Lew z Tannenberg-Denkmal, który teraz stoi w Olsztynku, był przez pewien czas w koszarach w Kętrzynie.
Po drugiej stronie krajowej siódemki leży wieś Królikowo. To tam za chwilę się znajdziemy. Na terenie obozu jeńców wojennych Stalag IB Hohenstein.
Był to jeden z największych obozów jenieckich w Europie Wschodniej. Więziono tutaj 650tys. więźniów. Polaków, Francuzów, Belgów, Serbów, Włochów i Rosjan. Miejsce, które próbujemy objąć wzrokiem jest bardzo rozległe. Stoi tu dzisiaj tylko parę domków a łany zbóż, maki i chabry, błękitne niebo, koty i pies gospodarski zdają się trwać w milczeniu, podczas gdy za plecami mamy ciągły, nieprzerwany szum samochodów. Podczas prac przy budowie drogi natknięto się na osobiste rzeczy więźniów. Prezes Towarzystwa Przyjaciół Olsztynka zapowiadał w 2011 roku, że powstanie tutaj park pamięci i historii, obejmujący pobliski cmentarz jeniecki, teren samego obozu a także obszar mauzoleum. Jak widać, słowa nie dotrzymał. Jedynie cmentarz w Sudwie jest zadbany, pozostały teren zarasta chwastami.
Znalazłam informację, że po przejęciu tych terenów przez władze polskie, okoliczna ludność demontowała obozowe baraki a materiały z rozbiórki wykorzystane zostały do remontów domów, stodół i zabudowań gospodarczych. Materiały również były przetransportowywane do Warszawy z przeznaczeniem na budowę domków na Jelonkach, które zamieszkiwali budowniczowie PKiN.
Niesamowita jest ta nienawiść ludzi do Warszawy. Tych legend o cegłach z rozebranych dworów i zamków przeznaczonych na odbudowę Stolicy by starczyło na budowę Nowego Jorku a teraz jeszcze ktoś wymyślił, że w 1945 roku już ktoś wiedział, że w Warszawie w 1952 będzie budowany Pałac Kultury i już zabezpieczono materiały na budowę domków dla robotników. Ech...
Twtter is a day by day war
Niesamowita jest ta nienawiść ludzi do Warszawy
Ja tego nie odbieram w ten sposób. A już szczególnie bardzo daleka jestem od nienawiści do Warszawy. Podałam tę informację jako kolejną z wielu, że wszystko, dosłownie wszystko, szło na odbudowę stolicy i że wielu ludzi się nad tym nawet nie zastanawia czy taka informacja ma sens.
Ja tego nie odbieram w ten sposób.
Rozwiniesz? Bo ja przy okazji takich rozmów zawsze słyszę pretensję w głosie. Jakiś czas temu np. słyszałem historię o rozebraniu zamku w Bartoszycach aby przewieźć cegły na odbudowę Warszawy i nikomu nie przeszkadza fakt, że zamek został zniszczony w XV wieku a ostatni budynek spłonął w 1945.
Twtter is a day by day war
Podałam tę informację jako kolejną z wielu, że wszystko, dosłownie wszystko, szło na odbudowę stolicy i że wielu ludzi się nad tym nawet nie zastanawia czy taka informacja ma sens.
Ale to nie był zarzut w stosunku do Ciebie, Ty przekazałaś historię, mam na myśli ludzi, którzy potrafią takie rzeczy wymyślać i z przekonaniem przekazywać dalej.
Twtter is a day by day war
starczyło na budowę Nowego Jorku
A wiesz, że nigdy się akurat nad tym nie zastanawiałam. Faktycznie, gdyby tak wszystko policzyć, nawet pobieżnie, to ciekawa jestem ile Warszaw można by było odbudować.
Gruz z Tannenberg-Denkmal też pojechał do Warszawy. Nie mogę teraz znaleźć tego artykułu, ale w swojej historii wyszukiwania zapewne znajdę i wtedy wkleję tę informacje tutaj, oczywiście jako ciekawostkę.
Gruz z Tannenberg-Denkmal też pojechał do Warszawy. Nie mogę teraz znaleźć tego artykułu, ale w swojej historii wyszukiwania zapewne znajdę i wtedy wkleję tę informacje tutaj, oczywiście jako ciekawostkę.
O tym wspominają też na wiki: "Porozbiórkowe płyty granitowe trafiły do Warszawy, gdzie użyto ich m.in. do budowy schodów pomiędzy poziomem ulicy a parterem gmachu KC PZPR oraz cokołu znajdującego się naprzeciwko pomnika Partyzanta. Część wykorzystano do budowy stojącego do dziś Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej (obecna nazwa: Pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej) w Olsztynie."
Na szczęście Tannenberg-Denkmal wysadzili sami Niemcy, więc nie mamy co sobie wyrzucać recyklingu materiałów z gruzowiska.
Tych legend o cegłach z rozebranych dworów i zamków przeznaczonych na odbudowę Stolicy by starczyło na budowę Nowego Jorku
Dokładnie! Zawsze mnie to śmieszyło i wkurzało jednocześnie.
Zgodnie z rozmaitymi lokalnymi legendami, do Warszawy trafiać miały cegły z Gdańska, Szczecina, Elbląga, Wrocławia, Kołobrzegu, co najmniej kilku miast dolnośląskich i całej masy miast z Warmii i Mazur. Właściwie wszędzie, gdzie stara zabudowa nie była odtworzona, można przeczytać że to dlatego, że "cegły wywieziono na odbudowę warszawskiej Starówki".
Pomijając już wszystko inne, jakoś zapomina się, że tą nieprawdopodobną ilość cegieł trzeba by przewieźć. Wyobrażacie sobie te tysiące wagonów z cegłami kursujących tam i z powrotem w kraju o zrujnowanej sieci kolejowej, w którym na początku z trudnością udawało się zapewnić regularny transport węgla i towarów strategicznych? Pomysłodawcę wożenia cegieł pewnie wsadzono by do czubków. Albo rozstrzelano za sabotaż 😉
A do odbudowy Warszawy (w tym częściowo Starówki) wykorzystano cegłę rozbiórkową (moja Mama jako młoda dziewczyna razem z całą szkołą brała udział w odgruzowywaniu) i cegłę wytworzoną na miejscu w stawianych ad-hoc cegielniach (nie niektórych zdjęciach z odbudowy są widoczne). Tak było taniej, niż wozić cegłę koleją przez cały kraj.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Część wykorzystano do budowy stojącego do dziś Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej (obecna nazwa: Pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej) w Olsztynie."
Jak ja dawno nie słyszałam tych nazw. Nikt u nas nikt nie nazywa tak tego pomnika. Jestem pewna, że większa część mieszkańców Olsztyna nie zna nawet prawidłowej nazwy "Szubienic".
Jak ja dawno nie słyszałam tych nazw. Nikt u nas nikt nie nazywa tak tego pomnika. Jestem pewna, że większa część mieszkańców Olsztyna nie zna nawet prawidłowej nazwy "Szubienic".
Tak to bywa 😉 Nawet nie zauważamy, jak wiele takich elementów w lokalnych językach... Jak kiedyś napisałam koledze spoza Warszawy o czymś pod Pekinem, to mocno był zdziwiony. Pomniki, których oficjalne nazwy często są długie i napuszone, to osobny rozdział. Zwłaszcza jeśli to obiekty mocno kontrowersyjne.
Skończyłam grę w brydża, to mogę opisywać dalej.
Z siódemki skręciliśmy w wieś Witramowo. Po paru urokliwych zakrętach dojechaliśmy do Żelazna i żałuję bardzo, że nie przejechaliśmy się po tej wiosce, bo z tego co widzę (mapy google), stoi tam urokliwy kościółek.
Do Bolejn już tylko rzut beretem. Lence wyczerpywał się powoli repertuar pieśni wszelakich, zaczęła więc rozmawiać sama ze sobą w językach bardzo obcych. Aga - co na to lekarze? Tymczasem Nietaj zaparkował z piskiem opon przy Kapliczce i wypędził nas z samochodu.
Co ciekawe, Młoda doskonale wiedziała co jej tatuś nam pokazuje a ja właśnie musiałam się konsultować komórkowo z Nietajem, bo zdążyłam zapomnieć jak te cudeńka się zwą. Od garnków Kocha przeszliśmy do palisady przeciwpancernej.
Pomniki, których oficjalne nazwy często są długie i napuszone, to osobny rozdział. Zwłaszcza jeśli to obiekty mocno kontrowersyjne.
A pamiętasz pomnik Czterech śpiących?:)
To jeszcze nic, w Tallinie postawili obelisk ku czci bolszewików poległych w 1918 r. (czyli de facto tych, którzy walczyli z Estończykami), później dobudowali inne obiekty ku czci - a jakże - bolszewików poległych w czasie II WŚ. Sam obelisk przez mieszkańców określany jest jako "grób Pinokia" albo "sen impotenta" 😉
Lence wyczerpywał się powoli repertuar pieśni wszelakich, zaczęła więc rozmawiać sama ze sobą w językach bardzo obcych. Aga - co na to lekarze?
Myślisz, że powinnam to skonsultować???
Tylko ta Aga.....znowu nic.
No jak to nic? A w krzaki poszłam? A zaporę z ciekawością oglądałam? A pytania dodatkowe zadawałam? A fotki robiłam? A towarzystwo miałam wyborne? No i przecież nawet mi się podobało.
W upale przenikającym wszystkie nasze komórki, w pyle piaszczystej drogi, umorusani od pajęczyn i innych leśnych niespodzianek wyszliśmy na ściernisko. Idź tu człowieku po ściernisku w sandałach! Ale zanim wyszliśmy na to ściernisko przeoraliśmy hektar lasu albo i dwa. Nietaj przekombinował lokalizację. Pognał nas w różnych kierunkach nie zważając na nasze skromne protesty ( a mówiłam, żeby się denerwować głośniej).
Aldonka, mimo bardzo malowniczego opisu, nie oddałaś jednak do końca dramatyzmu sytuacji. Wierzcie mi, było jeszcze bardziej gorąco, brudno, drapiąco i kłująco, niż Aldona opisuje. Co wcale nie znaczy, że było niefajnie. Wręcz przeciwnie, te poszukiwania były bardzo emocjonujące, a same bunkry niezmiernie ciekawe.
Aga się opierała przed czołganiem, ale ją przekonaliśmy, że czołganie jest samo w sobie czymś wyjątkowym. Uwierzyła. I nawet później nie była aż tak bardzo na nas zła. Nie odzywała się tylko przez 3 minuty, które spędziła na otrzepywaniu się z kurzu.
Pamiętam jakieś "jak nie przejdziesz to nie jesteś w naszej drużynie", a nie delikatne namawianie
Umorusani wsiedliśmy do samochodu.
Prawda, dobrze, że akurat nie było żadnej awarii i po powrocie do domu można się było wyszorować (dosłownie).
Myślisz, że powinnam to skonsultować???
Nieeee.....jeszcze nie. To idzie w dobrym kierunku 🙂
No jak to nic?
No dobra, dobra....jednak coś.
nie oddałaś jednak do końca dramatyzmu sytuacji
Czas zrobił swoje....już zdążyłam zapomnieć. Ale fakt - po takiej zaprawie możemy brać udział w tych runmageddonach.
i po powrocie do domu można się było wyszorować
Dzięki, że nie policzyłaś za gorącą wodę 😀 Ale zanim dojechaliśmy do domu, to zawróciliśmy do jeszcze jednego obiektu.
Thomareinen czyli Tomaryny.(...) Nietaj wsłuchany w swą córkę pogubił drogę. W zasadzie droga zgubiłaby nas, gdybyśmy dalej nią pojechali. W zasadzie nie nas, tylko samochód. Dziury, wyboje i pola....wysuszylibyśmy się tutaj na leśno-polny wiór, w oczekiwaniu na pomoc drogową, która by nigdy tu nie nadjechała, bo nie miałaby już po kogo.....Nasze szkielety siedziałyby w szczerym polu oparte o zmurszałą karoserię pojazdu.....
Byliśmy w Tomarynach w zeszłym roku i przeżyliśmy dokładnie to samo! Tam nawigacja prowadzi jakąś nieistniejącą drogą, leśnymi ścieżkami i trasą uczęszczaną chyba tylko przez wypasane krowy. Próbując tam dotrzeć przestałam wierzyć w to, że to miejsce istnieje. W końcu jednak się udało, ale gdybyśmy mieli niższy samochód to nie wiem jak by nas ściągali z tej drogi.
Najlepsze jest to, że od drugiej strony wsi jest dojazd całkiem porządną, szeroką drogą, kawałkiem nawet pokrytą asfaltem!
Oto i pierwszy blokhauz.
Byliśmy w tych blokhauzach chyba ze trzy razy, w tym raz podpłynęliśmy kajakiem od strony maleńkiej rzeczki. Niedaleko znajdowała się agroturystyka, w której mieszkaliśmy i muszę przyznać, ze zakochaliśmy się w tym miejscu. Nie chodzi mi o same blokhauzy, ale o okolicę. Takiej ciszy i sielskiej atmosfery nigdzie do tej pory nie znaleźliśmy. Aż wrzucę kilka zdjęć.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Tak to bywa. Nawet nie zauważamy, jak wiele takich elementów w lokalnych językach...
Podobnie jest z nazewnictwem mostów w Warszawie a przynajmniej mostu Północnego. Kiedyś stałam w gigantycznym korku i Kustosz poradził mi kierować się na most Północny. Wbiłam w nawigację i kazało mi jechać do Szwecji. Później okazało się, że ten most oficjalnie nazywa się Curie-Skłodowskiej.
Pamiętam też, jak kiedyś w rozmowie z kimś wspomniałam o Starym Mieście w Łodzi. Ta osoba, pomimo iż pochodziła z Łodzi nie kojarzyła żeby to miasto miało jakieś Stare Miasto. Zawsze mówi się o ulicy Piotrkowskiej a na Starym Mieście nie ma nic więc nawet łodzianie często go nie kojarzą.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Ludzie się przyzwyczajają do starych nazw i niekoniecznie lubią nowe, urzędowe. Sam jak idę u siebie na plac przed ratuszem, to mówię/myślę o placu Wolności, chociaż to chyba już ze trzydzieści lat Plac Piłsudskiego.