Głosy oddane.
Ale chyba rzeczywiście Seth ma rację i seriale dla dzieci i młodzieży powinny być w osobnej ankiecie.
Ale chyba rzeczywiście Seth ma rację i seriale dla dzieci i młodzieży powinny być w osobnej ankiecie.
Do tego się już odniosłem w wątku z nominacjami.
Seth, to chyba możesz ruszać ze swoim topem muzyki filmowej.
Jakaś specjalnie radosna z tych wyników głosowania nie jestem.
A jednak filmy dla dzieci w finale poległy, przynajmniej na tę chwilę. Z uwagi a proweniencje naszego forum może zaskakiwać baaardzo słaby wynik serialu "Samochodzik i templariusze".
@seth_22
Dlaczego sektą? Po prostu myślałem, że bardziej lubicie ten serial.
Jeśli chodzi o mnie, sentymenty to jednak zbyt mało. To jest jednak przeciętny serial dla dzieci.
Pomijam różnice pomiędzy książką a serialem. Dla mnie nie jest to największy problem, ale pewnie znajdą się i tacy, którym to przeszkadza.
I najważniejsze - przepraszam, ale zestawiając „Templariuszy” z „Karierą Nikodema Dyzmy” czy „Czterdziestolatkiem”, widać różnicę kilku klas, na wielu poziomach.
Jeśli chodzi o mnie, sentymenty to jednak zbyt mało. To jest jednak przeciętny serial dla dzieci.
Zgoda co do sentymentów. Dla dzieci tak, ale czy przeciętny? To zależy jak to mierzyć. Kiedy byłem dzieckiem, a więc i adresatem tego filmu, bardzo mi się podobał. Gdybym wtedy zestawiał top ulubionych seriali byłby zdecydowanie na pierwszym miejscu przed "Stawiam na Tolka Banana" i "Podróżą za jeden uśmiech". To chyba oznacza, że to serial dobry, a nie przeciętny. Dzisiejsza ocena jest już spoza grupy docelowej więc w zasadzie nie miarodajna.
W tym wypadku oceniam - tak jak zaproponowałeś - przez pryzmat wszystkich seriali, stąd „przeciętny serial dla dzieci”.
Podtrzymuję.
Czy „Templariusze” byli moim ulubionym serialem dla dzieci? Oczywiście, ale tylko w pewnym, konkretnym okresie, z którego kadry noszę w głowie. Nie byli jednak tym #1 zawsze i kategorycznie. Widziałem ich po raz pierwszy pewnie w okolicach 1984-86 roku. Miejsce - jak już kiedyś wspomniałem - pamiętam doskonale, precyzyjnej daty natomiast już nie odtworzę.
Pamiętam, że w innym czasie wśród ulubionych seriali przewijała się „Podróż za jeden uśmiech”, z której poza genialnymi młodymi aktorami, pamiętam przesiąkającą z każdego kadru atmosferę wakacji i przygody. Takiej nieuczesanej, zawadiackiej.
Przez jakiś czas pierwsze miejsce okupował serial „Siedem życzeń”, którego osią był fantastyczny pomysł, okraszony fajną dla mnie wówczas muzą (tak, pamiętam, że nie lubisz Wandy i Bandy).
Swego czasu na pierwszym miejscu był też „Kłusownik”, kręcony niemal na progu mojego domu.
Z kolei, gdy grałem w piłkę nożną i oczyma wyobraźni widziałem, jak zostaję najlepszym piłkarzem świata, na pierwsze miejsce wskoczył serial o wdzięcznej nazwie „Paragon gola”, choć gdzieś za rogiem czaił się już „Piłkarski poker” 🙂
Tak mogę wymieniać.
Z perspektywy czasu, mimo oczywistej mięty do pana Tomasza, muszę przyznać, że nigdy bym nie wrzucił „Templariuszy” na pierwsze miejsce zestawienia seriali dla dzieci.
Wydaję mi się, że trudno oceniać seriale dla dzieci przez pryzmat wartości artystycznej, tj gry aktorskiej, scenariusza, sprawności reżysera, oświetleniowca itepe. Albowiem WTEDY nie mieliśmy o tym wszystkim pojęcia. Bardziej liczyło się otoczenie w którym dany serial / film był oglądany, towarzystwo, okres (lepsze wspomnienia są związane z filmami feryjnymi / wakacyjnymi niż zapodanymi np. podczas choroby). Również Herr Freud miałby co nieco do powiedzenia. Bo przecież nawet dzieci miały swoje typy "ładnej pani" i "przystojnego pana" i często te wzorce tak glęboko zapadały w pamięci, że nawet w życiu dorosłym szukało się tego Klossa, Tolka Banana, Janosika, Karen, Marusi lub Lidki. Nie bez znaczenia są okoliczności podczas oglądania: ciepło domowe, gdy mama podawała śniadanie, a my oglądaliśmy sobótkę lub teleranek. Wszak wszystko zaczyna i rozwija się w domu - w dzieciństwie - czy byśmy tego chcieli, czy nie.
I może to zabrzmi brutalnie zwłaszcza w moich ustach (sorczak), ale większość naszych obecnych "typów" dotyczących czasów dzieciństwa jest wyjaśniona i scharakteryzowana dość precyzyjnie w książkach, do których interpretacji "zwykły człowiek" potrzebuje lektora i tłumacza.
I też zapewne nikt wtedy ich przez takie filtry nie przepuszczał. Odbieraliśmy je bardziej instynktownie. W oparciu o to, czym byliśmy karmieni w domu, środowisku, kto lub co miało na nas wpływ itd.
Zgadzam się, że ogromną rolę odgrywają okoliczności, w jakich poznawaliśmy te wszystkie seriale, książki czy muzykę.
Myślisz o czymś i nagle spływa na ciebie wodospad wspomnień. To jest fajne, bo działa niczym czasoprzestrzenny portal. Znowu możesz być przez chwilę w miejscu, które nie istnieje, z ludźmi, których już nie ma, wędrując po zakamarkach pamięci.
I po latach to jest chyba największa siła tych wszystkich staroci, które tak namiętnie przywołujemy.
Myślisz o czymś i nagle spływa na ciebie wodospad wspomnień. To jest fajne, bo działa niczym czasoprzestrzenny portal.
Ototo, jako że Nieprzypadek bynajmniej nie jest teoretykiem i przynajmniej raz dotknął wszystkiego o czym pisze (choćby jednym ze zmysłów) to przytoczę przykład takiego serialu, o którym chyba nikt nie wspomniał w eliminacjach: Gazda z Diabelnej. To serial dla dzieci i młodzieży, którego fabuły Nieprzypadek już nawet dokładnie nie pamięta... działo się coś po wojnie, w smutnej rzeczywistości, w pamięci pojawia się tylko jedna rola: Wirgiliusza Grynia oraz jedna scena: grupa dzieciaków w jakiś poniemieckich sztolniach. A dalej pustka niepamięci. Jakby ktoś gumką wymazał, bo serial ten oglądałem tylko raz w życiu: WTEDY. Rano. Puszczali albo po sobótce (w soboty) albo po Teleranku (w niedziele). Już nawet tego Nieprzypadek dokładnie nie pamięta. Ale dlaczego wspomina ten serial i dałby mu wysokie miejsce na TOPie? Ponieważ oglądał go w idealnych, szklarniowych warunkach. W cudownej atmosferze. Po prostu wymarzonej. Howgh!
Ano właśnie! To mogą być nawet strzępy wspomnień, a i tak działają niczym DeLorean.
A sam „Gazda…”? Też nie pamiętam fabuły, za to „ciężką” (a propos doktora Emmetta Browna;) atmosferę i owszem.
Ano właśnie! To mogą być nawet strzępy wspomnień, a i tak działają niczym DeLorean.
Musiałam sprawdzić, co to jest.
Ano właśnie! To mogą być nawet strzępy wspomnień, a i tak działają niczym DeLorean.
Musiałam sprawdzić, co to jest.
Wehikuł czasu.
DeLorean
a wiesz, że stoi w Zalesiu Górnym? Jest tam taki gość, który ma firmę "Samochody Filmowe" i robi repliki. Batmobil też jest. I wiele innych
Przez jakiś czas pierwsze miejsce okupował serial „Siedem życzeń”,
Swego czasu na pierwszym miejscu był też „Kłusownik”, kręcony niemal na progu mojego domu.
Jak pojawiło się "Siedem życzeń" ja już filmów dla dzieci nie oglądałem. Nigdy nie widziałem tego serialu w całości, tylko jakiś pojedynczy odcinek czy odcinki. Próbowałem obejrzeć z córkami z rok temu, ale cierpliwości wystarczyło nam na dwa pierwsze odcinki. Nie ta estetyka, nie te czasy. O serialu "Kłusownik" w ogóle pierwsze słyszę.
To jest fajne, bo działa niczym czasoprzestrzenny portal. Znowu możesz być przez chwilę w miejscu, które nie istnieje, z ludźmi, których już nie ma, wędrując po zakamarkach pamięci.
I po latach to jest chyba największa siła tych wszystkich staroci, które tak namiętnie przywołujemy.
Tak jest, tak samo działają stare lektury, u mnie przede wszystkim samochodziki. Tylko, że te czasoprzestrzenne portale czy wehikuły czasu niestety się zużywają. Im częściej się z nich korzysta, tym działają słabiej, powszednieją po prostu.
Gazda z Diabelnej. To serial dla dzieci i młodzieży, którego fabuły Nieprzypadek już nawet dokładnie nie pamięta...
Kustosz, też już niewiele pamięta poza tym, że o mało nie znalazł się na castingu do tego serialu:)
Im częściej się z nich korzysta, tym działają słabiej, powszednieją po prostu.
a ja mam odwrotną obserwację. Rejsową. Podobają mi się filmy/piosenki/książki, które już kiedyś (wpisz właściwą czynność). A im częściej - tym bardziej.
castingu do tego serialu:
oooooo?! Niech więc Kustosz pisze!
Nie ma o czym pisać. Syn znajomych rodziców wybierał sie na casting (czy jak to się wtedy nazywało) i powstała koncepcja żebym ja też poszedł. Ja nawet i chciałem tylko spietrałem się jak się dowiedziałem, że trzeba umieć jeździć na nartach, a wtedy umiałem słabo. No i nie poszedłem.