Nie wiem ile w „Jak zostałem gangsterem. Historii prawdziwej” jest historii prawdziwej, wiem za to, że historia filmowa mnie porwała. Tomasz Raczek komplementował ten film mówiąc, że jego reżyser Maciej Kawulski jest w pół drogi między Patrykiem Vegą a Martinem Scorsese i Quentinem Tarantino. Dla mnie, do Scorsese i Tarantino niewiele mu brakuje. To jest ta sama poetyka, ten sam sposób opowiadania historii co choćby w „Irlandczyku” i ta sama lekkość co w produkcjach spod znaku Quentina Tarantino.
Zaczynamy w PRL-u lat 70, nasz bohater chodzi do podstawówki dbając o odpowiedni poziom adrenaliny rozbijając nosy kolegom. I marzy, że jak dorośnie zostanie gangsterem. Do niego będą należeć piękne fury, najlepsze laski i szacunek ludzi z miasta. Zanim tak się stanie, przemkniemy przez lata 80, w których narodziły się późniejsze gangsterskie kariery i wolną amerykankę lat 90. Fajna historia i świetne role Marcina Kowalczyka i Tomasza Włosoka.
Bardzo fajny, lekki film na wieczór.
Co prawda nie jest to gatunek kina w obrębie, którego znajdziemy rzesze filmów ambitnych, ale trzeba przyznać, że jest to inteligentny, błyskotliwy film. Trafiona obsada aktorska oraz lekko groteskowa formuła są dobrą receptą na rozrywkę w apetycznym stylu.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
(...) lekko groteskowa formuła
Jednak z naciskiem na "lekko". Trochę to przypomina "Chłopaki nie płaczą", ale śmieszkowania jest tu sporo mniej.
Skoro już zapłaciłem za tego Netflixa to trzeba to "zmonetyzować".
Obejrzałem. Trudno się nie zgodzić z tym, że film jest dobrze zrobiony. Nie mam pojęcia czy oddaje ówczesną rzeczywistość. Wydaje mi się, że raczej nie.
Twtter is a day by day war