Nie mamy jeszcze wątku o reportażu, więc zakładam.
Od jakiegoś czasu lubię ten gatunek literacki, a i może wśród Was znajdą się tacy, którzy czytają.
I od razu rekomendacja.
"Pogo" Jakuba Sieczki. Wydawnictwo Dowody na Istnienie.
Opowieść lekarza, który przez sześć lat jeździł w zespole ratownictwa, głównie na warszawskim Grochowie.
"Pokaż mi ocean. Nie Indyjski, nie Atlantycki, interesują mnie tylko oceany spokojne."
Co to za pozcyja! Niewielka objętościowo książka, raptem 120 stron. A ile w niej ładunku emocjonalnego! Ile róznych sytuacji! Ile człowieka! Ile wreszcie miasta.
Jakub Sieczko świetnym, oryginalnym, świeżym językiem opisuje codzienność ratownika. Bez lukru i biadolenia. Twardo, męsko, ale też ludzko.
Świetna, świetna i jeszcze raz świetna. Takie reportaże chcę czytać.
Bardzo podoba mi się styl autora.
Fajny gość wyłania się z kartek "Pogo". Chciałabym go poznać.
I na pewno będę teraz inaczej patrzeć na tych ludzi w pomarańczowych kombinezonach.
Owszem, czytam reportaże. W tym roku chyba tylko jeden: "Szalona miłość. Chcę takiego jak Putin". Świetną książkę Barbary Włodarczyk o miłości Rosjan do Putina, która bardzo pomaga zrozumieć co siedzi w ich głowach Rosjan.
Opowieść lekarza, który przez sześć lat jeździł w zespole ratownictwa, głównie na warszawskim Grochowie.
Ciekawa jestem jego spostrzeżeń oraz czy pokryłyby się z moimi.
Wiele lat temu studiowałam ratownictwo medyczne i nawet zdarzyło mi się być z tej drugiej strony, jako personel medyczny. Wiele wysłuchałam też opowieści od dawnych znajomych na temat tego jak wyglądają dyżury.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Skoro @yvonne wrzuciła reportaże jako grupowy temat to dodam, książkę, pisaną w formie reportaży z Podhala.
"Podhale. Wszystko na sprzedaż", autor Aleksander Gurgul, to zbiór materiałów opisujących patologie na Podhalu. Autor wykonał niesamowitą pracę, rozmawiał z ludźmi, pisał do urzędów, oglądał... Książka pokazuje, jak Podhale jest państwem w państwie. Dotyczy to praktycznie każdego tematu życia a to: patodeweloperkę i "czyszczenie" zabytków przy użyciu pożarów oraz powszechną samowolę budowlaną, korupcję i kolesiostwo w urzędach, patologiczną liczbę reklam na Zakopiance i w samym mieście, blokowanie usystematyzowanego transportu lokalnego przez "związki kierowców busików", przemoc i alkoholizm w domach, smog, "pamiątki" z Chin, gospodarkę rabunkową w części TPN należącej do górali z Witowa i Chochołowa, nocne zlewanie nieczystości do rzek, przedmiotowe traktowanie zwierząt, w szczególności koni na trasie do Morskiego Oka. Taka mocna terapia szokowa dla tych, którzy oglądają Zakopane i Tatry na zdjęciach i obrazkach. Trochę autor wspomina o przyczynach, które mi udało się dawno zidentyfikować, mianowicie, tam wszyscy są albo rodziną albo kolegami ze szkoły, albo kolegami od piwka. W związku z tym policjant nie aresztuje kumpla z knajpy za to, że bija żonę, albo wylewa szambo do rzeki. Brakuje mi tylko jednej refleksji dotyczącej "przemysłu turystycznego" szeroko pojętego tj. liczby turystów, która rośnie z roku na rok oraz zupełnie niekontrolowanej rozbudowy, w szczególności apartamentowców i hoteli, również uprawianej przez duże korporacje z poza Podhala. Warto pamiętać, że... to miejscowi sprzedają każdy skrawek ziemi, to miejscowi wynajmują każdy wolny pokój i to miejscowi oszukują władze na podatkach i opłatach "klimatycznych". Oszukują samych siebie biegając jednocześnie co niedziela do kościoła. To wszystko co autor opowiedział to zło ale jednocześnie przecież górale to bardzo wierząca grupa społeczna, tylko oni jakimś pokrętnym tokiem myślenia potrafią pogodzić to wszystko co robią źle z wiarą.
Twtter is a day by day war
Taka mocna terapia szokowa dla tych, którzy oglądają Zakopane i Tatry na zdjęciach i obrazkach.
Bardzo ciekawie brzmi Twój opis książki, Pawle.
Ja miłośniczką Zakopanego nie jestem i nie rozumiem ludzi, którzy tam tłumnie walą.
Byłam ze trzy razy. Miłości nie poczułam.
Wręcz przeciwnie. Kojarzy mi się z obciachem, tandetą i ogromem ludzi, co nie sprzyja wypoczynkowi.
Dotyczy to praktycznie każdego tematu życia a to: patodeweloperkę i "czyszczenie" zabytków przy użyciu pożarów oraz powszechną samowolę budowlaną, korupcję i kolesiostwo w urzędach, patologiczną liczbę reklam na Zakopiance i w samym mieście, blokowanie usystematyzowanego transportu lokalnego przez "związki kierowców busików", przemoc i alkoholizm w domach, smog, "pamiątki" z Chin, gospodarkę rabunkową w części TPN należącej do górali z Witowa i Chochołowa, nocne zlewanie nieczystości do rzek, przedmiotowe traktowanie zwierząt, w szczególności koni na trasie do Morskiego Oka.
Straszne miejsce to Zakopane:) Dodałem uśmieszek ale temat raczej nie do śmiechu. W Zakopanem nie byłem od lat i nie ciągnie mnie tam również z wymienionych wyżej powodów. Mam podobnie jak Yvonne. Zakopane to dla mnie górski odpowiednik Krynicy Morskiej czy Władysławowa, a więc miejsc, w których mówiąc delikatnie, nie czuję się dobrze.
@kustosz się uśmiechasz ale jeśli jest się tam wystarczająco często to większość tych rzeczy widać. Wiecie, że 6 dni temu spłonęła, dziwnym trafem, zabytkowa willa, która stała na terenie kupionym przez dewelopera? Dzisiaj płonęła kolejna.
I tak to się dzieje...
A ja traktuję Zako jako najlepsze miejsce wypadowe w góry. Spokojnie dojeżdżamy autem, a jak nam się nie chce autem, to jedziemy autobusem albo pociągiem i z dworca można dojść piechotą. Mieszkamy na skraju, więc na Krupówki nie musimy chodzić, do knajp od dawna nie chodzimy, bo od wejścia 500+ gwałtownie skoczyły ceny i zmniejszyły się porcje.
Wszystkie okoliczne wioski to jednak problem komunikacyjny.
Twtter is a day by day war
Wiecie, że 6 dni temu spłonęła, dziwnym trafem, zabytkowa willa, która stała na terenie kupionym przez dewelopera? Dzisiaj płonęła kolejna.
To choroba nie tylko Zako. Tak samo płoną świdermajery na linii Otwockiej. Gdzie indziej, stare drewniane wille też pewnie płoną z podobnych powodów, tyle że o tym nie wiemy.
To choroba nie tylko Zako. Tak samo płoną świdermajery na linii Otwockiej. Gdzie indziej, stare drewniane wille też pewnie płoną z podobnych powodów, tyle że o tym nie wiemy.
Tylko... w Zako wszystkie patologie się kumulują. Oni poważnie uważają, że ich prawo nie obowiązuje.
Twtter is a day by day war
Nie zachęcasz Pawle do odwiedzin w stolicy polskich Tatr:)
Nie zachęcasz Pawle do odwiedzin w stolicy polskich Tatr:)
My jedziemy. I będziemy chodzić na wycieczki, nawet pewnie, jeśli nie będzie lało, pojedziemy busikiem do Kościeliskiej, żeby pójść do Lejowej. Zakopane nie jest złe jeśli się omija miejsca, które są "must be" dla niedzielnych turystów. To trochę tak jak z Giewontem, na który wszyscy lezą, ja nigdy nie byłem. Nawet gdybym przełamał swój lęk wysokości, zupełnie nie jara mnie stanie w kolejce żeby wejść na szczyt. Wolę się wybrać na Kopieniec 🙂
Twtter is a day by day war
A ja traktuję Zako jako najlepsze miejsce wypadowe w góry.
Właśnie to miałam napisać. Jest świetnie skomunikowane. I tak jak napisałeś Pawle, jeśli omija się miejsca dla tzw. niedzielnych turystów to Zakopane potrafi być fajne. Podobnie jest z Morskim Okiem. W ciągu dnia są tam tłumy, ale kiedyś nocowałam tam w schronisku. Im bliżej wieczora tym mnie turystów i wtedy dopiero mogłam docenić urok Morskiego Oka.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Przenieśmy się do Białegostoku.
"Białystok. Biała siła, czarna pamięć" Marcina Kąckiego, reportera Gazety Wyborczej.
Ja, szczerze mówiąc, nie lubię Białegostoku. Kojarzy mi się wyłącznie z weekendowymi wyjazdami z mamą do dziadków, których głównym celem była wizyta na cmentarzu, na grobie siostry mojej mamy, która zginęła w wypadku, gdy byłem dzieckiem. Cioci nie pamiętam, nawet migawkowo (tak określam takie wspomnienia z dzieciństwa, w których gdzieś w głowie widzę obraz lub akcję, potrafię opisać szczegóły ale to wszystko bardzo krótkie). Później, gdy już nie trzeba było z mamą jeździć, w Białymstoku byłem trzy razy - po książki do szkoły, które załatwiła dla mojej siostry i dla mnie przyjaciółka mamy, bo miała dojście do księgarni, na meczu z Jagiellonią i kilka lat temu turystycznie, kilka godzin po drodze do Supraśla.
Z tego powodu Białymstokiem interesuję się wyrywkowo, nie interesuje mnie ani historia powstania, ani co i jak się działo przez lata, interesują mnie fragmenty historii, które miały wpływ na historię mojej rodziny. Za książkę-reportaż wziąłem się bez czytania recenzji (choć pewnie recenzje by mnie nie zniechęciły) ale głównie przez okładkę, na której są kibicowskie grafy.
O czym jest książka? O wszystkim, niestety mocno odczułem podział wprowadzony przez autora, standardowy dla dzisiejszych czasów - my dobrzy - oni źli.
Tym razem po stronie złych stoi kościół katolicki z zapleczem bojówek kibicowskich i powiązanych z nimi mafii oraz ludzi, którzy tam mieszkają i nie chcą żyć nie swoją przeszłością, po stronie dobrych Żydzi (wielokrotnie powtarzane hasło - Białystok żydowskie miasto), uchodźcy, przedstawiciele LGBT oraz zwolennicy in vitro.
Ale zanim dojdzie się do współczesności trzeba przejść przez historię. Autor krótko wspomina statystyki podziału mieszkańców Białegostoku w okresie międzywojennym (choć jego statystyki trochę różnią się od innych dostępnych w necie - ale nie próbowałem dochodzić prawdy). Następnie czytamy opis wojennej historii Łap, w których zwalniały pociągi wiozące białostockich Żydów z getta do Treblinki (to ciekawy temat, bo jego zdaniem Żydzi w tych pociągach krzyczeli ze strachu, wyskakiwali i/lub wyrzucali dzieci bo mieli świadomość, że jadą na śmierć, to zupełnie inna narracja niż wynikało z pamiętników Etki Daum, z których wynikało, że Żydom łódzkim zaczęło coś świtać w głowie gdy z obozu w Chełmnie nad Nerem wracały ubrania bliskich). Żeby podkręcić atmosferę, autor stawia tezę, w oparciu o opowiadania ludzi, że nasypy kolejowe w Łapach są pełne zwłok tych wyskakujących i wyrzuconych. Później autor chodzi po Łapach szukając ocalałych Żydów, ale nikt nie chce wskazać, część nie chce rozmawiać. Taki podprogowy przekaz jakby ludzie się wstydzili tego, że tym Żydom nie pomogli. Dalej jeździmy z autorem po podlaskich wsiach, w których Żołnierze Wyklęci mordowali Białorusinów. Tutaj też wszystko jest czarno-białe, mordowali i już. Byli czystym złem.
Wreszcie docieramy do Białegostoku, w którym nikt nie chce upamiętnić Żydów, którzy przecież stanowili większość mieszkańców miasta przed wojną. [pewnie i stanowili ale ciekawe, że autor nie trafia zupełnie na ludzi, którzy by mogli opowiedzieć jak w rzeczywistości wyglądało życie w Białymstoku przed wojną. Wiedza, którą ma, to wiedza z demograficznych, socjologicznych i politycznych opracowań historycznych. Ciekawi mnie co by powiedział na to, że mój dziadek, pracujący "u Żyda" nauczył się jidysz. A może było tak, że ten właściciel fabryki, mieszkający w Polsce, nie znał polskiego? A pewnie nie znał, bo po co.] W to wszystko autor "wkręca" prawosławnych, uchodźców i homoseksualistów, którzy w Białymstoku są prześladowani przez gangsterów, którzy rządzą kibicowskimi grupami Jagiellonii Białystok, z którymi współpracował były już (w czasie pisania reportaży jeszcze aktualny) właściciel klubu, którego powinowatym jest cały czas aktualny prezydent miasta... i tak to się historia toczy w tym katolickim, zaściankowym, narodowym Białymstoku. Ale cały czas są ludzie, którzy chcą walczyć, ryzykując życiem i zdrowiem, żeby to zmienić.
Spora dawka informacji, które starszych, którzy opuścili Białystok dawno, szokuje. Moja mama powiedziała, że po wojnie tak nie było, miała w klasie koleżanki Żydówki, prawosławne i nikt nie robił z tego powodu problemu. Wydaje mi się, że znacząco ciekawsza by była analiza, dlaczego tak się zmieniło, ale tego chyba trudno wymagać od reportera z tezą. On nie szukał tutaj rzeczywistych przyczyn tylko próbował wskazać te wydumane przez niego. Ale to tylko moje zdanie, każdy kto przeczyta, może wyrobić sobie swoje.
P.S. Ciekawy jest wątek ówczesnego właściciela Jagiellonii a aktualnego prezesa PZPN, Cezarego Kuleszy, jego imperium i powiązaniach z ciemną stroną miasta. [chyba wszyscy słyszeli/czytali o aferze, tuż przed ostatnimi Mistrzostwami Świata, gdy okazało się, że ochroniarzem Lewego jest białostocki gangster ps. "Grucha". O nim też jest w tej książce.]
Twtter is a day by day war
"Krzyżyk niespodziany. Czas Goralenvolk" książka napisana przez Pawła Smoleńskiego i Bartłomieja Kurasia, dwóch dziennikarzy Gazety Wyborczej. Przyznam, że od dłuższego czasu "leżała" na mojej półce w Legimi a teraz, przypadkiem, skończyłem w dniu premiery "Białej odwagi".
Książka zaczyna się od opisu egzekucji Wacusia Krzeptowskiego, jednego z przywódców Goralenvolk, więc można mieć spore nadzieje. Niestety później jest gorzej. Nie znajduję w tej publikacji myśli przewodniej. Trochę to wygląda jak zbitka reportaży i felietonów. To nadal by mogło działać ale nie działa. Bez wątpienia jest tam spora dawka wiedzy, tyle że nie warto do tego podchodzić bez jakiegoś przygotowania. Poza tym cały czas mam nieodparte wrażenie, że wielu osobom zależy na tym, żeby problem zbagatelizować, wybielić. W sumie, mimo tego, że sporo o tym sobie poczytałem, to nadal nie wiem czy i jak bardzo to wszystko co się działo na Podhalu, było złe. Bo z jednej strony czytamy o współpracy z Niemcami, wydumanej historii pochodzenia Górali od Gotów, ale z drugiej można zobaczyć, że większość tych, którzy działali w organizacji, pomagała wielu ludziom. Co więcej, historia przekazywana jest mocno zgodna z retoryką z wczesnego PRLu, o której przeczytałem sobie w starej Gazecie Krakowskiej, mianowicie tymi złymi byli cepry - Szatkowski i Wieder, a pozostali poszli za nimi albo ze strachu albo bo dzięki temu mogli pomagać.
Ciekawe są postacie i Szatkowskiego i Wiedera, obaj prawdopodobnie byli już przed wojną agentami niemieckimi, przeprowadzili się na Podhale, Szatkowski ożenił się z góralką a gdy zaczęło być gorąco - zniknęli. Wiedera agenci UB namierzyli w Niemczech Zachodnich, Szatkowskiego nikt, nigdy nie znalazł. Czytałem jakiś czas temu wywiad z jego wnukiem, który jest historykiem i sporo czasu poświęcił na badanie historii Goralenvolk i personalnie historii dziadka i muszę przyznać, że to co zrobił to wielka odwaga. Bycie wnukiem kogoś, kto oficjalnie został uznany za niemieckiego agenta i zdrajcę, to jest wielki ciężar, on, moim zdaniem, poradził sobie z tym profesjonalnie. Choć trzeba przyznać, że działania jego babci i w czasie wojny i zaraz po, wielce pomogły w zdjęciu tego garba z rodzinny.
Twtter is a day by day war
"Nie zbiera się jabłek z tego sadu. Podróż do grobów, duchów i ukrytych skarbów Podlasia" Wojciecha Koronkiewicza, dziennikarza i polonisty. Mieszka w Choroszczy a na wycieczki wybiera się rowerem lub samochodem.
Książka zaczyna się fascynująco, podróżujemy z autorem do miejsc owianych legendami, z dziwnymi historiami. Autor poszukuje złota ukrytego przez żołnierzy napoleońskich, odwiedza krzyż poświęcony cudownemu ocaleniu cara Aleksandra III po zamachu bombowym w 1888 roku, kapliczkę stojącą tyłem do drogi. Autor spotyka ciekawych ludzi i odwiedza dziwne miejsca. W tym momencie zacząłem żałować, że nie znam takiej książki o Mazowszu.
I, niestety, wtedy autor przeskakuje na historie podlaskich Żydów. Dostajemy na tacy kilka historii przedwojennych prześladowań we wsiach i miasteczkach podlaskich oraz opisy kilku pogromów z lipca 1942 roku. Wtedy też autor zaczyna "palić głupa". Chodzi po wsiach i szuka pomników poświęconych pogromom. Wygląda jakby starał się pokazać, że ludzie chcą wyprzeć te zdarzenia z pamięci. Starał się tak bardzo, że nie dotarł do jednego z pomników, ponieważ ludzie nie potrafili mu wskazać drogi. Nie wiem czy nie potrafili czy on nie potrafił znaleźć, wiem za to, że ja to miejsce znalazłem na google mapach w minutę. Autorowi się nie chciało.
Następnie autor robi koszmarnego fikołka i płynnie przechodzi do prześladowania uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. Jeździ po lasach z wolontariuszami w poszukiwaniu śladów obozowisk imigrantów, opisuje łzawe historie przekazywane przez wolontariuszy.
Koniec książki to trochę powrót do początku ale już zostajemy w tematyce żydowskiej, bowiem autor skupia się na nekropoliach żydowskich Białegostoku, które już nie istnieją. Problem, moim zdaniem, w tym, że potraktował wydarzenia związane z białostockimi Żydami, bardzo pobieżnie. Ale wydźwięk jest negatywny dla władz.
Dlaczego tak negatywnie oceniam całość? Bo się zawiodłem. Bo książka miała być o czymś innym. Bo gdybym chciał czytać o pogromach to bym szukał książki o pogromach. Bo to samo dotyczy historii białostockich Żydów. Bo o ile w kilku stronach można zamknąć temat skarbów ukrytych na podmiejskim kurhanie, to takiej samej długości opisy pogromów lub likwidacji kirkutów w Białymstoku, to zbyt mało żeby temat ogarnąć poważnie. A takie trudne tematy wymagają szczegółów i precyzji.
Twtter is a day by day war
Dlaczego tak negatywnie oceniam całość? Bo się zawiodłem. Bo książka miała być o czymś innym. Bo gdybym chciał czytać o pogromach to bym szukał książki o pogromach. Bo to samo dotyczy historii białostockich Żydów.
Mam wrażenie, że to wynika z obecnej mody na robienie z reportaży książki. Tzn. nie wydawanie reportaży jako cyklu samodzielnych, choć niekiedy powiązanych tematycznie tekstów, ale łączenie owych tekstów tak, by można było powiedzieć, że tworzą jakąś całość. Pół biedy, jeśli autor pisze na zbliżone tematy. Ale jeśli skacze po różnych rejonach, a potem próbuje to pospinać, żeby objętościowo starczyło na książkę, to wychodzą różne problemy.