Zapal świeczkę…

Wszystkich Świętych zawsze było dniem szczególnym. Czasem refleksji, podsumowań, pamięci… Kiedyś wierzono (a w niektórych kulturach wierzy się nadal), że w tym okresie zaciera się granica między światem żywych i umarłych.  Nawet dzisiaj, kiedy z jednej strony atakuje Halloween, a z drugiej cmentarne „mody” i wynalazki, coś z tego wciąż w nas tkwi.

Wszystkich Świętych to także dzień, kiedy we wszystkich mediach pojawiają się wspomnienia o wybitnych ludziach, którzy odeszli w ciągu mijającego roku. Często towarzyszą im zestawienia, pozwalające dostrzec, jak wielu ich było. I przypomnieć sobie tych, których już wyrzuciliśmy z pamięci.

Jednak choć informacja o śmierci znanej i lubianej osoby wywołuje automatyczny smutek, to w ilu przypadkach jest to żal osobisty, szczery? Ile takich wiadomości dotyka nas bezpośrednio, ile jest dla nas ważnych? Sądzę, że zaledwie niewielki procent. I dlatego chcę dziś przypomnieć parę znanych osób, których odejście miało dla mnie znaczenie.

źródło

Niektórzy ludzie wydają się ponadczasowi. Są od zawsze, tworzą nasze wyobrażenie o świecie kultury czy sztuki. Wiemy, że mają swoje lata, ale wiadomość o ich śmierci zawsze jest trochę zaskoczeniem.

W tym roku pożegnaliśmy trzech panów K., których subiektywnie zaliczałam do tej kategorii. Zaczęło się jeszcze w 2018, a dokładnie 18 grudnia, kiedy zmarł Kazimierz Kutz. Od jakiegoś czasu chorował, jednak jakoś nie podejrzewałam, że to już koniec. Kutz zawsze wydawał mi się dużo młodszy od Wajdy czy Hasa, choć właściwie reprezentował to samo pokolenie. Może dlatego, że praktycznie do końca kariery reżyserskiej był w dobrej formie? Że odnalazł się w latach 90. lepiej niż niektórzy z jego kolegów po fachu? Trudno powiedzieć. W każdym razie chyba właśnie po śmierci Kazimierza Kutza najsilniej dręczyło mnie poczucie „widzowskiej” straty – bo wierzę, że właśnie on mógł jeszcze nakręcić dobry film.

12 marca 2019 roku zmarł w wieku ponad 100 lat Leopold Kozłowski, legendarny „ostatni klezmer Galicji”. Człowiek, który był łącznikiem między współczesnością a przeszłością. Między innymi dzięki niemu tradycyjna muzyka żydowska w wydaniu polskim nie tylko nie przepadła, ale zachowała swoje miejsce w naszej kulturze. Kozłowski był pianistą, aranżerem i kompozytorem. Współpracował między innymi z Jackiem Cyganem i Wojciechem Młynarskim. Jego utwory to wspomnienie świata, który przeminął. A teraz także wspomnienie o człowieku, który je stworzył.

28 września 2019 odszedł Jan Kobuszewski. Znałam go… właściwie całe życie, jeszcze z czasów, gdy nie wiedziałam, że go znam. „Wielokropek”, Kabaret Dudek, „Bajka dla dorosłych”, kabaret Olgi Lipińskiej. Duety z Janem Kociniakiem, Wiesławem Michnikowskim, Kazimierzem Brusikiewiczem czy Wiesławem Gołasem. Filmy, seriale, piosenki i skecze…  Kobuszewski był wszędzie i zawsze, choć często na drugim planie. Wg. wiki wystąpił w ok. 2000 programów telewizyjnych i kilkudziesięciu filmach. Niektórzy twierdzili, że to najbardziej „zmarnowany” polski aktor, że jego możliwości nigdy nie zostały w pełni wykorzystane. Może i tak. Ale był artystą podziwianym, szanowanym i kochanym. Czy to mało?

Kobuszewski nie do końca typowy, czyli na poważnie i lirycznie, w duecie z Magdaleną Zawadzką:

Starość, choroba, utrata popularności, zapomnienie… To dotyka także artystów. Przykre, ale czasem dopiero wiadomość o śmierci takiej osoby uświadamia nam, że chwilę temu wciąż jeszcze żyła…

26 stycznia 2019 r. odszedł  Michel Legrand, kompozytor i piosenkarz. Tego dnia zapętliłam sobie kilka jego najpiękniejszych piosenek – z takich filmów jak „Parasolki z Cherbourga”, „Sprawa Thomasa Crowna” czy „Yentl”. Nadal są wspaniałe, poruszające, eleganckie, nadal znakomicie przekazują nastrój i emocje. Wystarczy posłuchać:

21 lutego 2019 r. zmarł Stanley Donen – reżyser, choreograf, tancerz… Stworzył takie filmy jak „Deszczowa piosenka”, „Siedem narzeczonych dla siedmiu braci”, „Zabawna buzia” czy „Szarada”. Był jednym z ostatnich przedstawicieli „złotej ery Hollywood”. Ze względu na swoje choreograficzno-estradowe korzenie doskonale „czuł” te fragmenty, tworząc jedne z najlepszych sekwencji tanecznych w dziejach kina. Bardzo lubię musicale, także te klasyczne, z Fredem Astairem, Gene’m Kelly, Ritą Hayworth, pięknymi sukniami, stepowaniem na szpilkach, staroświeckim romantyzmem i radosną energią. A kilka z nich zawdzięczam właśnie Donenowi.

Czy ktoś kojarzy nazwisko William Goldman? Czy kiedy 15 listopada 2018 roku ludzie usłyszeli o jego śmierci to wiedzieli, o kogo chodzi? Pewnie nie… A przecież gdyby zapytać, czy znają film „Butch Cassidy i Sundance Kid” to większość oświadczyłaby, że tak, oczywiście, Newman, Redford i piosenka z rowerem. Niestety nazwiska scenarzystów pamięta się rzadziej niż aktorów czy reżyserów. Tymczasem William Goldman stworzył scenariusze do takich dzieł jak „Wszyscy ludzie prezydenta” czy „Maratończyk” (zresztą na podstawie własnej powieści). Jest też autorem „Narzeczonej dla księcia” – ekranizacja tej powieści ma w USA status kultowej, a niektóre pomysły czy cytaty są powszechnie znane.

„Narzeczona dla księcia” to przykład filmu, którego walory wynikają nie tylko z czynników obiektywnych, ale też ze specyficznej konwencji i okresu, w którym owo dzieło powstało. Kiedy nie tak dawno wytwórnia Sony zapowiedziała remake, fani zaprotestowali niemal jednym głosem. Nakręcona dzisiaj „Princess Bride” nie miałaby racji bytu… albo musiałaby stać się całkiem inną historią. To był film, który idealnie trafił w swój czas. Dość częste zjawisko – lubimy coś, z czym zetknęliśmy się w odpowiednim momencie życia. W okresie romantycznym, na etapie buntu lub egzystencjalnych poszukiwań… Albo w dzieciństwie, kiedy zachłystywaliśmy się wszystkim, co nowe, efektowne i… zagraniczne.

Kiedyś, dawno, dawno temu, najważniejszym sprzętem w domu był magnetowid, a kasety wypożyczało się na jeden dzień lub wymieniało na stadionach i bazarach. W ten sposób dostaliśmy dostęp do ogromnego zasobu produkcji „z Zachodu”*, których nie pokazywano w telewizji, a często i w kinach. Królowało kino rozrywkowe, „kopane”, sensacyjne i komediowe, często klasy B lub gorsze. „Akademia policyjna”, „Krwawy sport”, „Rambo”, „Nico”… oraz gwiazdy takich produkcji: Eddie Murphy, Van Damme, Stallone… i Rutger Hauer, który zmarł 19 lipca 2019 r. I choć nigdy nie był moim idolem wiadomość o jego śmierci przywołała wspomnienie chwil, kiedy byłam szczęśliwa, oglądając takie hity jak „Obroża”, „Krew bohaterów”, „Zaklęta w sokoła”, „Ślepa furia” czy „W mgnieniu oka”. Pamiętam je wszystkie, choć oczywiście jak przez mgłę. Ale nawet ci, którzy nie kojarzą żadnego z wymienionych tytułów, znają Hauera z filmu „Blade Runner” i TEJ sceny, która doskonale sprawdzi się jako zakończenie całego tekstu:

A Wy? Czy wśród zmarłych w tym roku znanych osób znajdują się tacy, którym chcielibyście zapalić symboliczną świeczkę? O tych, którzy odeszli, można porozmawiać tutaj: Forum

* „Zachód” był pojęciem umownym, jako że spora część filmów „kopanych” pochodziła z krajów azjatyckich.