Nie mam żadnych doświadczeń z pracą na wsi ale wersja Magdy brzmi niewiarygodnie. Nie trzeba być psychologiem żeby wiedzieć, że wersja Hebiusa jest znacznie bliższa prawdy.
Nie mam żadnych doświadczeń z pracą na wsi ale wersja Magdy brzmi niewiarygodnie. Nie trzeba być psychologiem żeby wiedzieć, że wersja Hebiusa jest znacznie bliższa prawdy.
Też mnie się tak wydaje. 15latkowie u rodziny na wsi raczej nie byli po to żeby wylegiwać się na rzeką.
Twtter is a day by day war
15latkowie u rodziny na wsi raczej nie byli po to żeby wylegiwać się na rzeką.
A jeśli byli, to reszta posyłała im wrogie spojrzenia, mrucząc przekleństwa pod nosem:)
Nie mam żadnych doświadczeń z pracą na wsi ale wersja Magdy brzmi niewiarygodnie. Nie trzeba być psychologiem żeby wiedzieć, że wersja Hebiusa jest znacznie bliższa prawdy.
Bo to kolejny odcinek dydaktyczny, czyli "jeśli jedziesz do kogoś na wieś, to pomagaj nawet jak nikt cię nie zmusza". Niechęć do zasuwania w polu przedstawiona jest jako fanaberia rozpuszczonej i płytkiej lalki, więc coś, co dla nastolatki, która w poprzednim odcinku pisała, że " to taki fason, że niby dziki człowiek jestem, wolny jak wiatr, robię co chcę i nie robię, czego nie chcę" powinno być odrzucające.
Ja nie miałem "babci na wsi", nie miałem nawet bliskiej rodziny mającej gospodarstwo, więc nie miałem okazji jeździć na takie wakacje. Natomiast raz pojechaliśmy z rodzicami w góry. Wynajmowaliśmy pokój u gospodarzy w Szaflarach. Największym funem dla nas (miałem wtedy pewnie 8-9 lat, moja siostra 2 mniej) była pomoc gospodarzom i w obejściu (szukaliśmy jajek w sianie, bo to były szczęśliwe kury z wolnego wybiegu) i na polu. Pamiętam, że pomagałem nosić ostrewki (to te drewniane konstrukcje, na których opierały się stogi.
Natomiast co do Magdy to na ówczesnej wsi by to wyglądało tak, że "narzeczona" Tadeusza przyjechała, panna miastowa, do roboty nie przywykła.
Twtter is a day by day war
Świat Młodych
nr 99 – wtorek 19 sierpnia 1975 r.
Pięć minut z Magdą
Jestem już w domu. Dziesięć dni na tzw. obsprawienie mnie. Przeżytek, ale ani mama, ani babcia, nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej.
Jutro zaczynają budę moje obozowe „zielonki”, pójdą im pomachać, a przy okazji zerknę sobie na starą szkołę. To mi doda trochę otuchy.
O rany, jakiego ja mam pietra! Hanka to jest spokojna. Podziwiam ją i nienawidzę jej jednocześnie. Za ten spokój właśnie, za to, że się nie denerwuje, jak to będzie, że jest taka pewna swojej wartości, iż bać się nie musi. Ja konam ze strachu. Wcale nie chodzi mi ani o lekcje ani o nauczycieli. Myślę o nowych koleżankach i kolegach. Jacy będą, jak mnie przyjmą? Tata, gdy zwierzyłam mu się ze swoich obaw, po prostu mnie wyśmiał. Mówi, że wszyscy są nowi, że wszyscy są w tej samej sytuacji, że każdy, cała nasza nowa klasa, startują od tego samego punktu czyli od zera. I że w związku z tym tylko ode mnie samej zależy, jak mi się w tej nowej klasie stosunki ułożą. No właśnie, taka bagatelka — wszystko zależy ode mnie! Przecież ja się głównie boję tego, że sama coś schrzanię.
Będziemy w tej klasie we trzy — Hanka, Jagoda i ja. Z Hanką nie ma co o tym dyskutować, Jagoda natomiast przeżywa nie mniejsze katusze niż ja. Nie dalej jak wczoraj wystąpiła z rewelacyjnym pomysłem. Że będzie od samego początku udawała kompletną idiotkę, głupszą niż jest w rzeczywistości. Niech się do tego wszyscy przyzwyczajają, potem zorientują się, że się mylili, poczują wobec niej wyrzuty sumienia, że źle ją i niesprawiedliwie oceniali, więc będą jej tę „krzywdę” chcieli wynagrodzić. No i w ten sposób ona, Jagoda, zdobędzie w nowej klasie mocną pozycję. Przyszła z pytaniem o opinię, co sądzę o tym pomyśle.
Hm, nie mogłam odpowiedzieć szczerze. Bo pomysł to może i niegłupi, ale nie wyobrażam sobie, jak można udawać gorszą idiotkę niż Jagoda jest w rzeczywistości. A może ukraść jej ten pomysł? Hej, Magda, dostajesz formalnego Bolka i Lolka, a skąd pewność, że jesteś od Jagody mądrzejsza? Ona w końcu coś wymyśliła, a ty…
No nie wiem. A może tata rzeczywiście ma rację? Może nie trzeba nic udawać, na nikogo się zgrywać, może wystarczy zupełnie normalnie być sobą? Tak jak ma to zrobić zamiar Hanka? Przecież Hanka jest mądra, wie, co robi. Więc?
Jeślibym niczego nie udawała i była spokojna, to może naprawdę nie zrażę do siebie od początku wszystkich?! Znalazłam nawet jedną dodatnią stronę – w tej nowej klasie nikt nie będzie już nazywał mnie Dusią.
MAGDA
Nie dalej jak wczoraj wystąpiła z rewelacyjnym pomysłem. Że będzie od samego początku udawała kompletną idiotkę, głupszą niż jest w rzeczywistości. Niech się do tego wszyscy przyzwyczajają, potem zorientują się, że się mylili, poczują wobec niej wyrzuty sumienia, że źle ją i niesprawiedliwie oceniali, więc będą jej tę „krzywdę” chcieli wynagrodzić. No i w ten sposób ona, Jagoda, zdobędzie w nowej klasie mocną pozycję.
Rewelacyjny pomysł:)) Jak już wsadzi się kogoś do szuflady (a robi się to szybko), ciężko jest z tej szuflady wyleźć. A już na pewno jest to długotrwały proces. Zwłaszcza jeśli ta szuflada ma napis "idiota".
Świat Młodych
nr 102 – wtorek 26 sierpnia 1975 r.
Pięć minut z Magdą
Śmiesznie. Jedni chodzą już do szkoły, inni jeszcze nie. Właściwie nie wiadomo — wakacje czy nie wakacje. Ja to mam jeszcze nieźle, ale Hanka, która ma brata szóstoklasistę, jest budzona codziennie za piętnaście siódma rano i dopiero jak już się podniesie, to ktoś z domowników odkrywczo wykrzykuje: „Ojej, zupełnie zapomniałem (łam), że ty jeszcze nie chodzisz do szkoły, mogłabyś sobie przecież jeszcze pospać”. Hanka jest bardzo dobrze wychowana, więc tylko w głębi duszy zgrzyta sobie zębami, a i to lekko. Ja na jej miejscu już bym pewnie wyskoczyła sama z siebie!
Powiedziałam jej o tym, ale ona zupełnie się nie przejęła. „Nie szkodzi” — mówi — „zdarza się”, „ostatecznie każdy się może pomylić”, „w końcu powoli przyzwyczajam się do wczesnego wstawania” itd.
Z tym przyzwyczajaniem się to prawda i rzecz w sumie niezła, bo człowiek się przez lato rozleniwił i kłopoty mogą później być, ale nie o to chodzi, tylko o sam fakt. Jak kiedyś tata prosił mamę, że- by obudziła go o piątej rano, a mama się pomyliła i obudziła go o czwartej, to był wściekle o to zły jeszcze przez parę dni. I nikt mu się nie dziwił. W końcu normalne, że się jest złym, gdy można by sobie jeszcze pospać, a tu nadaremnie cię budzą. Gdyby Hanka się tak pomyliła i obudziła o godzinę za wcześnie któregoś ze swych rodziców, to też by byli źli. Sama mi to szczerze przyznała.
I dlatego się jej dziwię. Uważam, że człowiek ma i swój honor, i swoje prawa. A te prawa powinny być równe. Hanka jest w moim przekonaniu za potulna.
Nie zrozumcie mnie opacznie! Nie nawołuję tutaj ani do awantur, ani do demonstracji. Myślę po prostu o odrobinie stanowczości w obranie samego siebie. Bo to nie tylko o za wczesne budzenie chodzi, ale i o wiele innych spraw. Dlaczego np. dzieci nie czytują korespondencji swych rodziców, a niektórzy rodzice to robią?! Jedna z moich koleżanek jest z tego powodu okropnie nieszczęśliwa i pokrzywdzona, a równocześnie tak „grzeczna’, że jak dostanie list i sama go wyjmie ze skrzynki, to zanim otworzy leci do mamy, żeby go przejrzała. I mama przegląda tzn. czyta. Sama bym to na jej miejscu pewnie zrobiła, gdyby mi ktoś list pod nos pchał. Tylko jak można być takim cielęciem!?
Doszłam do wniosku, że nastolatki dzielą się na dwie grupy: na „typy bezczelne” i na „cielęta”. Takich normalnych, średnich, prawie się nie spotyka. Ja „cielęciem” nie jestem, więc… I też źle! Jak by z tego można było wybrnąć?…
MAGDA
----
W dzisiejszych czasach Magda by chyba użyła terminu asertywność.
Jak kiedyś tata prosił mamę, żeby obudziła go o piątej rano, a mama się pomyliła i obudziła go o czwartej, to był wściekle o to zły jeszcze przez parę dni. I nikt mu się nie dziwił.
To tu by się asertywność przydała. Mamie Magdy.
Wydumany felieton. Listów adresowanych do mnie, w każdym razie, moi rodzice nie czytali.
Świat Młodych
nr 105 – wtorek 2 września 1975 r.
Pięć minut z Magdą
Jeden dzień już minął, dzisiaj drugi. Ciekawe, co przyniesie. Wczoraj było dziko. Potworzyły się grupki takich, co to byli razem w podstawówce i grupka do grupki ani mru-mru, tylko patrzyliśmy. Zupełnie jak psy, co to się przy pierwszym spotkaniu dokumentnie obwąchują.
Właściwie zaczynam żałować, że zniesiona została instytucja egzaminu wstępnego do szkoły średniej. Jak kiedyś był egzamin, to wiara się sobie jeszcze na egzaminie poprzyglądała, sprawdziła kto jest kto — czy podpowiedział czy nie, czy dał ściągę czy nie dał, czy opowiedział dokładnie o co go pytał, czy tylko machnął ręką, że niby już nie pamięta… Ja to nie wiem ale słyszałam o takich egzaminach z relacji swoich dwóch ciotek i jestem sobie w stanie wyobrazić, że pomysł to faktycznie był.
A teraz?! Ładuje się do klasy 36 osób i nikt nic nie wie, i wszyscy z tego powodu baranieją. Nawet Hanka, która potrafi się w każdej sytuacji zachować, tutaj zwinęła się w kolczastego jeża.
Ciekawa jestem, jak długo to „jeżozwierzowonie” będzie trwało. Ile czasu wytrzymamy, ile czasu będziemy tak nieziemsko wobec siebie uprzejmi? Bo uprzejmi jesteśmy po wersalsku. Ciągle tylko słychać: „proszę”, „przepraszam”, „może koleżanka pozwoli”, „czy kolega nie miałby nic naprzeciw”… Bogowie, toż to słownik z przedwojennej powieści dla pensjonarek, bo nawet bohaterowie Siesickiej mówią zupełnie innym językiem! No, ale oni (bohaterowie Siesickiej) nie są stremowani tak jak my.
Nie wiedziałam, że strach tak szalenie ułagodnia człowieka. Nawet nie strach, obawa, niepewność. I upoważnia. Bo jesteśmy poważni straszliwie — ani odrobiny śmiechu, ani odrobiny żartu. Ja sama zaczęłam wczoraj rozmawiać (z Hanka) na temat zadań z chemii, jakby ciekawszych tematów nie było.
Ma nadzieję, że to tylko chwilowe — to ugrzecznianie i upoważnienie, że niedługo nam przejdzie. Bo straszne by było gdyby już od tej chwili, tak z punktu, od momentu wejścia w progi szkoły średniej, człowiek musiał się tak od podszewki zmienić. Pewnie, inna buda, poważniejsza i obowiązki też poważniejsze, ale czy już na żaden najmniejszy nawet wygłup miejsca być nie powinno?!
Podejrzewam w duchu, że wszyscy koledzy z mej nowej klasy myślą zupełnie tak samo tylko… mają tremę. O rany, kto wymyśli lekarstwo na tremę przed posądzeniem o dzieciuchostwo?! Bo tego się chyba najbardziej w te poważnej, średniej szkole boimy.
MAGDA
Jak kiedyś był egzamin, to wiara się sobie jeszcze na egzaminie poprzyglądała, sprawdziła kto jest kto — czy podpowiedział czy nie, czy dał ściągę czy nie dał, czy opowiedział dokładnie o co go pytał, czy tylko machnął ręką, że niby już nie pamięta…
Bzdura. Nie pamiętałem nikogo z egzaminów do szkoły średniej. Był tłum ludzi, rozsadzonych w wielu salach, zero kontakt i tyle.
Bzdura. Nie pamiętałem nikogo z egzaminów do szkoły średniej. Był tłum ludzi, rozsadzonych w wielu salach, zero kontakt i tyle.
Ale Magda może o tym nie wiedzieć. Z jej słów wynika, że dla niej egzamin wstępny to taki większy sprawdzian.
Magdzie o egzaminach opowiadały ciotki. I jednak bym jej trochę bronił - dwóch kolegów z pierwszej klasy pamiętałem z olimpiady matematycznej w ósmej klasie podstawówki (szczebel gminny- zwycięzca został laureatem, bo rozwiązał jedno zadanie :D) i już mi było łatwiej nawiązać z nimi dalszą znajomość.
Świat Młodych
nr 108 – wtorek 9 września 1975 r.
Pięć minut z Magdą
W niedzielę spacerowaliśmy sobie z Tadeuszem, kiedy nagle wpadł nam do głowy pomysł — idziemy do kina. Seans „Synów szeryfa” rozpoczynał się za 20 minut, pod kinem byliśmy w ciągu minut 10, ale w kasie wisiała kartka: „Wszystkie bilety wyprzedane”.
Stanęliśmy pod tą kasą smutni i wybitnie zniechęceni do życia. Pomysł z kinem był nagły, ale bardzo… głęboki — straszną mieliśmy na ten film ochotę. A tu — figa z makiem! Komu by nie było smutno?! Patrzysz jak ludzie wchodzą, szukają swoich miejsc, siadają…
W pewnym momencie — do rozpoczęcia seansu została już chyba tylko minuta — podszedł do nas wysoki chłopak w skórzanej kurtce i proponuje Tadkowi 2 bilety. We mnie aż wszystko z radości podskoczyło — jednak pójdziemy, jednak obejrzymy! Niestety, chłopak chciał za bilety podwójną cenę i Tadek podziękował, że nie, że nie chce. A we mnie się znowu wszystko załamało, już tak blisko była szansa wejścia do kina i znowu figa!
Chłopak na Tadka odmowę uśmiechnął się ironicznie i zabiera się do odejścia. Razem z biletami! To ja wtedy mówię: „Kupmy, Tadek, te bilety, ja mam pieniądze, dostałam od taty tygodniówkę!”. Chłopak uśmiecha się, już nie ironicznie, wyciąga bilety w moją stronę, ja w jego stronę banknot, a tu Tadek jak mnie nie szarpnie za rękę, jak nie pociągnie za sobą z całej siły. „Zwariowałaś, od konia będziesz kupowała?!” — krzyczy.
Zezłościłam się na niego straszliwie. Bo niby co?! Że od konia. że dwa razy drożej?! Jego forsa czy moja? Nie było biletów w kasie, a ochotę na ten film mieliśmy obydwoje ogromną, akurat i pieniądze też mieliśmy. Cóż w tym złego, że w takiej sytuacji kupię bilety od konia?!
A Tadek swoje. Że moja zachcianka nie jest ważna, że nie jest ważne czyje to pieniądze, koń jest koniem i uczciwy człowiek kupować od niego nie powinien, bo pomaga w ten sposób w przestępstwie.
W jakim przestępstwie ja niby pomagam?! Czy to ja sprzedaję bilety dwa razy drożej?! Co ten Tadek?! A film nam przeszedł koło nosa! Rozstaliśmy się w gniewie.
To było przedwczoraj. Wczoraj też byłam zła. Jak sobie przypomniałam jaką to okazję przez Tadka głupotę przepuściliśmy, aż zieleniałam. Dzisiaj… Dzisiaj coś mi zaczyna świtać w głowie. I złość mi przechodzi. I zastanawiam się, czy to nie ja byłam tą, która ukazała głębię swej głupoty?… Chyba… chyba było właśnie tak. Niestety!
MAGDA
--
Ciekawe, co dla współczesnego młodego czytelnika byłoby tu większym problemem: przestrzeganie socjalistycznych zasad, czy dostrzegalna przemoc w związku.
Która to zasada socjalistyczna?
Twtter is a day by day war
Która to zasada socjalistyczna?
Koniki to drapieżny kapitalizm, więc odmowa korzystania z ich usług może być postrzegana jako postawa socjalistyczna 😉
Która to zasada socjalistyczna?
Koniki to drapieżny kapitalizm, więc odmowa korzystania z ich usług może być postrzegana jako postawa socjalistyczna 😉
Ale przecież popyt kształtuje podaż. Skoro uważamy, że coś jest za drogo to nie kupujemy i w ten sposób zmuszamy kapitalistę do obniżenia ceny.
Swoją drogą akurat ten artykuł wydumany i napisany przez kogoś kto nie miał o tym zielonego pojęcia. Żaden koń minutę przed seansem nie będzie oferował biletów za podwójną cenę o ile nie będzie miał kolejki chętnych. A tutaj nie miał, bo sam ich znalazł. Kapitalista minimalizuje straty, co oznacza, że minutę przed seansem zaproponuje po cenie, żeby wycofać wkład, a jeśli klienci nie są chętni, to sprzeda za pół ceny. Bo za 10-15 minut będzie mógł te bilety wyrzucić do kosza.
Twtter is a day by day war
Ciekawe, co dla współczesnego młodego czytelnika byłoby tu większym problemem: przestrzeganie socjalistycznych zasad, czy dostrzegalna przemoc w związku.
Obie te rzeczy mogłyby być problemem dla mocno lewicującego młodego człowieka. Bo nie młody i nie lewicujący człowiek, czyli na przykład ja, nie widzi tu ani przemocy ani łamania zasad.