Może te teksty miały rozbudzać dyskusję wśród czytelników?
Jakoś trudno mi sobie wyobrazić te dyskusje. Tym bardziej, że w tym wieku rzeczywiście można mylić "boję się" gdy jestem nieśmiały od "boję się" bo coś realnego mi grozi.
Twtter is a day by day war
Może te teksty miały rozbudzać dyskusję wśród czytelników?
Raczej nie, bo sama konstrukcja tekstu jest wadliwa. Wojtek wygląda na typowego introwertyka, który ma problem w kontaktach z nowymi osobami i nie lubi sytuacji, gdzie jest na świeczniku. Innymi słowy jest nieśmiały 😉 . To nie ma kompletnie nic wspólnego z odwagą i o ile jeszcze Anka że względu na jej wiek może mieć inteligencję emocjonalną pływaka żółtobrzeżka to szczepowy jest chyba dorosły?
A główny problem w tym, że autorka mogła dać kupę innych przykładów "strachliwości" Wojtka. Choćby (wzorując się na Ance) że bał się nocnych wart. I wtedy możnaby dyskutować, czym jest prawdziwa odwagą. Tymczasem czytelnicy dostali dwie kompletnie niepowiązane i nieporównywalne sprawy na zasadzie co ma piernik do wiatraka.
No cóż... trudno mi bronić autorki.
Będąc ostatnio w domu rodzinnym przeczytałem trochę starszą bo z 1963 roku książeczkę dla młodego czytelnika w podobnym stylu (pamiętnik chłopca z podstawówki) i podobnie dydaktycznym zamiarem, ale na o wiele wyższym poziomie. Może kiedyś się z wami podzielę, bo to świetna rzecz.
okładka, ilustracje i opracowanie graficzne Mikołaj Portus
Biblioteka Błękitnych Tarcz, tom 2
Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych, Warszawa 1963, str. 48
Ja też czytałam podobne historie. Najlepiej pamiętam chyba tę: przyjaciółka głównej bohaterki ściąga w czasie klasówki, nauczycielka znajduje ściągawkę, ale jakoś tak, że przypisuje winę bohaterce. Przyjaciółka się nie przyznaje, co sprawia, że wszyscy uznają ją za tchórza. Potem przyjaciółka ratuje dziecko przed potrąceniem na ulicy, podczas gdy bohaterka nie jest w stanie zareagować. Były tam jeszcze jakieś wątki kontekstowe, ale ogólnie wychodziło, że są różne sytuacje, różne rodzaje odwagi i różne charaktery. Inny, już poważniejszy przykład, to opowiadanie Brandysa "Mamisynek" i ekranizacja "Ludzie z pociągu". W ogóle motyw popularny, tu akurat kiepsko ukazany.
No weź, tym Brandysem to już naprawdę autorce dowaliłaś 😀 Przecież ona nie miała ambicji stworzenia dzieła literackiego.
Bez przesady, nie porównywałam poziomów tylko sposób przedstawienia problemu. A to nie jest tożsame - zdarza się, że pozbawieni talentu autorzy najgorszych historii mają lepsze pomysły, niż uznani twórcy 😉
Ciekawe, co powiecie na nowy odcinek. Mnie się podoba 😀 Jeden akapit może bym poprawił (ten z intencjami, bo to akurat słabe jest) - ale ogólnie i sam temat i reakcja Anki - dla mnie OK.

Świat Młodych
nr 8 – wtorek 18 stycznia 1977 r.

5 minut z Anką
Cała ulica i pół szkoły jeszcze – szumi. Ple, ple, ple… Atrakcja nie z tej planety, coś się dzieje! Rzecz wygląda tak: w szkole działa kółko plastyczne, którego zajęcia odbywają się dwa razy w tygodniu w dość późnych godzinach popołudniowych. Na zajęcia kółka chodzi kilkunastoosobowa grupa chłopców i dziewcząt. Głównie z ósmych klas. Ni mniej ni więcej tylko okazało się, że trzech chłopaków z tego kółka ciągnęło po jego zajęciach trzy dziewczyny za boisko i zmuszało je do… picia wódki.
Dziewczyny podobno nie miały na to ochoty, ale bały się chłopaków, więc nic nikomu nie mówiły. Wreszcie któregoś dnia jakaś mama poczuła, że córka ma… wódczany chuch. Brrr!
Nie znam ani tych dziewczyn, ani tych chłopaków. Tylko trochę z widzenia. Trudno mi więc jest powiedzieć, jacy oni są. Jedno jest pewne — dziewczyny są ładne i na pewno się tym chłopakom podobały.
Dyskutowałyśmy w klasie, co my byśmy zrobiły, będąc na ich miejscu. Ulka mówi, że ona to by od razu poszła na milicję. Grażyna, że przestałaby chodzić na kółko plastyczne. Jolka, że zaproponowałaby zamianę wódki na sok pomarańczowy, który bardzo lubi. Ja… Ja nie wiem.
Przyznam się, że cała ta historia brzmi dla mnie nieco nieprawdopodobnie. Wódka jest przecież bardzo droga, więc skąd np. ci chłopcy mieli na nią pieniądze? To pierwszy znak zapytania. Są i inne. Nie rozumiem, w jaki sposób można dać się zaciągnąć aż za boisko? To nie jest donikąd po drodze, a przecież ci chłopcy chyba siłą tych dziewczyn tam nie ciągnęli. Bo co — związali je, zakneblowali, załadowali na wózek i powieźli?!
Zresztą, nie wiem dokładnie. W końcu można niby kogoś czymś tak zastraszyć, że sam zrobi to, na co nie ma żadnej ochoty. Ale żeby wódkę pod przymusem pić?! W głowie mi się nie mieści!
Ulka mówi, że jestem naiwna, bo nie wiem do czego zdolni są chłopcy. Myślałby kto, że ona taka doświadczona! Nasłuchała się pewnie tego, co gadają wszystkie sąsiadki i teraz powtarza. Ja myślę, że sąsiadki wcale nie mają racji. Zrobiły z tych trzech chłopców zbrodzieni jakichś. A przecież oni mogli mieć jak najlepsze intencje, tylko że tak głupio wyszło. Te trzy dziewczyny natomiast, są we wszystkich opowieściach biednymi ofiarami. Aż litość serce ściska!
No nie, nie powiem – ja bym też nikomu z tej szóstki medalu za pomysłowość nie dała, ale… Jak na razie szum się zwiększa, a wszyscy bohaterowie – chodzą… smutni.
ANKA
Z intencjami rzeczywiście wyszło bardzo głupio. Co do reszty - w porządku, ale jednak mam pewien problem. Otóż sprawa została tak przedstawiona, że za diabła nie wiadomo, co się stało i jak to oceniać. Jest cały wachlarz możliwości, od poważnej przemocy poprzez jakąś formę zastraszania, podryw, imprezowanie, aż po prowokację dziewczyn. Trochę mi zabrakło takiej konkluzji - że ludzie oceniają, ale prawdy nie znamy. Anka wprawdzie twierdzi, że nie wie, co myśleć, ale jednak dość wyraźnie staje w obronie chłopców. Lepiej byłoby, gdyby zakończyło się na tym "nie wiem". Co nie zmienia faktu, że akurat sytuacja i zachowanie bohaterów tym razem są dobrze przedstawione.
Otóż sprawa została tak przedstawiona, że za diabła nie wiadomo, co się stało i jak to oceniać. Jest cały wachlarz możliwości, od poważnej przemocy poprzez jakąś formę zastraszania, podryw, imprezowanie, aż po prowokację dziewczy
A najpewniej to była obrona dziewczyny przyłapanej przez mamę. To chyba najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie.
Trochę mi zabrakło takiej konkluzji - że ludzie oceniają, ale prawdy nie znamy.
Tak.
Twtter is a day by day war
Nie wiem, może w tamtych czasach domniemanie niewinności przynajmniej w społeczeństwie funkcjonowało bardziej niż teraz i słowa ofiary nie były z automatu brane za prawdę.
Teraz konkluzja że ludzie oceniają, ale prawdy nie znamy, też by pewnie nigdzie nie padła, bo wyrok też by zapadł od razu, taki z uwzględnieniem wyznawanych wartości.
W sumie zaskakująco łagodzący wydźwięk jak na gazetę dla dzieciaków. Spodziewałbym sie jednak, że miks w postaci chłopaki namawiają dziewczyny na wódkę zostanie jednoznacznie napiętnowany, niezależnie od dywagacji na temat intencji.
Nie wiem, może w tamtych czasach domniemanie niewinności przynajmniej w społeczeństwie funkcjonowało bardziej niż teraz i słowa ofiary nie były z automatu brane za prawdę.
No właśnie nie funkcjonowało, co widać po reakcjach otoczenia. I problem w tym, że autorka zamiast pójść właśnie w obiektywne "nie wolno oceniać bez zbadania sprawy" wyraźnie każe Ance sympatyzować z chłopcami, wręcz kpiąc z "zeznań" dziewczyn. A to też niebezpieczne, jeśli czytelnicy kiedyś zetkną się z sytuacją, kiedy doszło do jakiejś formy przemocy i zaczną wiktymizować ofiarę "bo przecież sama chciała iść na tę imprezę, nikt jej nie związał, nie zakneblował i nie zawiózł tam na taczkach".
Osobiście też bym podejrzewała, że młodzież wykorzystywała kółko plastyczne jako pretekst, by pobawić się w nieco niegrzeczny sposób, a przyłapana dziewczyna zwaliła winę na kolegów. Tylko że to moja prywatna nawet nie opinia, ale teoria, więc na pewno nie przedstawiałabym jej jako wyznacznika dla innych.
Temat już był poruszany, ale w nowym ujęciu też wyszedł całkiem zgrabnie.

Świat Młodych
nr 10 – sobota 22 stycznia 1977 r.

5 minut z Anką
Ufff! Nareszcie! Dzisiaj wieczorem jadę na zimowisko. Do Rabki. Właściwie, to w pierwszym momencie, gdy mama powiedziała, że w tym roku jej zakład pracy organizuje zimowisko właśnie tam, miałam ochotę powiedzieć, że – rezygnuję. W końcu jednak – niby dlaczego?! Zimowisko, to przecież coś zupełnie innego, niż długi i nudny pobyt w sanatorium. No i tak jak przedtem miałam opory, to potem zaczęłam dni liczyć do wyjazdu. A poprzedzały je różne matematyki, fizyki, historie… Wybrnęłam z nich zupełnie nieźle. Gorzej natomiast poszło mi… z walizką.
Bo pakować zaczęłam się już wczoraj wieczorem. Taką generalną przymiarkę zrobiłam i ułożyłam wszystko, co chcę ze sobą zabrać na tapczanie. Mama aż ręce załamała, gdy to zobaczyła i powiedziała, że powinnam mieć jeszcze trzy kufry, osobistego tragarza oraz wielbłąda. Hm, a ja tam przecież zgromadziłam same najpotrzebniejsze rzeczy!
Najpierw buty. Kozaczki, buty narciarskie, kalosze (a kto wie, czy nie będzie pluchy?), kapcie na futerku (do chodzenia po schronisku — bo zimno), klapki gumowe (do chodzenia do łazienki — bo mokro) i pantofelki takie bardziej wyjściowe — zimowisko jest koedukacyjne.
Potem spodnie. Narciarskie takie elastyczne, sztruksowe — bo bardzo milutkie w dotyku, z teksasu — bo modne i wełniane w kratkę — bo najcieplejsze.
Następnie były swetry. Ten najgrubszy przez głowę; rozpinane dwa — czerwony, bo ślicznie wygląda w połączeniu z granatowym pulowerkiem i popielaty, bo pasuje do wszystkiego innego; trzy pulowerki przez głowę — ten granatowy, zielony w paseczki i biały; wszystkie cztery kamizelki…
Można się pośmiać, proszę bardzo! Tylko, że od śmiechu te wszystkie rzeczy bynajmniej nie strącą na wadze. A mnie dzisiaj czeka już definitywne zapakowanie się. Zapakowanie się w sytuacji, gdy buty narciarskie, kalosze i jeden gruby sweter dokumentnie wypełniają moją walizkę. Już w tej chwili pot mnie trochę oblewa, a co będzie, gdy będę to wszystko osobiście taszczyć?!
Tak szczerze, to ogromnie podziwiam ludzi, którzy wyjeżdżają na dwutygodniowy urlop z niewielką torbą! Mam takie koleżanki. Ale ja?! Podejrzewam, że taką niewielką torbę, zapełni samo żarcie na drogę. Już mama się o to postara. A ja – najprawdopodobniej nie zaprotestuję. Na kulturystkę się pewnie w ten sposób wyrobię!…
ANKA
Oj to bo jest tak, że w sumie niewielka różnica w bagażu czy jedzie się na 3 dni czy na 2 tygodnie.
Wyszło lepiej, niż przy Magdzie. Po pierwsze dlatego, że tamta na obóz harcerski pakowała garderobę na każdą okazję, jednocześnie przyznając, że rok wcześniej chodziła głównie w jednych rybaczkach, pomijając już mundurek. A po drugie ponieważ pakowanie się na warunki zimowe rzeczywiście jest trudniejsze ze względu na ciężar i gabaryty ubrań oraz wymogi środowiskowe 😉 . Przykładowo z butów: "Kozaczki, buty narciarskie, kalosze (a kto wie, czy nie będzie pluchy?), kapcie na futerku (do chodzenia po schronisku — bo zimno), klapki gumowe (do chodzenia do łazienki — bo mokro) i pantofelki takie bardziej wyjściowe" pewnie wywaliłabym kalosze i wzięła jakieś lekkie kapcie plus grube skarpety, ale reszta potrzebna, choć przy pantoflach można postawić znak zapytania (tzn. zależy, co to za zimowisko). Podobnie spodnie, jest zima, ciuchy można przemoczyć, więc z tych trzech nienarciarskich góra jedne odpadają. Selekcję można zacząć przy kamizelkach i pulowerkach 😉 . To swoją drogą ciekawy znak czasów, bo dziś te części damskiej garderoby cieszą się średnią popularnością, a dla Anki są ważniejsze niż bluzki.
Na szczęście jeszcze przed wyjazdem Anka powinna sobie uświadomić, że musi się w coś ubrać na drogę i przynajmniej kilka pozycji jej odpadnie 😉
A te kamizelki i pulowerki to nie dla ochrony przed chłodem?
Bo kiedyś jednak po mieszkaniach było chłodniej. To dopiero w ostatnich dziesięcioleciach Polacy (mieszczuchy z centralnym ogrzewaniem zwłaszcza) przyzwyczaili się do standardu, że latem i zimą można chodzić po domu w krótkiej koszulce.
Pewnie tak, ale ja na przykład wolę, jak w mieszkaniu jest chłodniej, a nie mam żadnego pulowerka ani kamizelki. Nakładam cieplejszą bluzkę, sweter, bluzę... Podejrzewam, że w czasach Anki pulowery mogły być tańszym odpowiednikiem swetrów, umożliwiając urozmaicenie garderoby. No i łatwiej było je zrobić na drutach czy szydełku.
Podejrzewam, że w czasach Anki pulowery mogły być tańszym odpowiednikiem swetrów
A pulower to nie rodzaj swetra?
Twtter is a day by day war
Mnie ciekawi coś innego, mianowicie buty narciarskie do walizki. W roku 1977 na zimowisko jechałem już czwarty raz. Wydaje mi się, że koledzy, którzy jeździli na nartach, buty mieli w reklamówkach. Przecież nawet dziecięce buty narciarskie zajmują prawie całą walizkę. Warto pamiętać, że wtedy, nawet jeśli w świecie były takie potężne, lotnicze walizki, jak teraz, to w Polsce dzieci miały znacząco mniejsze, tekturowe. Nieliczni mieli skórzane, zapinane na dwa paski.
Twtter is a day by day war
Raczej rodzaj kamizelki, tylko nierozpinanej.


