Zanim wrzucę cytat z "Dziennika olsztyńskiego 1989-1993" polecam lekturę wywiadu z Kazimierzem Brakonieckim, który ciekawy jest, a poza tym bardzo dobrze przybliża osobę autora (rozmowa jest fragmentem projektu pn. Cyfrowa mapa pisarzy Olsztyna):
Newsbar.pl Magazyn Opinii z Warmii i Mazur Kazimierz Brakoniecki: Demokrację trzeba wybierać i praktykować codziennie, a nie od święta
- Stwierdził pan, że w tamtych czasach nie potrafił być bohaterem i dlatego szukał nisz, żeby nie zostać świnią w PRL. Co to były za nisze?
-Tak sobie powiedziałem: nigdy nie być świnią. Wiedziałem, że nigdy nie zrobię w tym systemie kariery, nie upodlę się pisaniem bzdur, propagandowego śmiecia, nie wstąpię do żadnych ideologicznych organizacji (nawet na studiach nie należałem do żadnej młodzieżówki socjalistycznej) czy instytucji, w której byłbym zmuszony do kłamstwa i zaprzeczenia wartościom humanistycznym i prawom człowieka. Pamiętam, jak moja koleżanka z pracy w BWA, w 1986 roku bodajże, powiedziała do mnie, że ja nie jestem patriotą, bo dla niej patriotyzm to było członkostwo w PZPR, służenie obowiązującej linii partii i wspomaganie ZSRR w budowaniu pokoju na świecie! Teraz jest podobnie: patriotą jest ten, co popiera w pełni politykę PiS! Partia z narodem, naród z partią…
– A co znaczy “świnia w PRL-u”?
- Świnią pod koniec lat 70. oraz w latach 80. był wtedy dla mnie każdy, kto reprezentował opresyjne państwo, był funkcjonariuszem PZPR, członkiem służb bezpieczeństwa, milicji, wojska, cwaniakiem, cynikiem, świadomym konformistą itd. A więc świnią był każdy, kto aktywnie i świadomie należał do systemu opresji, przemocy, propagandy (np. dziennikarze partyjni i im podobni). Prawdę powiedziawszy więcej spotkałem zwykłych karierowiczów, a nie ideologów, a poza tym starałem się oceniać ludzi indywidualnie, ponieważ i w partii, i w Kościele znalazłem sporo ciekawie i racjonalnie myślących ludzi. W sumie panowała opinia, z którą się nie mogłem pogodzić: „Pokorne ciele dwie matki ssie”. A ja nie byłem pokorny, chociaż nie zostałem bohaterem.
- A dlaczego nie został pan bohaterem?
- W Olsztynie w późnych latach 70. i 80. nie spotkałem żadnego autentycznego i pełnowartościowego bohatera politycznego, który by należał do tzw. kulturalno-artystyczno-intelektualnej elity. Czułem się tutaj bardzo osamotniony ze swoimi nieortodoksyjnymi w każdej dziedzinie poglądami. Poza tym unikałem tłumu, zbiorowych emocji i uniesień. Silnie byłem zaprogramowany na budowanie swojego niezależnego Ja (wzorem był wtedy Gombrowicz). Aczkolwiek w dużym stopniu zostałem bohaterem własnej oryginalnej poezji polskiej. Poezja dla mnie była i jest najważniejszym sensem życia i poniekąd celem integrującego moje sprzeczności doświadczenia metafizycznego, to mój osobisty rodzaj religii, mimo iż jestem niewierzący. Będąc pracownikiem biblioteki Ośrodka Badań Naukowych w Olsztynie współzakładałem Solidarność. Brałem udział w demonstracjach, także w Warszawie na pogrzebie ks. Popiełuszki, ale nie identyfikowałem się np. z olsztyńskimi pseudo-opozycjonistami, gdyż bardzo nisko oceniałem ich morale i skłamane (i dotychczas obowiązujące!) postawy życiowe i polityczne. Tacy ludzie nie mieli dla mnie żadnych moralnych wartości i nie mogłem z nimi się utożsamiać, kiedy nagle pod koniec lat 80. ujawnili swoje „prawdziwe i skrywane oblicze Konrada Wallenroda”. Prawie wszyscy literaci i dziennikarze olsztyńscy należeli do PZPR, ZMS, ZMW,ZSMP. Nie chcę wymieniać nazwisk, o niektórych pisałem w „Historiach bliskoznacznych” oraz w „Zakładzie biograficznym Olsztyn”. Smutne i znaczące jest to, że nie powstały krytyczne książki o olsztyńskim środowisku dziennikarsko-literacko-kulturalnym, a nawet dzisiejsze środowisko prawicowe swoich zanurzonych niegdyś w komunistycznym błocku idolów prezentuje wybiórczo stosownie do sfałszowanej i okrojonej wersji życiorysu. Podam tylko perfidną trójcę komunistycznych małych biesów-literatów, która władała olsztyńskim światkiem: Henryka Panasa, Zbigniewa Nienackiego, Bohdana Kurowskiego. Wystarczy. O pomniejszych i jakże licznych nie wspomnę. Przecież najlepszy z nich Erwin Kruk jeszcze w 1980 roku był aktywistą PZPR! Takie to były skomplikowane i brudne czasy.
Pamiętam dobrze, jak mnie młodego literata nakłaniano do zmiany postawy: wszystko to jest lipa, ale sam nie wygrasz; zobacz, ja mam brata oficera, sam jestem w partii, ale myślę konkretnie; pochodzę ze wsi, muszę mieć pieniądze, muszę normalnie żyć. Albo inny: głową muru nie przebijesz, mój brat jest księdzem, w tej chwili w Watykanie, słuchaj każdy z mojej rodziny znalazł swoje miejsce, ja na przykład jako socjolog w aparacie partyjnym, zajmuję się kulturą młodzieżową; trzeba iść na układ, znam ludzi, nikt nie jest komunistą; musimy jakoś przetrwać; nie warto się tak męczyć bez sensu i bez pracy i mieszkania.
Korumpowanie było na każdym poziomie i nie mówię o wielkich nazwiskach, lecz o normalnych i wykształconych młodych ludziach na prowincji, marzących o pieniądzach, sławie, dobrym starcie, stanowisku, którzy bardzo przemyślnie kombinowali, żeby zostać nierobami- literatami. A ja zawsze ceniłem zgodę miedzy poglądami a życiem, między charakterem i czynem. Nawet jeśli ktoś był komunistą, ale ideowym, uczciwym i szczerym, to wzbudzał moją sympatię, mimo że nie podzielałem jego poglądów, pozostając przez wiele lat nieortodoksyjnym chrześcijańskim socjaldemokratą, aż do momentu w latach 80. kiedy zupełnie zrezygnowałem i z ideałów ideologiczno-wyznaniowych na rzecz całkowicie laickich, jak demokracja, wolność, praworządność itp.
No i nie dałem się wrobić w brudy i kłamstwa władzy, ideologii, teologii. Pozostałem wierny swojej Po-Etyce. Zostałem sam, ale samoistny. I tak jest dalej.
- Trochę to przypomina dzisiejsze czasy. Młodzi ludzie mówią wykształcenie wykształceniem, ale i tak liczą się znajomości. Albo: wstąpię do PiS-u i zrobię karierę.
- Nie trzeba wstępować do PiS-u, można otworzyć warsztat samochodowy czy bar, skorzystać ze swobody przemieszczania się i emigrować. Tych nisz jest o wiele więcej. Sytuacja jest nieporównywalna, ale coraz bardziej faktycznie przypomina tamto państwo ideologiczne, a więc wyznaniowo-nacjonalistyczne. Mimo wszystko demokracja jeszcze funkcjonuje, są wolne wybory, wolne partie. Nie wszystko stracone. Demokrację trzeba wybierać i praktykować codziennie, a nie od święta. Jedną rzecz PiS zrobił naprawdę straszną: wypuścił demony polskiego prymitywizmu, obskurantyzmu, faszyzmu. A poza tym wraz z episkopatem podporządkował religię bieżącej polityce. Za to zapłacimy.
Taki cichy opozycjonista, z całej siły nienawidził systemu i sobie cichutko, w domowym zaciszu wznosił okrzyki "Solidarność" i "precz z komuną". A inni, którzy jakoś żyli to padalce.
IMO gdyby wszyscy "walczyli" tak jak on, to dalej byśmy mieli w naszym kraju socjalizm z ludzką twarzą.
Twtter is a day by day war
Taki cichy opozycjonista, z całej siły nienawidził systemu i sobie cichutko, w domowym zaciszu wznosił okrzyki "Solidarność" i "precz z komuną". A inni, którzy jakoś żyli to padalce.
Otóż to. Okrzyki wznosił w toalecie jednocześnie spuszczając wodę. Jedyny sprawiedliwy. Już mi się gość nie podoba.
Już mi się gość nie podoba.
Mam tak samo jak Ty...
Twtter is a day by day war
Ciekawe spostrzeżenia. Ja tego tak nie odebrałem. Nie każdy poeta musi czuć potrzebę złożenia życia na ołtarzu Ojczyzny, diamentów rzucanych na barykadę mamy już w sumie nadmiar.
24 VIII, CZWARTEK [1989]
Nasz premier Mazowiecki przemawia w sejmie, dostaje mandat na kształtowanie rządu. Mam nadzieję, że kończy się mój "jałowy czas", który - z przerwami na czas Solidarności - zaczął się dla mnie po studiach polonistycznych w Warszawie (1971-1976). Cieszę się, że przeżyłem, nie emigrowałem, poznałem prawdziwą i spełnioną miłość, założyłem rodzinę, jakoś tam skromnie pracowałem w różnych instytucjach kultury i oświaty, począwszy od księgarni w Krakowie i biblioteki Ossolineum we Wrocławiu. Moim życiem kierowała pasja pisania wierszy i tylko wierszy, co powodowało, że zderzałem się nie tylko ze swoim humanistycznym idealizmem, neurotyczną osobowością, egotyzmem poetyckim, ale i z realną, konformistyczną rzeczywistością z końca epoki Gierka (nie licząc euforii podszytej bojaźnią "wejdą czy nie wejdą' krótkiej i niewyobrażalnie znaczącej ery Solidarności) oraz z jeszcze bardziej porażającą, podłą, niszczącą morale i rozbudzone nadzieje epoką stanu wojennego. Przynajmniej do 1985 lub 1986 roku, kiedy to na rogu ulicy Kościuszki i zwycięstwa natknąłem się na Jerzego Ignaciuka, dawnego kolegę po piórze, teraz eksponowanego i nagradzanego literata i członka oficjalnego Związku Literatów Polskich (ZLP), idącego z drugim naszym znajomym Andrzejem Staniszewskim, kolejnym karierowiczem (lecz o twardszej psychice), który mnie widząc rzucił nonszalancko i sardonicznie: "A co ty, jeszcze żyjesz? To jeszcze nie popełniłeś samobójstwa?". W latach 1978-1981 należeliśmy razem do zarządu Koła Młodych przy olsztyńskim ZLP (to była nowość na naszej prowincji), opiekował się nami sam Zbigniew Nienacki, którego nie znosiłem za jego obłudę, dwulicowość i fałszywość - lubił nas młodych zachęcać do "pisania realistycznie i samej prawdy", nieustannie meldując się w KW PZPR (nie wspominając o jego roli jako nacjonalisty, germanofoba, cynika itd.). Najabsurdalniejszym jego wyczynem paraliterackim było pokazanie nam z ukrycia pistoletu, pozwolenia na broń, a to wszystko odbywało się po comiesięcznym naszym zebraniu młodoliterackim, po którym udawaliśmy się (prawda, że nie wszyscy z naszej kilkuosobowej grupki, ale większość) na niższe piętro do słynnego z pijaństwa, rozrób, zabaw, tracenia zdrowia, talentów, rozsądku, przyzwoitości Domu Środowisk Twórczych, który z twórczością niewiele miał wspólnego - chyba z pisaniem przez agentów odpowiednich służb i ich akolitów raportów z sytuacji na parkiecie, przy stołach i pod stołami. Sam Nienacki nie pił, odurzał się popularnością. Komunistyczno-narodowy spięty asceta z kompleksami na tle seksualnym. Ile to zdolnych i mających słabe charaktery i zdrowie ludzi ten czy inny DŚT przekabacił na peerelowską wegetację lub łatwe i wymierzalne sukcesy, iluż zmarnował, rozpił, porzucił! Ja też zauważyłem u siebie tendencję do - mimo sarmackiej cholery mnie biorącej i pilnowania swojego talentu przed zbrukaniem - autodestrukcji, alkoholizowania, co kończyło się kacem moralnym na poziomie jeśli nie Śnieżki, to Góry Dylewskiej!
Kazimierz Brakoniecki, Dziennik olsztyński 1989-1993 (Convivo 2022) s. 14-15
Nie każdy poeta musi czuć potrzebę złożenia życia na ołtarzu Ojczyzny, diamentów rzucanych na barykadę mamy już w sumie nadmiar.
Oczywiście, że nie musi, ale w ustach osoby, która nie uważała, że powinna walczyć z systemem, takie kategoryczne wypowiedzi o innych, brzmią fałszywie.
Twtter is a day by day war
Jasne. Chociaż myślę, że niczego więcej może już tam nie być. Czy w latach latach 1989-1993 Nienacki prowadził jakąś aktywność literacko-kulturalną, która mogłaby zainteresować kogoś tak prowolnościowo-demokratycznego, jak Brakoniecki? Wydał "Dagome iudex", ale to był czas zachłyśnięcia się wolnością i zalewu rynku powieściami z zachodniej literatury, których wcześniej nie można było tłumaczyć, czy nie wydawano z powodu braku papieru. To się kupowało i tym żyło. A ze spotkania autorskiego, na którym byłem, odniosłem wrażenie, że dla poety Nienacki był głównie i przede wszystkim autorem książek dla dzieci.
Rozumiem. Może będzie po prostu jeszcze jakaś dygresja z wcześniejszej epoki, bo przytoczony przez Ciebie fragment był naprawdę soczysty. W sumie Brakoniecki mógłby być ciekawym rozmówcą, właśnie ze względu na to, że nie pałał do Nienackiego sympatią. Spojrzenie z innej strony, bardzo krytyczne, mogłoby być interesujące.
Dziennik Brakonieckiego cały jest bardzo ciekawy. Przeglądam tom i miejscami podczytuję na wyrywki przypominając sobie burzliwe wydarzenia lat 89 i 90. (doszedłem w tym wertowaniu do polowy lutego).
A tak ogólnie jestem zaskoczony reakcją Pawła i Kustosza na autora, bo wydawało mi się, że poczują z nim jakąś wspólnotę z powodu podobnych poglądów politycznych 😀
Str. 100 (15 II, CZWARTEK [1990]) (nie przepisuje, bo bardziej o ówczesnych czasach, niż o Nienackim, ale jest wzmiankowany, więc... - mam nadzieję, że da się tekst odczytać ze zdjęcia)