Historia o miłości. A może powieść o dojrzewaniu i poszukiwaniu samego siebie. Ekranizacja z 1967 roku, w reżyserii Janusza Morgensterna, oparta na książce „Disneyland” Stanisława Dygata, z Danielem Olbrychskim i Barbarą Kwiatkowską w rolach głównych, z ostatnią rolą Zbigniewa Cybulskiego (trener Księżak) i debiutem Anny Pleskaczewskiej – Halcewicz (lekkoatletka Dorota). Opowieść o naturze ludzkiej, jej ułomnościach i ślepocie w pogoni za nieosiągalnym ideałem. Spróbuję dziś spojrzeć na film Jowita w kontekście kategorii tematycznej zatytułowanej „pomiędzy dwiema kobietami”.
Marek Arens (Daniel Olbrychski) jest młodym sportowcem ze sporymi osiągnięciami na koncie. Marzący o wielkiej i romantycznej miłości, pojawia się pewnego dnia na balu maskowym zorganizowanym na Akademii Sztuk Pięknych. Spotyka tam tajemniczą dziewczynę. Przebrana w strój Turczynki ujawnia jedynie fragment swojej twarzy – oczy, jakże wymowną część ludzkiego ciała. Dziewczyna przedstawia mu się jako Jowita. Po krótkiej rozmowie Marek i Jowita umawiają się przed wejściem do Akademii. Rozstają się na chwilę, ponieważ dziewczyna chce się przebrać. I w ten sposób, Jowita znika z życia Marka w sensie fizycznym.
Marek zafascynowany tajemniczą osóbką stara się ją odszukać. W międzyczasie poznaje Agnieszkę (Barbara Kwiatkowska), która twierdzi, że Jowita jest jej przyjaciółką i że dziewczyna, którą spotkał na balu mieszka wraz z rodzicami za granicą, w odległej Australii. Oraz, że właśnie wyjechała…
Czy pomiędzy tym dwojgiem, Markiem i Agnieszką, zaczyna rodzić się miłość? Według mnie nawet jeśli tak, to z góry skazana na niepowodzenie. Marek cały czas jest zauroczony Jowitą, której przecież nie zna. Buduje swoje wyobrażenie o niej i cechy, które jej przypisuje próbuje odnaleźć w Agnieszce. Ale Agnieszka jest przecież kimś innym. Jej poważny charakter nie współgra z naturą marzyciela. Choć muszę przyznać, że nawet dla mnie Agnieszka jest osobą zbyt serio, sztywną, mało spontaniczną i bardzo zasadniczą. Kiedy po wspólnie spędzonej nocy przygotowuje śniadanie, oświadcza, że jeśli chłopak się nie ubierze, nie usiądzie z nim do stołu.
Marek spotykając się z Agnieszką nadal myśli o Jowicie. Nie znajdując w Agnieszce oryginału, jakim jest dla niego nieznajoma poznana na balu, idealizuje obraz Jowity. A jest to łatwe bo cóż on o niej wie? Niewiele poza kolorem jej oczu. I czy sam strój Jowity nie jest w pewnym sensie symbolem? Znamy tylko mały fragment jej twarzy, ale przecież nic nie mówi o człowieku tak wiele jak jego oczy. To w oczach znajdujemy odzwierciedlenie najsilniejszych i najbardziej wyrazistych uczuć. Reszta spowita jest materiałem, który nie pozwala niczego więcej poznać. Podobnie jest z wyobrażeniem ideału. Jest on zakryty, w pewnym sensie niedostępny, ale możemy go plastycznie tworzyć w swojej wyobraźni tak jak chcemy.
Jowita uosabia sobą marzenia, złudzenia, pragnienia i ideały Marka.
Ostatecznie Marek miota się pomiędzy tymi dwiema kobietami, które w rzeczywistości są jedną i tą samą osobą. Ale tylko fizycznie, bo prawdziwa Agnieszka niewiele ma wspólnego z wizją Jowity, którą wykreował Marek. Nie spełnia jego oczekiwań (momentami zastanawiam się czy Marek właściwie wie czego oczekuje od kobiety), zwodzi go, a Jowita znajduje się gdzieś pomiędzy jawą a snem.
Ale „Jowita” to film nie tylko o miłości.
To także film o rozbiciu psychicznym młodego człowieka. Marek jest uznanym i podziwianym sportowcem, ale nie znajduje w tym pasji. Więc kim właściwie jest jeśli pominie się jego osiągnięcia sportowe? Chce oddzielić siebie od tego jak widzą go inni. Żyje z jakimś ciężarem, balastem, którym jest jego własny wizerunek. Niczym w bajce o Piotrusiu Panu, czytanym przez (pozornie?) infantylną Dorotę, jest „ni to, ni owo”.
Jest to więc opowieść o przemianie, ponieważ główny bohater w końcu uświadamia sobie kim być nie chce. Tylko czy wie kim w takim razie chce się stać? Marek w końcu zrozumie, że dotychczas zachowywał się jak chłopiec, który nie chce dorosnąć i pragnie to zmienić. By to osiągnąć musi wszystko przekreślić. Odciąć się od swojego dotychczasowego życia, stać się kimś innym, dorosnąć.
Czytając opinie w Internecie na temat tego filmu, spotkałam się ze stwierdzeniem, że Marek zaparzony w swoje wyobrażenie na temat Jowity traci uczucie Agnieszki, osoby realnej, a więc posiadającej również swoje wady. Moim zdaniem nie jest to prawda. Agnieszka i Marek od samego początku do siebie nie pasją. Tę ułudę w oczach widza może tworzyć utożsamianie Agnieszki z Jowitą. Tyle, że rzeczy czasem wydają nam się inne niż są w rzeczywistości, a my nie chcemy przyjąć tego do wiadomości.
I Marek dopina swego. W ostatnich scenach filmu rozwodzi się z samym sobą. Jest to jednak rozwód bolesny. W epilogu pojawia się Agnieszka która, odkrywa karty i przyznając się, że to ona była Jowitą, zabiera Markowi złudzenia i marzenia o ideale, który gdzieś tam na niego czeka.
Film warto obejrzeć nie tylko ze względu na fabułę, również dla jego poetyckiego nastroju oraz wspaniałej ścieżki muzycznej skomponowanej przez Jerzego Matuszkiewicza.
O filmie „Jowita” i Marku Arensie, zawieszonym między dwiema kobietami, zagubionym między sobą a swoim wizerunkiem, możemy porozmawiać na NASZYM FORUM.