Seans się skończył i niewiele z tego filmu we mnie zostało. To nie jest złe kino, ale spodziewałem się czegoś więcej niż pozytywnych doznań estetycznych. Więcej na temat najnowszego filmu Marcina Krzyształowicza pt. "Pan T." znajdziecie na PORTALU.
To tak przy okazji. W Dwójce (PR2) jest od 2 stycznia czytany "Dziennik 1954" Tyrmanda w oryginalnej wersji autorskiej:
https://www.polskieradio.pl/8/4346/Artykul/2429877,Dziennik-Tyrmanda-w-oryginalnej-wersji-autorskiej
Czuję się mocno zachęcona. Nie tylko tymi smaczkami epoki ale po prostu całością. Kustoszu, jakoś ostatnio im bardziej coś Ci się nie podoba, to wiem, że ja będę zadowolona 🙂 I zrobiło mi się przy tym wszystkim smutno....nadal nie mamy zekranizowanego "Złego" i tak sobie o tym rozmyślam. To moja ukochana powieść, wracam do niej bardzo często i przenoszę się zupełnie w inny czas. Ileż to razy łaziłam po Warszawie śladami bohaterów. Niestety wszystkie one, te miejsca, dzisiaj tchną zupełnie czymś innym. Dlatego ekranizacja "Złego" to już tylko marzenie nie do zrealizowania. A wracając do Pana T. uważam, że Wilczak pasuje do tej roli. Nie wiem jak w całości wygląda i sie prezentuje, oglądałam tylko zwiastun, ale ja bym na nim "psów nie wieszała".
To tak przy okazji. W Dwójce (PR2) jest od 2 stycznia czytany "Dziennik 1954" Tyrmanda w oryginalnej wersji autorskiej:
Mam oczywiście również wersję autorską "Dziennika". Nie mogłem się przyzwyczaić, że zamiast Bogny jest tam Krystyna:)
A wracając do Pana T. uważam, że Wilczak pasuje do tej roli. Nie wiem jak w całości wygląda i sie prezentuje, oglądałam tylko zwiastun, ale ja bym na nim "psów nie wieszała".
Ja przecież psów nie wieszam. Nie znam chyba żadnych wartościowych ról Wilczaka więc trudno mi go oceniać. Tutaj, wbrew pozorom niewiele miał chyba do zagrania. Wystarczyła kamienna twarz i świetnie dobrane emploi.
Ileż to razy łaziłam po Warszawie śladami bohaterów. Niestety wszystkie one, te miejsca, dzisiaj tchną zupełnie czymś innym. Dlatego ekranizacja "Złego" to już tylko marzenie nie do zrealizowania.
Wcale nie. Tamtej Warszawy nie ma już od ponad pół wieku albo i dłużej. Teraz właśnie, dzięki efektom komputerowym można ją odtworzyć. Tylko budżet musi być odpowiedni.
Boję się jednak, że filmowy "Zły" byłby rozczarowaniem. Książka pozbawiona tych wszystkich dodatkowych smaczków, mini felietoników i hymnów na rzecz warszawskich knajpek, fryzjerów, gazeciarzy etc, byłaby tylko trzeciorzędnym kryminałem bez głębi i drugiego dna, a to akurat trudno przenieść na ekran.
Dyskusja na temat "Złego" Leopolda Tyrmanda została przeniesiona do wątku poświęconego autorowi.
"Pan T." wskoczył na pewną platformę, więc czym prędzej się na niego rzuciłem, licząc na klimatyczny czarno-biały film, obsypywany komplementami podkreślającymi wysublimowaną ironię, humor i surrealizm, godzien wielu filmowych nagród. Słuchając tych wszystkich zachwytów, w myślach wyobrażałem już sobie tę wspaniałą ucztę dla zmysłów i z każdą chwilą coraz bardziej ekscytowałem się perspektywą oczekującego mnie wyzwania żonglującego intelektem widza.
Żeby wieczór wypełniała nie tylko strawa dla duszy, ale i ciała, wyskoczyłem do sklepu i zaopatrzyłam się w napój nie mający nic wspólnego z najszlachetniejszymi trunkami z czasów Bolesława B. Tak uzbrojony, z wielkimi nadziejami, zasiadłem przed ekranem komputera i włączyłem "Pana T.", całkowicie oddając się magii X muzy.
Sączę napitek, mijają minuty, czekam... Zaczyna się zastanawiać, kiedy zacznie mnie wciągać. Nic się jednak dzieje. Zupełnie. Lekko już zniecierpliwiony, zaczynam przekonywać samego siebie, że nie jest źle.
Ba, jest całkiem dobrze. Muzyka fajnie kołysze, przez ekran przewijają się Aktorki i Aktorzy, których cenię. Obcuję ze sztuką przez wielkie S. Ten wieczór jest naprawdę udany. Dawno się tak znakomicie nie bawiłem. Dosłownie czuję siermiężny klimat lat 50. Z zapartym tchem obserwuję perypetie Pana T., zawieszonego gdzieś pomiędzy szamotaniną z codziennością i bólem istnienia a surrealną, szaloną eskapadą wgłąb własnej wyobraźni. Sycę się wielopiętrową symboliką, ciesząc się każdą sekundą tego wysmakowanego widowiska.
Nagle, trochę tak nieśmiało kiełkuje myśl, która z każdą chwilą staje się coraz silniejsza, aż wreszcie eksploduje, rozrywając mi głowę......Czemu tu tak zimno...? Gdzieś z oddali słyszę znajomy głos, który jakby przez mur woła: pobudka, pobudka! Miałeś oglądać "Pana T." Zaczynam łapać kontakt z własną świadomością, więc pewnym głosem odpieram atak: Oglądałem! Właśnie widzę.
Poddaję się. Nie dałem rady.
Chwilę później, już w wannie, zastanawiam się o co tam, do jasnej cholery, chodziło? Marek Piwowski wspominał kiedyś (na poły anegdotycznie), że obawiając się interwencji cenzury, postanowił sam pociąć "Rejs". I tak ciął i ciął, aż wyszedł z niego film kultowy. Z "Pana T." raczej nie wyjdzie film kultowy, choć łączy go z "Rejsem" to, że stanowi zestaw porozrzucanych scen, sprawiających wrażenie powrzucanych na zasadzie przypadkowości. Puzzli, które nie do końca do siebie pasują.
Czego zabrakło w tej opowieści? Moim zdaniem, właśnie dobrej... opowieści.
„Lalki dla dorosłych”, terroryści w maskach, metafory, symbole. Jak dla mnie, poziom abstrakcji jest zbyt wysoki.
Dobrze, że byłem w sklepie…
PS Dla ozdrowienia duszy i ciała dzisiaj obejrzę „Pamiętnik znaleziony w Saragossie”.
PPS A „Pana T.” najlepiej zobaczcie sami. Może wyłowicie z niego to, co mnie najwyraźniej umknęło.
...film, obsypywany komplementami podkreślającymi wysublimowaną ironię, humor i surrealizm, godzien wielu filmowych nagród. Słuchając tych wszystkich zachwytów
Nie no, samych zachwytów nie było. A już na pewno nie w mojej recenzji, w której z grubsza podzielam Twoje odczucia po seansie:)
Jasne, że nie. Przerzutka była celowa.
A Twoją recenzję, naturalnie, przeczytałem, więc wiem doskonale, że nie była hymnem pochwalnym 😉
@seth_22
Ja oglądałem w kinie, krótko po premierze więc pewnie wrażenia też lepsze niż po Netflixie. Właśnie uświadomiłem sobie, że w czasach przed covidowych czyli całą epokę temu:)