"Zimna Wojna" otrzymała nagrodę publiczności podczas ceremonii wręczenia Europejskich Nagród Filmowych w Berlinie. To mój ulubiony film 2018 roku więc jest okazja żeby przypomnieć co o nim wtedy napisałem. Mocno emocjonalne to było, ale taki był zapis chwili i nic teraz nie będę zmieniał. Zwłaszcza, że co do meritum, nic się w mojej ocenie nie zmieniło.
Ten film nie miał wielkich szans, żeby rzucić mnie na kolana. „Ida” wysoko ustawiła poprzeczkę i bardzo podkręciła oczekiwania. Wydawało się, że idę do kina po to by uzyskać odpowiedź na pytanie jak bardzo „Zimna wojna” jest słabsza, jak bardzo wtórna, bo przecież już sam zwiastun odkrywa, że estetyka i środki artystyczne wykorzystane w filmie są te same co w „Idzie”.
I stała się rzecz niesłychana. Obejrzałem film wspaniały, zachwycający pod każdym względem. Żadne słowa, które przychodzą mi do głowy, nie są wystarczająco entuzjastyczne by skomplementować zdjęcia. Dziżas, ten Łukasz Żal to jakiś pieprzony geniusz obiektywu! Niemal każdy kadr to mega fota. Nie znam nikogo, kto równie pięknie potrafi komponować ujęcia. Muzyka, a właściwie adaptacje muzyczne polskich utworów ludowych, przewspaniałe. Mistrzowskie aktorstwo i poruszająca historia miłosna. I właśnie ten ostatni element sprawia, że bez żadnych wątpliwości „Zimną wojnę” cenię wyżej niż „Idę”. Tam doceniłem przede wszystkim formę, sama opowieść toczyła się gdzieś z boku, nie przeżyłem jej, nie przefiltrowałem przez samego siebie. Tutaj jest zupełnie inaczej. Opowiadana historia chwyciła mnie za trzewia, dotknęła emocji, stała się bliska, bardzo osobista. Znajduję w niej echa innych wielkich dzieł literackich i filmowych, choćby „Nieznośnej lekkości bytu” Milana Kundery (którego również uwielbiam), czy słynnej „Casablanki”, co w moim przekonaniu nie jest słabością a atutem tego filmu. Z kolei końcowy fragment w ruinach cerkwi kojarzy mi się z pamiętną sceną z "Popiołu i diamentu", w której Maciek Chełmicki deklamuje Krystynie fragment wiersza Norwida. Zresztą, estetyka "Zimnej wojny" jednoznacznie przywodzi na myśl najlepsze wzorce szkoły polskiej.
Pawlikowski jest mistrzem budowania nastroju. Tu wszystko jest wręcz ikoniczne. Jak paryska la boheme przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych to oczywiście z mansardą, widokiem na dachy Paryża i dekadencką melancholią klubów jazzowych, gdzie mniej więcej w tym czasie Miles Davis nagrywał genialną ścieżkę dźwiękową do filmu Louisa Malle’a „Ascenseur pour l'échafaud” (Windą na szafot”). Jak Berlin to ośnieżony Checkpoint Charlie. Pewnie jest tak, że ten film zestroił się z moim stanem ducha, idealnie wpisał w nastrój, stąd ładunek emocji jaki w nim ulokowałem jest większy. Ale film wszedł mi w głowę i wygląda na to, że rozgościł się tam na dobre.
Rzecz, do której mógłbym się ewentualnie przyczepić, szukając powodów do osłabienie swojej jednoznacznie entuzjastycznej opinii o tym filmie, to nieco infantylne zakończenie. I to zarówno w odbiorze bezpośrednim jak i metaforycznym. Zdecydowanie wolałbym zakończenie otwarte.
Kiedy skończyła się projekcja, zapaliły światła, poczułem że przeżyłem coś wyjątkowego. I zrobiłem to, czego nie robiłem nigdy wcześniej. Pomaszerowałem do kasy i kupiłem bilet na kolejny seans, który za chwilę się zaczynał. „Zimna wojna” to dla mnie arcydzieło. Kocham ten film. Kocham w nim wszystko. Jeśli kiedyś jeszcze się ożenię, to tylko z dziewczyną, która pokocha ten film;)
Rzeczywiście Twoje emocje aż kipią w tej recenzji, Kustoszu.
Bardzo fajnie, że ją wrzuciłeś.
No i cóż, nie mam najmniejszych szans na zostanie Twoją żoną 😀 😀 😀
Nawet kandydować bym nie mogła, bo mnie ten film totalnie rozczarował.
No i cóż, nie mam najmniejszych szans na zostanie Twoją żoną 😀 😀 😀
Hmm... nie dostrzegam smutku w tej konstatacji;)
Odkopuję wątek, bo w Londynie powstaje teatralna adaptacja "Zimnej wojny".
W roli głównej Yennefer z netflixowego "Wiedźmina", którą znam tylko z tej roli, więc nie bardzo ją widzę jako Zulę. Brak jej surowości. Za to ma być zachowana polska muzyka ludowa.
Ciekawostka.