Żeby nie było, że forum chadza tylko do teatrów muzycznych, w niedzielę wybieram się na "Panny z Wilka" do Teatru Jaracza w Łodzi. Czyli samochodzikowo:) Koniec listopada i koniec lutego są do siebie bardzo podobne, godzina też prawie się zgadza, bo spektakl na dużej scenie rozpocznie się raptem 15 minut wcześniej niż przedstawienie, które oglądał Tomasz z Bigosem i panną Wierzchoń. Nie mam tylko loży na parterze, no ale to w zasadzie spontan więc wyboru biletów nie było. Zresztą w tych lożach siedzi się bokiem do sceny więc chyba żadna strata. Nie będzie samochodzikowo do końca, bo "Panny z Wilka" to moje ulubione opowiadanie Iwaszkiewicza więc nie zamierzam opuszczać teatru tuż po rozpoczęciu drugiego aktu (o ile w ogóle będzie drugi akt).
Przyjemności 🙂
Koniecznie opiszcie wrażenia.
Skoro założyłem wątek, nie ma wyjścia. Trza będzie opisać wrażenia.
„Panny z Wilka” to piękna nostalgiczna opowieść o przemijaniu. O bolesnej często konfrontacji świata wspomnień z teraźniejszością. O tym, że młodość szybko odchodzi a ludzie przeorani przez los się zmieniają. O tym, że przychodzi żal za tym co się przegapiło, za szansami których się nie wykorzystało, chwilami, które uleciały bezpowrotnie. To moje ulubione opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza, które mistrzowsko przełożył na język filmu Andrzej Wajda. I chyba właśnie moje przywiązanie do tej adaptacji, do aktorów kreujących poszczególne role, do klimatu, który udało im się stworzyć, przeszkadzało mi w pełnej akceptacji spektaklu w Teatrze imienia Jaracza w Łodzi. Po prostu poprzeczka wisiała bardzo wysoko.
Bo choć nie jest to zła sztuka to mnie nie urzekła. Na samym początku mała konsternacja, bo Wiktor Ruben przyjeżdża do Wilka... z kolegą. Ów kolega po chwili okazuje się być młodzieńczym wcieleniem Wiktora, alter ego, które prowadzi z Wiktorem dialog wewnętrzny, najczęściej z pozycji „a widzisz głupku?”. Fajny pomysł, na pewno lepszy niż wygłaszanie monologów ze sceny. Ale po raz drugi zdziwiłem się przeglądając zawodową recenzję spektaklu, w której przeczytałem, że ten młody Wiktor to też Jurek, przyjaciel Wiktora, który przed dwoma miesiącami umarł na suchoty. I rzeczywiście, w obsadzie jest Jurek. Po co ten Jurek? Nie mam pojęcia. Nie bardzo też potrafiłem zinterpretować wielką muszlę z kulkami w środku, którą do Wilka przytargał ze sobą Wiktor. Z tej samej zawodowej recenzji dowiedziałem się, że w tej muszli zawarte są echa wspomnień (co przecież możemy usłyszeć przykładając muszlę do ucha), pełną kamiennych kul, w których zaklęta jest pamięć o relacjach z każdą z mieszkanek dworu. Acha, warto jednak czytać recenzje, bo sam na to nie wpadłem. Choć symbolika moim zdaniem tandetna.
Sztuka skonstruowana jest w ten sposób, że mniej więcej przez 2/3 spektaklu Wiktor zderza swoje wspomnienia z każdą z panien z Wilka (teraz już w większości pań) z osobna, czyli na scenie mamy cały czas tylko parę aktorów, pardon tercet, bo (duchem) jest jeszcze Jurek czyli młody Wiktor. I to jest całkiem nieźle zagrane. Dzięki bardzo udanej scenografii i projekcjom audio wizualnym udało się zbudować nastrój melancholii i tęsknoty za straconym czasem. Potem niestety koncept zaczyna się rozłazić w scenach zbiorowych. Projekcje wideo zaczynają irytować, pojawiają się jakieś przydługie, niepotrzebne śpiewy więc dyskretnie zacząłem ziewać i kręcić się na krześle.
Nie udało mi się polubić aktora grającego rolę Wiktora Rubena (Michał Staszczak), a to główna rola, aktor jest przez cały czas na scenie. Ale być może za bardzo zrósł mi się z tą postacią Daniel Olbrychski i nie potrafiłem zaakceptować aktora dysponującego zupełnie innymi środkami wyrazu i innym pomysłem na tę rolę.
Za to bardzo podobał mi się sam Teatr Jaracza. Prawdziwy klasyczny teatr z duszą i atmosferą „świątyni sztuki” czyli tak jak lubię. Niestety siedzieliśmy trochę za daleko. W teatrze cenię sobie bliski kontakt ze sceną, obserwowanie mimiki twarzy i ekspresji aktorów. Tym razem nie było to możliwe.
Ciekawa recenzja, Kustoszu.
Nigdy jeszcze nie byłam w tym teatrze. Zerknę, kiedy można to obejrzeć.
Mam jednak pytanie o tę drugą męską postać, bo chyba nie zrozumiałam.
Ty uważasz, że to młody Wiktor, a krytycy, że nieżyjący przyjaciel Jurek?
Ciekawe, czy jest na ten temat jakaś wypowiedź reżysera spektaku.
Ty uważasz, że to młody Wiktor, a krytycy, że nieżyjący przyjaciel Jurek?
Nie, ta postać to synteza młodego Wiktora i jego niedawno zmarłego przyjaciela Jurka. Widzę w tym przesadę bo, po pierwsze do tego co reżyser chce przy pomocy tej postaci pokazać w zupełności wystarczy młody Wiktor, a po drugie, nijak z treści sztuki nie wynika, że to ów Jurek. Musi więc być to dopowiedziane poza sceną. Być może można się tego domyślić czytając obsadę, ale to też tylko wtedy jeśli dobrze zna się opowiadanie Iwaszkiewicza.
Chociaż po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że może jednak nie mam racji. Bo jest w tej postaci doświadczenie życiowe, którego młody Wiktor nie mógł mieć. Takie kumpelskie złośliwostki i kpinki z rozmów o kobietach przy piwku. Tylko skąd widz ma wiedzieć, że to Jurek, kim był Jurek dla Wiktora i co się z nim stało?
Ale być może za bardzo zrósł mi się z tą postacią Daniel Olbrychski
Który to kończy dzisiaj 78 lat 🙂
Niestety niewiele dobrego mogę powiedzieć o Olbrychskim jako aktorze w sile wieku. Jego sposób gry stał się nieznośnie manieryczny, deklamatorski, zresztą poza Gerwazym w „Panu Tadeuszu” nie miał już dobrych ról.
W „Pannach z Wilka” gra minimalistycznymi środkami, bardziej jest niż gra. Bardzo to nietypowe dla niego bo kojarzy się z rolami pełnymi ekspresji jak Kmicic, Azja czy Borowiecki.
Bo choć nie jest to zła sztuka to mnie nie urzekła.
Moje odczucia są zbieżne z Twoimi.
Sztuka skonstruowana jest w ten sposób, że mniej więcej przez 2/3 spektaklu Wiktor zderza swoje wspomnienia z każdą z panien z Wilka (teraz już w większości pań) z osobna, czyli na scenie mamy cały czas tylko parę aktorów, pardon tercet, bo (duchem) jest jeszcze Jurek czyli młody Wiktor. I to jest całkiem nieźle zagrane. Dzięki bardzo udanej scenografii i projekcjom audio wizualnym udało się zbudować nastrój melancholii i tęsknoty za straconym czasem. Potem niestety koncept zaczyna się rozłazić w scenach zbiorowych.
Dokładnie tak. Bardzo podobała mi się scenografia, muzyka i klimat, który udało się zbudować. Z wymienionymi przymiotami mogła powstać naprawdę świetna sztuka, ale jednak coś zaczęło kuleć. Mam wrażenie jakby trochę odpuszczono sobie dopracowanie końcówki sztuki. Poza tym zaburzyła się równowaga pomiędzy grą aktorską a efektami audiowizualnymi. W drugiej części sztuki aktorzy mało grali, centrum stanowił film wyświetlany na specjalnym ekranie. A ja przyszłam do teatru, nie do kina. To co było nagrane i odtworzone można było z powodzeniem odegrać. Koniec końców wyszłam że sztuki lekko znudzona i nie zostawiła ona we mnie żadnego śladu.
Za to nabrałam dużej ochoty żeby ponownie obejrzeć ekranizację z Olbrychskim.
Który to kończy dzisiaj 78 lat 🙂
Ech, mam wrażenie, że teraz już nie ma takich aktorów.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Też nie lubię, kiedy sensu trzeba szukać w recenzjach i wypowiedziach twórców. Sztuka powinna bronić się sama, z jedynym wyjątkiem w postaci dzieł osadzonych mocno w określonym kontekście. Ale nawet i wtedy znajomość owego kontekstu nie powinna być konieczna do zrozumienia treści, a raczej pozwalać na jej odczytanie na innym poziomachie. Vide "Wesele".
Jeśli chodzi o Jurka to myślę, że w koncepcji reżysera miał być on katalizatorem rzeczywistej i metaforycznej podróży Wiktora. Kimś, kto "obudził" młodego Wiktora. Przyjaciele mieli pewnie sporo wspólnych doświadczeń, byli w podobnym wieku. Wiktor żył chwilą bieżącą, przeszłość gdzieś tam trzymał z tyłu głowy. Miał jakieś zawiedzione nadzieje, niespełnione aspiracje, niewykorzystane szanse... Ale miał też pół życia przed sobą i brak potrzeby rozgrzebywania starych wspomnień, bo przecież jeszcze będzie na to czas. Nagle Jurek umiera... a Wiktor uświadamia sobie, że jego kumpel nic już nie zrobi, nie zmieni, nie naprawi. Że życie nie czeka na moment, który będzie człowiekowi odpowiadał i w pewnym momencie może być za późno, by wrócić. Jurek wywołuje ducha tego młodego Wiktora, ożywia go swoją śmiercią, jakby mówiąc "staremu" Wiktorowi: "ja nie żyję, więc nic już nie mogę zrobić, a ty żyjesz, ale nic nie próbujesz zrobić - czy to nie znaczy, że też jesteś martwy?" Dlatego wracając do Wilka Ruben szuka w przeszłości nie tylko dawnych uczuć i emocji, ale też szansy dla siebie. A Jurek i młody Wiktor są jak dwie strony medalu: obaj skłaniają go do refleksji, ale niejako z dwóch przeciwległych punktów: Jurek jako świadomość końca, a Junior jako wspomnienie początku.
Za to nabrałam dużej ochoty żeby ponownie obejrzeć ekranizację z Olbrychskim.
Czyli oglądamy:)
Jeśli chodzi o Jurka to myślę, że w koncepcji reżysera miał być on katalizatorem rzeczywistej i metaforycznej podróży Wiktora. Kimś, kto "obudził" młodego Wiktora. Przyjaciele mieli pewnie sporo wspólnych doświadczeń, byli w podobnym wieku. Wiktor żył chwilą bieżącą, przeszłość gdzieś tam trzymał z tyłu głowy. Miał jakieś zawiedzione nadzieje, niespełnione aspiracje, niewykorzystane szanse... Ale miał też pół życia przed sobą i brak potrzeby rozgrzebywania starych wspomnień, bo przecież jeszcze będzie na to czas. Nagle Jurek umiera... a Wiktor uświadamia sobie, że jego kumpel nic już nie zrobi, nie zmieni, nie naprawi. Że życie nie czeka na moment, który będzie człowiekowi odpowiadał i w pewnym momencie może być za późno, by wrócić. Jurek wywołuje ducha tego młodego Wiktora, ożywia go swoją śmiercią, jakby mówiąc "staremu" Wiktorowi: "ja nie żyję, więc nic już nie mogę zrobić, a ty żyjesz, ale nic nie próbujesz zrobić - czy to nie znaczy, że też jesteś martwy?" Dlatego wracając do Wilka Ruben szuka w przeszłości nie tylko dawnych uczuć i emocji, ale też szansy dla siebie. A Jurek i młody Wiktor są jak dwie strony medalu: obaj skłaniają go do refleksji, ale niejako z dwóch przeciwległych punktów: Jurek jako świadomość końca, a Junior jako wspomnienie początku.
Zapewne tak, choć ja nie potrafiłbym tak celnie tego zinterpretować. Szacun! Zwłaszcza, że przecież nie oglądałaś tej sztuki.
Bo takie nieoglądanie zapewne bardzo ułatwia wypowiadanie się na temat nowoczesnych przedstawień teatralnych.
na temat nowoczesnych przedstawień teatralnych.
To raczej klasyczny spektakl. Elementy audiowizualne to już dzisiaj stały element przedstawień teatralnych, a przekaz tej sztuki jest klasyczny, bez modnych wątków feministycznych, genderowych czy odnoszących sie jakoś do innych współczesnych problemów.
Ale akurat w przypadku "Panien z Wilka" pokusa żeby zrobić to bardzo po nowemu może być silna. Wyczytałem bowiem, że panny z Wilka to w istocie kawalerowie z Byszew, z którymi zetknął się młody Iwaszkiewicz. W swoim opowiadaniu po prostu przetransponował braci Byszewskich na tytułowe panny. Mogę się założyć, że prędzej czy później, zobaczymy gejowską wersję tej historii pt. "Kawalerowie z Wilka".
Trochę inaczej rozumiemy klasyczne przedstawienia teatralne. Wg mnie w takich widz sobie doskonale radzi ze zrozumieniem sztuki oglądając sam spektakl, bez konieczności czytania recenzji i reżyserskich wprowadzeń.
Ale ja do teatru nie chadzam, więc się nie znam.
Wg mnie w takich widz sobie doskonale radzi ze zrozumieniem sztuki oglądając sam spektakl, bez konieczności czytania recenzji i reżyserskich wprowadzeń.
Nie no, tutaj widz sobie poradził, bo ten Jurek to IMO nie jest jednak kluczowa kwestia uniemożliwiająca zrozumienie sztuki. A symbolika z muszlą to w sumie drobiazg. Metafora, którą ktoś inteligentniejszy ode mnie pewnie zrozumiał.