Kolejny odcinek poświęcony ilustracjom do zagranicznych wydań książek Zbigniewa Nienackiego z serii Pan Samochodzik. Rysunki do „Господин Автомобил и загадките на Фромборк” czyli tomu „Pan Samochodzik i zagadki Fromborka” dostałem od Mirka. Po bliższych oględzinach okazały się pochodzić z bułgarskiej edycji powieści, a nie z rosyjskiej, jak się pierwotnie wydawało.
Książka została wydana w 1980 roku, w twardej oprawie, staraniem wydawnictwa Ojczyzna z Sofii, w przekładzie Eleny Pelovskiej. Autorem bardzo interesujących, nieco surrealistycznych ilustracji jest Georgi Anastasov. Trochę dziwnie wygląda wąsaty Pan Samochodzik odziany w marynarkę z deseniem w szachownicę i taką samą czapeczką z daszkiem, ale taka wizja mieści się w tej bajkowej konwencji. Moim zdaniem to jedne z najlepszych rysunków w całej serii.
Spróbuję umieścić te ilustracje w odpowiednich miejscach fabuły książki. Nie będzie to wcale takie oczywiste, ponieważ na rysunkach Anastasova dzieje się sporo. Większość z nich przedstawia połączenie kilku zdarzeń mających miejsce w różnym czasie w obrębie jednego wątku. W ten sposób autor opowiada nam większą historię, a nie jedną statyczną sytuację.
I wróciłem do stolika, gdzie wciąż jeszcze siedział Waldek Batura. Spojrzałem na niego ponuro.
– Tym razem twoje na wierzchu, Waldek – stwierdziłem.
– Czy stało się coś złego? – zainteresował się.
Kustosz zakupił „brakteat Jaksy”. Wszystko więc jest w najlepszym porządku. Ale ja nie lubię, kiedy robi się ze mnie durnia. Uważam, że rzuciłeś mi rękawicę. Przyjmuję ją. I myślę, że się jeszcze spotkamy…
Ale przecież nie tylko spotkanie z Baturą w Honoratce pokazał nam autor ilustracji. W tle widzimy również transakcje sprzedaży zabytkowych monet przeprowadzane przez, jak to opisywał dyrektor Marczak: „jakąś elegancką damę”, „jakiegoś eleganckiego pana”.
…oprócz swoich dokumentów wojskowych, miał przy sobie Koenig ciekawy, starannie przechowany papier, coś w rodzaju planu. Sporządziłem sobie odpis tego dokumentu, i to wielkie szczęście, bo teraz pan Pietruszka przenigdy chyba nie dałby mi go do rąk. A ów dokument tak wyglądał:
– Ależ to nonsens! – pokręcił głową dyrektor Marczak. – Nie. mogło być wciąż jedenaście, skoro, jak pan twierdzi, ukradł dwa diamenty.
– Proszę. Oto, co zrobił złodziej. Ukradł po jednym diamencie z prawego i lewego ramienia. A pierwszy diament od góry przeniósł na sam dół krzyża. Ot, tak: I proszę liczyć, panie dyrektorze. Z dołu do góry -jedenaście. Z dołu przez prawe ramię – jedenaście. I tak samo przez lewe ramię. A jednak dwa diamenty zostały zabrane.
Kelnerka narobiła pisku na całą restaurację. Zbiegło się sporo gości, przydreptał nawet kierownik lokalu i zrobił mi awanturę.
– Czy pan nie czytał napisu: „Wprowadzanie psów wzbronione”? – krzyczał groźnie.
– To przecież nie pies – tłumaczyłem.
– Ja widzę, że to mysz! – woła kierownik. – Ale przez napis „Wprowadzanie psów wzbronione” rozumieć należy, że i innych zwierząt też wprowadzać nie wolno.
Tutaj mamy cały ciąg zdarzeń. Jest pani Zosia, sekretarka dyrektora Marczaka, zajadająca się czekoladkami z bombonierki, jest Cagliostro ładujący się do wehikułu wraz ze swoimi paczkami, jest zaskroniec Piotruś i rozgrywająca się na pierwszym planie scena z myszami w restauracji.
– Przecież tam jest znak drogowy: „zakaz wjazdu” – zauważył męski glos.
– No to niech się pan przyjrzy tym dwóm, którzy nie przestrzegają przepisów, panie profesorze – odrzekł kobiecy głos.
I raptem z obydwu boków pojazdu wyskoczyły żelazne ręce. Chwyciły mnie i Cagliostra za rękawy marynarek. Jednocześnie zaświecono reflektor i na nasze osoby skierowano strumienie światła, aby ten jakiś tam profesor z tajemniczego pojazdu mógł się nam dokładnie przyjrzeć.
Opisywana scena w wąwozie straszliwego Asa, dzieje się właściwie w tle. Na pierwszym planie widzimy scenkę z podróży do Fromborka, ze śpiącym Cagliostrem i myszkami harcującymi na kolanach Tomasza.
Od wody wiał lekki wiaterek i przynosił zapach morza. Na niebie pojawił się księżyc – podobny do brakteatu, o nieco zatartym, trudnym do odczytania rysunku – zarysach gór i suchych mórz.
– Nie wiem – powiedziałem do Cagliostra – jakich argumentów użył ów profesor niemiecki, który z panem dyskutował na temat naszych Ziem Północnych. Ale argumenty te są zazwyczaj jednakie. Wskazują na wiekowe zasiedlenie tych ziem przez Niemców…
Tomasz z Cagliostrem popijają herbatkę, a za ich plecami rozgrywa się cały dramat drugiej wojny światowej, stanowiącej tło wydarzeń powieści.
Ukryłem się za niedużą budką, w której mieściła się kasa biletowa, i widziałem, że Cagliostro wszedł na betonową ostrogą falochronu. Zatrzymał się pod latarnią morską, zapalił papierosa i zdawało się, że zaczął na kogoś oczekiwać, bo paczkę postawił na ziemi, tuż przy swoich nogach.
(…) Jeszcze chwila i rybacka łódź przybiła do betonowego brzegu, widziałem, że ktoś z niej wyskoczył i
zarzucił cumę na drewniany pal. Ktoś drugi również wyskoczył z łodzi, podszedł do Cagliostra, przywitał się z
nim, a potem wziął do rąk paczkę…
Na powyższej ilustracji widać wyraźny błąd rzeczowy. Przekazującego paczkę na fromborskiej przystani Cagliostra obserwował Tomasz we własnej osobie. Baśki i Zosi Walczyk tam nie było.
– Chciałam pana prosić, żeby mnie pan cyknął z mojego aparatu. Na tle wieży Kopernika.
(…) Ochoczo więc zerwałem się z ławki i wziąłem z jej rąk aparat fotograficzny. Nastawiła go na odpowiednie światło i na właściwy czas naświetlania. Stanęła pod wieżą kopernikowską, a ja dokonałem „cyknięcia”.
– Dziękuję panu uprzejmie – skinęła mi głową odbierając aparat. – A więc jestem uwidoczniona na tle wieży, gdzie mieszkał i pracował Mikołaj Kopernik.
Zwraca uwagę bardzo realistycznie oddany wizerunek Mikołaja Kopernika w pozie znanej ze słynnego obrazu Jana Matejki: Astronom Kopernik, czyli rozmowa z Bogiem, przedstawiający Kopernika w trakcie obserwacji nieba z wieży, na tle której fotografuje się Ala (oczywiście wiemy już dzisiaj, że Kopernik nie obserwował nieba z tej wieży).
Raptem z kąta kawiarni wyskoczył ogromny kot.
– Koniec z panią myszą – stwierdziłem.
– O, kot! Kot zaraz ją złapie! – wołali goście od stolików.
– Nareszcie będzie koniec z myszą – krzyknęła bufetowa z wysokości bufetu.
Kot jak błyskawica rzucił się na mysz. Capnął ją łapą i… cofnął łapę. Chciał chwycić mysz pyskiem i zaraz cofnął pysk. A mysz wcale nie uciekała. Jakby rozgniewana obecnością kota, odwróciła się mordką i jeszcze bardziej zbliżyła się do niego.
Magister Pietruszka w towarzystwie mistrza Cagliostra wolnym krokiem przechadzał się po wzgórzu. Parsknąłem śmiechem, tak zabawny przedstawiali widok. Cagliostro miał zamknięte oczy i natchnioną minę. W wyprostowanej ręce trzymał cienką gałązkę. Kroczył ostrożnie jak ślepiec, podtrzymywany przez Pietruszkę, który baczył, aby Cagliostro nie wpadł do jakiegoś dołu.
Oprócz pochłoniętych natchnionym pochodem Cagliostra i Pietruszki, na ilustracji mamy też staruszka Dąbrowskiego, prawdopodobnie przycupniętego na ławeczce przed swym domem na ulicy Starej.
– Panie! – zawołał błagalnie. – Panie drogi. Pokaż pan, co ten rupieć ma pod maską… Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Co za szybkość! Co za tempo! Jakaż to wspaniała maszyna – niemal jęczał z zachwytu, bowiem niezwykle kochał samochody.
(…) inżynier Zegadło przyklęknął i z najwyższym nabożeństwem liczył cylindry silnika, z największą delikatnością dotykał gaźników, kabli doprowadzających prąd elektryczny do świec, głaskał prądnicę, paski klinowe na prądnicy i chłodnicy.
Na obrazku jednak dzieje się o wiele więcej. Widzimy nie tylko inżyniera Zegadłę w pełnej ekstazie ale i ucieczkę mustanga spod stacji benzynowej i Waldemara Baturę w masce staruszka.
Usłyszeliśmy skrzyp drzwi, potem kroki na schodach. Błysnęło światło i po chwili do krypty weszły trzy osoby: Pietruszka, dyrektor Marczak i starszy, przygarbiony mężczyzna, który trzymał w ręku grubą, palącą się świecę. Zobaczyli nas siedzących pod ścianą krypty. Magister Pietruszka powiedział:
– A mówiłem, panie dyrektorze? Jak tylko dowiedziałem się od pana kościelnego, że zginął mu klucz od podziemi, zaraz nabrałem podejrzeń.
A tu co? Uwolnieni z krypty Tomasz i Zosia, a na pierwszym planie odwrócony tyłem dyrektor Marczak sporządzający słynny protokół z odkrycia drugiego schowka pułkownika Koeniga.
W ogrodzeniu widniała żelazna brama i do tej bramy prowadziła ścieżka. Napis nad bramą głosił: „Ośrodek Doświadczalny Wydziału Automatyki Politechniki w G. Wstęp obcym surowo wzbroniony”
(…) Raptem z małej budki przy baraku wyskoczył żółty pies. Pobiegł kilkanaście kroków w kierunku bramy i zaczął głośno szczekać. Pies był duży jak wilczur, ale nie przypominał żadnej znanej mi dotąd rasy. I biegł jakoś tak sztywno, jakby na szczudłach.
Ala przekręciła jakąś gałkę na pulpicie sterowniczym i zaraz ukazał się nowy obraz. Zobaczyłem piaszczysty cypel, a na nim namiot turystyczny. Obok namiotu stał czerwony mustang Waldemara Batury. Po chwili dostrzegłem Baturę. Rozebrany do majteczek kąpielowych leżał na piasku nad wodą, a towarzyszyła mu panna Anielka, również w kostiumie kąpielowym.
– Co to jest? Co ja widzę? – zakrzyknąłem.
– Ogląda pan obóz Waldemara Batury.
– Niech pan je zabierze – powiedziała Ala. – I odda dyrektorowi Marczakowi. Ma pan teraz dowód, że obrabowano schowek.
Wyskoczyłem przed barak, pokłoniłem się żelaznemu Asowi, chwyciłem pudełko i wniosłem je do baraku. Otworzyłem pudełko i kolejno, z namaszczeniem, zacząłem wyjmować z niego złote kielichy.
– Pobiła ich pani ich własną bronią – stwierdziłem, – Oni zamienili kielichy i pani dokonała zamiany. Wet za wet, jak to się mówi.
Usadowiłem wszystkich na krzesłach przy stole. Spod łóżka wyjąłem miniaturowy czarny aparat nadawczo-odbiorczy. Panna Ala natychmiast zaczęła kręcić jego gałkami, ale w głośniku dał się słyszeć tylko lekki szum oznaczający ciszę w eterze.
– Aktorzy jeszcze nie weszli do studia – oświadczyła Ala.
– A więc to będzie tylko przedstawienie – stwierdził nieco rozczarowany dyrektor Marczak.
– Raczej reportaż. Mam nadzieję, że uda mi się na żywo uchwycić scenę obrabowania trzeciego schowka – pocieszałem dyrektora.
Oprócz audycji nadawanej na falach superultrakrótkich, na drugim planie mamy numer Cagliostra z kopertami, w którym podmienia niebieską kopertę z rozwiązaniem zagadki trzeciego schowka Koeniga, ukrytą w kieszeni dyrektora Marczaka.
– Gdzie może być skrytka? – rozmyślał głośno Pietruszka, rozglądając się po łukowato sklepionym suficie dość dużego pomieszczenia.
– Dymnik. Niech pan zajrzy do dymnika – niecierpliwie rzekł dyrektor Marczak, budząc tym zachwyt Pietruszki.
– Dymnik? Pan jest genialny, dyrektorze. Tak od razu wskazał pan miejsce ukrycia skarbu – aż piał z zachwytu.
– Dobra, dobra – mruknął dyrektor. – Otwórz pan ten dymnik i wyjmij pan skarby.
(…) Oto i skarby! – szepnął nagle Pietruszka. I otworzył drzwiczki dymnika.
Na temat rysunków ilustrujących bułgarskie wydanie „Pana Samochodzika i zagadek Fromborka” możemy porozmawiać na NASZYM FORUM.
Źródło ilustracji: Wszystkie ilustracje wykorzystane w artykule są autorstwa Georgija Anastasova i pochodzą z bułgarskiej edycji książki „Господин Автомобил и загадките на Фромборк” – wydawnictwo Ojczyzna 1980 rok.
Źródło cytatów: Cytaty pochodzą z książki Zbigniewa Nienackiego pt. „Pan Samochodzik i Zagadki Fromborka”.