Yvonne, przepraszam, niestety w tym tygodniu praca na tyle mnie obciążyła, że nie mogłam sobie w godzinach biurowych pozwolić na uczestnictwo w życiu forum a po godzinach głównie spędzałam czas przemieszczając się pomiędzy województwami więc pisanie było wykluczone.:( Ale dziś wieczór chwila upragnionego spokoju więc wreszcie mogę napisać coś o filmie zaproponowanym przez Yvonne w kategorii "Zderzenie dwóch światów".
Przede wszystkim chciałam zaznaczyć, że film ten według mnie idealnie wpisuje się w zaproponowaną przez Marutę tematykę. Dla mnie jest to głównie zderzenia świata niepokornych, problematycznych chłopców umieszczonych w internacie z pięknym światem muzyki. W świecie chłopców dominuje chaos połączony z wymierzanymi im karami. Świat muzyki jest ułożony, wzniosły. W końcu muzyka jest jedną z dziedzin sztuki. A tym chłopcom w internacie nauczonym do tej pory chyba jedynie reagowania agresją daleko od sztuki. Ale jak widać tylko pozornie. Dla mnie jest to piękna opowieść o tym, że trafiając w życiu na dobrych mentorów, nauczycieli można całkowicie odmienić panujące wokół nas zewnętrze. Po części sama czegoś takiego kiedyś doświadczyłam. To jakich ludzi spotykamy na swojej ścieżce ma niekiedy olbrzymi wpływ na nasze życie, choć nierzadko nie zdajemy sobie z tego sprawy.
„Pan od muzyki” opowiada o dzieciach, a ja, mówiąc oględnie, nie przepadam za filmami, w których głównymi bohaterami są dzieci. Nie przepadam też za muzyką chóralną, zwłaszcza w wykonaniu chórów dziecięcych.
A ja często lubię filmy z dziećmi (np. "Podróż za jeden uśmiech") a muzykę chóralną wręcz uwielbiam. Pamiętam jak dwa lata temu znalazłam się na widowni kameralnego kościoła w Łodzi, gdzie odbywał się Świąteczny koncert zespołu Śląsk. Ale, jak się samemu nie będzie na takim wydarzeniu to nie się nie zrozumie. Mnie bardzo przypadł do gustu głos Pierra Morhange.
Znamy tylko historię Pierra i Pepinota.
Dla mnie jest to film o losach Clementa i Pierra a reszta stanowi jakby drugi plan.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Możliwe jak najbardziej, bo przecież to kiepski film.
Rozumiem Yvonne, że to odnosi się do "Pulp fiction". Powiem tak, całe lata żyłam w przeświadczeniu, że to świetny film, który muszę koniecznie kiedyś obejrzeć. I obejrzałam. Z Kustoszem. Mieliśmy tak odmienne zdania w kwestii tego filmu, że lepiej byłoby go w ogóle nie oglądać. Ale na tę dyskusję załóżmy ewentualnie oddzielny wątek.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Dno Stawu - odebrałam jako swoiste dno egzystencji tych dzieciaków. Dno, od którego można się albo odbić, albo ugrzęznąć w nim na zawsze. Tyle, że do "wyciągania" mieliśmy tutaj jednego nowego wychowawcę a całą resztę raczej do dołowania wynurzających się. Nikt tam pereł nie szukał. Raczej przypadek sprawił, że za wnikliwym słuchem Pana Clementa poszły też czyny. Przypadek - bo był muzykiem. Gdyby był innej profesji, to może odkryłby piłkarza, pianistę, lekarza, baletmistrza.....kto wie. Gdyby nie był to Clement, a człowiek równie uzdolniony, tylko niechętny dzieciom, to żadnego pożytku by z niego nie było. Dlatego uważam, że Dno Stawu pokazuje tu tylko odrażające miejsce i tragedię tych chłopców.
Ale te dzieciaki wcale nie miały tak najgorzej. Z prawdziwego dnia to trafił do nich ten mały złodziejaszek, który później pewnie źle skończył.
Ale te dzieciaki wcale nie miały tak najgorzej.
Zależy z jakiej płaszczyzny to odbierzesz.
A ja często lubię filmy z dziećmi (np. "Podróż za jeden uśmiech")
"Podróż za jeden uśmiech" to film z dziećmi ale dla dzieci, czyli zupełnie co innego.
Gdyby był innej profesji, to może odkryłby piłkarza, pianistę, lekarza, baletmistrza..
I to jest właśnie ten schematyzm fabuły, o którym pisałem:)
Ale te dzieciaki wcale nie miały tak najgorzej.
To prawda. W tych czasach standardem był szkolny rygor. Gdyby dzieciaki nie wchodziły na głowę wychowawcom nikt by ich przecież nie karał karcerem. Akcja - reakcja;)
W tych czasach standardem był szkolny rygor.
U Niziurskiego są ciekawe standardy karania uczniów 🙂
Film „Pan od muzyki” jest wspaniały. Nie ma tam zbytniego przegadania ani patosu.
Fakt, że dzięki reżyserii oraz zdjęciom film ten wydaje się być głęboki, jednak historia tych chłopców jest w kinematografii powtarzalna.
Yvonne:
Clément Mathieu to ktoś z pozoru niepasujący do środowiska „Dna Stawu”. Jest wrażliwy, dobroduszny, cierpliwy, a ponadto posiada to, co nazwałabym darem pedagogicznym i wewnętrznym ogniem.
I wyzwala ten ogień nie tylko w swoich uczniach, ale również w Panu Corbin (dobrze pamiętam?)
chciałabym jednakże zastanowić się nad znaczeniem i symboliką nazwy internatu, która moim zdaniem nie jest wybrana przypadkowo.
W zasadzie zgadzam się z Twoją Yvonne interpretacją. Być na dnie, znaleźć się na dnie to określenia oznaczające upadek najniżej jak tylko można. Ja z kolei zawsze wychodziłam z założenia, że czasem trzeba dotknąć dna bo człowiek ma się wtedy od czego odbić. Ci chłopcy w internacie to dzieciaki sprawiające problemy, pochodzące z biednych rodzin. Sam dyrektor traktuje je bez szacunku.
Z prawdziwego dna to trafił do nich ten mały złodziejaszek, który później pewnie źle skończył.
Dokładnie tak.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
W moim odczuciu film "Pan od muzyki" pozytywniej się ogląda, niż o nim pisze. A to dlatego, że podczas seansu słabości się zauważa, ale nie wpływają one na odbiór i przyjemność z oglądania, za to podczas pisania wypychają się na plan pierwszy. Chodzi przede wszystkim o schematyczność i przewidywalność. Druga sprawa - pewne elementy, które nie całkiem pasowały mi do tej historii. Chwilami miałam wrażenie, że akcja powinna rozgrywać się jakieś 10-15 lat wcześniej. Może to dlatego, że film jest remake'iem, a oryginał to lata 30.? W każdym razie podejście do dzieci - zarówno to surowe, jak i to twórcze - kojarzyło mi się z epoką ciut wcześniejszą i działalnością takich osób jak Janusz Korczak czy Maria Montesorri.
Co dziwne, nie miałam też poczucia, że muzyka była w tym filmie kluczowa. Jak już zauważono, Clement mógł równie dobrze założyć drużynę piłkarską albo teatrzyk. Kluczowe było podejście do drugiego człowieka. Twórcy filmu nie bez powodu przywoływali raz po raz hasło "akcja-reakcja". Początkowo miało definiować metody dyrekcji, ale tak naprawdę opisywało podstawową zasadę relacji międzyludzkich. W "Dnie stawu" kara była reakcją na każdą negatywną lub wątpliwą akcję. Ale jednocześnie kara też była akcją, a zachowanie chłopców - reakcją. W ten sposób wszyscy wpadli w zaklęty krąg agresji i walki o dominację. Dopiero Mathieu przełamał tę zależność. Okazało się, że na pozytywne działania uczniowie zaczęli odpowiadać pozytywnym zachowaniem. Akcja-reakcja.
Co do interpretacji nazwy ośrodka - mi dno stawu zawsze kojarzyło się z mułem, który wciąga i brudzi. Chłopcy, którzy trafiają do tej "szkoły", zostają zepchnięci przez społeczeństwo na dno, w ten muł - i tam mają pozostać. Są naznaczeni, nic, co zrobią, nie może poprawić ich sytuacji. Ośrodek jest dla dzieci sprawiających trudności, ale dla współczesnego widza wydaje się miejscem, do którego wrzuca się dzieci skreślone na starcie. Owszem, chłopcy zachowują się agresywnie, palą, atakują dorosłych... jednak ile z tego to zachowania wyuczone właśnie w tym miejscu? Przecież wśród bohaterów są też dzieci, których nikt obecnie nie wysłałby do takiej instytucji. Co tam robi na przykład Pépinot? Czy gdyby Morhange miał pełną rodzinę to trafił by do tej placówki?
Czy Mathieu wpłynął na życie swoich wychowanków? Nie wiemy, znamy tylko losy dwóch z nich. Myślę jednak, że pokazał im jaśniejszą stronę świata i człowieka. Zaprzeczył wyuczonym w "Dnie stawu" regułom, według których inni ludzie (zwłaszcza dorośli i lepiej sytuowani) są wrogami, w życiu obowiązuje prawo dżungli, a z dna stawu nie można się wydostać.
Film pokazuje również, że odwołano dyrektora, więc możliwe jest, że dalsze losy wychowanków mulistego ośrodka polepszyły się na tyle, że ich droga życiowa była znacznie lepsza.
Sam dyrektor traktuje je bez szacunku.
Od razu mi się taka scena nasunęła:
Cała naprzód ku nowej przygodzie!
Taka gratka nie zdarza się co dzień
Niech piecuchy zostaną na brzegu
My odpocząć możemy i w biegu!
Przecież wśród bohaterów są też dzieci, których nikt obecnie nie wysłałby do takiej instytucji. Co tam robi na przykład Pépinot? Czy gdyby Morhange miał pełną rodzinę to trafił by do tej placówki?
Ciekawe spostrzeżenie. Większość tych chłopców rzeczywiście kwalifikowała się do zwykłego sierocińca, a umieszczanie wśród nich tego zbója, w dodatku wyraźnie starszego wiekiem, to pedagogiczna zbrodnia.
Bardzo ładny film Yvonne zaproponowała. Właśnie jesteśmy z Agą po seansie. Potem napiszę więcej. Mam takie jedno spostrzeżenie. Scena z samolocikami bardzo przypominała tę ze "Stowarzyszenia umarłych poetów" gdzie Keatinga uczniowie żegnali stając na ławce ze słowami "kapitanie mój kapitanie". Jedna i druga scena tyle podobna, co wzruszająca.
Cała naprzód ku nowej przygodzie!
Taka gratka nie zdarza się co dzień
Niech piecuchy zostaną na brzegu
My odpocząć możemy i w biegu!
A ja dopiero dzisiaj się odzywam w temacie, bo wyjątkowo późno obejrzałam film. Ale udało się.
Otóż film "Pan od muzyki" nie był dla mnie filmem o panu od muzyki, ani nawet o tych chłopcach z internatu. Ja odebrałam go jako opowieść o tym, jak ludzie których spotykamy na swojej drodze mają wpływ na nas i na nasze życie. Pan od muzyki trafił do ośrodka dla trudnej młodzieży z jakiegoś powodu, coś albo ktoś sprawiło, że obiecał sobie nigdy więcej nie zajmować się muzyką i stał się wychowawcą w internacie. Jednak na jego drodze stanęli ONI i to właśnie oni sprawili, że jego życie potoczyło się inaczej niż sam pragnął (?). Z kolei ON stając na drogach życiowych tych dzieci odcisnął na nich piętno. Zapewne mniejsze lub większe, ale pozostawił na nich swój ślad. Ten film jest dla mnie właśnie o tym.
Z co do tytułu. To chyba widzę to tak: wszyscy bohaterowie tego filmu (dzieciaki, dyrektor, nauczyciele) znaleźli się w takim miejscu swojej drogi życiowej w którym nie byli szczęśliwi, tak jakby wpadli właśnie to takiego stawu i tylko od osób, których spotkali, zależało czy się z niego wydostaną i gdzie się znajdą.
Pan od muzyki trafił do ośrodka dla trudnej młodzieży z jakiegoś powodu, coś albo ktoś sprawiło, że obiecał sobie nigdy więcej nie zajmować się muzyką i stał się wychowawcą w internacie. Jednak na jego drodze stanęli ONI i to właśnie oni sprawili, że jego życie potoczyło się inaczej niż sam pragnął (?).
Kompletnie zapomniałam o tym fakcie. A Clement przecież faktycznie początkowo chyba nie miał zamiaru korzystać ze swoich nut. Tak więc nie tylko on wpłynął na chłopców z Fond de l’Étang, ale także oni na niego.
tak jakby wpadli właśnie to takiego stawu i tylko od osób, których spotkali, zależało czy się z niego wydostaną i gdzie się znajdą.
Jakoś wewnętrznie nie mogę się z tym zgodzić. Nie chciałabym żeby mój los zależał tylko od tego jakich ludzi ześle mi los.
A gdzie jest Yvonne? Wątek się ruszył i akurat gdzieś zniknęła.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
tak jakby wpadli właśnie to takiego stawu i tylko od osób, których spotkali, zależało czy się z niego wydostaną i gdzie się znajdą.
Jakoś wewnętrznie nie mogę się z tym zgodzić. Nie chciałabym żeby mój los zależał tylko od tego jakich ludzi ześle mi los.
Popieram. Dla mnie nie chodziło o to, że Mathieu miał pomóc się im wydostać, ale że pokazał, że nie są na to dno skazani.
"Pan od muzyki" pokazuje bardzo sztywną i deterministyczną hierarchię - na samej górze drabiny jest hrabina, kilka szczebli niżej Rachin, potem nauczyciele, wychowawcy, woźny i na samym dole chłopcy. Osoby na niższym szczeblu nie mogą sprzeciwić się tym na wyższym ani wspiąć się na górę - no, może o jeden stopień, jeśli ktoś stojący wyżej pozwoli. A to dlatego, że trwałość takiego układu zależy właśnie od tego, by każdy pozostał na swoim miejscu. Uważam, że to swego rodzaju metafora społeczeństwa klasowego, w którym takim chłopcom także "przeznaczona" jest określona warstwa, nie tylko w "Dnie stawu", ale i w życiu. Mathieu dowodzi, że to sztuczny podział i że można go zmienić. Oczywiście z czyjąś pomocą jest łatwiej, ale samo pokazanie chłopcom, że są coś warci i mają jakieś możliwości, dużo znaczy. Zwłaszcza, że jest już rok 1949 i ten dickensowski płaszcz po prostu przestaje pasować. To już nie jest świat "Janków Muzykantów", choć niektórzy tego właśnie by chcieli. Tymczasem kiedy ktoś w końcu informuje o metodach dyrektora to zostaje on po prostu odwołany. Wystarczyło zapomnieć o "drabinie" i uwierzyć, że można coś zmienić.
Dla mnie nie chodziło o to, że Mathieu miał pomóc się im wydostać, ale że pokazał, że nie są na to dno skazani.
No właśnie. Trafili na takiego człowieka, który pomógł im się wydostać z tego stawu. Jednym dosłownie (jak temu małemu, którego zabrał ze sobą) innym przez wskazanie, że nie muszą tam być.
Przecież wśród bohaterów są też dzieci, których nikt obecnie nie wysłałby do takiej instytucji. Co tam robi na przykład Pépinot? Czy gdyby Morhange miał pełną rodzinę to trafił by do tej placówki?
No właśnie nie do końca zrozumiałam według jakiego wzorca chłopcy trafiają do tego ośrodka. Wydaje mi się, że na początku filmu było powiedziane, że jest to internat dla "trudnych" dzieci, ale nie jestem pewna.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Patrząc na "wychowanków" to po prostu wysyłano tam tych, którzy niekoniecznie sprawiali kłopoty, ale byli kłopotem lub mogli stać się nim w przyszłości. Pamiętam chłopców mających na oko jakieś 7-8 lat... Dlatego między innymi miałam skojarzenia z Dickensem.
Wreszcie i ja obejrzałam film 😎 I przypadł mi do gustu. Spodobała mi się bezpretensjonalna historia skromnego człowieka, który po prostu uczciwie wykonywał swoje obowiązki. Z tej perspektywy wydaje mi się i polski tytuł bardziej odpowiedni. Prawdziwy pedagog z powołaniem, któremu naprawdę zależało, żeby pomóc uczniom i co smutne, który najwidoczniej specjalnie się w ich pamięci nie zapisał, bo jak tłumaczyć to, że chłopak, który dzięki "panu od muzyki" zostaje sławnym dyrygentem, o historii swojego nauczyciela dowiaduje się przez przypadek...
Niby historia już wiele razy opowiadana, ale ta wersja ma swój urok...
A sama muzyka mnie zachwyciła! Świetnie chłopaki śpiewali 😉