„Oppenheimer” Christophera Nolana. Byłem. Nie tylko dlatego, że pakował się przez okno, wyskakiwał z lodówki i atakował we wszystkich mediach społecznościowych. Po prostu cenię twórczość Nolana. Można chyba nawet powiedzieć, że jestem jej fanem.
Czy „Oppenheimer” mnie porwał? Nakrótsza odpowiedz brzmi: nie. Owszem, pan Cillian Murphy przykuwa swoją grą uwagę, zwłaszcza w momentach, w których mierzy się z demonami swojego bohatera. Tak, pani Florence Pugh jest wprost magnetyczna. I możemy tak sobie wędrować od aktorki do aktora, bo to dobrze obsadzony film.
Dobrze obsadzony i dobrze zagrany. I sprawnie nakręcony. Sęk w tym, że w dziele Christophera Nolana, magika kina i genialnego reżysera, który pochyla się nad każdym detalem swoich filmów, tym razem zabrakło mi magii. W kilku jego filmach, chociażby „Mrocznym rycerzu” czy „Incepcji”, licznik Geigera dosłownie trzaskał w uszach, a tutaj raptem kilka razy zaturkotał. I już. Miałem wrażenie, jakby magia odparowała wraz z wybuchem bomby atomowej. I to jeszcze przed detonacją.
Akcja filmu toczy się na jakichś 167 płaszczyznach czasowych. Z jednej strony wprowadzają one sporo chaosu, z drugiej uwypuklają mentalną wiwisekcję, której poddano Oppenheimera. I to warstwa psychologiczno-moralna jest tu najistotniejsza i najciekawsza. Nolan postawił na wgryzanie się w postaci tego dramatu. I w moim przypadku to chwyciło. Podobnie jak muzyka, która nie tyle ilustruje, co dopełnia obraz.
Film jest długi. Moim zdaniem zbyt długi. Do tego przegadany. W żaden sposób nie usprawiedliwiają tego sceny, które zostają z nami na dłużej. Jest ich po prostu tyle, ile wzbogaconego uranu na początku Projektu Manhattan. Na mnie największe wrażenie zrobiła scena, w której Oppenheimer staje w swojej głowie przed skutkami własnego dzieła. Scena stanowiąca odzwierciedlenie wybuchu bomy atomowej. Perełka. Świetny pomysł, który naprawdę mocno bije po głowie. Jak dla mnie, takich momentów jest jednak za mało.
To nie jest oczywiście zły film. Przeciwnie. Jest sprawnie nakręcony, dobrze zagrany i nieźle poprowadzony. Czuję natomiast, że zabrakło mu (roz)błysku, który stanowi siłę tych najlepszych, paradoksalnie najbardziej mrocznych produkcji Christophera Nolana.
PS Jeszcze jedno. A propos całej historii Oppenheimera, nawiązywanie do mitycznego Prometeusza uważam za niewłaściwe, wręcz niesmaczne.
"Oppenheimer" to bardzo dobry film. Tym bardziej, że materia, z którą się mierzy jest skomplikowana. I nie w tym rzecz, że fizyka teoretyczna to dla mnie chińszczyzna, ale bardzo trudno opowiedzieć filmowo historię, którą ten film opowiada. Bo na dobrą sprawę niewiele się tam dzieje. Mamy bite trzy godziny rozmów naukowych i politycznych, rozważań i dylematów moralnych, słowem, gadanie, gadanie, gadanie. A jednak to wcale nie jest nudne. Ba! Jest fascynujące, ponieważ od strony formalnej to majstersztyk. Te rozmaite płaszczyzny czasowe i splatające się wątki, operowanie kolorem i czernią i bielą, plastyczne przedstawienia zjawisk fizycznych, a nade wszystko kreacje aktorskie sprawią, że to jest sztuka. Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej widziałem film, w którym twarz aktora miałaby tyle do zagrania. Ileż w niej emocji, rozterek, bólu, strachu, wszystkiego. Oscar dla Cylliana Murphy'ego powinien być formalnością. Ale i reszta obsady niewiele mu ustępuje.
Największe wrażenie zrobiła na mniej jedna ze scen przesłuchania przed komisją, w której śledczy drążą temat intymnych relacji Oppenheimera z jego przyjaciółką Jane Tatlock. Nolan sięgnął tu po zaskakujące, surrealistyczne środki. Nie widziałem jeszcze żeby kiedykolwiek w sposób tak obrazowy i plastyczny przedstawiono zdeptanie intymności drugiego człowieka. Nie można chyba zrobić tego lepiej.
Czy film mógłby być krótszy? Pewnie tak, ale ja się nie nudziłem. A film został w głowie jeszcze długo po seansie.
A propos całej historii Oppenheimera, nawiązywanie do mitycznego Prometeusza uważam za niewłaściwe, wręcz niesmaczne.
Dlaczego niewłaściwe i niesmaczne? Ja widzę w tym alegorię, że "unforgettable fire" tak samo jak prometejski ogień może służyć dobru, ale jakże często korzystamy z niego żeby siać zniszczenie.