I tu jest moim zdaniem pies pogrzebany. De facto kolejna odsłona wszechobecnej poprawności politycznej.
Nie wiem, nie jeżdżę po Europie, ale myślisz że na zachodzie też tak jest? Jak będą remontować Schody Hiszpańskie w Rzymie to zrobią podjazd dla osób na wózkach? Bo mnie się wydaje, że świecie to jednak tak nie działa.
Nie wiem, nie jeżdżę po Europie, ale myślisz że na zachodzie też tak jest? Jak będą remontować Schody Hiszpańskie w Rzymie to zrobią podjazd dla osób na wózkach? Bo mnie się wydaje, że świecie to jednak tak nie działa.
Normy pewnie jakoś można ominąć, gorzej jeśli przyznanie dotacji wiąże się z przestrzeganiem tych norm. Może po prostu Schodów Hiszpańskim nie będą remontować ze środków z dotacji.
I jeszcze głos z FB - Konserwator Zabytków (strona byłego Małopolskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków)
Granice modernizacji. Czy istnieją? Muszą. To znaczy musi być granica po przekroczeniu której historyczny budynek traci swą wiarygodność dokumentu historii, dawnej techniki, technologii, staje się co najwyżej scenografią na tle której oglądamy twórcze aranżacje różnej maści projektantów.
Byłby to świetny tekst, gdyby nie był kompletnie nieprawdziwy. Wiarygodność dokumentu? Zapewne dokumentu poprzednich rekonstrukcji i przebudów. Większość polskich zabytków, zwłaszcza tych najbardziej znanych - ich obecna postać - to efekt radosnej twórczości i swobodnej interpretacji.
Jaką "wiarygodność dokumentu" ma katedra poznańska, w której po wojnie wyburzono całe oryginalne średniowieczne ściany i postawiono je od nowa, żeby lepiej pasowały do "gotyckiego charakteru"? ( https://odbudowarekonstrukcjapogania.wordpress.com/2017/12/01/katedra-poznanska-regotyzacja-czyli-przebudowa-z-lat-1947-56/).
Albo kolegiata w Tumie? ( https://odbudowarekonstrukcjapogania.wordpress.com/2018/07/23/tum-pod-leczyca/). Mały cytacik: "powojenna odbudowa doprowadziła przy okazji do zniszczenia większości wielowiekowych naleciałości, kreując autorską wizję średniowiecza. Składają się na nią elementy romańskie, gotyckie i renesansowe oraz dość kuriozalne niekiedy, współczesne rozwiązania konserwatorskie.
A czy "dokumentem" są zamojskie attyki, które zniknęły w wieku 19-stym i zostały odtworzone podczas "rekonstrukcji"? ( https://odbudowarekonstrukcjapogania.wordpress.com/2016/12/28/attyki-zamoscia/). "Aż trudno zatem dzisiaj uwierzyć, że jeszcze 80 lat temu nie było tam ani jednego takiego zwieńczenia budynku. Wszystkie podziwiane dziś attyki to XX wieczne rekonstrukcje lub konserwatorskie kreacje, lepiej lub gorzej odpowiadające swym pierwowzorom…". Owszem, bardzo ładnie to wyszło. Ale o jakim "dokumencie" i jego "wiarygodności" mówimy?
I tak dalej... da capo al fine
Większość polskich zabytkowych budowli została mocno przeorana rozmaitymi przebudowami i i wojnami, zwłaszcza ostatnią, i wiarygodna będzie jedynie nietknięta już więcej ludzką ręką ruina.
Sorry, ale dla mnie pisanie o "wiarygodności dokumentu" to demagogia.
A problemem nie jest to, że ktoś dobuduje szyb od windy do zabytkowego budynku, tylko to, że masa starych, autentycznych budowli, te resztki które się zachowały, ulega tajemniczym "samozapłonom", w wyniku których ruinę można wyburzyć i postawić na tym miejscu coś nowoczesnego. A dzieje się tak m.in. z uwagi na nierealistyczne wytyczne konserwatorskie, które uniemożliwiają adaptacje budynku do jakiejkolwiek użytecznej roli albo windują kosztorysy w kosmos. A zbudowanie w kazdym zabytku muzeum jest nierealne.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Jasne, gdyby nie konserwatorzy to ho, ho, ho! zabytki miałby się świetnie, zaadaptowane przez prywatnych właścicieli do nowoczesnych potrzeb.
Obserwuję co się dzieje z pałacem w Drogoszach, którego los nie jest jakimś odosobnionym przypadkiem na terenach dawnych Prus Wschodnich (ktoś coś kupił i trzyma latami nic za bardzo przy obiekcie nie robiąc, a ten powoli gnije i się zamienia w ruinę) myślę sobie jednak, że wina leży bardziej po stronie pazernych chujów, którzy myślą tylko o zarobku, niż konserwatorów z nierealnymi wymaganiami.
Wina leży po obu stronach, a najbardziej po stronie państwa. Bo sytuacja "ktoś coś kupił i trzyma latami nic za bardzo przy obiekcie nie robiąc, a ten powoli gnije i się zamienia w ruinę", świadczy o całkowitej bezsilności państwa właśnie. Bo taka sprzedaż powinna być obwarowana zapisami obligującymi kupującego do rozpoczęcia remontu w konkretnym czasie, z automatycznym przepadkiem własności w razie gdyby ten remont nie został rozpoczęty. I to powinno być na poziomie ustawy, żeby gmina czy inny powiat sprzedając nieruchomość stryjowi wójta nie mógł sobie takich zapisów pominąć.
A konserwatorzy mają swoje za uszami, nie mówię że wszyscy, ale niektórzy. Sam znam z pierwszej ręki sytuację, gdy duża firma chciała kupić podupadający pałacyk/dworek z przeznaczeniem na coś w rodzaju wyjazdowego centrum konferencyjnego. Wiem to od gościa który pilotował w firmie tę sprawę. Konserwator postawił taka listę warunkow, że firma się grzecznie ukłoniła, podziękowała i poszła szukać czego innego. Pałacyk zapewnie niszczeje do tej pory, a przynajmniej niszczał parę lat temu, kiedy o tym rozmawiałem.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Wina leży po obu stronach, a najbardziej po stronie państwa. Bo sytuacja "ktoś coś kupił i trzyma latami nic za bardzo przy obiekcie nie robiąc, a ten powoli gnije i się zamienia w ruinę", świadczy o całkowitej bezsilności państwa właśnie. Bo taka sprzedaż powinna być obwarowana zapisami obligującymi kupującego do rozpoczęcia remontu w konkretnym czasie, z automatycznym przepadkiem własności w razie gdyby ten remont nie został rozpoczęty. I to powinno być na poziomie ustawy, żeby gmina czy inny powiat sprzedając nieruchomość stryjowi wójta nie mógł sobie takich zapisów pominąć.
Z tym nie będę polemizował. Trzymając się pałacu w Drogoszach - on został sprzedany właśnie na takiej zasadzie, że kupujący miał w ciągu chyba pięciu lat przeprowadzić w nim remont. Ale nie przeprowadził, odsprzedał po jakimś czasie innemu i wszystkim to wisi, co się z pałacem stanie. Niemcy nie chcą dać kasy na remont taki, jak w nieodległym Sztynorcie, to niech stoi i czeka, aż zmienią zdanie i zechcą. Gmina mogłaby pewnie coś robić i czegoś wymagać - ale sama przejęła zabytek od wojewody pod pretekstem, że jest jej niezbędny do wykonywania działań statutowych.... i szybciutko sprzedała pierwszemu chętnemu, który się nawinął.