Olgi Tokarczuk Pług i Kości.

Zasiadłem do lektury powieści „Prowadź swój pług przez kości umarłych” pełen najgorszych przeczuć…W zasadzie, to szczerze mówiąc, zasiadłem do niej głównie po to, by móc kwestionować zasadność przyznanej Tokarczuk Nagrody Nobla nie będąc narażonym na zarzut, że kompletnie nie znam jej twórczości…
I otwierając okładkę byłem więcej niż pewien, że tak właśnie będzie, że będę krytykował ile wlezie!
Czemu? A temu, że po pierwsze, całkowicie obcy jest mi światopogląd autorki i jej poglądy polityczne, a bałem się, że zaserwuje mi je w swojej twórczości w mniej lub bardziej nachalny sposób.
Po wtóre, spodziewałem się trudnych do ogarnięcia zwykłemu śmiertelnikowi transcendentalno – metafizycznych pseudorefleksji, które sprawią, że będę brnął przez strony książki jak przez trzęsawisko – od akapitu, do akapitu, od rozdziału do rozdziału, modląc się, by wreszcie nastał wymęczony KONIEC.
No i po trzecie – czego mogłem się spodziewać po tej powieści, gdy na wieść o zamiarze jej przeczytania, jako pierwszej z dorobku Tokarczuk, rozległy się zgodne opinie: „gorzej nie mogłeś wybrać”?

…Od pewnego czasu dzielę książki, które wpadają mi w ręce na trzy główne kategorie – takie ot, zwykłe, co to ani uniesień i zachwytów, ani rozpaczy u mnie nie powodują, takie przy których czytaniu „bolą zęby” i każda przeczytana strona jest męką i w końcu takie, które czytają się same”…dość prosty, żeby nie rzec prymitywny podział, ale w ogromnej większości przypadków się sprawdza.
I kiedy parę dni temu wczesnym popołudniem wziąłem z niemałym dystansem do ręki „Prowadź Swój Pług…” , to następnego dnia wieczorem dłuższą chwilę siedziałem nad nią zdumiony, że to już, że się przeczytała… i co tu dużo gadać – oczarowała mnie!
Oczarowała od pierwszej do ostatniej strony, mimo, że wcale tego nie chciałem i mimo, że starałem się przed tym bronić…

Zanim jednak opowiem o swoich odczuciach po lekturze, kilka słów o fabule.
„Prowadź swój pług przez kości umarłych” opowiada nam historię emerytowanej pani inżynier Janiny Duszejko, która osiadła kilka lat wcześniej na Płaskowyżu w Kotlinie Kłodzkiej. Osiadła po tym, jak zarzuciła budowę mostów w różnych miejscach świata i Polski, z powodu nie do końca wyjaśnionej choroby, a następnie została uznaną wg zwierzchników za „zbyt starą” na wykonywanie swego kolejnego zawodu – nauczycielki angielskiego, techniki i geografii i odesłana na emeryturę. Na Płaskowyżu przycupnęło zaledwie kilka domów – tylko trzy z nich są stale zamieszkane – naszej bohaterki i dwa sąsiednie, w których mieszkają samotnie dwaj mężczyźni. Pozostałymi – zaludnianymi tylko w okresie wiosenno – letnim, zajmuje się nasza bohaterka pod nieobecność gospodarzy, doglądając i dbając, by czekały na swych właścicieli nienaruszone. Trudno dostępny teren, z drogami nie zawsze przejezdnymi i piękno otaczających pól, łąk i lasów – to miejsce akcji. Bohaterka – dziarska, acz lekko szurnięta emerytka, zwariowana na punkcie zwierząt i szeroko pojętej ochrony przyrody, weganka i astrolożka, miłośniczka poezji Blake’a, nadająca ludziom przezwiska zamiast imion, pisząca petycje w sprawie kłusowników i polowań do wszystkich możliwych instytucji, niezamężna i bezdzietna miłośniczka czarnej herbaty. Poznajemy ją zimą, gdy cały pobliski świat zasypany jest śniegiem, a jeden z sąsiadów przychodzi po nią w środku długiej czarnej nocy, z prośbą o pomoc, bo drugi z sąsiadów…właśnie…nie żyje. Niby nic, wygląda, że zmarł z powodu zadławienia kością, ale, jako że był kłusownikiem, w głowie bohaterki rodzi się niedorzeczna hipoteza, że to zemsta zwierząt na złym człowieku. Kiedy wkrótce okolicą wstrząsają kolejne niewyjaśnione zabójstwa i policja zupełnie nie potrafi wytypować żadnych podejrzanych, hipoteza ta, przestaje już wydawać się tak niedorzeczna jak na początku…Życie pani Duszejko upływa na doglądaniu domostw sąsiadów, stawianiu horoskopów i pisaniu skarg do rozmaitych instytucji przeciwko myśliwym i kłusownikom.
Opowieść toczy się głównie jako dość swobodne połączenie obserwacji i przemyśleń bohaterki…obserwacji dotyczących ludzi, zwierząt, obserwacji zmieniających się pór roku i toczących się wokół wydarzeń – i tych zwyczajnych, z pozoru przyziemnych i tych niesamowitych i groźnych, które coraz bardziej burzą spokój okolicy. Obserwacji trafnych, dowcipnych i inteligentnych…dokąd owe obserwacje zaprowadzą panią Janinę? Jak wyjaśni się sprawa tajemniczych morderstw na Płaskowyżu? O tym nie napiszę, bo mam nadzieję, że sami sięgniecie po tę powieść.
A czemu warto? Choćby dlatego, że jest napisana nienagannym językiem, świetną polszczyzną. Zdecydowanie Olga Tokarczuk umie posługiwać się słowem – dla mnie jest to ważne. Język jest taki…akuratny, zdania ani za rozbudowane, ani za banalne – wszystkiego w nich w sam raz.
Sama wartkość akcji, mimo, że pozornie dzieje się nie za dużo, nie pozostawia nic do życzenia. Nie ma dłużyzn i przynudzania, akcja toczy się w odpowiednim tempie, i całość tworzy zgrabnie spasowaną kompozycję.
Postacie, przedstawiane oczami pani Janiny w dość zabawny sposób, nie są ani przerysowane, ani nieistotne – każdy z drugoplanowych bohaterów pojawia się po coś i ma jakąś rolę do odegrania. Nie jest tak, że pracowicie budowana postać jest całkowicie nieistotna dla fabuły, ani też tak, że persona, o której niczego nie wiemy pełni jakąś rolę kluczową – znowu wszystkiego w sam raz!
Sporo tu subtelnego dowcipu i ironicznego spojrzenia na władze, urzędy, i ludzkie nawyki i przywary, przy czym nienachalnie i niegrubiańsko autorka nam ten dowcip i ironię serwuje.
Nie bez znaczenia dla całości pozytywnej oceny jest też mocno zaskakujące zakończenie wątku kryminalnego.

Olga Tokarczuk (źródło: wikipedia)


W treści nie ma w zasadzie żadnych zgrzytów światopoglądowych, o co mocno się obawiałem znając poglądy Olgi Tokarczuk. Nawet będące swego rodzaju kulminacją powieściowej fabuły wystąpienie głównej bohaterki przeciw księdzu w kościele, w trakcie obchodów święta Hubertusa, nie budzi niechęci, a sympatię i mimowolnie czytelnik, choćby nie chciał, trzyma stronę pani Duszejko. Mimo niewątpliwej ostrości – („Hej, ty, złaź stamtąd, no już!” – woła bohaterka do księdza na ambonie) nie obraża owa scena w żaden sposób uczuć religijnych wg mnie, bo nie ich bezpośrednio dotyczy, a wątku obrony zwierząt – jak wiemy bardzo ważnego dla autorki. Oczywiście, jest w powieści krytyka stosunków społecznych, jednowładztwa, konformizmu, monopolu rządzących na prawdę, jest krytyka bezmyślności i obojętności ludzkiej – można powiedzieć, że jest to ”powieść zaangażowana”, ale wszystko to podane jest w nierażącym nachalnością stylu. Autorka pisząc w ten subtelny sposób, daje nam jakby dwie ścieżki odbioru swojej powieści do wyboru – można pójść w kierunku przemyśleń społeczno – politycznych, ale można też przejść drugą, mniej zaangażowaną ścieżką, pozwalającą lepiej dostrzec walory czysto literackie.
Czytając odczuwałem natomiast w tej książce jakiś trudny do nazwania urok i ciepło, być może związane z tym, że pisała ją kobieta, a może dlatego, że rzecz dzieje się w pięknych okolicznościach przyrody, z dala od zgiełku wielkich miast i zawrotnego tempa życia. Nie mam pojęcia, ale ta trudna do uchwycenia cecha odegrała znaczącą rolę dla mojej oceny całości.
Jedynym, co mi osobiście podczas lektury przeszkadzało, to nadmiar dywagacji astrologicznych i przekonanie bohaterki/autorki serwowane w nadmiarze, o decydującym wpływie planet i gwiazd na nasze życie. Za dużo tego…Ale to naprawdę jedyny minus jaki dostrzegłem.

A ilustracje do tego wydania – hmm, jak widać…

Nie wiem czy Olga Tokarczuk jest aż tak wybitną twórczynią, że zasłużyła na Nagrodę Nobla. Ale wiem, że „Prowadź swój pług przez kości umarłych” to bardzo dobra, dobrze napisana powieść i czas spędzony na lekturze nie był czasem zmarnowanym.
Zachęcam Was szczerze do lektury i do dyskusji na forum.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *