetnym znawca tematu.
Odkłada atlas.
MĘŻCZYZNA
Zasiedziałem się…
/delikatnie gładzi atlas/
Jeszcze zajrzę do państwa.
Starannie wkłada okulary.
MĘŻCZYZNA
Do widzenia.
Wychodzi. Olek odprowadza go wzrokiem.
WNĘTRZE. POKÓJ NA ZAPLECZU. PÓŁMROK.
Tomasz zamyka drzwi. Odwraca się. Patrzy na paczkę leżącą na biurku.
PLENER. ULICA. DZIEŃ.
Zacienioną stroną ulicy idzie wolnym, ale pewnym krokiem mężczyzna w sombrero. Dochodzi do drewnianej furtki w wysokim murze. Zatrzymuje się. Rozgląda. Wchodzi.
PLENER. PODWÓRKO PO DRUGIEJ STRONIE MURU. DZIEŃ.
Mężczyzna w sombrero idzie przez podwórko do kamienicy. Spotyka mężczyznę w czarnej skórze z kolczykiem w uchu. Pozdrawiają się.
Mężczyzna w sombrero bez słowa wkłada w jego dłoń karteczkę. Wchodzi do klatki schodowej. Znika za drzwiami.
WNĘTRZE. OBSKURNE POMIESZCZENIE. PÓŁMROK.
Mężczyzna w sombrero schodzi w dół kamiennymi schodami. Dochodzi do ciężkich, okutych metalem, drewnianych drzwi. Pod jego naciskiem drzwi ledwo się uchylają. Znika w ciemnościach.
WNĘTRZE. PÓŁMROK ROZPRASZANY JEST PRZEZ ŚWIATŁO PADAJĄCE Z KINKIETÓW ZAWIESZONYCH NA ŚCIANACH.
Pomieszczenie przypominające wyglądem wnętrza krzyżackich zamków. Sklepiony półkolem sufit. Widoczna cegła. Na ścianach wisi średniowieczne uzbrojenie. Pod największą ze ścian stoi ogromne biurko. Nad nim ogromny portret rycerza krzyżackiego na koniu. Za biurkiem siedzi mężczyzna w sombrero.
Przed nim dwóch mężczyzn. Jeden (siedzi w wysokim fotelu) starszy, szpakowaty. Śnieżno-biały garnitur i kapelusz. Czarna koszula i biały krawat. Biały kapelusz. Ciemne okulary w złotej oprawie. Czerwona róża w butonierce. Biała laska ze złotą rączką w kształcie obucha. Starannie wypielęgnowane ręce. Krótko przystrzyżona siwa broda.
Drugi stoi. Wysoki, potężnie zbudowany. Czarny garnitur i kapelusz, biała koszula i czarny krawat. Ciemne okulary w czarnej rogowej oprawie. W uchu widoczny kolczyk. Trzyma czarną skórzaną teczkę.
SZPAKOWATY MĘŻCZYZNA
Jest pan zapracowany panie profesorze…PLOTZKE.
PLOTZKE
Pan wybaczy panie SZTYC to spóźnienie!
/nerwowo stuka palcem w biurko/
Ale muszę naprawiać błędy pańskich troglodytów!
Sztyc uśmiecha się lekko.
SZTYC
Pan wskazał listonosza.
PLOTZKE
A ci idioci nie sprawdzili na jakiej trasie jeździ!
Plotzke sięga po cygaro. Wkłada je do ust patrząc Sztycowi w oczy.
Koniec części I, część II znajdziecie TUTAJ.
A na temat scenariusza rozmawiamy na FORUM.
* W tekście wykorzystałem między innymi kadry z serialu „Samochodzik i templariusze”.
Bardzo dobre. Karen i trzech harcerzy jeszcze nie ma ale czekam cierpliwie.