Wenecja nadal otacza mnie swoją magicznością i zastanawia.
Coś jest takiego w tym filmie, że ,,siedzi,, w głowie długo po obejrzeniu...
W Wenecję trzeba się też wsłuchać.
Prawda? Wiele mądrych, a prostych słów w niej jest.
jest też chłodna, zdystansowana, dziwna relacja Marka z matką
Może nie tyle z matką, co matki. Wszak Marek kocha, tylko nie jest kochany, tęskni za czułością i ciepłem, woła o uczucia, i buduje swój sztuczny świat właśnie dlatego, że tej miłości nie doznaje.
nigdy nie odebrałam Cieleckiej inaczej jak "góry lodowej".
Hmm, mam podobnie, tym większe uznanie dla Kolskiego, że tak celnie ją obsadził.
Na czym oglądaliście?
Na tym VOD TVP?
Próbuję oglądać, ale co chwilę mi się zacina ... ☹️
Na czym oglądaliście?
Na tym VOD TVP?
Próbuję oglądać, ale co chwilę mi się zacina ... ☹️
Ja miałem nagrane z tv, ale potem patrzyłem też na VOD i działało. Może pożycz od sąsiada trochę internetu 😉
Na czym oglądaliście?
Na tym VOD TVP?
Próbuję oglądać, ale co chwilę mi się zacina ... ☹️
Ja miałem nagrane z tv, ale potem patrzyłem też na VOD i działało. Może pożycz od sąsiada trochę internetu 😉
Ale ja mam bardzo dobry internet, co było widać choćby na konkursie 😉
"Wenecja" Kolskiego jest filmem niepokojącym.
Po seansie chciałam zmyć z siebie ten niepokój wprowadzając się w zupełnie inny nastrój, ponieważ w ostatnim czasie miałam sporo styczności z tematyką podjętą w filmie Kolskiego i czułam się nią przygnieciona. Tak więc od razu po "Wenecji" obejrzeliśmy "Listy do M."
Ale w nocy mój umysł wyrzucił na pierwszy plan to co próbowałam przykryć. Śniła mi się wojna w obrazach z filmu "Wenecja". Świadczy to o tym jak mocno w pamięć zapadają ujęcia wykreowane przez reżysera. Muszę przyznać, że film jest bardzo artystyczny, zdjęcia wręcz rewelacyjne. Bardzo podobały mi się wstawki z przedmiotami wpadającymi do wody symbolizującymi dany epizod.
Prawie nie ma tam Niemców i okrucieństwa wojny (poza jednym, może dwoma epizodami), (..).
Dokładnie. Oglądamy obraz przedstawiający wojnę w zupełnie inny sposób. Kobiety z dziećmi zostały w domu. Wojna również ich dotyka, żyją w ciągłym napięciu, bliscy umierają. Wojna mocno ich dotyka choć wojska nie wkraczają bezpośrednio. Aby nie oszaleć tworzą świat, w którym mogą się przed wojną schować, spróbować o niej zapomnieć. Tworzą swoją Wenecję. Przecież w normalnych warunkach gdyby okazało się, że piwnica domu zostaje zalana przez wodę w pierwszej chwili właściciel oraz lokatorzy martwiliby się o to jak tę wodę usunąć żeby nie zniszczyła fundamentów. Tutaj to jest nieważne. To podejście zarówno dorosłych jest w pewnym sensie podejściem dziecka.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Na tym VOD TVP?
Oglądaliśmy na VOD i kilkakrotnie coś lekko zacięło, ale ogólnie było ok.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
I ciśnie się na usta niepokojące pytanie. Co stało się dotychczasowymi lokatorami pałacu?
Chyba właśnie ta ostatnia scena wywołała we mnie największy niepokój. Niestety mam wrażenie, że stało się najgorsze.
Może nie tyle z matką, co matki. Wszak Marek kocha, tylko nie jest kochany, tęskni za czułością i ciepłem, woła o uczucia, i buduje swój sztuczny świat właśnie dlatego, że tej miłości nie doznaje.
Nie nazwałabym matki górą lodową a raczej skupioną na sobie egocentryczką. Ta "góra lodowa" wcale nie jest zimna w relacjach z innymi mężczyznami. Marek przechowuje niczym relikwię kawałek szkła z pękniętej szklanki, na którym jest odciśnięty ślad szminki matki. Ona natomiast nie wygląda jakby Marka kochała. Później coś się w niej uruchamia ale podejrzewam, że to wpływ wojny.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Nie nazwałabym matki górą lodową a raczej skupioną na sobie egocentryczką
Tu się zgodzę
Ta "góra lodowa" wcale nie jest zimna w relacjach z innymi mężczyznami.
A tu już nie.
Ta "góra lodowa" zabarwia sobie życie emocjonalne tylko i wyłącznie kontaktem cielesnym z facetami nie mając pojęcia o uczuciach, miłości czy bliskości. Takie coś to zazwyczaj "pasuje" do większości ról męskich. Dlatego też jej kontakt z synem jest... żaden, bo jest wyjałowiona z uniesień wyższego rzędu. Nie lubię tej postaci i całe szczęście, że gra ją aktorka, za którą nie przepadam.
A to ja nie do końca się zgodzę, ponieważ mimo wszystko odniosłam wrażenie, że do starszego syna miała lepszy, cieplejszy stosunek.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
do starszego syna miała lepszy, cieplejszy stosunek.
Bo mniej ją absorbował ze względu na swój wiek, więc mogła sobie pozwolić na nie traktowanie go jako dziecka czyli kompletnie się nim nie przejmować.
Obejrzałam i ja.
Co prawda już kilka dni temu, ale po obejrzeniu cisnęło mi się na usta tyle słów, tyle wrażeń i emocji, że postanowiłam sobie to wszystko poukładać i napisać o kilku z nich. Tych najważniejszych i najbardziej znaczących dla odbioru filmu.
„Wenecja” to bez wątpienia bardzo dobry film. I bardzo piękny. A jego piękno opiera się głównie na dwóch płaszczyznach – obrazie i dźwięku.
Zacznijmy od pierwszego z wymienionych elementów.
Film jest niesamowicie pięknie zobrazowany. Artystycznie. Właśnie zdjęcia zrobiły na mnie chyba największe wrażenie. To nie są bowiem zwykłe ujęcia filmowe, zwykłe kadry. To zdjęcia – obrazy, zdjęcia – miniatury filmowe, zdjęcia – przekaźniki emocji, zdjęcia – arcydzieła, zdjęcia – popis wirtuoza. Są magiczne. Bajkowe, czy wręcz baśniowe.
Oczarowały mnie całkowicie. Porwały. Wciągnęły do środka. Wypełniły. Wprawiły w totalny zachwyt.
Drugi z elementów – dźwięk. Jakże pięknie on te zdjęcia dopełnił. Jak cudownie z nimi współgrał. Bardzo dawno nie widziałam w żadnym filmie takiej harmonii obrazu i dźwięku. Na pewno bardzo długo pozostaną w mej pamięci sceny muzyczne – Naumek grający na skrzypcach, Basia przy fortepianie ... I ten powracający motyw – delikatny, subtelny, ale jakże przejmujący.
Kolejnym elementem, na który trzeba zwrócić uwagę, to sceny. Niezwykłe, pięknie nakręcone sceny zapadające w pamięć.
Sceny, które swym pięknem i wymową docierają do wnętrza widza. W każdym razie do mojego dotarły. Pisanie karteczek w kościele przez chłopców, sceny przy nadrzewnej kapliczce, Weronika tańcząca z butelką na głowie, jak wcześniej Naumek i tym samym dzieląca jego los ...
Wszystko to, co opisałam powyżej, składa się na przejmujący, piękny w swoim wydźwięku film.
Niestety wspomnieć muszę o dwóch aspektach, dzięki którym nie mogę zaklasyfikować „Wenecji” jako spójnego arcydzieła sztuki filmowej. Jako filmu wybitnego.
Pierwszym z nich jest bez wątpienia warstwa dialogowo / monologowa, w moim odczuciu bardzo słaba.
Przykłady? Proszę bardzo: banalne stwierdzenia w stylu: „Wenecji nie wystarczy kochać. Należy ją rozumieć.”, czy też łopatologiczne: „Twój brat jest starszy od ciebie o trzy lata.”. Zwłaszcza to drugie zgrzyta. Bohater przecież wie doskonale, o ile jest młodszy od swojego brata. To jest informacja podana widzowi, ale jakże niezręcznie, jak mało subtelnie. Można było przecież podać tę informację inaczej.
Tego typu banalne dialogi w tak artystycznym filmie mocno mi zgrzytają i psują odbiór całości.
Jeszcze gorsze były monologi Marka polegające na wielokrotnym powtarzaniu tej samej sentencji.
Być może stwierdzicie, że przesadzam, ale mam alergię na wielokrotne powtarzanie tego samego. Pisałam o tym już przy recenzji „Laseczki i tajemnicy”. Tam również powtarzana po wielekroć historia laseczki mocno mnie denerwowała. Tak, jakby autor traktował czytelnika jak niedorozwiniętego osła, któremu trzeba co chwilę przypominać o rdzeniu historii.
Tutaj podobnie. Wręcz fizycznie bolał mnie schemat powtarzania przez Marka tego samego: „Nie będzie deszczu. Nie będzie deszczu. Nie będzie deszczu. Nie będzie deszczu. Nie będzie deszczu...” czy też jeszcze częstsze: „Nie chcę tu być. Nie chcę tu być. Nie chcę tu być. Nie chcę tu być. Nie chcę tu być. Nie chcę tu być. Nie chcę tu być...”
Szkoda. Szkoda, że autor scenariusza zastosował taki płaski zabieg. O ileż bardziej słowa Marka dotarłyby do mnie, gdyby zostały wypowiedziane jeden jedyny raz. O ileż więcej emocji by wywołały, o ileż mocniejszy byłby ich odbiór.
A powtarzane w ten sposób tylko mnie zirytowały.
Uważam, że słabe dialogi obniżyły dość znacznie poziom tej jakże pięknej przecież historii.
W pewnym momencie przyłapałam się na tym, że „zamknęłam” się na dialogi i chłonęłam jedynie obraz.
I na koniec drugi słaby moim zdaniem aspekt filmu.
Pisałam już kiedyś przy okazji recenzji jakiejś książki (nie pamiętam jakiej), że mam duży problem z wystawieniem najwyższej oceny książce, której główny bohater nie wzbudza we mnie za grosz sympatii.
To samo mam z filmami.
„Wenecja” to niestety jeden z takich przypadków.
Główny bohater, Marek, nie potrafił tej sympatii wzbudzić. Przez 98% filmu ma jedną minę – jest wciąż nadąsany, naburmuszony i nadęty. Zachowuje się jak zarozumiały wywyższający się paniczyk z dobrego domu. Jedynie jako gondolier w piwnicznej Wenecji zyskuje trochę życia i przejawia ludzką miłą twarz. Ale to za mało. Za mało jak na prawie dwugodzinny film.
Podsumowując: bardzo się cieszę, że Wowax zaproponował „Wenecję” do naszego ZKF-u.
Gdy przymknę oko na powyższe dwa aspekty, muszę przyznać, że to piękny, bardzo artystyczny i głęboki film.
Chciałabym jeszcze kiedyś do niego wrócić. Tak, na pewno to zrobię.
Yvonne, większość Twoich zachwytów podzielam i sądzę, że surowo obeszłaś się z oceną dialogów. Nie pamiętam żeby coś mnie w nich raziło. Wspomniane przez Ciebie, powtarzane wielokrotnie przez Marka "nie chcę tu być" to przecież motyw przewodni filmu. Odrzucenie świata, w którym musi żyć i niezgoda na jego trwanie. Odrzucenie po wielokroć. Nie ma nic dziwnego w tym, że motyw ten powraca.
Podzielam również Twoją opinię na temat roli głównego bohatera dziecięcego, nie podzielając tym samym zachwytów, które przeważają w recenzjach. Rola Marka jest zbyt powściągliwa, jednowymiarowa, budząca niewiele sympatii. Role dziewczynek są dużo lepsze. Najbardziej podobała mi się nieco zawadiacka, świadoma budzącej się w niej kobiecości, Frosia.
Yvonne, większość Twoich zachwytów podzielam i sądzę, że surowo obeszłaś się z oceną dialogów. Nie pamiętam żeby coś mnie w nich raziło.
Mnie raziła ich banalność i jakaś taka "taniość".
Od filmu, który aż emanuje artyzmem, oczekuję głębszych dialogów. Bardziej subtelnych, bardziej inteligentnych, przekazujących kwestie bardziej przez półśrodki, niedopowiedzenia i metafory niż w sposób: "kawa na ławę".
Ale to oczywiście moje subiektywne odczucie.
banalne stwierdzenia w stylu: „Wenecji nie wystarczy kochać. Należy ją rozumieć.
Banalne? No proszę Cię....toż to kwintesencja całego obrazu. Nie odnoś tego tak.... dosłownie.
banalne stwierdzenia w stylu: „Wenecji nie wystarczy kochać. Należy ją rozumieć.
Banalne? No proszę Cię....toż to kwintesencja całego obrazu. Nie odnoś tego tak.... dosłownie.
No popatrz, jak różnie odbieramy...
Dla mnie to jedno z najbanalniejszych zdań w filmie. Takie jakieś napuszone, a jednocześnie bez treści.
Yvonne, bardzo podoba mi się Twój wpis. Jakoś umknęło mi to, ale faktycznie zgadzam się z tym, że dialogi były dość płytkie a Marek nie wyrażał sobą żadnych emocji. Jego mantra nie chcę tu być również mi zgrzytała.
Nie pamiętam żeby coś mnie w nich raziło.
One nie tyle rażą ile mogłyby być lepsze, bardziej wyrafinowane przez co bardziej pasowałyby do konwencji filmu.
A jego piękno opiera się głównie na dwóch płaszczyznach – obrazie i dźwięku.
Dla mnie ten film to właśnie obrazy. Gdy o nim myślę mam przed oczami konkretne, krótkie sceny. Wspomniany Naumek tańczący z butelką, Weronika w białej halce, tonący wisiorek, belka z kartkami w kościele i wiele innych. Zbiór obrazów, dzięki któremu jest to film zapadający głęboko w pamięć.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Przecież ten Marek to był zwykły dzieciak, który najzupełniej zwyczajnie nie chciał być tam, gdzie trafił na wakacje.
Przecież ten Marek to był zwykły dzieciak,
Zwykły dzieciak w niezwykłych czasach.
Może i zwyczajne dziecko, może czasy niezwykłe albo i zwykłe, może to prosta opowieść. A może właśnie nie. Może właśnie wszystko jest niezwykłe, zależnie od nastroju, emocji mogę sobie doskonale wszystko wyobrazić i zrozumieć też cząsteczkę swojego dzieciństwa. Bogatego w "nie chcę tu być" i chcę być w "Wenecji" Dla Was to tylko prostota słów, kapryśny dzieciak, zwyczajność. Dla mnie Kolski, przeniósł mnie z "nie chcę tu być" na mój Spitsbergen. Jasne, że jestem nieco uwrażliwiona, jeśli chodzi o takie kino, nawet myślę, że za bardzo. Ale wolę tak, bo świat jest wtedy ciekawszy. Ciekawej ogląda się opowieść, kiedy odrzuci się analizowanie każdego ujęcia a popłynie się magicznymi kanałami Wenecji, chociażby tylko we własnej wyobraźni.
No to Nietaj także uzupełnił swoją filmografię o tę pozycję. Bardzo dużo już napisaliście. Przyznam rację tym, którzy dostrzegli w nim piękno zarówno w obrazie jak i muzyce. Bardzo miło się go ogląda i słuch, a sepia i ujęcia makro tylko dopełniają artystycznego dzieła.
Co do fabuły jednak, to moich zachwytów będzie znacznie mniej. Moje pierwsze pytanie po seansie brzmiało "o czym u diabła jest ten film i co ma nieść?". Dla mnie to opowieść o dzieciakach z dysfunkcyjnej rodziny zblazowanych właścicieli ziemskich, z deczka zmanierowanych swoim pochodzeniem. Dysfunkcja polegała na totalnym braku więzi uczuciowych pomiędzy jej członkami, czego deficyty stają się przyczynkiem do fantazji chłopaków. Dla jednego ucieczką była imaginacja Wenecji, dla drugiego ułuda działania w konspiracji. Matkę i ciotki to jednak guzik obchodziło. Wenecja w piwnicy była pretekstem do zabawy przy winku. Zresztą same mówią, że babka nie nauczyła ich uczuć wyższych. A już całkiem obrzydliwe było oszustwo matki, co do powinności względem białego krzyża by móc się bzyknąć z jakimś gachem. I nie piszę tego przez wzgląd na moją organiczną awersję do Cieleckiej.
Prawdziwe w tym filmie były dziewczynki, a ich role ładnie zagrane. Tak właśnie wyobrażam sobie ogół percepcji i zachowań dorastających panienek. Prawdziwa była też żydowska rodzina. Reszta sztuczna i niewiarygodna.
Jeżeli mamy mówić o zderzeniu światów to widzę tu ten, w którym żyją ciotki wobec wojennej zawieruchy. Co do świata chłopców to postrzegam go jako zabawę, która wypełnia braki w rodzicielskiej atencji.
Cała naprzód ku nowej przygodzie!
Taka gratka nie zdarza się co dzień
Niech piecuchy zostaną na brzegu
My odpocząć możemy i w biegu!