Kustosz vs. Michał Radoryski

– O w mordę jeża! Jak bum cyk, cyk, rozwaliłem go! Naprawdę go rozwaliłem! – Michał Radoryski, autor jednej jedynej książki, właśnie rzuconej na rynek siłą pięciuset egzemplarzy, zerwał się podekscytowany z rozbebeszonego wyrka. Otarł pot z czoła, wydmuchał nos w rękaw piżamy a potem podciągnął niezbyt świeże kalesony. Michał wierzył, że tylko ta, niesłusznie zapomniana część męskiej garderoby jest w stanie należycie ochronić to co ma najcenniejszego – jaja. Bo jaja miał Michał ze stali. Inaczej nie napisałby tak kozackiej książki jak ta, którą właśnie napisał.

– Wywaliło mu bezpieczniki – entuzjazmował się dalej Radoryski – Biedny frajer nie wytrzymał zderzenia swoich infantylnych imaginacji podprogowo wdrukowanych przez tego sprytnego propagandzistę Nienackiego, na zlecenie komunistycznego aparatu bezpieczeństwa zresztą, z żywą, nagą prawdą, którą bez zbędnego opierdalania klarownie wyłożyłem. I dobrze mu tak – delektował się właśnie odkrytą mocą swojego pióra – matoł miał wystarczająco dużo czasu żeby choć trochę samodzielnie odkłamać sobie tę komuszą indoktrynację zamiast wierzyć w brednie produkowane dla hodowlanej trzody.

Księżycowa noc rozścielała swój jasny płaszcz na niemiłosiernie zagraconej podłodze, gdzie w towarzystwie pustych butelek po wysokoprocentowym alkoholu walały się niedojedzone kawałki pizzy „cztery sery”. W kącie pokoju coś nagle strzeliło, zasyczało, zadymiło, w obłoku śmierdzącego siarką gazu zamajaczyła jakaś złowroga postać. Stalowe jaja Michała Radoryskiego, wraz z resztą Michała, z ciężkim brzękiem zwaliły się na podłogę.
– Ktoś ty? – wydukał, przeczuwając już, że nie jest to „rudowłosa nimfomanka prywatnie” (508-667-***), ani inkasent z gazowni.

Nieproszony gość, nonszalanckim ruchem, strzepnął na podłogę jakieś przedwczorajsze gacie i bez zaproszenia rozwalił się w wyliniałym fotelu.  
– Nazywam się Kustosz – przedstawił się grzecznie Kustosz – rozwaliła mnie twoja proza, pamiętasz Misiu?
– Aaale, ty przecież nie żyjesz. Sam widziałem krwawą dziurę w twojej potylicy, więc…
– I kto to mówi? – przerwał mu nieproszony gość – Nawtryniałeś w te swoje wypociny umarlaków, jakieś pokręcone postacie literackie, duchy, demony i hgw kogo jeszcze. A teraz przeszkadza ci moja dziura we łbie? Weź, że się ogarnij chłopie!
– Ale skąd? Jak to? – Radoryski wciąż nie mógł dojść do siebie. Kto cię tu przysłał? – wyciągnął oskarżycielsko paluch z solidnie obgryzionym paznokciem.
– Rusz, że łepetyną jełopie. No kto? – zachęcał upierdliwy przybysz.
– Ppp… pułkownik Przymanowski? – zaryzykował autor demaskatorskiej książki, wydanej właśnie w pięciuset egzemplarzach.
– Dżizas, jesteś głupszy niż cała torba młotków. Jaki znów Przymanowski? – zadrwił nieproszony gość – jeszcze pewnie do spółki z Klossem, Hansem Frankiem i Karen Petersen, co? Myślałem, że ta twoja książka to taki surrealistyczny odjazd, deliryczne pijackie majaki, a to zdaje się po prostu twoja wizja świata.
– No to kto? – Radoryski powoli odzyskiwał rezon.
– Nikt – przybysz wzruszył ramionami – pewnie nie mieści ci się to w czaszce, ale w normalnym życiu, nie wszystko jest efektem spisków, intryg i podstępów.
– Nie wierzę – wysyczał Radoryski – więc czegoś się tu przypałętał?
– Wiesz, niby nie jestem psychiatrą – osobnik, który przedstawił się jako Kustosz zdawał się obserwować żółty zaciek na suficie – a jednak zaciekawiło mnie, dlaczego akurat Nienacki stał się dla ciebie uosobieniem grafomanii i służalczości wobec PRL-owskiego reżimu? To przecież taka przykurzona postać, która mało kogo już dzisiaj obchodzi? Jakaś trauma z dzieciństwa?  – gość zawiesił wzrok na tępo wpatrzonej w niego twarzy Radoryskiego – Nie przyjęli cię do harcerstwa? Tata był milicjantem?
– No proszę, Kustosz pamięci Zbycha Nienackiego – jak ranny lew, albo bardziej patriotycznie, ranny żubr – ryknął indagowany autor bestsellera in spe. Płaci ci czy robisz tu za literackiego ormowca? – najwyraźniej, Radoryski całkiem już odzyskał pewność siebie.

Kustosz popatrzył na niego jak biolog na dżdżownicę pod mikroskopem.
– Ja wiem, że tworząc surrealistyczną groteskę pełną duchów i postaci fikcyjnych, zastrzegając sprytnie na okładce, że powieść jest jedynie inspirowana faktami, można bezkarnie wypisywać dowolne brednie, ale upierać się przy tym, że jest to odkrywcze i coś tam jeszcze demaskuje to już ordynarna hucpa, a w dodatku szczyt bufonady. Nie sądzisz Misiu pysiu?
– A jednak, sam przyznałeś, że to cię rozwaliło – rzucił z wyższością Misio pysio.
– Rozwaliło, bo chciałem coś mądrego o tej książce napisać. Ale jak tu, do kurwy nędzy, napisać coś mądrego o głupiej książce?

Oczy Radoryskiego roziskrzyły się triumfalnie.
– Boś za głupi żeby nadążyć za moją błyskotliwą myślą, ostrym jak brzytwa intelektem – podniecał się Radoryski – byłeś zbyt zaczadzony propagandą w dzieciństwie żeby dostrzec, jak dzięki mojej przenikliwej formule ironiczno-polemicznej rozkładam na śrubki wszystko co ten aparatczyk Nienacki kiedykolwiek wystękał. Moja książka przekracza twoje pojmowanie świata literackiego.

Kustosz wzniósł oczy ku niebu czyli w tym akurat wypadku ku brudnemu sufitowi z żółtym zaciekiem wokół żyrandola i rzekł:
– No dobra. Zobaczmy więc co my tu mamy? Rozmaite demony, duchy i upiory rywalizujących ze sobą mocy, anielskich i piekielnych, a zarazem opcji politycznych, próbują wymusić na nieustannie poniewieranym Nienackim jakieś zmiany w jego książkach. Jakie to zmiany? Tego się zbyt dokładnie nie dowiemy.
– Jak to się nie dowiemy?  – zaoponował Radoryski – Nienacki ma przestać deprawować czytelników – wylicza na palcach – przestać pisać kłamstwa i przeinaczenia, zrezygnować z naiwności i uproszczeń. Odpuścić sobie całkowicie warstwę ideologiczną i naprawdę zainteresować się tą całą historią sztuki. Mało?
– Dobra, same konkrety – uśmiechnął się Kustosz – Lećmy dalej – Najgorszym ze złych, takim sami-wiecie-kim, jest w tej pojebanej bajeczce pułkownik Przymanowski. Chociaż poczekaj, może jednak Hans Frank?
– Ja natürlich, Hans Frank – zgodził się Michal von Radorysky.
Karol Dickens, jak już nawcinał się kaszanki w jerzwałdzkiej kuchni Nienackiego… nie masz tu czegoś do żarcia, oprócz resztek tej obleśnej pizzy? – zagadnął Kustosz?
Gospodarz przecząco pokręcił głową, więc gość rad nierad kontynuował swój wywód.
– No więc Dickens, podniebnym powozem konnym zabiera Nienackiego do Londynu, gdzie prowadzi tyleż pretensjonalne co bezsensowne dysputy z duchami londyńskich muzeów na temat sztuki i literatury, a następnie, już pociągiem, do Paryża gdzie inne demony, min Belfegor – duch Luwru oraz komisarz z Brygad Tygrysa wprowadzają go w arkana rynku kradzieży dzieł sztuki i w ogóle mechanizmów manipulowania opinią publiczną za pomocą misternie uknutych prowokacji.
– Nie zapomnij o srebrnej kuli z pistoletu komisarza Valentina, poświęconej krwią króla Francji Ludwika XVI – wciął się autor tych bredni.
– Zgadza się – zgodził się łaskawie Kustosz. Kula ta miała chronić Nienackiego przed demonami zła. Jednym z tych demonów nasłanych przez Przymanowskiego, jest Karen Petersen, którą na szczęście komisarz Valentin wyrzuca w porę przez okno pociągu. Wszystko to oczywiście na różnych płaszczyznach czasowo-historycznych.

Radoryski słuchał w skupieniu, zadowolony, że znalazł się jednak ktoś, kto tak uważnie przestudiował jego dzieło.
– Potem, już w Polsce – kontynuował Kustosz, Nienacki ląduje w samym środku fabuły „Worka Judaszów”. Z opresji ratuje go oddział leśny Warszyca, który jest dyrektorem Marczakiem…
– Nie Warszyca tylko Rokity, który jest Warszycem w „Worku Judaszów”, capisci? – zdradził się ze znajomością języków obcych Radoryski.
– Jest tam też oficer, którym jest Waldemar Batura – ciągnął niezrażony gość – W końcu Staszek Mikulski, który raz jest Staszkiem a raz Klossem, zabiera go schimmwagenem Samochodzika z serialu, na Wawel, gdzie urzęduje generalny gubernator okupowanych ziem polskich Hans Frank. Po drodze kradną mundur niemieckiemu oficerowi czyli bratankowi Ericha Kocha czyli Baśce, który jest gejem, pardon, pedałem. Z kolei Frank, który jest Fantomasem opowiada Nienackiemu o fałszowaniu monet piastowskich przez Gomułkę w celu uwiarygodnienia tysiącletniego państwa polskiego i żąda wyjawienia prawdziwych schowków pułkownika Koeniga. W tym celu, w eskorcie Klossa, Nienacki leci junkersem do Fromborka. Nie dolatują bo samolot został zestrzelony. Kloss ulatnia się na spadochronie, a Nienacki pikuje wprost do swojego wyra w Jerzwałdzie, skąd wyciąga go Dickens, który zaraz znowu znika, a Nienacki wpada prosto w łapy Brunnera i Klossa. Na odsiecz po raz kolejny przychodzi oddział leśny dyrektora Marczaka – Kustosz poziewując zmierza do końca opowieści.

– Cały ten łańcuch idiotyzmów prowadzi do grande finale czyli… odczytu pułkownika Przymanowskiego dla gawiedzi, na temat dobrodziejstw stanu wojennego, w bibliotece szkolnej w Dobrzykach, gdzie pułkownik zjawia się podróżując błękitnym helikopterem Fantomasa.
Michał Radoryski z uznaniem majtnął łepetyną.
– Trochę popieprzyłeś fakty, ale z grubsza się zgadza – podsumował dobrotliwie – I co tu się niby kupy nie trzyma? – zapytał szczerze zdziwiony.
– A jest jakiś sens w tej nieustającej szermierce słownej? – zdziwił się z kolei Kustosz – A niechby nawet Nienacki robił za dyżurnego jełopa w jakimś intelektualnym zwarciu uczonych dysput. Tyle, że zamiast erudycyjnych popisów, u ciebie jest tylko niemożebnie nudny bełkot. Przeorałem mozolnie te czterysta stron niemalże czystego hejtu, który nie prowadzi do abso-kurwa-lutnie żadnej puenty. Z tego chaosu nie wyłania się ani jedna świeża, intelektualnie interesująca myśl.
– Dżizas krajst, facet! – wkurzył się nie na żarty Radoryski – przeczytałeś to wszystko i jeszcze nie jarzysz? Masz głąbie czarno na białym, że Nienacki podlizywał się podstarzałym sekretarkom z MSW i tej zgrai pedałów ze Związku Literatów, takich jak Andrzejewski i Iwaszkiewicz, że na malarstwie i w ogóle na sztuce znał się jak świnia na gwiazdach, a z tym Johnem Dee i Edwardem Kelley pojebał więcej niż było możliwe.
– I cóż to są za odkrycia, Misiaczku? – przerwał mu spokojnie Kustosz – że „Worek Judaszów” to komunistyczna agitka? Faktycznie, epokowe odkrycie. Bo poza ogólnym bredzeniem właściwie nie wiadomo co tak bardzo przeszkadza ci w tych „Samochodzikach”? Ten ormowiec w jednym epizodzie? Wyimaginowane podprogowe treści pedofilskie, których jesteś niestrudzonym tropicielem? A może błędy rzeczowe w kilku specjalistycznych dziedzinach? Ale w końcu „Pan Samochodzik” to nie podręcznik dla studentów historii sztuki, nie?
– Dlaczego nie opowiesz, że Nienacki to obleśny erotoman nienawidzący księży? – z drwiącym uśmieszkiem wybełkotał Radoryski – kiedy mu się zdarzyło opisywać duchownych, w tym zakonnice, zawsze czynił to w sposób znamionujący niechęć. Księża byli grubi i prymitywni…
– W dodatku mijasz się z prawdą Miśku – wtrącił się Kustosz – z głupoty albo z ignorancji, sam nie wiem co gorsze.
– Bo to święta prawda – rozindyczył się Michał Radoryski.
– Ta? A ksiądz Mizerera, taki klecha z „Raz w roku w Skiroławkach”, albo pastor David Knothe? No ale ten drugi jako nie katolik pewnie się nie liczy. Umknęła ci taka powieść, co? – zapytał Kustosz i zaraz sam sobie odpowiedział – Nie umknęła. Przekartkowałeś tylko pod kołdrą, w poszukiwaniu pikantnych fragmentów, zgadłem? Nie zauważyłeś, że to książka wcale nie o ruchaniu.

Autor ironiczno-polemicznej książki, demaskującej Nienackiego, gapił się tępo w ścianę, na której wisiał krzywo kalendarz z roznegliżowaną modelką i milczał, bo w istocie poza „Pana Samochodzika” w dzieciństwie i „Worek Judaszów” w lustracyjnym widzie, nigdy się nie wypuścił.
– A już nie ubeckie, może nawet dość odważne, przynajmniej jak na erę późnego Gomułki, „Liście dębu”? – znęcał się dalej Kustosz – A „Wielki las”, a „Dagome Iudex”, obok „Skiroławek” najlepsze powieści Nienackiego? W Twoim wiekopomnym dziele polemicznym nawet się nie zająknąłeś na temat tych książek. Jeżdżenie po „Worku Judaszów” jak po burej suce to łatwizna. I zapewniam cię, nic odkrywczego.
– Za edycją książek o „Panu Samochodziku” stał aparat bezpieczeństwa i inne ważne czynniki! To było adresowane do dzieci i spełniało swoją funkcję – wyrwał się nagle z otępienia Radoryski.
– Michu, fujaro Boża – odezwał się z pobłażliwą troską Kustosz – „Pan Samochodzik” to po prostu fajna przygodowa literatura dla dzieciaków. Plusk wody, szum wiatru rozpędzonego nad jeziorem, bębnienie deszczu, zapach ucztowania na letnim biwaku, te rzeczy. Przygoda przyczajona gdzieś blisko, w przesmyku, w następnej zatoczce, w kolejnym porcie. Nie żadna pieprzona polityka. Czaisz wreszcie? Te propagandowe wtręty, których nie ma znowu tak wiele, średnio inteligentny szympans, z powodzeniem sobie przefiltruje.

Przeciągłe ziewnięcie przypomniało Kustoszowi o czającym się już za progiem dniu. Wyjrzał przez okno. Szosa była pusta, jak to zwykle nad ranem, powleczona srebrzystym blaskiem świtu. Kiedy pierwsze promienie słońca przeszyły pocerowaną firankę, Michał Radoryski zbladł. Na zastygłej masce jego twarzy pojawiły się konwulsyjne skurcze. Z gardła począł wydobywać się przeraźliwy charchot, a z ust chlusnął obfity potok śliny. Furkot wypadających włosów zagłuszył na chwilę wszystkie inne dźwięki. Autor demaskatorskiego dzieła o Nienackim upadł na podłogę i zamarł w bezruchu.

Kiedy po dłuższej chwili podźwignął się wreszcie na kolana i spojrzał na swojego rozmówcę, nie było już Michała Radoryskiego. Wpatrywały się w Kustosza, inkwizytorskie ślepia należące do blogera Coryllusa.
– A to ci dopiero demaskacja – wesoło mruknął do siebie Kustosz.
Pstryknął palcami i zniknął tak nagle jak się pojawił.

***

Na temat książki Michała Radoryskiego pt. „Zbigniew Nienacki vs Charles Dickens” rozmawiamy na NASZYM FORUM.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *